4. Pełnia cz. I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Aurelius

Wiadomość o tym, kto stoi za atakiem na Lavender, wyzwoliła we mnie przez całe życie tłumione i magazynowane pokłady złości, frustracji, a nawet nienawiści. Zwykle byłem spokojny, ale wtedy chciałem dać upust temu, co powstało w mojej głowie.

Lavender nie mogła stać się wilkołakiem.

Ktoś, kto stał z boku i czujnie mi się przyglądał, kto zna mnie od dawna, powiedziałby, że traciłem rozum. Fanny ciągle mnie pilnowała i byłem jej wdzięczny, że to robiła. Nie dopuszczała mnie do Lavender, a gdy już tam samodzielnie zaglądałem, zawsze szybko stawała u mojego boku.

Patrzenie na pogrążoną w nieszczęściu dziewczynę przynosiło mi dziwną ulgę i spokój. Przebywanie daleko od niej, wszystko we mnie potęgowało, wszystko, co złe

Tydzień, w ciągu którego poznałem Lavender Brown, zmienił mnie i sam siebie nie poznawałem.

Zawsze miałem swoje cele, a ambicja była motorem moich działań. Szkołę i studia przetrwałem, idąc raz obraną ścieżką, bez zatrzymywania się, bez wahania. Zależało mi na zaliczeniu wszystkich przedmiotów na bardzo dobre oceny. Nigdy jednak nie przesadzałem. Lubiłem granice i wyraźnie sam je rysowałem w różnych sferach mojego życia.

W dorosłym życiu granicą było to, abym nie brał dodatkowych godzin, dyżurów. Pracowanie za kogoś również nie wchodziło w grę.

Czasy się jednak zmieniły – rozpętała się wojna. Sam, z własnej woli, zostawałem dłużej w szpitalu, często spędzając tu nawet kilka dób z rzędu. Moi rodzice i moja dziewczyna nie byli z tego powodu zadowoleni, ale ja nie zamierzałem im się tłumaczyć. Robiłem to, co uważałem za słuszne.

Przełomowym momentem była Bitwa o Hogwart, której opłakane skutki starałem się zniwelować.

Przełomową chwilą, tą, która zmieniła moje życie, było nachylenie się nad jedną z rannych uczennic. Gdybym poszedł dalej, mógłbym jej nigdy nie poznać. Stało się jednak inaczej, a ona, uczennica jedna z wielu, stała się centrum moich myśli. Moja rutyna się zmieniła, zachwiała, a ja już nie potrafiłem wrócić do dawnego schematu.

Siedziałem w pokoju uzdrowicieli i patrzyłem się tępo w białą ścianę. Wiedziałam, że powinienem już wrócić do domu, ale nie chciałem tego zrobić, zamiast tego tkwiłem na jednej z szarych kanap i gapiłem się bezmyślnie na wskazówki zegara.

Czas się zatrzymał jak na złość.

– Co tutaj robisz, Auri? – zapytała Fanny, wchodząc do pomieszczenia. Unikała mojego wzroku.

– A ty, Fann? – odpowiedziałem tym samym pytaniem. Jej dyżur również się skończył, ale nie potrafiła opuścić szpitala.

Nie potrafiła opuścić Lavender. Zupełnie tak jak ja.

– Zabrali ją już ponad dwie godziny temu. Została zamknięta, a pomieszczenie zabezpieczone – powiedziała, całkowicie ignorując moje zbędne pytanie. Zdjęła fartuch i powiesiła go w swojej szafce. – Ja tu jestem, bo to moja pacjentka. A ty, Auri?

– Prosiłaś mnie, żebym ci pomógł ją przywołać.

– Prosiłam, ale wciąż tu jesteś.

– Ty też – powtórzyłem, a moja koleżanka jedynie głośno prychnęła.

– Martwię się o nią, dlatego postanowiłam, że tutaj zostanę, aż będziemy mieli pewność.

– Wiesz, że to będzie trwało. Prawdziwa pełnia jest dopiero jutro w nocy, ale środki ostrożności nakazują, aby zamknąć pacjentów już wcześniej. Lavender będzie musiała spędzić w odosobnieniu prawie czterdzieści osiem godzin – powiedziałem, a Fanny jedynie posłała mi zbolałe spojrzenie, bo doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

– Twój dyżur zaczyna się rano. Powinieneś wrócić do domu i odpocząć – powiedziała, przypatrując się zegarowi, na którym widniała godzina dwudziesta.

– Jeszcze trochę zostanę – powiedziałem i spojrzałem na Fanny, która zajęła miejsce obok mnie.

– Nie chcesz wracać do mieszkania i tłumaczyć się Eleonor – stwierdziła, a ja jedynie kiwnąłem głową. Znała mnie dobrze, bo przecież od lat byliśmy bliskimi znajomymi.

– Ona tego nie rozumie. Chce, żebym był taki jak kiedyś, a ja już chyba nie potrafię. Za dużo zobaczyłem.

– Ona cię kocha, Aureliusie – powiedziała, a w jej głosie wyczułem tęsknotę, której za żadne skarby słyszeć nie chciałem. – I chce cię z powrotem.

– Ma mnie, wciąż jesteśmy razem, ale ja nie mogę jej dać tego, czego ona teraz potrzebuje, czyli pełnej uwagi.

– Bo twoja uwaga jest rozproszona – skwitowała. – I wiesz, co musisz zrobić. Musisz się odciąć od Lavender.

– Nie zrobię tego – zaprzeczyłem bez wahania.

– Rzuciła na ciebie czar. – Oparła się o kanapę i przymknęła oczy. – Nigdy nie widziałam cię, aż tak związanego z pacjentką.

– Jestem z nią związany, to prawda – wyznałem, bo czułem, że Fanny mimo wszystko mnie zrozumie.

– Ale ona stąd odejdzie. – Sprowadziła mnie tymi słowami na ziemię. – I to całkiem niedługo.

– Jak to odejdzie?

– Wyzdrowieje, Auri i wróci do domu – powiedziała z naciskiem, a ja poczułem się znowu nieswojo. Minął tylko tydzień, ale to przywiązanie, które czułem do pacjentki, było zdecydowanie zbyt silne. – Wracaj teraz do domu, a ja z nią zostanę. Wzięłam ze sobą książkę.

Nawet się nie poruszyłem, przetrawiając to, co do mnie powiedziała. Ciężko mi było pogodzić się z tym, co usłyszałem. Wmawiałem sobie, że to, co się dzieje, nie jest niczym nadzwyczajnym, a moje reakcje, moje działania są odpowiednie.

Lavender jest moją pacjentką, a ja chcę, żeby wyzdrowiała. Tylko tyle i aż tyle. Jednak tak wiele, że przestawało się to mieścić w mojej głowie. Całkiem niepostrzeżenie przemykało się to do mojego serca.

Ona nigdy nie wyzdrowieje, przemknęło mi boleśnie przez myśl. 

– Pójdę – powiedziałem, chociaż powrót do mieszkania, do Eleanor, wcale nie przynosił mi przyjemnych skojarzeń. – Wrócę rano – rzuciłem. – I na następną noc, noc pełni, zostanę z nią do samego końca.

– Nikt nie pozwoli ci zostać na dole – przerwała mi Fanny, mierząc spojrzeniem wypełnionym naganą. – Na noc pełni wszyscy będę musieli opuścić tamtą przestrzeń. Znasz procedury – bąknęła, tym razem uciekając wzrokiem, bo wiem, że sama byłaby w stanie nagiąć te zasady, gdyby zechciała.

– Wiem, że nawet jej nie zobaczę, ale będę przynajmniej bliżej – rzuciłem, wyciągając z szafki jeansową kurtkę.

– Widzę, że coś cię dręczy, Auri. – Fanny zawsze wiedziała, nie musiałem niczego mówić.

– Widziałaś ją – powiedziałem, specjalnie zniżając głos. – Gdyby było tam ugryzienie, zobaczyłabyś je wcześniej.

Fanny patrzyła na mnie tak, że chciałem mimowolnie wzrok odwrócić, ale tego nie zrobiłem.

– Wiesz, że nie mogę ci tego powiedzieć – odparła jedynie, a ja chciałem zacząć kląć na Merlina i innych magów, że nie może być taką służbistką. Musi mi to wyznać, choćby miała naruszyć jej tajemnicę. Tajemnicę należącą do Lavender.

– Ona może nie być świadoma tego, co się stało, ale ty możesz powiedzieć z pewną dozą prawdopodobieństwa, czy została zarażona. Widziałaś ślady.

– Nie mogę, Auri. – W jej oczach zaszkliły się łzy, a ja jedynie głośno, z ogromnym rozczarowaniem wypuściłem z płuc nagromadzone powietrze. – Nie mogę ci obiecać, że Lavender się nie przemieni. Nie mogę ci obiecać, że tę pierwszą przemianę przeżyje. Wiesz, że wszystko może się wydarzyć.

Nie chciałem tego przyjąć do wiadomości.

– Niech cię szlag, Fann – rzuciłem ze złością, ruszając w stronę uchylonych drzwi.

– Pozdrów ode mnie Eleanor – powiedziała, gdy wychodziłem, dobrze wiedząc, że tego nie zrobię. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro