1. Pamięć.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Leżałam pod jedną ze szkolnych ścian, otoczona gruzami i pyłem, który mnie przykrył, tak, jakby chciał też uczestniczyć w ratunku i mi pomóc. Trzęsły mi się ręce i nogi tak bardzo, że nie byłam w stanie się podnieść, chociaż instynkt podpowiadał mi, żeby uciekała. Straciłam różdżkę i nie byłam w stanie jej dostrzec w zasięgu mojego wzroku. Byłam bezbronna. Ale już nic gorszego nie mogło mi się przytrafić.

Nic gorszego.

Ból.

Wszystko mnie bolało. Zdarta skóra, głębokie stłuczenia oraz skutki zaklęć oszałamiających rzucanych na mnie z bardzo bliskiej odległości, abym się złamała, abym się poddała – to wszystko teraz nacierało na mnie przeogromną, niedającą się opisać falą cierpienia. Zalewała mnie ona z każdej strony, utrudniając zaczerpnięcie głębszego oddechu. Być może miałam połamane kości.

Być może połamała się cała moja dusza.

Chciałam umrzeć. Ale jeszcze bardziej chciałam żyć.

Balansowałam na granicy przytomności.

Ktoś krzyczał, ale ja byłam zbyt oszołomiona tym, co się wydarzyło, żeby zorientować się, kto to był. Później dowiedziałam się, że uratowały mnie dwie kobiety – Hermiona Granger i nauczycielka wróżbiarstwa Sybilla Trelawney.

Niedaleko mnie leżał nieprzytomny Greyback.

Jeszcze kilka chwil temu, nikogo tutaj nie było.

Dlaczego nie przyszli wcześniej?

Dlaczego nie uratowali mnie, zanim to się stało?

Ktoś przybiegł i rzucił kilka zaklęć na śmierciożercę, a potem go zabrali.

Pamiętałam, chociaż pamiętać nie chciałam. Pamięć o wszystkim, co mi zrobił, zabiłaby mnie, byłam o tym przekonana.

Istniało jedno wyjście.

Postanowiłam wyprzeć to z mojej głowy. Odgrodzić się od tego i pozwolić sobie na zapomnienie. Musiało mi się to udać. Musiało, bo miałam wrażenie, że jeśli polegnę, to zwariuję.

Kiedyś czytałam książkę o magii pierwotnej. Magii, do której żaden czarodziej różdżki nie potrzebował. Magia drzemała przecież w nas i to w nas miała swój początek i koniec. Siedziałyśmy razem z Parvati w bibliotece i szeptem rozprawiałyśmy o tym, w jak dramatycznych sytuacjach musiałby się znaleźć czarodziej, aby sięgnąć po coś tak pierwotnego i niezbadanego. Nasze nastoletnie głowy rozmarzyły się wtedy, snując wyobrażenia na temat wielkich miłości, jeszcze większych zdrad i poświęceń wykraczających poza wszelkie granice. Jakie byłyśmy głupie i naiwne.

Musiałam spróbować i wykorzystać tę magię, chociaż wiedziałam, że jestem bardzo słaba i krwawiłam. Mogło coś się nie udać.

Skupiłam się na tym, aby oczyścić głowę i sprawić, aby nic w niej nie zostało. Zamknęłam oczy i bardzo mocno, z całych sił zacisnęłam moje pięści. Wypowiedziałam bardzo głośno i wyraźnie moje największe pragnienie. Poczułam jak moc, dotychczas rozłożona w moim ciele równomiernie, zaczęła się kumulować i wraz z krwią krążącą w moich żyłach, w rytm bijącego, wciąż mocno bijącego serca, zaczęła kierować się w stronę mojej głowy. Gdy tam dotarła, nastąpiło coś dziwnego, coś, czego nie potrafiłam w żaden sposób określić.

Najpierw owładnęła mną lekkość. Czułam orzeźwienie, jak ciepły, letni wiatr po srogiej burzy, ale potem działo się ze mną coś innego. Opadł na mnie ciężar, który przygniótł mnie do podłoża. Dusiłam się.

Błyski i promienie w lawendowym odcieniu opuszczały moje ciało. Czułam to całą sobą i nie byłam w stanie tego powstrzymać.

I nagle wszystko ustąpiło.

Otworzyłam oczy i podniosłam się na kilka centymetrów, opierając ciężar ciała na poranionych dłoniach.

Moja głowa była całkowicie opróżniona z bólu i złych wspomnień. Coś jednak w niej pozostało. Nie pamiętałam szczegółów, ale byłam cała wypełniona świadomością tego, co się stało.

Zrozumiałam, że nigdy, nawet za pomocą magii się od tego nie uwolnię.

Co ja najlepszego zrobiłam?

Leżałam w Wielkiej Sali na prowizorycznym łóżku. Ktoś położył mnie na boku i okrył kocami.

Była mi bardzo zimno, ale nie śmiałam się skarżyć. Nie tutaj, nie w tym miejscu wypełnionym bólem po sam sufit. Od tej rozpaczy i śmierci tężało powietrze. Chciałam stąd odejść. Ciężko przekręciłam się na plecy, aby spojrzeć na zaczarowany sufit, który zawsze mnie uspokajał, nawet w czasie najtrudniejszych egzaminów. Teraz nie widziałam w nim piękna. Bardzo bolała mnie głowa i kolana. To było bardzo dziwne, bo przecież moje rany były wszędzie, ale mogłam się skupić tylko na tych częściach ciała. Chciało mi się wymiotować, ale ktoś powiedział, że wkrótce pojawią się uzdrowiciele ze szpitala i nam pomogą, dlatego zebrałam się w sobie, tłumiąc odruchy organizmu. Postanowiłam w milczeniu zaczekać. Skupić się na tym, że powinnam trwać w oczekiwaniu, to też jest przecież czynność.

Wsłuchiwałam się w szloch matek, ojców, żon, mężów, braci, sióstr i przyjaciół.

Nade mną nikt teraz nie płakał. Nie wiem, jak się z tym czułam. Brakowało mi kogoś bliskiego, kto trzymałby mnie teraz za rękę, ale nikogo nie było.

Głupia Lavender, przestań być taką egoistką, skarciłam sama siebie i przykryłam szczelniej kocem, chcąc w ten sposób schować się przed całym światem.

– Jesteś ranna? – usłyszałam pytanie, lecz nie zareagowałam od razu. Zrobiłam to dopiero po chwili, gdy obcy mężczyzna znowu się do mnie zwrócił i dotknął delikatnie mojego ramienia.

– Jestem – odpowiedziałam i wyszarpnęłam ramię, bo jego dotyk mnie parzył i nie mogłam go znieść.

Klęczał tuż obok mojego prowizorycznego łóżka. Był młody, miał twarz wypełnioną łagodnymi rysami i ciepłe oczy – brązowe. Kiedyś pomyślałabym, że jest bardzo przystojny, ale teraz byłam w stanie jedynie patrzeć na jego ręce, aby śledzić każdy jego ruch i szukać śladów ataku skierowanego w moją stronę. Ubrany był w szatę uzdrowicielską, a na kieszonce widniała plakietka z jego danymi – Aurelius Mayfair. Był ode mnie trochę starszy i na pewno nie pamiętałam go z czasów szkolnych, musieliśmy się minąć.

Mogłabym mu zaufać, ale nie potrafiłam.

Żadnemu mężczyźnie nigdy więcej nie zaufam – to było moje nowe postanowienie.

– Czy mogę cię zbadać? – zapytał ostrożnie, a ja nie byłam w stanie udzielić mu jasnej odpowiedzi.

Pokręciłam przecząco głową, mocniej przyciskając do siebie koc, bo to była moja jedyna broń.

– Jesteś ranna i krwawisz, a w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby się tobą zająć.

– Nie, proszę. Zabierz mnie do szpitala, a tam ktoś...Nie jest tak źle, wytrzymam – powiedziałam ze łzami w oczach.

– Jak się nazywasz? – zapytał niezrażony moim uporem.

– Brown. Lavender Brown – odpowiedziałam, wciąż patrząc na niego z przerażeniem, którego nie potrafiłam się pozbyć.

– Ja nazywam się Aurelius – przedstawił się i podał mi dłoń, ale ja nie chciałam go dotykać. Miałam nadzieję, że będzie w stanie to zrozumieć. – Lavender, pomogę ci, obiecuję.

– Najpierw zabierz mnie do szpitala. Nie chcę już tutaj być – powiedziałam z uporem, a on ku mojemu wielkiemu zdziwieniu jedynie przytaknął.

Wstał i przez chwilę rozejrzał się po Wielkiej Sali tak, jakby chciał sobie przypomnieć o tym, co czuł, gdy był tutaj ostatni raz, zanim Hogwart dopisał tak tragiczne wydarzenia do swojej historii.

– Dobrze, Lavender. Zabiorę cię stąd – zapewnił mnie, ponownie skupiając swój wzrok na moich ranach i rozdartej szacie. – Czarodzieje z Ministerstwa pracują nad połączeniem siecią Fiuu kominków w Hogwarcie z Mungiem, abyśmy mogli cię wraz z innymi rannymi szybciej przetransportować.

Położyłam ponownie głowę, okrywając się szczelnie kocem.

– Będę potrzebowała eliksiru.

– Jakiego, Lavender? – zapytał, kucając blisko, bo mówiłam bardzo cicho.

– Takiego, żebym miała pewność, że nie zajdę w ciążę.

– Czy ktoś? O mój Merlinie... – jęknął i wyciągnął dłoń, ale od razu ją zabrał. – Zaopiekuję się tobą. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyś...

Ale ja już go nie słyszałam. Odpłynęłam myślami bardzo daleko, tam, gdzie nikt nie mógł mnie skrzywdzić. Oczy miałam otwarte, lecz niczego nie widziałam.

Jednak każdy, kto na mnie patrzył, widział w nich strach. Tylko strach.

* historia Lavender zakończyła się przez Rowling w dość otwarty sposób – bo nie zostało powiedziane, co jej się dokładnie przydało i czy to przeżyła. Znamy przebieg Bitwy o Hogwart, jednak nie są nam znane wszystkie jej szczegóły, dlatego pozwoliłam sobie na dopisanie w tym zakresie jej historii. Bo skoro nie wiemy, to możemy założyć, że mogło przydarzyć jej się wszystko, co zdarza się w czasie wojen, w tym również gwałt. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro