Rozdział 35

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tris

Wracam do nieustraszości późną nocą i od razu idę do swojego mieszkania. Po ucieczce od  Caleba jeździłam przez kilka godzin pociągiem bez celu, aż w końcu wysiadłam przy stacji obok nieustraszoności. Nikogo nie widzę lub nie chcę widzieć. Nie wiem, to wszystko dla mnie za dużo.

Otwieram drzwi, wchodzę do mieszkania i zapalam światło, po czym od razu idę w stronę łazienki.

-Tris!- słyszę głos. Momentalnie się odwracam i zauważam Christinę siedzącą na kanapie.

-Co ty tu robisz?- pytam zdziwiona. Wygląda jakbym ją ze snu zerwała albo od zmęczenia mam przewidzenia.

-Nie widziałam cię cały dzień, nie byłaś na śniadaniu i ponoć ani razu nie byłaś u Cztery- krzyżuje ręce na piersi- Wszyscy byliśmy bardzo zmartwieni.

-Byłam u Caleba- wzruszam ramionami, po czym drapię się w tył głowy. Nie kłamię, ale czuję się jak na przesłuchaniu.

-To wiem- marszczę brwi- Był tutaj, bo chciał wiedzieć czy wróciłaś.

-Zadzwonię jutro do niego.

-Tris...

-Christina, prosz!ę- przerywam jej- Jestem zmęczona i chcę po prostu zasnąć. Wracaj do siebie.

Przyjaciółka krzywi się, przez co zauważam podkówki pod jej oczami. Musi być zmęczona, skoro czekała na mnie, ale nie rozumiem po co.

-Nigdzie się stąd nie ruszę- upiera się- Nie wiem jakie głupstwo przyjdzie ci do głowy.

-Odwiedzenie brata jest głupstwem?

-Odwiedzenie, nie, ale zasłabnięcie z własnej woli już tak.

Przewracam oczami i idę do łazienki, ale zamiast iść pod prysznic, spoglądam w lustro. Włosy mam roszczochrane i rozwiane przez wiatr, pod oczami widnieją sińce, a twarz jest całkiem blada. Wyglądam gorzej niż źle, jednak nie przejmuję się tym zbytnio. Idę pod prysznic i szybko się myję. Gorąca woda chwilowo zmywa ze mnie cały ciężar i smutek, dlatego stoję tak jeszcze przez kilkanaście minut. Wmawiam sobie, że woda to lekarstwo, i kiedy wyjdę, będę zdrowa, silniejsza. Kiedy wychodzę wycieram się ręcznikiem i ubieram dresy. Nie zwracam zbytniej uwagi na to, że podkoszulek założyłam tył na przód, tylko wychodzę z łazienki i nie spoglądając na Christinę, idę do sypialni.

-Tris, ty naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, że nie tylko Cztery może się o ciebie martwić?- pyta Christina.

-Christina...

-Posłuchaj- przerywa mi, tak jak ja jej kilka minut temu- Tak naprawdę to przyjaźnię się z Cztery dłużej niż ty z nim jesteś. Również jestem przygnębiona jego stanem, ale daję radę. Ty też musisz, bo inaczej sama się zniszczysz.

Patrzę tępo na dziewczynę i wzruszam ramionami. Jestem zbyt zmęczona, żeby zastanawiać się nad tym, choć uczucie bezradności i smutku zaczyna mi jeszcze bardziej doskwierać.

-Nie chcę, żeby Tobias umarł- szepczę bliska łez. W nocy łatwiej wyprowadzić mnie z równowagi, bądź wypuścić ze mnie wszelkie emocje, gromadzone wewnątrz mnie. Teraz jest to rozpacz, a łzy spływające po moich policzkach udowadniają to.

-On jest silny. Nie umrze, a ty mu nie pomożesz, nie dbając o własne zdrowie.

Kręcę jedynie głową. Wiem dobrze o tym, bo mam rozum, ale jakoś nie jestem w stanie nic przełknąć. Nawet gdyby ktoś przystawił mi ciasto pod nos.

-Zostaniesz dzisiaj na noc?- pytam cicho dziewczynę. Ta kiwa w odpowiedzi głową i przytula mnie mocno. Mam wrażenie, że to wszystko mnie przerasta, niszczy. Christina ma rację: jeśli nie wezmę się w garść, mogę się zniszczyć.

Następnego dnia razem z Christiną idę na stołówkę. Przed snem dużo rozmawiałam z dziewczyną, dzięki czemu trochę wspomnień mi powróciło. Na przykład większość nowicjatu i wojny pomiędzy erudycją i zdrajcami a nieustraszonością i bezfrakcyjnością, na których czele stanęła matka Tobiasa- Evelyn. Zupełnie już zapomniałam poinformować ją o wypadku jej syna, a przecież powinna o tym wiedzieć. Jest jego matką.

-Już myśleliśmy, że zaginęłaś- wita mnie radośnie Zeke, ale jego uśmiech przypomina wodę: jakby w każdym momencie mógł mu zpłynąć z twarzy. Pomimo licznych oparzeń na ciele wypisał się z własnej woli. Jednak mu się nie dziwię. Siedzenie w białych ścianach jest strasznie irytujące.

-Jak widać, jeszcze nie zaginęłam- odpowiadam z lekkim uśmiechem, po czym idę po śniadanie i siadam obok Christiny.

-Wczoraj był tu twój brat- mówi Shauna. Ma zmęczony wyraz twarzy i nierówno nałożony makijaż.

-Wiem, ale jeszcze do niego nie zadzwoniłam. Zrobię to po śniadaniu.

Dziewczyna kiwa głową i upija parującą kawę. Ja też pije kawę, by nie być zbytnio zmęczona. Już dawno zauważyłam, że im bardziej jestem zmęczona, tym wredniejsza potrafię się okazać.

-W ogóle jak doszło do tego pożaru?- pyta Christina Zeka. Sama jestem tego ciekawa, i chyba dlatego o to pyta.

-To było zupełnie nagle- chłopak kręci głową- To było coś jak wybuch. Poczułem dym i zobaczyłem ogień. Wszyscy zaczęli uciekać, ale ja potknąłem się o coś i upadłem. Gdyby nie Cztery, prawdopodobnie bym nie żył.

-Ale za to Cztery może teraz umrzeć- mamroczę pod nosem, za co Christina kopie mnie w kostkę. Jednak chyba nikt inny tego nie usłyszał albo udają, że nie usłyszeli.

-Nie było żadnych szumów?- dopytuje dziewczyna.- Żadnego widocznego zwarcia? Coś co spowodowałoby ten wybuch? Niczego nie widzieliście?

-Niestety- wzdycha Zeke. Najchętniej to coś bym mu jeszcze palnęła, ale coraz bardziej robi mi się go żal. Też to przeżywa na swój sposób, bo Tobias jest jego przyjacielem.

Odcinam się od słuchania rozmowy i zaczynam jeść śniadanie, rozmyślając o ślubie Caleba, choć co chwilę myślami wracam do Tobiasa. Tęsknię za nim i mimo wszystko nie wiem czy jednak poradzę sobie, jak umrze. Od niego rozpoczęło się moje przywracanie wspomnień. To on jako pierwszy ze mną rozmawiał: kilka minut przed walką pomiędzy mną a przywódcą frakcji, którą o dziwo wygrałam. To on odkrył kim jestem i to on pomógł mi ułożyć życie. Nie mogę go tak łatwo stracić. Nie mogę.

Po śniadaniu dzwonię do Caleba i ,,melduję" się, pokazując tym, że wszystko ze mną dobrze. Potem zmierzam w stronę skrzydła szpitalnego. Cieszę się, że dzisiaj jest sobota, bo nie muszę iść do pracy, tylko mogę cały dzień przesiedzieć w sali chorych, gdzie leży Tobias. Choć trochę będę mogła z nim pobyć całkiem sama. Bez spojrzeń Christiny, która poszła do pracy, Shauny, która zajmuje się poparzonym Zekiem.

-Cześć- mówię cicho do Tobiasa i muskam palcami jego nie poparzoną skórę. Wygląda tak samo jak dwa dni temu, ale nie zmienia to faktu, że być może jest już lepiej. Im dłużej śpi, tym szybciej rany się zagoją, a skoro jeszcze nie umarł, zwiększa to nadzieje na jego przeżycie. Głos w mojej piersi aż krzyczy i błaga, aby Tobias w końcu się obudził. Żebym mogła spojrzeć w jego ciemnoniebieskie oczy, zatopić się w ich głębi i zapomnieć o tych wszystkich dniach, pełnych smutku i bólu.

-Przepraszam, że wczoraj w ogóle nie przyszłam, ale nie byłam w stanie- zataczam kółka po grzbiecie jego dłoni- nie wiem, jak ci to dokładnie wytłumaczyć, ale nie dałam rady tu przyjść. Rano byłam w pracy, potem poszłam do Caleba, a wieczorem jeździłam pociągiem bez celu.

W wyobraźni widzę, jak Tobias otwiera oczy, uśmiecha się i mówi, że wszystko będzie dobrze. Chciałabym, żeby tak było: żeby wszystko było dobrze.

Powoli przeplatam swoje palce z lekko poparzonymi palcami Tobiasa. Zauważam na jego prawej piersi tatuaż ze znakiem nieustraszoności. Jest przykryty poparzeniami i opatrunkami chłodzącymi, ale chyba tatuaże będą wyglądać tak samo, kiedy skóra się zagoi.

Nie liczę czasu. Mogło minąć dopiero kilka minut, ale też mogło minąć kilka godzin. Tracę poczucie czasu, patrząc na śpiącą twarz Tobiasa i jego idealnie wyrzeźnionej, odsłoniętej piersi. Prawie nie widzę poparzeń. Choć wiem, że tam są, to i tak ich nie widzę. Nie obchodzą mnie. Są jak zbędna część życia, o której trzeba po prostu zapomnieć i żyć dalej, jak gdyby nigdy nic.

Nagle słyszę cichy, świszczący odgłos. Podnoszę głowę i zauważam, że palce Tobiasa wykonują minimalny ruch, zacieśniając tym nasze dłonie. Marszczy nos.

-Tobias!

CDN😘

Miłej nocy😏

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro