Rozdział 36

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tris

-Tobias!- krzyczę jednocześnie szczęśliwa i przerażona tym, że otworzył oczy. Jego puls na aparaturze znacznie przyśpiesza, choć po jego zachowaniu nie widzę żadnych trudności z oddychaniem. W jeden sekundzie targa mnie tyle emocji o pragnień- szczęście, strach, panika i chęć przytulenia, i wtopienia się w Tobiasa, żebym mogła zapomnieć o wszystkich ostatnich przeżyciach.

Lekarz wbiega do sali i prawie natychmiast każe mi z niego wyjść. Pomimo moich oporów zostaję wypchnięta stamtąd praktycznie czystą siłą, bez jakiekolwiek ugody z mojej strony. Siadam na ławce i liczę do dziesięciu.

1
2

Jak dojdzie do dziesięciu, lekarz znów pozwoli mi tam wejść. Tobias będzie miał otwarte oczy i wyzdrowieje. Powtarzam to sobie jak tekst piosenki, hymnu państwowego.

3
4
5

Zapominam o oddychaniu, a oczy zachodzą mi mgłą. W pierwszej chwili po dowiedzeniu się, że Tobias jest w śpiączce, byłam gotowa załamać się i uciec z najciemniejsze uliczki tego miasta. Byłam gotowa na tyle pochodnych decyzji, których w tej chwili żałuję.

6
7
8

Mam wrażenie, jakbym zapadała się pod ciężarem własnego ciała. Garbię się całkowicie, całe włosy opadają mi na przód twarzy i zasłaniają pole widzenia. Oczy zachodzą mi mgłą.

9
10

I wciąż nic.

Nagle zza rogu wychodzi Christina, która na mój widok wyraźnie przybiera zdenerwowany wyraz twarzy.

-Tris, co jest?- klęka przy mnie.- coś z Cztery.

-Nie wiem właśnie- podnoszę głos bez powodu- obudził się i lekarz kazał mi wyjść, a jego puls na aparaturze znacznie przyśpieszył.

Dziewczyna jakby się uśmiecha, ale próbuje zachować powagę. To dobra wiadomość, że wybudził się ze śpiączki, ale jak już pojawia się wieść, że są jakieś komplikacje, można dostać histerii. Już teraz ledwo wytrzymuję z nerwów. Chciałabym po prostu zamknąć oczy, zasnąć i obudzić się w momencie, kiedy wszystko będzie po staremu i Tobias w pełni będzie sprawny.

-Może to tylko odruch z powodu tylu dni ciągłego spania?- zastanawia się Christina.

-Być może. Gdzie ten cholerny lekarz?- denerwuję się, teraz już nie siedząc, tylko krążąc nerwowo w tę i z powrotem. Moje myśli ciągle są wokół twarzy Tobiasa wypełnioną poparzeniami. One się zagoją. Wszystkie rany z czasem się goją, ale nie znikają. Może będzie mieć jakieś blizny, ale to dla mnie zbyt błahy powód do zmartwień w tym momencie.

Z sali wychodzi lekarz, na co momentalnie staję przed nim z miną szczeniaka błagającego o kawałek mięsa czy wyjścia na spacer.

-Co z Tobiasem?- pytam. Moje serce bije tysiąc razy na minute i mam wrażenie, że zemdleję. On musi przeżyć.

-Jego stan jest bardzo poważny, ale jak narazie stabilny. Jeśli nic się nie zmieni w ciągu najbliższych godzin, nie ma powodów do zmartwień. Zostanie u nas na conajmniej miesiąc, zważywszy na tak rozległe oparzenia. Ale jeśli nic się nie wydarzy, wyzdrowieje.

Kiwam entuzjastycznie głową z ogromną falą ugli przepływającą przez moje ciało.

-Można do niego wejść?

-Tak, pytał o panią- uśmiecha się lekko. Odpowiadam szerszym uśmiechem, po czym wchodzę do sali. Tym razem wszystko wygląda inaczej. Tobias na otwarte oczy. To dla mnie najbardziej się w tej chwili liczy. Nie ma dla mnie niczego ważniejszego.

-Tobias- podchodzę do niego, ale go nie dotykam. Nie wiem, jak dużą dawkę leku przeciwbólowego mu dali.

-Tris- mówi prawie szeptem. Zauważa moją niepewność względem dotykania go, bo wyciąga swoją rękę i chwyta moją. Na twarzy nie ma nawet cienia bólu.

-Ile spałem?- ma chrapliwy głos. Ale mimo to usłyszenie go zapełniła mnie ogromnym poczuciem ulgi. Rozmawia ze mną, ma otwarte oczy, trzyma moją dłoń. Nie mogłam w ciągu ostatnich dni marzyć o czymś piękniejszym.

-Cztery dni- odpowiadam- cztery najgorsze dni w moim życiu.

Tobias uśmiecha się lekko. Za to ja uśmiecham się od ucha do ucha.

-Przepraszam, że tak cię wystraszyłem...

-Chciałeś pomóc Zekowi- wchodzę mu w zdanie- to twój przyjaciel.

Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że Tobias nie poszedł tam tylko ze względu, że są przyjaciółmi. Przecież trzy lata temu przyczynił się do śmierci Uriaha- brata Zeka- i nie chciał jeszcze być winny za jego śmierć.

-Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że otworzyłeś oczy- szepczę, bo głos zaczyna mi się załamywać. Ale na mojej twarzy gości uśmiech. Po policzkach spływają mi łzy szczęścia. Chciałabym, aby zawsze tylko one się pojawiały.

Tobias dotyka ręką mojego policzka, ściera moje łzy. Nagle do sali z impetem ktoś wchodzi. Zauważam Zeka. Nie ma poparzeń na twarzy, ale ma ich dość dużo na ramionach i pewnie jeszcze pod ubraniem. Uśmiecha się od ucha do ucha. Tak samo, jak ja.

-Doszła do mnie ta szczęśliwa nowina i nie mogłem nie przyjść- woła entuzjastycznie prawie na całą salę, przez co zza pokoju pielęgniarek wychylają się dwie głowy. Kiedy zauważają, że to tylko Zeke, wracają do swoich zajęć.

-Też się cieszę, że cię widzę- odpowiada Tobias.

-Dlaczego ty tam wskoczyłeś za mną?- chwilę po jego radości, zaczyna robić wyrzuty. Normalnie jak kobieta w ciąży.- Przecież byś zginął.

-Ale gdybym tam nie skoczył, ty byłbyś martwy. A tak oboje żyjemy.

Chwilę po jego wypowiedzi, zdaję sobie sprawę, że coś podobnego powiedziałam Calebowi na naszych pierwszych spotkaniach. Pytał mnie, dlaczego poszłam do gabinetu Davida zamiast niego, narażając tym życie. Odpowiadałam mu, że dzięki temu oboje żyjemy. Ale jakim kosztem? Mam wymazaną pamięć. Teraz Tobias ma poparzoną dużą część ciała.

Jednak uratował przyjaciela. Czasem warto coś poświęcać, żeby zapobiec śmierci. Ja zrezygnowałam tymczasowo ze wspomnień, a Tobias tymczasowo z pełnej sprawności fizycznej.

-Dobra- Zeke rezygnuje z dalszej konwersacji i pożarze- Jak tylko zagoją się twoje poparzenia, robimy imprezę.

-Jest co świętować?- pyta Tobias.

-Świętujemy to, że nie kopnąłeś w kalendarz- parska, jakby to było zupełnie oczywiste. W sumie to prawda. Znacznie bardziej wolę świętować to, że Tobias żyje, niż jego śmierć.

-Jak miło- mój chłopak lekko się krzywi i spogląda na na mnie. Tak samo jak ja nie chce być w centrum zainteresowania.

Zeke jeszcze kilka minut stoi ze mną w pokoju, a później wraca do siebie. Christina też chwilę była, po czym poszła. Zostajemy sami.

-Tak samo się czułeś, kiedy dowiedziałeś się, że nie żyję?- podejmuję temat i staram się utrzymać twardy ton- tą pustkę, którą nie mogło praktycznie nic zapełnić?

Chwilę zastanawia się nad odpowiedzią.

-Czułem się gorzej- odpowiada- bo wtedy miałem świadomość, że cię już nigdy nie zobaczę, a ty wciąż mogłaś mieć nadzieję, że otworzę oczy- znowu głaszcze mnie kciukiem po policzku. Ma rację. On żył z tą świadomością, a ja z nadzieją. Na dodatek ten mój smutek trwał cztery dni, a jego trzy lata.

-Kocham cię- mówię go niego cicho.

-Powtórz to- mówi, jakby niedowierzał.

-Kocham cię, Tobias.

Uśmiecha się i lekko przyciąga moją twarz do jego.

-Ja ciebie też, Tris.

CDN😘

Kto się cieszy, że Tobiś żyje? Bo ja na pewno 😏

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro