21. Lavender Dream.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Lavender

W ostatnią niedzielę czerwca wybrałam się razem z Aureliusem na wyspę Guernsey. Położona była na kanale La Manche, nieopodal francuskiego wybrzeża. Mieszkał na niej jego stary profesor, który przygotowywał go przez wiele lat do zawodu uzdrowiciela i dlatego zrodziła się między nimi silna nić porozumienia. Ja raczej nazwałabym to już przyjaźnią, z której oni sami chyba wcale nie zdawali sobie sprawy.

Odkąd stary czarodziej przestał pracować w Mungu i owdowiał przed trzema laty, Auri odwiedzał go regularnie raz w miesiącu, a przynajmniej bardzo się starał. Nie był to dla niego przykry obowiązek, a swojego rodzaju bardzo przyjemny zwyczaj. Chciałam poznać człowieka, o którym mój przyszły mąż opowiadał z tak wielkim szacunkiem. Wzruszyła mnie ta ich więź, dlatego tym razem postanowiłam popłynąć razem z nim, gdy tylko mi oznajmił, że w ten weekend wybiera się do profesora Grahama Eaglestone'a. Auri zwykle wybierał na swoje podróże teleportację, ale wspólnie ustaliliśmy, że zrobimy sobie wycieczkę i część drogi spędziliśmy w pociągu, zaś pozostałą na promie.

Stałam przy relingu, patrząc na wyłaniające się z porannej mgły Wyspy Normandzkie. Podobały mi się, ale nie potrafiłabym wytłumaczyć dlaczego. Przyjemne było uczucie pozostawienia za plecami Anglii, razem z moimi koszmarami. Aurelius podszedł do mnie po cichu, trzymając w dłoniach dwa kubki parującej, czarnej kawy z dodatkiem cynamonu. Ten poranek był dość chłodny i cieszyłam się, że Auri pomyślał o czymś ciepłym. On miał w zwyczaju odgadywać moje myśli, jakby w nich czytał. Wzięłam z jego rąk kubek i nie kryjąc zadowolenia, wypiłam kilka łyków. Trwaliśmy wciąż w milczeniu, kołysani spokojnymi powiewami wiatru. Patrzyłam na tego dnia dość spokojne morze, dostrzegając niewielkie fale bez wzburzonych, spienionych grzbietów.

– Nie jest ci zimno?

– Nie – odpowiedziałam swobodnie. – Mamy czerwiec.

– Ale jest wcześnie rano i jesteśmy na środku kanału – stwierdził rzeczowo.

Miałam na sobie lnianą sukienkę sięgającą kolan i lekki sweter zapinany na kolorowe guziki. To mi zupełnie wystarczało.

– Nie martw się – odpowiedziałam, wspinając się na palce i całując go lekko w nos.

Odwróciłam się w stronę wody. Jej widok mnie uspokajał. Mogłabym się patrzeć na nią godzinami, nigdy by mi się nie znudziło.

– Podoba ci się?

– Tak – odpowiedziałam z uśmiechem. – Już widać powoli zarys wyspy. I czuję jej ducha.

– Ducha? – zdziwił się szczerze, obejmując mnie lekko w pasie. Spojrzał intensywnie w tę samą stronę, co ja, bo być może również chciał tego doświadczyć.

– Każda wyspa ma swojego ducha – podjęłam się wyjaśnienia tego tematu. – Chodzi o to, że jest oddzielona od reszty Wielkiej Brytanii. W takim miejscu można stworzyć niewielką społeczność, która czuje swoją odrębność i to pod każdym względem. Holy Island była dla mnie zawsze azylem. To właśnie tam czułam się bezpiecznie. Mogłam się tam schować przed całym światem.

– I już z daleka czujesz ducha Guernsey?

– Tak – przyznałam. – Tylko spójrz na jej piękno.

Z daleka mogliśmy dostrzec ogromne skały okalające piaszczyste plaże w niewielkich zatoczkach. Ptaki unoszące się swobodnie nad powierzchnią roziskrzonego słońcem morza. Kutry rybackie dryfowały w swoich strefach, rozpoczynając poranny łów. Nie umiałam przestać zachwycać się ciepłem i atmosferą wyspy, do której się zbliżałam.

Spojrzałam na Aureliusa, którego wzrok skierowany był w tym samym kierunku co mój. Popijał swoją kawę w milczeniu. Jego ręka wciąż spoczywała opiekuńczo na moich plecach.

On był moją bezpieczną wyspą.

Wciąż nie znaleźliśmy mieszkania. Ja nadal pracowałam w Kotle, a Auri wyrabiał nadgodziny w szpitalu. Martwiłam się o niego, ale wiedziałam, że to jest ważna część jego życia i nie mogłam mu niczego zabronić. Uniosłam dłoń do jego policzka, do której on z wdzięcznością się przytulił. Obdarował mnie takim uśmiechem, że ugięły się pode mną nogi. Zastanawiałam się czasem, czy on tak już zawsze będzie na mnie działał. Chciałabym, żeby to się nie zmieniło do końca naszych dni.


Zeszliśmy z pokładu, zderzając się z przyjemnym zgiełkiem portu. Miasteczko tętniło życiem pomimo soboty. Przeciskaliśmy się przez tłum, by dotrzeć do spokojniejszej uliczki, gdzie nareszcie chwyciliśmy się swobodnie za ręce.

– Mam nadzieję, że nie zapomniałeś o cieście i rogalikach, które wczoraj przygotowałam? – zapytałam Auriego, zerkając na jego wypchany plecak. Rano nie zarejestrowałam tego, by o tym pamiętał, a sama zapomniałam sprawdzić przed wyjściem.

– Zapakowałem – uspokoił mnie, rozglądając się z zaciekawieniem po niewielkich budynkach.

– Tam obok leżała porcja dla Fanny. Obiecałam, że jej zostawię. Ostatnio ma dziwne humory. Nie spodziewałam się, że w ciąży można być tak wybuchowym. Powiedziałam jej, że to ciasto na naszą podróż, a ona się rozpłakała, szlochając tak rzewnymi łzami, że od razu na jej oczach zrobiłam kolejną porcję.

– Ja też jej ostatnio nie poznaję – przyznał, lekko się śmiejąc. – Musimy się stamtąd jak najszybciej wynieść, Brownie. Malcom narobił bałaganu, niech ją ogarnia.

– Kiepski z ciebie przyjaciel – skwitowałam. – Gdy Fanny jest w potrzebie, ty się zawijasz.

– Pomagam jej, bo ostatnio pracuję za dwóch – zaprzeczył od razu. – Ale wczoraj naprawdę nie wiedziałem, co mam zrobić, gdy zaczęła na mnie krzyczeć za to, że powiesiłem w złej kolejności ściereczki w kuchni.

– Te ściereczki mają swoje znaczenie, stąd jej frustracja.

– Ciekawy jestem, o co ty się będziesz kiedyś wściekać, gdy będziemy czekać na dziecko – rzucił Auri ze śmiechem, a ja zamilkłam, lekko się krzywiąc.

Od razu to zauważył i się zatrzymał.

Staliśmy przez chwilę, nie wiedząc, co powiedzieć.

Temat naszych przyszłych dzieci był dla mnie niezwykle trudny, a z każdym dniem stawał się coraz trudniejszy. Prawdą było, że myślałam o naszych przyszłych dzieciach codziennie. Wyobrażałam sobie, jak będą wyglądały, czy będą miały po mnie lekko kręcone włosy, a po Aurim jego ciepłe, brązowe oczy. Lubiłam o nich myśleć. Powoli rozbudzała się we mnie do nich miłość, chociaż jeszcze się na świecie nie pojawili. To było bardzo dziwne uczucie. Rozbudzał się również strach. Bałam się, że w czasie gwałtu mogłam zostać uszkodzona. Pamiętałam krew. Pamiętałam ból. A co jeśli przez to nigdy nie będę mogła mieć dzieci? Nie istniał jednak inny sposób, aby się o tym przekonać. Musieliśmy najpierw spróbować, chociaż myśl o niepowodzeniu mnie paraliżowała.

Jeszcze nie poruszaliśmy tego tematu głośno, chociaż Auri też pewnie wielokrotnie o nim skrycie myślał.

– W żaden sposób na ciebie nie naciskam, Brownie – zaczął pierwszy, za co byłam mu wdzięczna.

– Chcę mieć z tobą dzieci, Auri. – Spojrzałam mu prosto w oczy, w których znalazłam ukojenie. – Ale boję się, że nie będę mogła ci ich dać – wyznałam z trudem.

– Skarbie – zwrócił się do mnie, podchodząc do mnie bliżej i kładąc dłonie na moich policzkach. – Ja też chcę mieć z tobą dzieci. I też nie wiem, czy będę mógł ci je dać.

– O czym ty mówisz?

– Nigdy nie próbowałem mieć dziecka i sam nie wiem, czy jestem w stanie. Nikt z nas tego nie wie przed rozpoczęciem prób.

– Ale istnieje prawdopodobieństwo – zaczęłam niemrawo – że jednak mogę mieć z tym problem.

– Brownie, zakochałem się w tobie i chcę z tobą być na zawsze. Bez względu na to, co się później wydarzy. Ty mi wystarczysz.

Przez chwilę przetrawiałam jego słowa, rozkoszując się ich przesłaniem. Nigdy nie spodziewałam się, że relacja z drugim człowiekiem będzie dla mnie tak prosta, tak gładka. Miałam wrażenie, że rozumiemy się bez słów.

– W zasadzie to z tego miejsca możemy się teleportować – zdecydował Auri, ponownie chwytając mnie za dłoń. – Jesteś gotowa?

Byłam gotowa. Ruszyłabym za nim bez wahania na drugi koniec świata.


***

Aurelius

Kilka minut później dotarliśmy na miejsce. Ze względów bezpieczeństwa teleportowaliśmy się w odpowiedniej odległości od domu profesora. Z tego, co było mi wiadomo, na wyspie mieszkali czarodzieje, jednak byli na tyle rozproszeni, że musieli ukrywać magię. Na niewielkim wzgórzu stały dwa domy, jeden większy parterowy, drugi mniejszy, ale poza parterem miał również użytkowe poddasze. Oba budynki pomalowane były na biało, a ich czerwone dachy, pokryte zostały starannie ułożoną dachówką odbijającą promienie słoneczne. Zauważyłem, że Brownie zatrzymała się urzeczona sielskim widokiem okolicy. Za każdym razem mnie to zachwycało. Lavender zwracała uwagę na takie rzeczy, które ja omijałem wzrokiem, a były piękne, chociaż z pozoru zwyczajne. Z domu profesora rozciągała się wspaniała panorama wyspy. Słyszeliśmy szum morza.

– Jesteśmy – szepnęła Lavender z zachwytem, ściskając mocniej moją rękę. – Poczułeś to?

– Co takiego? – zapytałem, gdy szliśmy powoli, pnąc się w górę po wąskiej, wydeptanej ścieżynce, którą niegdyś pokonywałem wielokrotnie sam.

Obecność Brownie coś zmieniła, nadała wszystkiemu sens.

– Po prostu poczułam – zaczęła, a ja odniosłem wrażenie, że się zmieszała. – Poczułam, że to miejsce jest nam przeznaczone – dokończyła, gdy znaleźliśmy się nieopodal schodków, prowadzących na taras okalający większy z domków. – Wiem, to zabrzmiało głupio. Zapomnij.

Poprosiła, żebym podał jej plecak, co od razu zrobiłem.

– Jesteście nareszcie! – usłyszeliśmy radosne powitanie wraz ze skrzypieniem starych, wysłużonych drzwi.

Naszym oczom ukazał się dobrze mi znany profesor. Jak zwykle lekko zgarbiony, ze starannie przystrzyżonymi włosami. Włożył garnitur w kolorze dojrzałej śliwki i jedną z kolorowych koszul, które zwykle zakładał, gdy spodziewał się gości. Na nosie miał okrągłe okulary w grubych oprawkach. Wyglądał dobrze, jednak zmartwiło mnie to, że poruszał się z pomocą laski. Nie sądziłem, że już jej potrzebował, chociaż czasem narzekał na ból kolan. Ucieszyłem się, że zabrałem ze sobą kilka fiolek eliksirów leczniczych. Nie byłem pewien, czy profesor był jeszcze w stanie samodzielnie je przyrządzać.

– Witaj, kochana Lavender – mówił dalej mężczyzna, podając mojej narzeczonej rękę na powitanie. – Tak wiele o tobie słyszałem i jestem ukontentowany możliwością poznania ciebie.

– Ja również wiele o panu słyszałam, panie Eaglestone – odpowiedziała uprzejmie, ściskając jego dłoń. – Cieszę się, że mogłam się wybrać razem z Auriem.

– Chciałem przedstawić was oficjalnie, ale widzę, że załatwiliście to sami – zaśmiałem się, gdy weszliśmy do domku.

– A jasna sprawa, że to niepotrzebne – zgodził się ze mną profesor, przepuszczając Lavender w drzwiach prowadzących z korytarza do saloniku. – Rozgość się, moja droga i czuj się jak u siebie w domu – powiedział za nią, gdy zniknęła mi z oczu. – Witaj, Aureliusie – zwrócił się teraz do mnie, podając mi dłoń. – Jak zawsze dobrze cię widzieć. Jednak dzisiaj jesteś dla mnie mniejszą atrakcją, musisz to zrozumieć i mi wybaczyć.

Wszedłem za profesorem do saloniku. Lavender stała w kuchni, gdzie zostawiła starannie zapakowane ciasto i rogaliki.

– Czy możemy usiąść na zewnątrz? – zapytała, a ja spojrzałem na profesora.

– Oczywiście! – zgodził się od razu radośnie. – Sam miałem to zaproponować, ale obawiałem się, że jesteście zmęczeni po podróży i mieć dość silnych wiatrów.

Podszedł do blatu w kuchni, gdzie stały wcześniej przez niego naszykowane imbryk wraz z filiżankami oraz kruche ciasteczka na owalnym talerzyku.

– Napijecie się kawy?

– Herbaty – odpowiedziała za nas Lavender. – Kawę piliśmy na promie. Ja panu pomogę, profesorze – zaoferowała, na co on przystał bez wahania.

Ja postanowiłem zostawić ich samych i wyjść na dwór. Cały czas w mojej głowie kotłowały się słowa wypowiedziane przez Lavender.

"To miejsce jest nam przeznaczone" – nie mogłem tego zrozumieć. Nigdy nie sądziłem, że na tym końcu świata ona coś takiego poczuje. Nasze życie było w Londynie. Tam pracowałem w szpitalu, a ona miała Kocioł. Oparłem się o balustradę, która nosiła ślady upływu lat. Przyszła mi do głowy myśl, że warto byłoby ją oczyścić i nałożyć nową warstwę farby. Dom podupadał, a profesor ze względu na wiek nie był w stanie zająć się wszystkim samodzielnie.

Ale Guernsey? Pokręciłem przecząco głową, chcąc odgonić te dziwne, niedające mi spokoju myśli.

Odwróciłem się i zerknąłem na meble ustawione w kątku. Przesunąłem na środek werandy niewielki, okrągły wiklinowy stolik i dookoła niego ustawiłem trzy krzesła. Szybko zaklęciem starłem kurz z ich powierzchni. Gdy tylko skończyłem, otworzyłem drzwi w ostatniej chwili, by lewitujące filiżanki wraz z imbrykiem trafiły na swoje miejsce. Lavender szła za nimi, niosąc ciasto i ciastka przygotowane przez profesora. Eaglestone podążał za nią, wspierając się na lasce. Musiał źle się czuć, lecz wcale nie było tego po nim widać. Uśmiechał się, a jego oczy błyszczały.

– Siadajcie i opowiadajcie, co słychać w wielkim świecie – powiedział profesor, moszcząc się wygodnie w fotelu.

W pewnym momencie się skrzywił, co Lavender od razu zauważyła.

– Chyba panu niewygodnie.

– A staremu to wszędzie niewygodnie, kochana – odparł, ale widziałem po jej minie, że mu nie odpuści.

– Potrzebuje pan poduszki, a w zasadzie kilku – stwierdziła i wstała. – Proszę mi powiedzieć, gdzie znajdę odpowiednie.

– W mojej sypialni, to jest pomieszczenie z tyłu domu, jeszcze za kuchnią. Tam jest sofa i na niej trzy poduszki. Najlepsza będzie taka niebieska, haftowana.

– Zaraz wrócę – powiedziała i weszła do domu.

– Jest wspaniała. – Profesor spojrzał na mnie i się uśmiechnął. – Dokładnie taka, jak mówiłeś – dobra i ciepła.

– Dla mnie najlepsza na świecie – odpowiedziałem z dumą.

– Jest bardzo podobna do mojej Ibbie – powiedział z nostalgią. – Ona po prostu sprawiała, że nikogo więcej na świecie nie potrzebowałem. Ona mi wystarczała. Była wszystkim.

Pozwoliłem mu na powrót do wspomnień. Uśmiech na jego twarzy mówił mi, że z radością do nich wracał. Tylko tyle mu pozostało, a mnie ścisnęło się serca. Samotność odbijała się na jego starej, poznaczonej zmarszczkami twarzy. I tęsknota za miłością.

– Odkąd odeszła, żyję tylko po to, by witać nowy dzień i ze spokojem go żegnać, dokładnie tak, jak mi kazała. Jednak tak naprawdę to za nią tęsknię i nie mogę się doczekać ponownego z nią spotkania.

– Już jestem. – Lavender weszła znowu na werandę, a ja nie potrafiłem ukryć uśmiechu, bo wciąż ze mną była. – Proszę, panie profesorze. – Staruszek przesunął się, a ona umieściła za jego plecami poduszkę, na której z ulgą się oparł.

– Jak podoba ci się Guernsey, Lavender? – zwrócił się do niej.

– Wyspa jest wspaniała – odpowiedziała, usiadłszy tuż obok mnie. Od razu odwróciła się w stronę szumu morza. Zapatrzyła się na fale, które dało się z tego miejsca dostrzec. – Czuję jej ducha.

– Masz rację. To wyjątkowe miejsce. Urodziłem się tutaj i tutaj zapewne umrę. Wrosłem w tę ziemię. Moje dzieci wolały stąd wyjechać. Nigdy nie poczuły Guernsey. Odnalazły swoje szczęście w Stanach Zjednoczonych, a ja wcale ich za to nie winię. Na wyspie nie zamieszka nikt, kto nie znajdzie tutaj ulgi.

– Ja również urodziłam się i wychowałam na niewielkiej wysepce i wiem, co pan ma na myśli – odpowiedziała mu Lavender, upijając łyk herbaty.

Nadmorski wiatr szarpał jej włosami, lecz wcale jej to nie przeszkadzało. Z ogromnym zainteresowaniem wsłuchiwała się w opowieść o Guernsey snutą przez profesora.

Opowiadał o czasach niemieckiej okupacji, które przypadały na czasy jego młodości. Mieszkańcy na kilka lat zostali pozostawieni bez pomocy Wielkiej Brytanii. Część mieszkańców została ewakuowana, jednak profesor wraz ze swoją rodziną zostali, chcąc w ten sposób bronić mieszkańców mugolskiego pochodzenia. Graham był wtedy młodym chłopakiem, który dopiero co ukończył Hogwart, ale chciał pomagać. Miał to we krwi. W tym trudnym czasie musiał nauczyć się mugolskich sposobów leczenia, bo nie mógł używać magii. Podziwiałem jego determinację i upór.

Wyjaśnił nam, że wśród hitlerowców znaleźli się również czarodzieje, co od razu zauważył, jednak sam ze swoimi umiejętnościami się nie wychylał. W szpitalu poznał Ibbie, młodziutką mugolkę, która skradła jego serce, gdy tylko pierwszy raz się do niego odezwała.

Wsłuchiwaliśmy się w jego opowieść, która przeplatała się z historią wyspy. Miał rację, wrósł w Guernsey i stał się jej częścią, tak, jak wszyscy jej mieszkańcy.

Na wspomnienie o żonie oczy profesora wyraźnie się zaszkliły. Lavender również płakała, gdy opowiadał ich dalsze losy, trudne lata głodu, a później szczęście i radość, które razem zbudowali na Guernsey po zakończeniu wojny. Na szczęście ani Pierwsza Wojna Czarodziejów, ani Druga, nie dotknęła tego skrawka ziemi, a na pewno nie w takim stopniu, jak pozostałą część Wysp Brytyjskich. Profesor Graham stykał się z nimi w Londynie, pomagając rannym, jednak wojny na wyspę, do domu, do Ibbie nie przynosił ze sobą. 

Guernsey wiele przeszła, jednak on, Graham się od niej nie odwrócił. Nigdy nie chciał jej opuszczać. Tu był przecież jego dom. Pracował w Mungu, docierając do Londynu dzięki teleportacji. Magia pomogła mu w realizowaniu marzeń i ambicji, a Ibbie pomagała mu w tworzeniu bezpiecznego miejsca na ziemi, dla nich i dla ich dzieci.

Widziałem, że Lavender była poruszona tym, co słyszała. Jeszcze nigdy nie widziałem, aby profesor się tak przed kimś otworzył, a przecież wielokrotnie go już odwiedzałem. Czasem sam, czasem z pozostałymi studentami z naszego rocznika. To spotkanie było pod wieloma względami wyjątkowe. Ścisnąłem mocno dłoń Lavender, a ona spojrzała na mnie łagodnie. Czy w historii mojego starego profesora widziała wskazówki dla naszej przyszłości?

– Dlatego dom, który postawił mój syn, stoi pusty, odkąd wyjechał za ocean – skończył swoją opowieść profesor. – Ibbie odeszła. Dzieci wyjechały, a ja tu zostałem.

– Czy potrzebuje pan pomocy z jego uprzątnięciem? – zapytałem, gdy spojrzał w kierunku pustego budynku.

– Ależ nie – zaprzeczył. – W środku jest czyściutko. Zajmuje się nim mój skrzat Paproszek. Jest w mojej rodzinie już od kilku pokoleń. Jest chyba również moim najlepszym przyjacielem – dodał z czułością. – Razem jakoś dajemy radę, odkąd nie ma z nami Ibbie. Przygotował dla was te ciasteczka i poszedł odpocząć, tak, jak mu kazałem, dlatego się nie pojawił z chwilą waszego przybycia. Ostatnio gorzej się czuję. Martwię się o niego.

Profesor wstał, ciężko opierając się na lasce.

– Chciałbym wam pokazać nasz ogród różany. Dbamy o niego z Paproszkiem każdego dnia. To pozwala nam nie zwariować w tej ciszy. Klimat wyspy nie sprzyja hodowli, jednak się nie poddajemy. To były ukochane kwiaty Ibbie. Z pomocą magii mogliśmy sprawić, aby nasz ogród był najpiękniejszy w całej okolicy. Była z nich bardzo dumna.

– Z wielką chęcią – odpowiedziała Lavender, biorąc staruszka pod ramię. – Obok mojego domu rodzinnego również rosły krzewy różane. Uwielbiałam się im przyglądać.

Idąc za nimi, słuchałem, jak Lavender dzieliła się z profesorem swoją historią. Słuchał jej z zainteresowaniem, zadając pytania związane z jej życiem. Byłem zdziwiony tym, jak szybko zaczęli się dogadywać i dobrze rozumieć. Lavender od czasu do czasu zerkała w moją stronę, aby się upewnić, że jestem razem z nimi.

Widok różanego ogrodu zaparł nam dech w piersi. Lavender stanęła oniemiała, nie mogąc ogarnąć piękna natury przed jej oczami. Z zachwytem oglądała każdy krzew, zadając profesorowi wiele pytań. Zapach kwiatów mnie odurzał. Moja narzeczona wśród nich promieniała energią życia. Między nami tańczył nadmorski, ostry, słony wiatr.

Sam miałem łzy w oczach.

Zrozumiałem to, o czym mówiła Lavender.

Ta wyspa była nam przeznaczona. To na Guernsey mieliśmy stworzyć nasz dom.

– Profesorze – zwróciłem się do naszego gospodarza. – Czy możemy wynająć ten drugi dom?

– Aureliusie, mówisz poważnie? – spytał zaskoczony mężczyzna.

– Niech pan tylko na nią spojrzy – powiedziałem, kierując wzrok w kierunku Brownie, która akurat uklękła przy jednym z piękniejszych różanych krzewów. Dotykała drobnych kwiatów w kształcie serc. Płatki róż miały lawendowy odcień.

– Lavender wybrała ulubiony krzew Ibbie – powiedział ze wzruszeniem staruszek. – Wiesz, jak nazywa się ta odmiana?

– Nie mam pojęcia.

Lavender Dream* – odpowiedział. – Ta odmiana jest niezwykle silna, odporna na choroby. Nie musimy jej z Paproszkiem pomagać, ona sama rozkwita z pełną mocą. Jestem o nią niezwykle spokojny. Radzi sobie, pomimo silnych wiatrów i sztormów.

Wzruszenie odebrało mi mowę.

– Oczywiście, że możecie tu zostać – powrócił po chwili do tematu staruszek. – Najlepiej już na zawsze. Ten samotny dom i moje samotne serce potrzebują życia.


* ta odmiana istnieje naprawdę i jest przepiękna (https://rosarium.com.pl/produkt/lavender-dream). Motyw róż wpadł mi do głowy spontanicznie. I pięknie się złożyło, że odnalazłam dokładnie taką odmianę, która będzie tak bardzo pasowała do naszej Lavender.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro