19. Holy Island ponownie.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Aurelius

Wyspa Lavender powitała nas chłodem i wiatrem, który przenikał przez nasze zimowe szaty podszyte dodatkową warstwą materiału. Miałem ochotę ścisnąć swoją mocniej, aby nie tracić ciepła, jednak spojrzałem na Lavender, która zdawała się tym chłodem nareszcie oddychać. Wcale nie przejmowała się niską temperaturą. Było do takich warunków przyzwyczajona. Dotarliśmy na wyspę mugolskim promem. Po przybyciu do portu skierowaliśmy się w stronę niewielkich wzniesień, które dominowały w krajobrazie rozciągającym się przed moimi oczami. Lavender opowiadała mi o mijanych przez nas budynkach i ich przeznaczeniu. Czasem zatrzymywaliśmy się dłużej, aby mogła przytoczyć dłuższą historyjkę o swoich przygodach na wyspie. W każdym wypowiedzianym przez nią zdaniu czułem miłość do tego niewielkiego skrawka ziemi. Jej ziemi, gdzie przyszła na ten świat.

Zeszłotygodniowe spotkanie z moimi rodzicami okazało się koszmarem nie do opisania. Wychodząc z rodzinnego domu, byłem pewien, że długo moja noga tam nie postanie. Stało się jednak zupełnie inaczej. Następnego dnia odwiedziłem rodziców ponownie, chociaż zrobiłem to z wielkim trudem. Lavender jednak nie dawała za wygraną i zażądała, abym jak najszybciej przeprowadził z nimi poważną rozmowę. Liczyłem na to, że będzie mi towarzyszyć. Ona się na to nie zgodziła, tłumacząc mi, że jej obecność będzie odwracać ich uwagę od sedna problemu. Zacząłem więc od samego początku tak, jak mi doradziła Brownie. Mówiłem, nie pozwalając im na przerwanie mi w żadnym momencie opowieści. Gdy skończyłem, nie zatajając przed nimi żadnych szczegółów całej mojej historii z Brownie, matka ocierała łzy, a ojciec wpatrywał się we mnie z dumą i uznaniem. Następnie przeprosili mnie i zaprosili nas na kolejny obiad, jednak zapowiedziałem z góry, że zbyt szybko to nie nastąpi. Czułem ulgę i wiedziałem, że i Brownie ją poczuje, gdy jej opowiem o przebiegu tej trudnej rozmowy. Była niesamowicie wyrozumiała i czasem trudno było mi jej podejście zrozumieć. Gdy ją o to zapytałem, odpowiedziała jedynie, że nie potrzebuje w życiu problemów i zawsze stara się je rozwiązać. Uznałem, że jest to dobre.

Potrzebowaliśmy z Lavender czasu na ochłonięcie po ostatnim ekscesie. Poza tym byliśmy umówieni na obiad u jej rodziców, co tym razem dla mnie było dodatkowym stresem. Lavender była bardzo spokojna. Wybrała na to spotkanie grubą, wełnianą sukienkę sięgającą łydek w kolorze morskiej zieleni oraz pasującą do tego kokardę. Od dnia wesela Fanny nosiła kokardy lub opaski praktycznie codziennie. Cieszyło mnie to. Tym razem ja dłużej zastanawiałem się nad doborem odpowiedniego stroju, ale Brownie stwierdziła, że wystarczy po prostu jasna koszula i ciepły sweter. Ostrzegła mnie, że w jej domu rodzinnym o tej porze roku może być dość zimno przez wschodnie, morskie wiatry.

Brownie niewiele mówiła mi o rodzicach, a ja sam niewiele pamiętałem z czasów, gdy była jeszcze w szpitalu. Wydali mi się ludźmi uprzejmymii, lecz mocno skrytymi i trudno mi było z zakamarków pamięci wyłuskać coś, co mogłoby mi przy dzisiejszym spotkaniu pomóc.

Gdy oddaliliśmy się od gęstej zabudowy blisko portu, Lavender mówiła coraz mniej. Była bardzo skupiona i milcząca, dlatego nie zamierzałem jej rozpraszać. Szliśmy powoli wąską uliczką. Wyjaśniła mi wcześniej, że nie możemy się teleportować, gdyż wyspa była niewielka, a zamieszkiwana była przez czarodziejów, ale również mugoli. Cieszyłem się z tego spaceru, chociaż czułem coraz mocniej zaciskającą się jej dłoń na mojej.

– Będzie dobrze – zapewniłem ją, chociaż tym razem ona była bardzo przejęta.

– Mam taką nadzieję – odpowiedziała cicho, po czym westchnęła, gdy dostrzegła w oddali niewielki dom z szarego kamienia. – Już niedaleko – dodała i ponownie zamilkła.

Kilkanaście minut później Lavender zaklęciem otworzyła drzwi. W domu było cicho i spokojnie. Nie docierały do nas żadne odgłosy. Spojrzałem na nią pytająco, ona jednak machnęła ręką.

– Jesteśmy trochę wcześniej – wyjaśniła. – A to jest stała pora spacerów moich rodziców.

– Może się nas nie spodziewają? – zapytałem, ściągając czapkę z głowy i doprowadzając przed lustrem zmierzwione włosy do ładu.

– Spodziewają się, bo dostali moją sowę. Są jednak ludźmi, którzy nie lubią zmieniać swoich upodobań, a sobotni spacer przed obiadem jest od lat w ich harmonogramie – odpowiedziała, rozpinając szatę, którą od niej wziąłem.

Dziwne to było zachowanie, ale nie zamierzałem tego komentować. Moi rodzice byli zwarci i gotowi na nasze przybycie, ale ich zachowanie pozostawało wiele do życzenia. Być może rodzice Lavender będą dla nas bardziej życzliwi, skoro są na tyle rozluźnieni, aby nie czekać na nas w progu.

Czułem zapachy przygotywanego jedzenia. Powiesiłem na wieszaku w korytarzu nasze szaty i poszedłem za Brownie, która zdążyła wejść do kuchni, znajdującej się po lewej stronie. Zajrzała od razu do garnków, aby sprawdzić, czy dania się nie przypalają. Wszystko było w jak najlepszym porządku.

– Usiądź, Auri – rzuciła, podchodząc do blatu, gdzie stały słoiczki z różnymi przyprawami. Wybrała jeden i wrzuciła odrobinę pachnącej zieleniny do gulaszu. – Mama czasem zapomina o tej przyprawie, a ona podbija smak jagnięciny – wyjaśniła i spojrzała w moją stronę. – Czego się napijesz?

– Tego, co ty – odpowiedziałem, wodząc z zaciekawieniem wzrokiem po niewielkim pomieszczeniu połączonym z salonikiem, gdzie przyjemnie w kominku trzaskał ogień.

Lavender zręcznie ustawiła na kuchence czajnik, a machnięciem różdżki wyciągnęła z szafki dwa duże kubki. Nasypała do nich kawy oraz przypraw, które lubiliśmy oboje – cynamon i kardamon.

Kilka minut później siedzieliśmy razem przy stole, popijając gorącą, pięknie pachnącą kawę z dodatkiem mleka oraz miodu. Słuchałem opowieści o małej Lavender i nie mogłem przestać się uśmiechać, gdy ją sobie wyobrażałem. Opowiadała tylko o dobrych rzeczach, jakby celowo unikała tematów trudnych.

Naszą rozmowę przerwał odgłos otwieranych drzwi. Przypominał skrzypienia wieka starego kufra. Podniosłem się, gdy Lavender wyszła do korytarza, aby przywitać się z rodzicami. Po chwili wróciła razem z nimi. Matka Lavender lekko rozchyliła usta zdziwiona tym, kogo zobaczyła.

– Mamo, tato, chciałabym wam przedstawić mojego narzeczonego.

– Aurelius Mayfair. – Podszedłem najpierw do matki Lavender, aby uścisnąć jej dłoń, a później do ojca.

– Zaręczyłaś się? – Valerie Brown nie była zbyt dobrą aktorką, bo wszystkie emocje widniały na jej twarzy.

– Tak – przyznała Lavender, spoglądając na nią stanowczo.

– Ze swoim uzdrowicielem? – drążyła dalej matka. – Przecież to niestosowne!

– Byłym uzdrowicielem, mamo – uściśliła. – Auri już mnie nie leczył, gdy zaczęliśmy się spotykać.

– I jak się to wszystko tak szybko potoczyło? Ciężko mi w to wszystko uwierzyć. Nigdy o nim nie wspomniałaś w listach. Nigdy ani jednym słowem – mówiła dalej Valerie, gdy mąż pomagał zdjąć jej szatę.

– Zaczęliśmy się spotykać i najpierw byliśmy przyjaciółmi – wtrąciłem się, podchodząc do Brownie, aby objąć ją w talii i w ten sposób ją wesprzeć. – A potem się w sobie zakochaliśmy.

– Cieszymy się – odezwał się nareszcie ojciec, Paul Brown. – Zapraszamy do stołu.

– I jak wy to sobie wyobrażacie? – zadała kolejne pytanie matka, gdy znaleźliśmy się w kuchni, a mnie uderzył wspaniały zapach gotującego się gulaszu. – Narzeczeństwo tak szybko?

– Normalnie, mamo – odpowiedziała Lavender, a ja poczułem, jak cała się spięła. Nawet nie musiałem na nią patrzeć.

– Zrobiliście sobie coś ciepłego do picia? – rzuciła nagle Valerie, kompletnie zmieniając temat. – Nadchodzi pora sztormów. Wiatry są lodowate.

– Tak – odparła Lavender, podchodząc do blatu. – Pomogę ci, mamo – dodała, przywołując fartuch, który zgrabnie oplótł jej szczupłą talię.

– Zajmijmy miejsce przy stole – zaproponował mi Paul.

Usiedliśmy, a ja zacząłem dopijać moją kawę, która zdążyła wystygnąć. Ojciec Lavender milczał, lecz cały czas mi się przyglądał. Brownie krzątała się w kuchni razem z matką. Cisza między nimi zgrzytała.

– To dlaczego akurat moja córka, Aureliusie? – zadał mi trudne pytanie, ale ja nie dałem się zaskoczyć.

– To proste, zakochałem się w niej bez pamięci – odpowiedziałem. – Lavender jest wspaniałą kobietą i jestem prawdziwym szczęściarzem, że i ona mnie wybrała na swojego partnera.

– Taka miłość się nie zdarza. Jest ułudą opisywaną w książkach – mruknęła Valerie, krzywiąc się nad gulaszem. – Smakuje inaczej – dodała skonsternowana.

– Źle smakuje? – dopytała Lavender, skupiając się na matce.

– Nie – przyznała z trudem matka. – Jednak ten smak jest inny, wyjątkowy.

– Bo dodałam tam rozmarynu – powiedziała z pewnością siebie moja narzeczona, patrząc na matkę odważnie.

– Rozmarynu? – zdziwiła się starsza kobieta, próbując ponownie dania. – Nie spodziewałam się, że da to taki efekt – wydusiła z trudem. – Jednak czegoś się tam w tym Kotle nauczyłaś.

Lavender nic nie odpowiedziała, jednak widziałem, że czuła ogromną satysfakcję. Zapewne dobre słowo od jej matki było rzadkością, której nie dane jej było zbyt często doświadczać.

– A co dalej, Lav? Jakie macie plany związane z przyszłością? – zapytał ją ojciec, gdy pod czujnym okiem matki nalewała aromatycznego gulaszu do misek.

– Znajdziemy mieszkanie, a potem będziemy myśleć o ślubie i weselu.

– To nie po kolei – stwierdziła matka. – Najpierw ślub, moi drodzy.

– Nie – odparła hardo Brownie. – Nie chcę już dłużej mieszkać w Kotle, a Auri też musi się wyprowadzić od współlokatorki, bo wyszła za mąż.

– Lavender, nie podoba mi się to – skarciła ją matka. – Dobrze wiesz, że tak się nie robi.

– Trudno – odpowiedziała Brownie, a w jej głosie wychwyciłem obojętność w stosunku do niezadowolenia matki.

– Lavender wie, co robi – wtrącił się tym razem ojciec. – Uważam, że nie powinniśmy się do tego wtrącać.

– Doprawdy? – pokpiwała Valerie. – Nie pamiętasz już, czego ją uczyliśmy przez całe życie.

– Do tej pory udowodniła nam, że potrafi o siebie zadbać – kontynuował Paul. – I nic nam do tego, w jaki sposób żyje, dopóki jest szczęśliwa.

Lavender podniosła na niego wzrok. Była mu wdzięczna za te słowa.

– Jeszcze nie wiemy, gdzie zamieszkamy, ale wkrótce ten problem się rozwiąże. Jesteśmy w trakcie poszukiwań – włączyłem się do rozmowy.

– Stawiacie na Londyn? – rzuciła matka, ale Lavender niezauważalnie pokręciła głową, co mnie zdziwiło, ale nie chciałem teraz tego komentować.

– Może osiądziecie na Holy Island? – zaproponował Paul, a ja nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć. Takiej opcji nie braliśmy pod uwagę.

– Nie – odpowiedziała sucho moja narzeczona. – Na Holy Island nie wrócę – dodała z pewnością.

– Zawsze kochałaś życie na wyspie – powiedziała z wyrzutem matka.

– Kochałam – potwierdziła Lavender, gdy zajęła miejsce koło mnie i pod stołem ścisnęła moją dłoń.

Zaczęliśmy jeść, a ja nie mogłem wyjść z podziwu. To był najlepszy gulasz, jaki w życiu jadłem. Matka Lavender była wspaniałą kucharką i wiedziałem, że jej córka od niej otrzymała ten talent. Pochwaliłem Valerie, a ona posłała mi uprzejmie spojrzenie. Niewiele rozmawialiśmy, bo każdy był zajęty jedzeniem. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że Brownie jedynie grzebała widelcem w naczyniu. Zaniepokoiło mnie to, jednak to nie był dobry moment na zwrócenie jej uwagi. Do tej przy mnie zwykle spożywała posiłki w taki sposób, że nie zwracałem na to większej uwagi.

– Na deser upiekłam szarlotkę z późnej odmiany jabłek – powiedziała Valerie, po czym wstała i wyszła, zapewne po to, aby wrócić z ciastem. Paul w tym czasie zajął się brudnymi naczyniami. Nawet nie zająknął się na temat nietkniętego przez Lavender gulaszu.

Pani Brown wróciła z blaszką ciasta, na którego górze rozsypany był cukier puder. Nałożyła każdemu na talerz. Potem nastawiła ponownie czajnik, aby zrobić kawę. Zdążyła zwrócić uwagę Lavender na to, że to właśnie ona powinna się tym zająć w czasie jej nieobecności.

Brownie poszarzała na twarzy, chociaż wciąż się uśmiechała. Z uśmiech tego biła sztuczność i smutek, którego jej rodzice zdawali się nie zauważać.

– Lavender, nie pasuje ci ten kolor – mruknęła Valerie z naganą, gdy zaczęliśmy kosztować deser. – Myślałam, że już dawno ustaliłyśmy, że morska zieleń cię postarza.

– Lubię ten kolor i tę sukienkę – odpowiedziała spokojnie, nabierając na łyżeczkę kolejny kawałeczek wypieku.

– Jest obcisła, uważaj z tym ciastem – kontynuowała matka.

– Lavender nie musi na nic uważać, a jeśli ma ochotę może zjeść nawet całe to ciasto – wtrąciłem się, mierząc kobietę nieprzyjemnym spojrzeniem. Musiałem stanąć w jej obronie.

– Ależ oczywiście, przecież niczego jej nie żałuję, Aureliusie – odparła z przekąsem. – Zostaniemy na noc – rzuciła Lavender, gdy zjadła ostatni kawałek i palcem zebrała z talerzyka wszystkie okruszki, wytrzymując karcący wzrok matki.

– Och, oczywiście – odpowiedział Paul, uśmiechając się do nas. Musiał tęsknić za córką i cieszył go jej widok.

– Przygotuję pokój gościnny.

– Nie, mamo. – Lavender kolejny raz jej się sprzeciwiła, na co Valerie uniosła ze zdziwieniem brwi. – Będziemy spać w moim pokoju. Razem – dodała z naciskiem.

– Niech tak będzie – zgodził się Paul, starając się samym wzrokiem wpłynąć na swoją żonę. – Macie się pobrać i jesteście dorośli, nie widzę przeciwwskazań.

Valerie zamknęła usta, nie próbując się przeciwstawić woli męża. Wiele ją to kosztowało.

– Pokażę Auriemu wyspę – powiedziała Lavender i chwyciła mnie za dłoń, która leżała na stole.

– Wieczorem może wybierzemy się do ciotki Clotilde? – zaproponował Paul. – To moja siostra, która mieszka z mężem niedaleko. Na pewno ucieszą się z odwiedzin – wyjaśnił, zwracając się bezpośrednio do mnie.

Spojrzałem na Brownie, bo nie chciałem decydować za nas.

– Jasne – odparła od razu.

Kilkanaście minut później znaleźliśmy się ponownie na zewnątrz. Szliśmy powoli, wspinając się na wzniesienie. Dom Brownów stawał się coraz mniejszy. Uznałem, że to najwyższa pora, aby zadać Lavender kilka pytań.

– Dlaczego nie zjadłaś obiadu?

– Słucham?

– Nie udawaj. – Zatrzymałem się w miejscu.

– Nie smakował mi.

– Nie kłam.

Patrzyła na mnie przez chwilę, potem jednak odwróciła wzrok, zaciskając wargi. Docierał do nas jednostajny, głośny szum wzburzonego morza.

– Dopiero teraz zauważyłeś?

Jej pytanie zbiło mnie z tropu. Czy powinienem był wcześniej coś dostrzec?

– Czasem dojadałem po tobie jedzenie w knajpach – powiedziałem, odtwarzając z prędkością światła wydarzenia z ostatnich miesięcy. – Czasem ty wybierałaś samą kawę, mówiąc, że nie jest głodna, bo jadłaś w Kotle.

– Czasem mam problemy z jedzeniem. To nic takiego – wyznała z trudem.

– Dlaczego?

– Bo całe życie mi mówiono, że mam na to uważać. A po Bitwie się to nasiliło. Nie byłam w stanie z tym walczyć. Wolałam się skupić na powrocie do normalności.

Chwyciłem ją za dłoń.

– Dobrze. To nic takiego – przyznałem. – Przepraszam, że nie dostrzegłem twojego problemu wcześniej.

– Starałam się, żebyś go nie widział.

– Nie będę cię zmuszał do jedzenia, bo to nie o to chodzi – mówiłem dalej. – Ale chcę, żebyś była zdrowa, Brownie. Jakoś razem temu zaradzimy. Zaopiekuję się tobą. Nie będziesz musiała w naszym domu słuchać głosów z przeszłości.

Lavender nie odpowiedziała, widocznie w milczeniu godząc się z tym, co jej powiedziałem. Zaprowadziła mnie nad morze. Wyczarowałem gorącą kulę, która nas grzała, gdy staliśmy na zmrożonym piasku, wtuleni w siebie, zapatrzeni w szarość fal.

Wiedziałem, że Lavender nie chciała wracać na Holy Island na stałe, jednak pożegnanie z wyspą, z czasem, gdy była sama, przywiązana zbyt mocno do rodziców, było dla niej trudniejsze, niż się tego spodziewała. Otoczona moimi ramionami żegnała się z miejscem, które było jej domem. Gotowa była, czułem to razem z nią, aby ten swój, prawdziwy odnaleźć w zupełnie innym miejscu na świecie.

A nadmorski wiatr ją oczyszczał, pozwalając dostrzec coś nowego i dobrego na horyzoncie. Coś, o czym marzyła, lecz nie spodziewała się, że będzie mogła przeżywać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro