5. Pełnia cz. II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lavender

Wszystko zostało mi wyjaśnione, a ja starałam się zapamiętać wskazówki i zalecenia, które mi przekazano. Weszłam potem powoli do pomieszczenia, które rozświetlało się za pomocą magii, gdy robiłam każdy kolejny krok. Obcy czarodziej, młody mężczyzna o obojętnym spojrzeniu, zapytał mnie ostatni raz, czy jestem gotowa, a ja jedynie kiwnęłam głową. Przeszłam przez połyskujące bladym światłem drzwi i odwróciłam się w jego stronę, patrząc na niego z równą jego oczom obojętnością. Zamknął je za mną, a ja obserwowałam, jak najpierw zamigotały, potem błysnęły mocniejszym światłem, aby ostatecznie zniknąć.

Poczułam chłód, ale i ulgę. Samotność była w pewnym sensie dla mnie dobra. Potrzebowałam jej i wiedziałam, że ona wraz z ciszą, będą zawsze, gdy będę tego chciała.

Rozejrzałam się po dość sporym pomieszczeniu i uznałam, że będzie mi tu dobrze. Pod ścianą leżał bardzo gruby materac przyobleczony różowym, dosyć miękkim i przyjemnym prześcieradłem, które poczułam, przejeżdżając po nim odruchowo dłonią. Przy jednym końcu mojego tymczasowego łóżka leżała kołdra w podobnym odcieniu i trzy różnej wielkości poduszki, a na samym wierzchu kolorowy koc z wyhaftowanymi magicznymi odmianami roślin. Niektóre z nich pamiętałam, ale aby poznać nazwy pozostałych, musiałabym sięgnąć po katalog z podręcznika zielarstwa. W pokoju znajdowało się również okno, z którego mogłam patrzeć na świat. Świat, który wcale mnie nie obchodził, chociaż odczuwałam lekką tęsknotą za jego przepychem i kolorami. Za jego blaskiem i cieniami, które kiedyś, jeszcze przed chwilą, ale jakby dawno temu, były mi tak bliskie, takie moje.

Miałam na sobie jedynie koszulę nocną i lekki szlafrok, a na stopach puchate kapcie. Usiadłam i popatrzyłam na jasne, kremowe ściany. Bardziej mi się podobały od tych sterylnie białych w mojej sali. W sali znajdowała się jeszcze szafka, a w niej zestaw podstawowych eliksirów oraz książki, które mogłabym przeczytać, gdybym była w stanie zatopić się w lekturze, a wiedziałam, że nie ma na to najmniejszych szans. Moje życie się zatrzymało i wiem, że nie byłabym w stanie podążać losami bohatera książkowego. Dotknęłam blatu i zdziwiłam się, że ugiął się pod moimi palcami. Oparłam się o niego mocniej, a cała szafka się poruszyła, zbliżając w stronę podłogi. Dotarło do mnie dopiero po chwili, że był to pewnego rodzaju środek bezpieczeństwa, abym nie zrobiła sobie tutaj krzywdy, gdyby nastąpiła przemiana. W jednym rogu pomieszczenia umieszczona była półścianka, a za nią toaleta, umywalka i prowizoryczny prysznic, również miękkie i plastyczne w dotyku.

Zgodnie z przedstawionymi mi zasadami miałam dostawać posiłki cztery razy dziennie. Miały pojawiać się na szafce nocnej i znikać po czterdziestu minutach wraz z naczyniami. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio coś jadłam i nie spodziewałam się, abym miała nagle mieć większy apetyt. Jednak tam, na górze, Fanny dbała o tym, abym dostawała, chociaż eliksiry wzmacniające. Tutaj byłam zdana tylko i wyłącznie na siebie. Wiedziałam, że Fanny nie będzie zadowolona, gdy już stąd wyjdę, ale nie zamierzałam jeść. Zapewniono mi wszystko, czego będę potrzebowała, aby udało mi się te dwie doby przetrwać. Jeden z uzdrowicieli wytłumaczył mi, że cały czas moje funkcje życiowe będą monitorowane, ale nikt nie będzie mógł się ze mną kontaktować. W razie wystąpienia komplikacji, jak to przyjemnie nazwano, mieli mi pomóc na odległość za pomocą magii.

To tylko dwie doby i wiedziałam, że wytrzymam.

Przygotowano mnie na to, co zobaczę, ale musiałam przyznać, że byłam zaskoczona. Na jednej ze ścian widniały przyjemne wizualizacje i zapewne po to, ktoś o tym pomyślał, aby umilić czas spędzony w izolacji. Jeden z członków personelu wyjaśnił mi, że za pomocą magii, po dotknięciu ściany, będę mogła tę wizualizację zmienić. Tylko ja wiedziałam, że nie będę w stanie tego zrobić, bo przecież moja moc mnie opuściła. Zamiast zbędnych tłumaczeń jedynie pokiwałam głowę, dając znak, że rozumiem.

Ponownie spojrzałam na ścianę i poczułam spokój. Ktoś miał naprawdę dobry pomysł. Wizualizacja przedstawiająca lekko wzburzone, szumiące morze, koiła moje zmysły. Przyglądałam się falom, które ze stałą, jednostajną mocą przemieszczały się, niosąc ze sobą piach i muszle. Uderzały o brzeg, pozostawiając po sobie mokre ślady na wysuszonym, na pewno ciepłym od promieni słonecznych piasku. Chciałam wyciągnąć dłoń i poczuć je, ale nie mogłam. Pozostała mi jedynie moja wyobraźnia.

Nie mogłam oderwać od nich wzroku. Podeszłam jednak i usiadłam bliżej, krzyżując nogi. Fale wciąż uderzały o plażę i robiły to nieustannie, bez względu na okoliczności. Czasem się zmieniały, zauważałam to. Zależne od podmuchu wiatru i prądów morskich, nie poddawały się, oddając się swojej naturze.

Czy ja mogłabym być właśnie jak ta fala, którą silny wiatr i prądy chciały zmienić i decydować o jej sile? A ja wciąż, wbrew wszystkiemu, robiłam swoje i żyłam tak jak fale uderzające wciąż o brzeg w tej cudownej, pierwotnej powtarzalności?

Byłam zadowolona, że nie będę mogła tej wizualizacji zmienić. Ta odpowiadała mi i czułam ją całym sercem.

Było mi wszystko jedno, czy leżę w sali szpitalnej, dzieląc piętro z innymi pacjentami, czy jestem całkiem sama w zamkniętym pomieszczeniu. Trudno mi było zauważyć kogokolwiek innego. Dostrzegałam jedynie Fanny i Aureliusa. Przez chwilę, która trwała bardzo krótko, zastanawiałam się, dlaczego któreś z nich nie odprowadziło mnie do tego miejsca. Potem jednak zrozumiałam, że przecież nie jestem kłębkiem świata, a oni na pewno mieli innych pacjentów, którymi musieli się zająć.

Ostatecznie stwierdziłam, że nie chciałabym, aby to oni byli ostatnimi osobami, które widziałam. Ciężko byłoby mi się z nimi rozstać.

Nie byłam głupia.

Wiedziałam, po co tutaj byłam. Wiedziałam, dlaczego zostałam zamknięta. Uczyłam się w szkole o wilkołakach. Uczyłam się o przemianach. Uczyłam się o pierwszej przemianie i jej przebiegu.

Zanim Fanny i Aurelius przekazali mi tę straszną wiadomość, ja wiedziałam. Oni nie mieli pojęcia, kto mnie zaatakował, ale ja to przeżyłam. To był wilkołak i mógł mnie ugryźć, chociaż ja tego nie pamiętałam albo po prostu wyparłam tę wiedzę razem z magią.

Ale mimo wszystko nie dopuszczałam do siebie tej myśli, że stanę się wilkołakiem.

Siedziałam wciąż zamrożona, trwając w oczekiwaniu, ale starałam się skupić na falach.

Były piękne.

I tak mi minęła pierwsza doba w zamknięciu.

Aurelius

Wróciłem do mieszkania, otwierając kluczem drzwi. Miałem nadzieję, że nie skrzypną, aż tak głośno, ale się myliłem. Usłyszałem głośne, przepełnione niezadowoleniem chrząknięcie. Zdjąłem kurtkę i powiesiłem ją na wieszaku, potem buty. Ruszyłem od razu do łazienki i umyłem ręce, a następnie spryskałem chłodną wodą twarz. Spojrzałem w niewyraźne odbicie mojej sylwetki w lustrze. Eleonor tłumaczyła mi kiedyś, że szkło będzie odzwierciedlało stan mojego organizmu. Byłem wyczerpany, ale nie chciałem, żeby świat to widział. Całą moją siłę zostawiałem codziennie w szpitalu. Czułem, że to się szybko nie zmieni.

Ten maj był wyjątkowo ciepły i czułem zmęczenie samą podwyższoną temperaturą, która wdzierała się do starych murów przez uchylone okna.

– Gdzie byłeś?

– Witaj, Ellie – odpowiedziałam, wycierając twarz ręcznikiem. Minąłem ją w drzwiach, bo oparła się o futrynę, tarasując przejście.

– Gdzie byłeś? – powtórzyła, a jej nienaganna fryzura, nad którą codziennie rano pracowała przed wyjściem z domu, nawet nie drgnęła.

– A gdzie miałbym być – odparłem równie rozzłoszczony, jak ona, wchodząc do naszej niewielkiej kuchni. Wyciągnąłem na wierzch bułki, a potem z lodówki masło, wędlinę i ser. Byłem potwornie głodny.

– Zrobiłam obiad – burknęła, ale ją zignorowałem. – Ugotowałam ci to, co lubisz, ale teraz wszystko jest już zimne. Ostatnio czuję się przez ciebie lekceważona i to w każdej sferze naszego życia. – Wyrzucała z siebie kolejne pretensje, a ja mogłem się skupić jedynie na mojej kanapce.

– Wiesz, że to trudny czas. – Zdobyłem się na wypowiedzenie frazesu, który zdawał się tłumaczyć dosłownie wszystko, przynajmniej w ciągu kilku ostatnich tygodni.

Stanąłem przy blacie i nalałem sobie do szklanki wody z dzbanka. Razem z wodą spadł gruby plaster cytryny oraz kilka listków mięty. Rozlałem trochę, ale chciałem wytrzeć plamę za chwilę.

Patrzyłem, jak Ellie podchodzi i łapie za ścierkę, aby mnie wyręczyć. Wypiłem kilka łyków, gdy ona doprowadzała naszą wspólną przestrzeń do stanu sprzed mojego przybycia do domu. Ellie uwielbiała czystość, spokój i harmonię, a ja bardzo często i to na wielu płaszczyznach jej to zaburzałem, odbierającj tym samym resztki sił i cierpliwości.

Wyszedłem z kuchni i usiadłem na jednej z kanap, podkładając pod plecy poduszkę. Ellie, która zjawiła się tuż za moimi plecami, spojrzała na mnie z wyraźną naganą. Zabrała mi poduszkę i podała inną. Znowu popełniłem błąd, zgniatając swoim ciałem taką, która miała służyć jedynie do dekoracji wnętrza.

– Auri, musimy chyba porozmawiać – ciągnęła dalej Ellie, siadając tuż obok mnie, a ja jedynie głośno westchnąłem.

Położyła swoją rękę na moim kolanie, a ja odruchowo podniosłem ramię, aby mogła się we mnie wtulić. W naszej relacji od zawsze było bardzo dużo rozmów, które są przecież zdrowe dla związku, ale w naszym przypadku niczego nowego nie wnosiły. Moja frustracja rosła z każdym dniem, ale przecież coś, kiedyś, dawno temu mnie do niej przekonało.

– Chciałabym, żebyś częściej bywał w mieszkaniu. Gdy wracam do domu, czuję się bardzo samotna. – Ellie zaczęła mówić, a jej głos przepełniony był żalem i tłumioną pretensją. Byliśmy razem od lat, doskonale ją rozumiałem. – Odsuwasz się ode mnie.

– Nie robię tego celowo – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Ale ostatnio trudno mi jest być takim jak dawniej.

– Poznałeś kogoś?

Na chwilę zabrakło mi tchu, ale bardzo szybko doszedłem do siebie, bo nie chciałem, żeby Ellie cokolwiek zauważyła. Odpowiedzenie twierdzeniem na jej pytanie byłoby kłamstwem. Nikogo nowego nie poznałem, a przynajmniej nie w takim celu, o jaki właśnie pytała Ellie. Jednakże nie powinienem zaprzeczać, że w moim życiu pojawił się ktoś, kto zaprzątał skutecznie większość moich wolnych myśli. Była to jednak młoda dziewczyna, zbyt młoda, aby wpasowała się w wykreowany w głowie Ellie obrazek. Obrazek kobiety, dla której miałbym się od niej odwrócić.

Przez chwilę jednak w mojej głowie utkwiła wizja smutnej, osamotnionej postaci Lavender. Jej puste, lecz wciąż piękne, błękitne oczy patrzyły na mnie z niewypowiedzianą tęsknotą, prośbą, której sama sformułować nie była w stanie. Ja chciałem za wszelką cenę jej pomóc i sprawić, aby na jej twarzy znowu pojawił się uśmiech.

Tylko tyle.

Aż tyle.

– Nikogo nie poznałem – odpowiedziałem pewnie, choć czułem, że kłamię, a kłamstwo starałem się przykryć spokojnym tonem. – Ellie, musisz po prostu przeczekać. To wszystko minie – dodałem na koniec, czując, że zniknięcie Lavender z mojego życia jest ostatnią rzeczą, której bym oczekiwał.

– Niedługo wyjeżdżamy na urlop w okolice Cardigan Bay – powiedziała Ellie, gładząc mnie po ramieniu. – Tam odpoczniesz i może powrócimy do rozmów na temat naszej przyszłości.

Poczułem nieprzyjemny dreszcz, który przeniknął moje ciało, aż musiałem się poruszyć.

Boleśnie dotarło do mnie, że ja wcale nie chciałem wracać do rozmów na temat przyszłości z Eleonor. W tej przyszłości, o której ona marzyła całym sercem, mnie już nie było i wiedziałem o tym od dawna.

Odwróciłem głowę w stronę uchylonego okna, skąd dotarł do mnie lekki powiew wiatru. Dostrzegłem księżyc, ale jeszcze nie był w pełni. Dzisiaj przemiana nie nastąpi.

Lavender

Pierwsza doba w odosobnieniu minęła mi dosyć szybko.

Starałam się skupić na tym, co miałam przed oczami. Wspominanie przeszłości, czy rozmyślanie o przyszłości, nie przynosiło mi żadnej ulgi.

Siedziałam na podłodze, podziwiając magiczne wizualizacje, aż poczułam znużenie. Wtedy postanowiłam się położyć. Całkowicie ignorowałam pojawiające się na szafce posiłki i napoje. Gdyby była tu Fanny, narzekałaby na to, że lekceważę jej polecenia. Na szczęście jej tutaj nie było, a ja mogłam robić, co tylko chciałam. Leżałam na czystej, pachnącej kwiatami pościeli i wpatrywałam się w sufit. Niewiele więcej mogłam zrobić, a jednak wciąż czułam dyskomfort. Uniosłam dłonie do góry. Znikały z nich ślady obrażeń, a ja wciąż czułam się tak, jakby czas wcale nie minął, jakbym wcale się nie oddaliła od tego tragicznego wydarzenia, które wpisało się tak boleśnie w moją historię.

Mijały godziny, minuty, sekundy, w których czasie ja wciąż czekałam na to, co nieuniknione. Na to, przed czym nie byłam w stanie uciec. Zastanawiałam się, czy bym to zrobiła, gdybym miała taką możliwość, ale wiedziałam, że bym się na to nie zdobyła.

Czekałam cierpliwie na moje przeznaczenie wypisane w gwiazdach. Zawsze w nie przecież wierzyłam, ucząc się tajników wróżbiarstwa i astronomii.

Wiedziałam, że nie zostanę wilkołakiem. Czułam to moim poharatanym sercem. Pamięć była podziurawiona, jak szwajcarski ser, sama o to zadbałam. A jednak ta pewność była niezwykle silna, mówiła mi, że to mi się nie przytrafi.

Dłonie opadły bezwładnie na pościel. Zacisnęłam je na niej i zagryzłam mocno zęby. Płacz zbierał się w moich oczach, ale nie pozwalałam sobie na chwile słabości. Nie teraz.

Zapadła noc, a jej czerń mnie otuliła.

Miałam wrażenie, że zbliżam się do pełni.

Odwróciłam głowę w stronę uchylonego okna, ale nie byłam w stanie dostrzec księżyca. Podniosłam się ciężko najpierw na łokciach, ale nadal niczego nie widziałam. Zsunęłam stopy na chłodną podłogę i zrobiłam parę kroków, aż oparłam się dłońmi o parapet, który delikatnie się ugiął pod naciskiem moich palców.

Wdychałam chłodne, nocne powietrze.

Liczyłam oddechy i uderzenia mojego serca. Zdziwiłam się, że biło tak równo i mocno, jakby nigdy nie miało przestać.

Patrzyłam na księżyc, ale wcale się go nie bałam.

Byłam zmęczona, ale zadziwiająco silna.

To, czego doświadczyłam, mnie nie złamało i czułam, że nic nie będzie w stanie tego zrobić.

Byłam tutaj całkiem sama, ale w sumie cieszyłam się z tego, bo przecież najtrudniejsze momenty naszego życia, musimy przetrwać sami. Niektórzy mogą nam dopingować i nas wspierać, ale ostatecznie trudów doświadczamy samodzielnie.

Pomyślałam o rodzicach, Parvati, Fanny i Aureliusie, zrobiło mi się cieplej na duszy. Zamknęłam na chwilę oczy, ale zaraz je otworzyłam.

Spojrzałam odważnie w okrągłą tarczę pięknego ciała niebieskiego.

Nadeszła pełnia to był ten moment.

I nie stało się nic.

Podniosłam dłonie oświetlone jedynie zimnym, księżycowym blaskiem.

Wciąż były moje – małe, blade i niezmienione.

Wypuściłam głośno powietrze z płuc i popatrzyłam ponownie z odwagą na ogromny księżyc, który nagle przestał być tak złowieszczy, jak jeszcze chwilę temu.

Ciężar potwornego zmartwienia opuścił moje serce. Czułam, że nogi ugięły się pod moim ciałem, ale wciąż stałam.

I nareszcie mogłam zapłakać.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro