16. Niebezpieczne spotkanie.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Lavender

Moje życie się zmieniało. Zabarwiło się szczęściem, czystą radością i obowiązkami. Zmiany te mnie zaskoczyły, ale ja byłam z nich bardzo zadowolona. Starałam się wszystko na nowo w mojej codzienności ułożyć. Bo teraz w niej musiało się znaleźć miejsca dla Aureliusa, dla naszego związku. Nie spodziewałam się tego, że tak szybko, tak łatwo z większością zagadnień nam pójdzie. Chociaż musiałam przyznać, że z czasem pojawiły się między nami również nieporozumienia.

Niewielkie kłótnie nie mogły zaburzyć mojego szczęścia. Byłam pewna, że niczego bym jednak nie zmieniła. Przetrwałam trudny rocznicowy dzień, zamykając z nim złe wspomnienia. Wiedziałam, że nie będę w stanie ich wyprzeć. Jednak nienawiść, która do tej pory zatruwała moją codzienność, musiała ustąpić miejsca miłości, która mnie pochłonęła. A ja bez wahania pozwoliłam temu niezwykłemu uczuciu mnie porwać. To była jedna z najlepszych decyzji w całym moim życiu. Nie miałam żadnego wpływu na to, że pokochałam Aureliusa. Miałam jednak wpływ na to, że pozwoliłam sobie na to uczucie i na to, aby kierowało moimi dalszymi wyborami.

Uznałam, że czas najwyższy pomyśleć o innym mieszkaniu. Atmosfera Kotła czasem mnie przytłaczała, a odgłosy dochodzące z baru wyprowadzały z równowagi, w szczególności w wolne dni, kiedy nie byłam w stanie skupić się na trzymanej w rękach książce. Mogłam jedynie pomarzyć o wyspaniu się, za czym tęskniłam coraz częściej. Aurelius mieszkał u Fanny i nie proponował mi, abym się do niego wprowadziła, a ja nie miałam śmiałości, by wprost go o to poprosić. Jednak wiedziałam, że wkrótce coś muszę postanowić w tym temacie.

Mieszkanie w Kotle wiązało się również z tym, że często musiałam biegać z zamówieniami, gdy nasz dostawca, Alex, sobie z ich ilością nie radził. Trudno mi było odmówić Tomowi i zwykle brałam kilka zapakowanych dań, aby doręczyć je czarodziejom mieszkającym w pobliżu Pokątnej.

Tej nocy, gdy już prawie kończyłam pracę w kuchni, Tom poprosił mnie o kolejną przysługę. Byłam zmęczona, jednak swoim zwyczajem, nie odmówiłam. Wychodząc z baru w ciemną noc, rozjaśnioną jedynie światłem okolicznych latarni, ruszyłam przed siebie. Gdy znalazłam się na ulicy, poczułam dziwny, nieprzyjemny chłód. To musiało być pierwsze tchnienie nadchodzącej jesieni. Pakunki ciążyły mi w dłoni. Drugą ręką złapałam za rozpięte poły szaty, bo nie chciałam się przeziębić.

Nagle dziwny, nieprzyjemny dreszcz przebiegł przez całe moje ciało. Zatrzymałam się na środku uliczki i rozejrzałam nerwowo, jednak niczego niepokojącego nie dostrzegłam.

Nikogo w pobliżu nie widziałam, a poczucie osamotnienia uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. Starając się zapomnieć o własnym strachu, ruszyłam dalej, zatrzymując przez chwilę wzrok na zacienionej witrynie butiku Madame Malkin. Serce mi rosło za każdym razem, gdy widziałam ulicę Pokątną znowu tętniącą życiem. Jeden z zegarów umieszczonych na ścianie budynku Banku Gringotta wybił północ. Wiedziałam, że jestem już całkiem niedaleko miejsca dostawy.

Noc była niezwykle ciemna. Na niebie nie było żadnych gwiazd.

Mój instynkt ponownie zawył w zakamarkach umysłu, nie dając się wyciszyć racjonalnymi wymówkami. Coś ewidentnie było nie w porządku.

Wciąż idąc przed siebie, zbliżyłam się do budynków ciągnących się po lewej stronie Pokątnej. Chciałam stać się mniej widoczna, chociaż wiedziałam, że tu nigdzie się nie ukryję. Nie odwróciłam się, ale wysilając słuch, dotarło do mnie, że ktoś za mną idzie. I nie była to jedna osoba, sądząc po zwielokrotnieniu odgłosów ciężkich butów uderzających o bruk.

Moje serce w nienaturalny sposób przyspieszyło swój rytm, a oddech za nim podążył. Miałam wrażenie, że każdy wydawany przeze mnie odgłos odbija się echem od architektonicznych zaułków.

– A dokąd tak pędzisz?

Obcy, męski gruby głos sprawił, że jedynie przyspieszyłam.

– Laleczko!

Drugi, lekko zachrypnięty, równie obcy głos spowodował, że zaczęłam nerwowo szukać drogi ucieczki.

– Poczekaj!

Trzeci głos. Było ich trzech, a ja sama. Sama i nieuzbrojona.

Wiedziałam, że mam przy sobie różdżkę, choć po głowie tłukła mi się myśl, że jest przecież bezużyteczna. A ja byłam w tym momencie bezbronna. Pozwoliłam, aby wsunęła się między moje palce. Mimo wszystko chciałam ją mieć w dłoni, aby czuć namiastkę panowania nad sytuacją, która mnie zaskoczyła, która mnie zmroziła.

Zatrzymałam się, bo niewiele więcej mogłam w takiej sytuacji zrobić.

Odwróciłam się w ich stronę, napotykając ich rozognione alkoholem, agresywne spojrzenia.

– Zostawcie mnie w spokoju! – powiedziałam głośno, jednak nieznajomi jedynie się roześmiali.

Moje ciało zaczęło mi odmawiać posłuszeństwa. Panika przejmowała nad nim kontrolę. Bałam się, że zaraz się rozsypię. Znowu ktoś mnie skrzywdzi, a całe szczęście z Aureliusem, budowane powoli i mozolnie, rozpadnie się i nie będę już umiała go pozbierać. Auri również zostanie zraniony.

Niechciane łzy zaszkliły się w moich oczach, a ja nie byłam w stanie ich zatrzymać. Spłynęły po moich policzkach, zostawiając na nich ślady.

– Rozpłakała się! – zarechotał jeden, a pozostali mu zawtórowali.

Obiecałam sobie, że nigdy więcej nie pozwolę, aby coś tak okropnego mi się przydarzyło.

Nikt nie będzie się ze mnie śmiał. Nie będę dla nikogo obiektem drwin. Ścisnęłam mocno różdżkę i wróciłam wspomnieniami do czasów Gwardii Dumbledore'a. Pamiętałam inkantacje, które choć od ponad roku nieużywane, wciąż były żywe w mojej pamięci. Dokładnie wiedziałam, co powinnam zrobić, aby się obronić. I wiedziałam, co zrobić, by zaatakować.

Mężczyźni, którzy mnie zaczepiali, a teraz pastwili się nade mną, czerpiąc satysfakcję z mojego strachu, zasłużyli na to, aby ktoś się nimi zajął.

I uwierzyłam, że to mogłam być ja. Ja, właśnie teraz, miałam siłę, aby im się przeciwstawić. I złu czającemu się w ich pijackich oczach. Gdzieś w otchłani mojej świadomości chciałam, aby nie tylko mi, ale również nikomu więcej, krzywdy nie zrobili.

Upuściłam na ziemię zamówienie, które gruchnęło z łoskotem. To ich zaskoczyło. Moja ręka już teraz pewnie ściskała różdżkę, którą zamierzałam użyć.

Zrobiłam jeden krok do tyłu i wyciągnęłam w ich stronę magiczny atrybut.

Mój gest ponownie ich rozbawił, ale ja nie traciłam czujności. Tylko czujność i rozwaga były mi w stanie teraz pomóc. Bo musiałam przetrwać, a przecież już raz mi się to udało. Nic nie było w stanie mnie zniszczyć, tak mówił mi Auri. A ja postanowiłam mu uwierzyć.

– Zostawcie mnie! – krzyknęłam, a jeden z nich wyszarpnął z kieszeni różdżkę.

Patrzył na mnie lekceważącym wzrokiem.

– Taka mała suka, jak ty chce nam coś zrobić? – zakpił. – A niby jak chcesz to zrobić, laleczko?

– Tak! Drętwota! – huknęłam, wykonując odpowiedni ruch ręką, ale ku mojemu przerażeniu nic się nie wydarzyło, chociaż czułam mrowienie, które przepłynęło przez moje przedramię.

Było jednak zbyt słabe. Ja byłam za słaba.

– Zabawna jesteś – dołączył do rozmowy drugi z mężczyzn, oblizując się na mój widok lubieżnie. – Waleczna, lubię takie.

Zrozumiałam, że prędzej zginę, niż pozwolę, by któryś z nich mnie dotknął.

Zaklinałam moje ciało, oddychając ciężko. Błagałam żałośnie, by magia do mnie wróciła. Teraz, właśnie teraz, kiedy wciąż miałam różdżkę, byłam w niebezpieczeństwie, a nic nie mogłam zrobić. Nie mogłam uciec, nie mogłam się bronić. Czy zostałam skazana na kolejne niepowodzenie? Czy byłabym w stanie je znieść?

Wiedziałam, że nie. Dlatego musiało wydarzyć się coś niespodziewanego. Cokolwiek, co mnie ocali. Zbyt wiele miałam do stracenia.

– Błagam – szepnęłam.


Aureliusie, tak bardzo Cię kocham, nie mogę Cię stracić.


Powietrze zawibrowało. A może to było tylko złudzenie, które cholernie mocno chciałam poczuć wszystkimi zmysłami.

Miałam wrażenie, że ziemia pode mnie się ugięła. Zafalowała.

Fale miały kolor lawendowy.

Nagle poczułam dziwne mrowienie w okolicach stóp, które przenosiło się wyżej, w stronę łydek, kolan i ud. Potem dziwny prąd przeszedł przez mój kręgosłup. Zachwiałam się, lecz nie straciłam równowagi.

Moc rozchodziła się dalej, obejmując moje ręce i dłonie. W mojej głowie działo się coś dziwnego. Coś, nad czym nie panowałam.

Otworzyłam przymknięte wcześniej oczy i wypowiedziałam formułę zaklęcia.

Już wiedziałam. Moja magia do mnie wróciła. Miała swoje źródło w mojej miłości do Aureliusa. To on mnie znowu ocalił.

Mężczyźni nie zdawali sobie sprawy, z kim mają do czynienia, a ja zamierzałam im udowodnić, że z nikim marnym.

Z samą Lavender Brown, która potrafi walczyć.

Drętwota!

Różdżka w mojej dłoni zadrżała, by po chwili z jej końca błysnęło ostre światło, które ugodziło jednego z agresorów prosto w pierś. Runął na plecy bez życia, a przynajmniej tak wyglądał. Dwóch pozostałych spojrzało na mnie ze strachem. Kompletnie nie spodziewali się po mnie takiej siły, ale ja ponownie wyciągnęłam różdżkę w ich stronę.

Protego! – Odparowałam zaklęcie, które posłał w moją stronę wyższy czarodziej, by po chwili ponownie zaatakować drugiego. – Drętwota!

On jednak odbił zaklęcie i również wypowiedział formułę, której jednak nie znałam. Wyczarowałam mocniejsze zaklęcie tarczy, aby się ochronić, ale cały czas miałam świadomość tego, że to oni mieli przewagę, a jak na złość nikogo w tej okolicy nie było, by mi pomógł.

Korzystając z chwili, gdy oni byli skupieni na podnoszeniu z ziemi swojego kompana, który padł na nią jako pierwszy porażony moim zaklęciem, ruszyłam przed siebie biegiem, aby ukryć się w jednej z wąskich, bocznych uliczek. Jednak ktoś mnie gonił. Biegłam dalej, chcąc w ten sposób im umknąć. W ciemności nocy próbowałam znaleźć zaułek, w którym mogłabym się skryć. Mężczyzna deptał mi po piętach. Rzuciłam za siebie Drętwotę, jednak musiałam chybić, bo wciąż słyszałam jego ruch za plecami.

Usłyszałam odgłosy walki, ale to musiał być jedynie omam.

A uliczka, którą się poruszałam, stawała się coraz węższa. Bałam się, że w pewnym momencie się skończy.

Runęłam na ziemię, gdy mężczyzna miotnął we mnie zaklęciem. Uderzyłam się boleśnie kolanami i łokciami o bruk, ratując się przed całkowitym rozpłaszczeniem się na uliczce, bo wtedy miałabym jeszcze mniejsze szanse na ucieczkę. Nie zwracając uwagi na zdartą skórę i krwawiące ręce, odwróciłam się i rzuciłam zaklęcie, lecz ponownie chybiłam. Zbyt długo nie używałam magii, aby moje działania były pewne i precyzyjne.

Nagle dostrzegłam czerwone, ostre światło, które przecięło przestrzeń nad moją głową. Odruchowo się uchyliłam. Mój oprawca również to zauważył i się odwrócił, lecz było za późno. Padł jak długi nieopodal mnie.

Ciemność nocy lekko się rozjaśniła, gdy zbliżyły się do mnie znajome twarze. Harry Potter znalazł się u mego boku, zwinny jak kot. Musiał się wiele nauczyć w czasie kursu aurorskiego, chociaż zawsze był świetny w czasie walki. Hermiona stała nieopodal z różdżką wycelowaną w nieprzytomnego mężczyznę. Tuż obok jej głowy wisiała kula światła, rozpraszając mrok. Szukałam wzrokiem Rona, który zawsze był nieodłączną częścią ich trójki.

– Jesteś cała, Lavender? – zapytał Harry, pomagając mi usiąść.

– Tak – odpowiedziałam szybko, jednak on od razu wyciągnął różdżkę, gdy zerknął na moje poranione dłonie.

– Wyszliśmy niedawno z klubu, który otworzył się na Starym Nokturnie – wtrąciła się Hermiona, wciąż nie spuszczając wzroku z mężczyzny. – I Harry uparł się, że słyszy coś, co go niepokoi. Zboczyliśmy nieco z drogi i natknęliśmy się na was – mówiła dalej, zerkając krótko na przyjaciela z wyraźną dumą. – I miał rację, jak zawsze.

– Co się stało? Napadli cię? Co robiłaś tutaj całkiem sama? – Harry wyrzucał z siebie kolejne pytania, jednocześnie oceniając skuteczność rzuconych na moje ręce zaklęć leczniczych. Na szczęście szata zakrywała moje krwawiące kolana. Wiedziałam, że poradzę sobie z nimi sama później.

– Pracuję w Kotle i...

– Pracujesz w Kotle? – zdziwił się Harry.

– Tak, od wielu miesięcy – ciągnęłam dalej. – Skończyłam już zmianę, ale Tom poprosił mnie o doręczenie posiłków na zamówienie. Wtedy oni mnie zaczepili, a ja nie poradziłam sobie sama.

– Jak się czujesz, Lavender? – Ron, który pojawił się cicho i niepostrzeżenie zadał to pytanie, a ja uśmiechnęłam się do niego, gdy Harry w tym czasie pomógł mi wstać.

Hermiona posłała mi złowrogie spojrzenie, a ja za wszelką cenę chciałam ukryć rozbawienie. Schyliłam się i otrzepałam dół szaty.

– W porządku – odpowiedziałam. – Teraz już jest w porządku – dodałam po chwili.

– Zawiadomiłem aurorów – rzucił krótko. – Tych dwóch spętałem zaklęciami i zostawiłem za kubłam śmieci, żeby nam nie przeszkadzali w rozmowie.

– Nie wiem, Ron, czy powinieneś w ten sposób...

– Spokojna twoja rozcz... – przerwał na chwilę, lecz bez trwogi skończył – ... rozczochrana, Hermiono. To tylko powiedzenie, nie oburzaj się.

– Jasne – wycedziła Granger przez zęby.

– Zaraz pewnie będą się kłócić – zaśmiał się cicho Harry, poprawiając na nosie swoje nieśmiertelne, okrągłe okulary. – Ale chyba to lubią.

Zgodziłam się z nim. Pasowali do siebie, chociaż kiedyś miałam odmienne zdanie. Zawsze lubiłam Rona. Być może kiedyś byłam nim głupio zauroczona. Teraz, po wszystkim, co przeżyliśmy było całkiem przyjemnie wrócić do dawnych, tak beztroskich wspomnień.

Tak właśnie działał upływający czas. Wszystko się zmieniło, włącznie z nami.

– Nieźle sobie poradziłaś – pochwalił mnie Harry, co mu jeszcze zostało z czasów Gwardii. Zawsze potrafił docenić nasze starania.

– Dziękuję. Straciłam wprawę, bo przez rok nie byłam w stanie używać magii.

– Co takiego? – wtrąciła się Hermiona, zainteresowana tym, co powiedziałam.

– Straciłam magię.

– To niemożliwe – zaprzeczyła z przejęciem. Kto jak kto, ale akurat ona nie dopuszczała do siebie myśli, że może być w błędzie. Byłam żywym tego niezwykłego przypadku przykładem. – Czarodziej nie może utracić magii, jeśli się ona w nim obudzi.

– Oczywiście, że może – odpowiedziałam pewnie, mierząc się z nieustępliwym spojrzeniem jej brązowych oczu.

– Jak?

– Kiedy czarodziej z własnej woli ją z siebie wyprze – odparłam. – Ale potem należy liczyć się z tym, że magia nie wróci na zawołanie. Trzeba się nieźle o nią postarać – dodałam z przejęciem, ściskając z satysfakcją różdżkę w dłoni. – Mi się udało.

To niebezpieczne wydarzenie i niespodziewane spotkanie z dawnymi szkolnymi kolegami udowodniło mi, że nigdy nie powinnam niczego zakładać z góry. Jeszcze kilkanaście minut temu trzęsłam się ze strachu, by po chwili triumfować, otoczona opieką. Nie byłam na tym świecie sama. Byli wokół mnie ludzie, których przez długi czas do siebie nie dopuszczałam. Dłużej nie chciałam tego robić. Nie w czasie, gdy wszystko miało iść nareszcie ku lepszemu.

– Dziękuję – zwróciłam się do nich z wdzięcznością. – Dobrze, że się pojawiliście. Kłopoty was zawsze mocno przyciągały. Ale teraz mam małą prośbę, bo z tym sobie raczej sama nie poradzę. Pomożecie?

Zgodnie kiwnęli głowami, a ja mogłam wreszcie odetchnąć swobodnie.


Aurelius

Byłem tak zmęczony po dyżurze, że nie mogłem zasnąć. Przewracałem się na łóżku, gapiąc się bezmyślnie w nieprzeniknioną czeluść zajmowanego przeze mnie pokoju. Dom Fanny był ciemny i tańczyła w nim cisza. Były to idealne warunki do odpoczynku, jednak coś nie dawało mi spokoju. Zapaliłem światło i zszedłem na dół po szklankę chłodnej wody.

Schodząc po schodach, rozmyślałem o tym, co nie pozwalało mi zasnąć – głupia świadomość chęci zmian. Chciałem, żeby w moim życiu Lavender była codzienne. Chciałem się obok niej budzić i zasypiać. I jeść przygotowywane przez nią na śniadanie placuszki. Robić jej kawę i słuchać opowieści z czasów szkolnych, które uwielbiałem. A jednak do tej pory nie zrobiłem nic, aby moje a w zasadzie nasze wspólne pragnienia się ziściły. Pracowałem za dużo. Odwoływałem spotkania z Brownie. Byłem ciągle zmęczony i niewyspany. Musiałem coś zrobić, aby przerwać ten ciąg nieprzyjemności. Ale co takiego?

Utknąłem i nie miałem pojęcia, jak ruszyć dalej. Po pierwsze, Lavender nie mogła wprowadzić się do małego pokoiku, który zajmowałem u Fanny. Moja przyjaciółka wkrótce wychodziła za mąż i ja sam powinienem się z tego miejsca jak najszybciej wynieść. A po drugie, to poszukiwania nowego mieszkania spełzły na niczym. Nikt ze znajomych nie dysponował wolnym lokalem, a ja nie miałem czasu, aby poszukać gdzieś dalej.

I tak żałośnie tkwiłem w miejscu, a Lavender wciąż mieszkała w Kotle.

W ciszy, która mnie otaczała usłyszałem czyjeś kroki, a za chwilę dzwonek zabrzmiał tak głośno, że aż się wzdrygnąłem. Nie spodziewałem się o tej porze nikogo, a Fanny przecież miała nie wrócić na noc. Ruszyłem, aby otworzyć.

Uchyliłem drzwi i zamarłem. Na wycieraczce stała Lavender.

– Co tutaj robisz o tej porze? – huknąłem niezbyt przyjemnie, zerkając na zegarek wskazujący prawie drugą w nocy.

– Też się cieszę, że cię widzę, Auri – odparła, wchodząc do środka.

– Jak możesz, tak beze mnie, szwendać się w środku nocy po Londynie?! – mówiłem dalej podniesionym głosem, gdy dotarło do mnie, że najpewniej dotarła tu metrem.

– Nie używałam mugolskich środków transportu – wyjaśniła, odwieszając na wieszak szatę, a ja od razu skupiłem wzrok na jej kolanach, na których była krew. – Teleportowałam się z pomocą dawnych znajomych.

– Merlinie! Jesteś ranna? – porwałem ją w ramiona, aby za chwilę odsunąć od siebie i przeskanować szybko jej ciało wzrokiem.

– To tylko otarcia. – Chwyciła mnie za rękę i poprowadziła w stronę kuchni, gdzie było więcej światła.

– Teleportowałaś się?

– Tak, z pomocą samego Harry'ego Pottera. Nic mi nie groziło. I udało się!

Gdy zobaczyłem ją całą, dostrzegłem więcej otarć i zadrapań, i zrobiło mi się słabo. Uznałem, że póżniej wypytam ją o teleportację.

– Co się stało? – wydusiłem z siebie, zdjęty przerażeniem.

– Miałam małą przygodę, Auri. Nie martw się, bo wszystko skończyło się dobrze.

Przed moimi oczami przemknęły straszne obrazy. Tak straszne, że ledwo trzymałem się na nogach. Jednak stała przede mną cała i zdrowa. Ta świadomość pozwalała mi zachować względny spokój.

– Zaraz ci o wszystkim opowiem – mówiła dalej.

Była jakaś inna. Coś się w niej zmieniło. Jej oczy błyszczały jakimś nowym blaskiem, którego wcześniej u niej nie widziałem.

Stanęła przede mną i dopiero po chwili dostrzegłem w jej dłoni różdżkę. Był to niecodzienny widok.

– Auri, zobacz! – pisnęła podekscytowana. – Tylko popatrz!

Przesunęła różdżkę w stronę swojego kolana. Lekko drżała.

Nagle wypowiedziała dobrze znaną mi formułę i na naszych oczach rany na jej kolanach zniknęły.

Magia zadziałała, a ja stałem oniemiały.

– Lavender, użyłaś magii – stwierdziłem, a jej twarz rozświetlił uśmiech.

– Zrobiłam to! Całkiem sama! – Rzuciła mi się na szyję, a ja mogłem jedynie mocno ją uścisnąć.

Radość i duma ją rozpierały, a ja byłem z nią tak blisko, że czułem wszystko razem z nią.

– Jesteś taka dzielna – powtarzałem jej cicho, gdy z tego szczęścia i wzruszenia zaczęła płakać. – Tak bardzo cię kocham. Opowiedz mi o wszystkim.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro