2. Sad Lav Story.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Lavender

Postanowiłam dać nam tę ostatnią noc, w której trakcie nie zamierzałam pytać Aureliusa o to, co go zabija. Po jego wyznaniu, które zwaliło mnie z nóg poprzedniego wieczoru, chciałam zrobić cokolwiek, co odegna od nas widmo śmierci rozciągającej się czarną chmurą nad naszym pięknym, wymarzonym, wciąż miałam nadzieję, bezpiecznym domem.

Myliłam się, żyjąc w ułudzie bajki. Nie mogłam zrobić nic, by ochronić nas przed okrucieństwem życia.

Zjedliśmy kolację. Wypiliśmy herbatę. Rozmawialiśmy. Wyrzucałam z siebie całą masę słów po to, bym nie zwariowała, bym się przed nim nie rozsypała. Ze wszystkich sił próbowałam się trzymać, choć okazało się to rozdzierająco trudnym zadaniem.

Egoistycznie odsunęłam od nas to, co bolesne i zrobiłam to jedynym, znanym mi sposobem.

Na tę jedną, ostatnią noc.

Gdy otoczyła nas kojąca czerń wrześniowej nocy, pozwoliłam nam odetchnąć. Położyliśmy się do łóżka, gdzie śmierć nie miała wstępu. Powoli rozpięłam guziki koszuli mojej piżamy.

Aurelius się tego nie spodziewał i obserwował czujnie mój każdy ruch. Wpatrywał się we mnie z niewypowiedzianym pragnieniem, dokładnie tak samo, jak w czasie, kiedy kochaliśmy się po raz pierwszy.

Doskonale to pamiętałam i odtwarzałam wielokrotnie w czasie naszego wspólnego życia.

To był moment, w którym mnie uzdrowił i pokazał mi swoją bezgraniczną miłością. Udowodnił, że żaden problem nas nie poróżni, a gdyby jednak się coś takiego pojawiło, on każdą przeszkodę zlikwiduje.

Pomogłam mu pozbyć się ubrań.

Dotykałam z uwielbieniem każdy skrawek jego ciała. Przesuwałam palcami po włosach. Chciałam sprawić, żeby w tej jednej chwili, w czasie naszej ostatniej nocy, zapomniał o tym dręczącym uczuciu beznadziei, któremu pozwolił się obezwładnić.

Całował mnie tak, jakby dzień miał dla nas nigdy nie nadejść. Oddawał się całkowicie pierwotnemu instynktowi zatracenia się w namiętności, w fizycznej miłości do drugiego człowieka.

Nie wiem, skąd znalazłam na to siłę, ale być może sama tego właśnie potrzebowałam, tej ostatniej ucieczki.

Zasnęliśmy wtuleni w siebie, spleceni ze sobą, na dobre i na złe, tak, jak to sobie przyrzekliśmy lata temu. I tak jak mieliśmy trwać do samego końca.

Zasypiałam, czując ciepły oddech Aureliusa tuż przy moim uchu.

Z całego serca pragnęłam, aby było nam dane zasypiać tak przez wiele lat.

Przez całą pieprzoną wieczność, która miała na nas czekać.

Zbudziłam się razem ze wschodzącym tego ranka blado słońcem.

Otworzyłam oczy i zamarłam. Całe moje ciało buntowało się przed tym, co nas spotkało. Byłam odrętwiała z bólu, dlatego przekręciłam się powoli na plecy i poruszałam powoli kończynami. Chciałam, żeby to nieprzyjemne uczucie jak najszybciej mnie opuściło.

Odetchnęłam głębiej, przetarłam wciąż zaspane oczy. Leżąc na brzuchu, zaczęłam liczyć własne płytkie oddechy. Zerknęłam kątem oka na Auriego. Wciąż spał spokojnie. Odwróciłam się w jego stronę i położyłam drżącą dłoń obok jego spokojnej, zanurzonej w dobrych snach twarzy. Widziałam to po nim, lekko się uśmiechał. Pragnęłam, aby jak najdłużej trwał w tym innym świecie, gdzie był zdrowy. Gdzie byliśmy szczęśliwi.

Serce ściskało mi się na widok jego zmizerniałych, zmęczonych zmartwieniami rysów.

Wstałam bezszelestnie tak, jak to robiłam zawsze. Byłam naga, odkryta. Podeszłam na palcach do fotela, gdzie zawsze leżał mój szlafrok. Nałożyłam go na siebie, gdy poczułam chłodne, ostre powietrze nieogrzewanego jeszcze o tej porze roku budynku. Chwyciłam za pasek i mocno owinęłam go wokół talii, wiążąc bardzo ciasny supeł. Zrobiłam to, żeby poczuć choć przez chwilę, że mam nad czymkolwiek kontrolę.

– Wstałaś już.

Odwróciłam się do Auriego, który się zbudził i wodził za mną wzrokiem.

– Cześć – odpowiedziałam, siląc się na uśmiech.

– Cześć. – Nie odpowiedział tym samym, co rozrywało moją duszę.

On wiedział, że nasza ostatnia dobra noc się skończyła.

Nadszedł czas na pierwszy ze złych dni.

Stałam w miejscu, nie potrafiąc się poruszyć.

Aurelius podniósł się na łokciach i oparł ciężko o poduszki.

– Jest jeszcze bardzo wcześnie, kochanie. Wracaj do łóżka.

Ale w łóżku nie mogłabym rozpocząć rozmowy, którą musieliśmy odbyć, nie w miejscu, gdzie dostawałam od niego tak wiele miłości.

– Przygotuję nam śniadanie – odparłam tchórzliwie i odeszłam.

– Zaczekaj. – Zatrzymał mnie tym jednym słowem. Ponownie zwróciłam się w jego stronę. – Powinniśmy porozmawiać.

Miał rację, a ja jednocześnie chciałam i nie chciałam przechodzić przez tę rozmowę. Splotłam ramiona przed sobą, przyciskając je do ciała mocno. Miałam wrażenie, że zaraz popękają mi kości.

– Chodź do mnie.

Buntowałam się przeciw jego prośbie, ale ostatecznie się jej poddałam. Podeszłam do łóżka i usiadłam na jego skraju.

Ta przestrzeń miała zostać nieskalana. Tego chciałam, ale nie powinnam była tak tego wypierać.

Całe nasze życie miało być od teraz naznaczone chorobą, bólem i cierpieniem, i pomimo usilnych prób, musiałam się przemóc i to zaakceptować.

– Chodź do mnie – powtórzył łagodnie.

Przesunęłam się i znalazłam się tuż obok. Pozwoliłam, aby otoczył mnie opiekuńczo ramieniem.

– Koniec uciekania – szepnął, całując mnie lekko w skroń.

– Koniec, Auri, ale nie wiem, czy jestem gotowa.

– Nigdy nie będziesz, dlatego tak długo to przed tobą ukrywałem – mówił dalej łagodnie, głaszcząc moje ramię.

Pocieszał mnie, gdy sam tak bardzo tego potrzebował pocieszania, wsparcia i ratunku.

– Co ci jest, Auri?

– Mam w głowie guza.

– Guza? – Kompletnie nie rozumiałam tego, co do mnie mówił.

– Guza, który uciska na mój mózg – tłumaczył dalej tonem tak spokojnym, który burzył krew w moich żyłach.

Nie powinien być taki spokojny, taki pogodzony. Powinien wrzeszczeć i walczyć.

Wyrwałam się z jego objęć.

– Moja ciotka miała guza w głowie – powiedziałam, wyszarpując z otchłani wspomnienia związane z członkiem mojej rodziny, który borykał się z podobnym problemem. – Wyleczyli ją. Wyjechała do Francji, tam poddała się specjalnej uzdrowicielskiej terapii – mówiłam dalej, czując w sercu nadzieję.

To nie była przegrana sprawa. Mój mąż miał żyć dalej. Ze mną.

Aurelius milczał. Ta jego obojętność zaczynała mnie drażnić.

– Zacząłeś leczenie, Auri?

– Zacząłem, ale jest nieskuteczne, kochanie. – Patrzył na mnie z bólem, którego nie mogłam znieść.

Musiałam zacząć coś robić, bo miałam wrażenie, że wybuchnę.

– Nie, musisz porozmawiać z Fanny. To nie może być koniec. Nie możesz się poddać. Jeśli sam wdrożyłeś leczenie bez konsultacji z kimś, kto miałby bardziej obiektywne podejście...

– Lavender, rozmawiałem ze wszystkimi specjalistami, którzy się zajmują tak trudnymi przypadkami.

– Zatem sama porozmawiam z Fanny. – Patrzyłam na niego ze złością, której nie potrafiłam i nie zamierzałam ukrywać. – Ona na pewno znajdzie rozwiązanie, coś nam podpowie.

– Fanny... – westchnął – ona o wszystkim wie. Poruszyła świat, aby wyszukać najnowsze metody, ale nic się nie da już zrobić.

– Fanny wie? – Zakręciło mi się w głowie i powstrzymałam mdłości. – Fanny wie?!

– Musiałem jej powiedzieć...

Zacisnęłam mocno usta, nie kryjąc urazy. Nie wiedziałam tylko, na kogo jestem bardziej zła – na Aureliusa, który do niej zwrócił się o pomoc, czy na Fanny za to, że do niczego mi się nie przyznała.

– Nie poddamy się – rzuciłam jedynie, bo tylko na tyle było mnie stać.

– Ten guz jest ogromny. Nie reaguje na żadne leczenie.

– Nie obchodzi mnie to. Musi być sposób na to, aby go zniszczyć.

– Są sposoby, owszem, ale one również zniszczą mnie. Obarczone są tak ogromnym ryzykiem powikłań, że samo podjęcie próby wiąże się z tym...

– Z czym?

– Z tym, że umrę.

– Przecież i tak umrzesz – zauważyłam, patrząc na niego ostro. – Sam powiedziałeś, że się z tym pogodziłeś. Co za różnica, czy umrzesz, próbując walczyć, czy poddając się.

Wiedziałam, że moje słowa go zabolą, ale nie byłabym sobą, gdybym ich z siebie nie wyrzuciła. On musiał je usłyszeć.

– Nie chcę umrzeć, cierpiąc. Nie chcę umrzeć, nie będąc sobą. Leczenie jest agresywne i może mi odebrać to, co mogę jeszcze przeżyć z tobą, z dziećmi. I na to się nie godzę. – Wstał i odrzucił kołdrę. Podszedł do szafy, skąd wyciągnął ubrania.

– A ja się nie godzę na to, żeby przyjąć to wszystko bez walki!

– To nie jest twoja decyzja, Lavender.

– Nie pozwolę ci się poddać – rzuciłam w stronę jego pleców. – Będziemy walczyć.

– Nie – odparł jedynie, rzucając mi krótkie spojrzenie. – Zrób kawę. Zjem tosta i idę do pracy.

– Nie pójdziesz do żadnej pracy! – krzyknęłam, gdy zniknął za drzwiami łazienki.

Siedziałam wciąż na łóżku i walczyłam ze szlochem wzbierającym w moim ciele. Tak długo go w sobie skrywałam, że teraz mnie dusił. Nie mogłam złapać tchu. Moje ramiona zaczęły drżeć, a ja nie byłam w stanie nad tym zapanować. Ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam płakać.

I miałam wrażenie, że nigdy już nie przestanę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro