8. Holy Island cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Byłam nieszczęśliwa. Trudno mi było wyjść z tego stanu, bo każdy, dokładnie taki sam dzień, mi w tym nie pomagał. Myślałam, że powrót na moją wyspę coś zmieni i miałam rację, bo coś się zmieniło. Nie wiem tylko, czy na dobre Przewidzenie faktu, że właśnie tutaj mi się pogorszy, było nie do pomyślenia. Bo przecież moja wyspa powinna być jedynym miejscem na świecie, gdzie powinnam czuć się lepiej. A tak nie było.

Dokąd miałam zatem pójść?

Całe dnie spędzałam na wrzosowiskach, bez względu na to, jaka była pogoda. Spacerowałam albo siadałam w jednym miejscu na kocu, gapiąc się bezmyślnie w stronę szumiącego morza. Ta bezmyślność stała się elementem mojego funkcjonowania. Przyjemnie było tak odpływać, wyciszać się, znikać, choć wciąż się było, istniało.

Zmieniłam moje postępowanie w domu. Po ostatniej awanturze z matką musiałam coś wymyślić, aby ją zadowolić. Nigdy nie potrafiłam znieść jej rozczarowania. Wyjawienie jej prawdy na temat tego, co mnie spotkało, nie wchodziło w grę. Wiem, co by odpowiedziała, a najbardziej na świecie nie chciałam tego usłyszeć, nie z jej ust.

Dlatego mój każdy dzień wyglądał dokładnie tak samo. Wstawałam przed siódmą rano. Dokładnie ścieliłam łóżko, układając na nim narzutę oraz ozdobne poduchy. Po wizycie w łazience wkładałam sukienkę, którą wcześniej ręcznie wygładzałam, nie mogąc użyć do tego magii, aby była idealna. Taka, jaka ja nigdy nie byłam. Siadałam przed moją toaletką i rozczesywałam spokojnie i powoli włosy, zwykle pozostawiając je rozpuszczone. Wpięcie kokard, czy dobranie kolorowej opaski było ponad moje siły i nie zamierzałam w tej kwestii ustąpić. Następnie schodziłam na śniadanie, gdzie zwykle czekali już na mnie rodzice siedzący przy stole. Tata czytał Proroka, popijając kawę, a mama jadła owsiankę, spoglądając na mnie ukradkiem, chociaż ja czułam na sobie każde, dosłownie każde jej spojrzenie.

Była ze mnie zadowolona, a ja chciałam jedynie wyć.

Zwykle brałam sobie jedną połówkę bułki, raczej jej górną część, smarowałam ją odrobiną masła, a potem konfiturą pomarańczową. I to był mój pierwszy i ostatni posiłek.

Żegnałam tatę, który zmierzał do pracy, a później mamę. Ona codziennie miała całą listę rzeczy do zrobienia i osób do odwiedzenia. Na moje szczęście. Zanim opuszczała dom, czujnie mi się przyglądała, gdy stojąc w naszym niewielkim saloniku, próbowałam wskrzesić w sobie magię. Nigdy do tej pory jeszcze mi się nie udało, ale chciałam, aby matka widziała moje starania.

Gdy tylko zamykały się za nimi drzwi, biegłam na górę, aby natychmiast ściągnąć z siebie ubrania. Słodkie sukienki zmieniałam na dresy i bluzę z kapturem. Wsuwałam na stopy trampki, aby wyjść z domu. Wyjść i już nic nie musieć.

Wracałam późnym wieczorem. Ojciec nie zwracał uwagi na to, w co jestem ubrana, a mama wymownie milczała. Dresy, potargane przez wiatr włosy i ubłocone trampki – nie zamierzała tego komentować, jednak sam jej wzrok wystarczał, abym zrozumiała przekaz.

Ona doskonale wiedziała, że odgrywam przed nią codziennie szopkę, ale jak widać jej to wystarczało. Przynajmniej na razie.

Ale czułam, że kiedyś nie wytrzyma, a kolejna kłótnia skończy się tym, co i tak od dawna chodziło mi po głowie.

I w sumie nie mogłam się już tego doczekać.

***

Tego dnia, kiedy pierwszy raz na wyspie odwiedziła mnie Parvati, siedziałam na starym wełnianym kocu nieopodal jednej z najwiekszych plaż. Nie było to moje ulubione miejsce, ale czasem, gdy nikogo tutaj nie było, z wielką chęcią tu spędzałam czas. Sierpień przywitał nas w tym roku deszczem i chłodnym wiatrem, ale na szczęście niedawno przestało padać, a ja mogłam wyjść z domu.

Dzisiaj pokłóciłam się znowu z mamą. Kłótnie stały się naszą codziennością. Dusiły mnie.

– Odnalezienie ciebie graniczy z cudem – burknęła Parvati, gdy odwróciłam się w jej stronę, słysząc ciężkie kroki.

Miała na sobie szatę z grubym kapturem, wzmocnioną czarami chroniącymi od deszczu i dość toporne, sportowe buty. Wyglądała inaczej niż zwykle.

– Dobrze cię widzieć – odpowiedziałam, przesuwając się, aby mogła usiąść.

– Rozmawiałam z twoją mamą i powiedziała mi, że jesteś "gdzieś" na wyspie. Bardzo to było pomocne – żachnęła się, wyciągając zmęczone nogi. – Domyśliłam się, że będziesz blisko morza, a jednak trochę mi zeszło, zanim cię znalazłam. Tu wszędzie jest morze.

– Znasz mnie – odparłam jedynie, uśmiechając się do niej lekko.

Podkuliłam kolana i oparłam na nich brodę.

Parvati zamilkła, chociaż myślałam, że będzie dalej mówić. Ucieszyłam się z jej obecności. Tęskniłam za nią bardzo i chciałam jej o tym powiedzieć, ale zamiast tego jedynie odwróciłam wzrok w stronę morza.

– Odpisujesz, na co piąty mój list – powiedziała z wyrzutem.

– Czytam wszystkie listy od ciebie, bardzo dokładnie i cieszę się, że ci się układa. – Chciałam ją zapewnić, że moje milczenie nie jest związane z niechęcią pisania o wszystkim i o niczym, co było naszym zwyczajem.

– Chciałabym powiedzieć to samo, ale nie mogę, bo w twoich odpowiedziach nie ma niczego. Same bzdury. Dlaczego, Lavender?

– Ja... Bo u mnie... Na Holy Island nic się nie dzieje – wydukałam w końcu.

– Dostałaś list od McGonagall? – Zaskoczyła mnie tym pytaniem, bo nie spodziewałam się, że to główna przyczyna jej wizyty.

– Dostałam – odpowiedziałam spokojnie.

– I jaką podjęłaś decyzję? – Dalej drążyła.

– Nie wrócę do szkoły.

– Nie musisz wracać do szkoły. – Wyszarpnęła z kieszeni płaszcza zmiętą kopertę, a z niej list, który rozłożyła na kolanach. – Tu jest napisane, że możemy wrócić na same egzaminy. Przez cały rok byłyśmy w szkole, dlatego stwierdzono, że możemy przystąpić do samych OWUTEM – ów. Obie wiemy, jaki to był rok, ale damy radę. Pouczymy się trochę i podejdziemy do nich, aby zamknąć ten rozdział, bez konieczności powtarzania roku.

– Ja już ten rozdział zamknęłam.

– Dlaczego? Przecież...

– Parvati, nie wrócę do szkoły – powtórzyłam z naciskiem.

– Możesz to jeszcze przemyśleć. – Nie ustępowała. – Egzaminy będą nam potrzebne w przyszłości, żeby znaleźć lepszą pracę.

– Jeszcze nie wiem, gdzie będę jej szukać – odparłam wymijająco.

– Ja wiem.

– Masz już plany? – szczerze się zdziwiłam, bo naiwnie sądziłam, że wszyscy są tak złamani, jak ja.

– Tak, wie o nich tylko Seamus, a ty dowiesz się jako druga.

– Seamus? – przerwałam jej w pół słowa. – Dlaczego właśnie on?

– Bo zaczęłam się z nim spotykać – odpowiedziała, lekko się uśmiechając.

– Nigdy nie uważałaś go za przystojnego – stwierdziłam, na ułamek sekundy wracając do naszych dawnych, szkolnych rozważań.

– Och, o tym nawet teraz nie myślę – odparła, odwracając twarz w stronę morza. – Bardzo lubię z nim spędzać czas. To niesamowite, jak dobrze się rozumiemy. Dba o mnie.

Poczułam dziwne ciepło, które rozlało się po moim sercu. Bo również miałam kogoś, kto o mnie dba, a przynajmniej ten ktoś daje mi namiastkę troski, o którą nawet nie śmiałabym prosić. Odruchowo sięgnęłam do kieszeni bluzy, w której skrywałam od kilku dni list, wciąż nieotwarty.

– To jakie masz plany? – rzuciłam szybko pytanie. – Opowiedz mi – poprosiłam, chcąc dać jej uwagę, na którą przecież zasłużyła.

– Zapisałam się na kurs aurorski, potrzebuję jedynie bardzo dobrych wyników egzaminów, aby zostać przyjęta.

– Aurorski? – zdziwiłam się, bo nigdy o tym nie wspominała, gdy marzyłyśmy o przyszłości.

– Tak – odparła Parvati z pewnością, a ja znowu utkwiłam w niej wzrok. – Po bitwie poczułam, że to będzie właściwy krok. Jestem silna. Byłyśmy w Gwardii, poradzę sobie.

Wiedziałam, że sobie poradzi, bo nigdy jeszcze nie słyszałam, aby mówiła o czymś z taką mocą. Byłam z niej dumna i czułam łzy, które zatańczyły w kącikach moich ust.

Nagle Parvati przysunęła się do mnie, chcąc oprzeć głowę o moje ramię.

Odsunęłam się i krzyknęłam.

Przekręciłam się na kolana i odeszłam na czworaka, nie mogąc złapać tchu.

Dotknęła mnie, a tego się nie spodziewałam.

Nadal nikt mnie nie dotykał.

Wstałam na drżących nogach i spojrzałam na jej skonsternowaną, przerażoną twarz.

– Co się stało? – zapytała cicho, ale ja jeszcze nie mogłam mówić, wciąż uspokajałam oddech. – Powiedz mi! – Podniosła głos, a mnie to otrzeźwiło.

– Nic – odpowiedziałam.

– Nie kłam, Lavender! Nie okłamuj mnie – wycedziła. Wiatr targał jej szatą i pięknymi, czarnymi włosami. Stała przede mną nieustraszona i zdeterminowana.

– Naprawdę, nic...

– Co się z tobą dzieje?! – huknęła, a ja się skuliłam w sobie, co ona dostrzegła, lecz nic sobie z tego nie zrobiła. – Egoistycznie siedzisz tutaj, a ja cię potrzebuję! Wiele osób cię potrzebuje!

– To nieprawda! – krzyknęłam, zdziwiona, że jeszcze potrafię, że jeszcze mam siłę, aby podnieść głos.

– Cholerna prawda, Lav! Jesteś dla mnie ważna! I przestań temu zaprzeczać! – krzyczała dalej, a we mnie coś pękało – Inni też walczyli i odnieśli rany.

– Wiem – odparłam, bo przecież wiedziałam, ale nie chciałam do tej pory o nich myśleć.

– Spotykamy się zwykle raz w tygodniu, rozmawiamy, trzymamy się razem – mówiła dalej, już spokojniej, chcąc mnie wciągnąć w rozmowę. – Pisałam ci o tym – dodała po chwili z pretensją w głosie.

– Inni przeżyli swoje, a ja swoje – odpowiedziałam niemrawo, ale ona tylko prychnęła.

– Przeżyłaś atak i wiem, że możesz dłużej dochodzić do siebie. Ale nie dojdziesz do siebie tutaj. Obie o tym wiemy. Znam twoją matkę i jej możliwości.

– Nie wiesz, co przeżyłam.

– Wiem, że musisz żyć dalej. To dużo, ale musisz. Musisz przystąpić do egzaminów.

– Parvati nie umiem żyć dalej.

– Jak to nie umiesz? Wytłumacz mi – zażądała, a ja nie wiedziałam, jak mam to zrobić, skoro sama wciąż się w tym gubiłam.

Odwróciłam wzrok, nie chciałam odpowiadać. Ona jednak nieustępliwie czekała jak zawsze.

– Nie mogę przystąpić do egzaminów, bo nie mam już magii.

– Jak to nie masz?

– Po prostu nie umiem już czarować – wyznałam, wyciągając z wewnętrznej kieszeni różdzkę i machnęłam nią w stronę kępy kwiatów. Ale nic się nie stało.

– Wypowiedz na głos zaklęcie – zasugerowała, a ja jej posłuchałam.

Zrobiłam to, ale nadal nic się nie zdarzyło. Różdżka bezużytecznie tkwiła w mojej dłoni.

– Jak to się stało? – spokojnie zapytała Parvati i ten jej spokój, pozwolił mi kontynuować.

– W czasie ataku... – zaczęłam, bo chciałam jej wyznać prawdę, a wiedziałam, że to nie będzie łatwe. Utkwiłam w niej wzrok. Tylko to mogło mi pomóc powiedzieć te okropne słowa. Nazwać to. – On mnie zgwałcił, Parvati. Odniosłam wiele ran, ale najgorszej nikt nie był i nie będzie w stanie dostrzec. Zabił mnie. Zabił coś we mnie.

Parvati nie odpowiedziała i nie winiłam jej za to. Patrzyła się na mnie jedynie swoimi pięknymi, ciemnymi oczami, lecz w jej wzroku na szczęście nie dostrzegłam litości, jedynie niedowierzanie.

– Gdy tam leżałam, gdy tam umierałam... – kontynuowałam, póki dałam radę mówić. – Użyłam magii pierwotnej. Prosiłam moje ciało, aby zabrało ode mnie pamięć, to cierpienie, ten ból, chyba o wszystko w tamtym momencie prosiłam. Byle przeżyć.

– Tak bardzo mi przykro, Lavender – powiedziała lekko schrypniętym głosem. – Nie miałam pojęcia.

– Nie mogłaś mieć, nikt o tym nie wie.

– Chciałabym cię przytulić – zaproponowała, ale ja tylko zrobiłam krok w tył. – Ale tego nie zrobię, nie martw się – zapewniła mnie. – Nie powinnam była na ciebie krzyczeć.

– Kiedyś reagowałam na krzyk, tak, jak dzisiaj na twój dotyk – wyjaśniłam jej, chcąc, żeby opuściły ją wyrzuty sumienia. – Ale kilka tygodni z mamą sprawiło, że przywykłam już do tego.

– Przykro mi, naprawdę – powtórzyła, ale ja machnęłam ręką. – I na skutek tego wszystkiego, co cię spotkało, straciłaś magię? – zmieniła temat.

– Tak – wyznałam. – Od tamtej pory nie umiem używać różdżki.

– Nie można stać się charłakiem, czytałam kiedyś o tym.

– Nie wiem – odpowiedziałam. – Być może można, bo ja się nim stałam.

– A co powiedzieli na to w Mungu?

– Nie przyznałam się im do tego.

– Lavender...

– Nie, przestań. I ty też nikomu nie możesz o tym powiedzieć.

– Ale być może ktoś wie, co z tym zrobić i jak ten proces odwrócić. Hermiona na pewno czegoś poszuka, chociaż niedługo wraca do Hogwartu.

– Nie, nie jestem na to gotowa – powiedziałam spokojnie. – Dlatego już wiesz, dlaczego utknęłam na wyspie. Bo nie mogę wrócić do naszego świata. Nie ma tam dla mnie miejsca. A tutaj jest bezpiecznie, nikt nie wie i nikt nie zadaje pytań. Mama też już przywykła do tego, że się zmieniłam. Bezpowrotnie.

– Bzdury opowiadasz. – Podeszła do mnie, lecz zachowała odpowiedni dystans. – Jest dla ciebie miejsce. Pomogę ci, coś wymyślę. Tylko wróć.

– Parvati, przecież...

– Zaufaj mi – odpowiedziała z hardością, której nigdy wcześniej u niej nie znałam. Ta Bitwa zmieniła nie tylko mnie i ta świadomość powoli zaczynała do mnie docierać. – Czekaj na mój list z dokładniejszymi informacji i zacznij pakowanie. Zabieram cię do Londynu.

– Dziękuję – odpowiedziałam ze łzami w oczach, choć wciąż byłam zaskoczona przebiegiem naszej rozmowy.

Potrzebowałam tego, aby ktoś wyciągnął w moją stronę dłoń i mnie stąd zabrał. Bo sama nie dałabym rady zrobić tak ogromnego kroku w nieznane, nie po tym, co mnie spotkało. Parvati znała mnie od lal i doskonale wiedziała, że tu utknęłam. Byłam jej za to ogromnie wdzięczna.

– A magia?

– Tym też się zajmiemy – odparła, zerkając na zegarek. – Muszę już wracać, Lav.

Patrzyłam na nią i nie mogłam uwierzyć. Stała przede mną dumna, silna i wyprostowana. Była piękna, ale to nie ono sprawiało, że była tak niesamowita. To było coś więcej, coś, czego wcześniej nikt u niej nie widział. Było to skryte gdzieś głęboko. Jeszcze rok temu byłyśmy dzieciakami. Teraz obie wkroczyłyśmy w dorosłość i powoli się w niej odnajdywałyśmy.

***

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Wciąż kotłowały się w mojej głowie słowa, z którymi zostawiła mnie na wyspie Parvati. Podekscytowana wróciłam do domu i wyciągnęłam moją podróżną walizkę. Niewiele mogłam do niej spakować, ale wiedziałam, że bez magii sobie z jej ciężarem poradzę. Z kufrem nie dałabym rady.

Schowałam do środka kilka sukienek, buty na zmianę, sweter, jeansy i kilka koszulek. Zamknęłam wieko i schowałam znowu do szafy.

Teraz w nocy ponownie wróciło do mnie tamto podekscytowanie. Było ono jednak związane z tym, czego do tej pory nie zrobiłam, choć powinnam już dawno. Usiadłam i odsunęłam kołdrę. Po cichu, na palcach podeszłam do wieszaka umieszczonego z boku szafy, gdzie wieczorem powiesiłam moją bluzę. Z kieszeni wyciągnęłam list i podeszłam z nim do toaletki, odkładając go na jej blat. Sięgnęłam po ciemku po mugolskie zapałki, którymi zapaliłam dwie świece.

Nadawca: Aurelius Mayfair.

Przesunęłam drżącymi palcami po papierze. Musiałam przyznać sama przed sobą, że bałam się tego listu. Bałam się jego treści i związanego z nią rozczarowania. Postanowiłam go jednak otworzyć. Dłużej nie mogłam czekać.

Brownie,

Nie pojawiłaś się na kontrolnej wizycie w szpitalu, dlatego postanowiłem do Ciebie napisać. Mam nadzieję, że mój puchacz Cię odnajdzie i doręczy mój list, chociaż nie mam pojęcia, gdzie jesteś. Nigdy mnie jednak nie zawiódł i wiem, że i teraz tego nie zrobi. Po prostu musi Cię odnaleźć, bo ja muszę się dowiedzieć, czy wszystko jest z Tobą w porządku. Fanny uważała, że nie powinienem do Ciebie pisać, dlatego nie mów jej o tym, bo będzie mi tylko niepotrzebnie suszyć głowę, a jeśli czytasz te słowa, to i tak wiesz, że już to zrobiłem.

Często o Tobie myślę. Zastanawiam się, jak się czujesz i czy jesteś bezpieczna. Wiele przeszłaś, a ślad po Tobie zaginął. Jako swój adres wpisałaś tylko "Holy Island" bez nazwy ulicy i numeru, dlatego postanowiłem zaryzykować.

Proszę, przyjdź do szpitala. Chciałbym, żeby ktoś Cię zbadał, sprawdził, jak sobie radzisz. Wolałbym, abyś trafiła na mnie albo na Fanny, ale to nie jest najważniejsze. Najważniejsze, żebyś przyszła.

Nie zamierzam na Ciebie naciskać, Lavender. Ale obiecałaś mi. Żegnając się ze mną, obiecałaś, że jeszcze Cię zobaczę.

Powiedziałaś "do zobaczenia".

Dlatego na Ciebie czekam.

Aurelius

– Już niedługo, Auri – szepnęłam, nie chcąc nawet powstrzymywać uśmiechu, który pojawił się na moich ustach. – Już niedługo dotrzymam obietnicy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro