42. Po prostu cię kocham.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ostrzeżenie ⚠ W drugiej części rozdziału zawarte są nieprzyjemne fragmenty przemocy. 18+

***

Czekałam z telefonem w dłoni i wyglądałam przez okno.

Nicholas miał pojawić się dwadzieścia minut wcześniej, a dalej go nie było. Umówiliśmy się, że przyjedzie po mnie o dwudziestej trzeciej i razem pójdziemy w - jak to ujął - nasze sekretne miejsce. Nie miałam pojęcia, co jeszcze wymyślił, ale cieszyłam się, że spędzę te ostatnie chwile moich urodzin razem.

Na plaży nie siedzieliśmy długo, bo większość musiała iść do pracy w sobotę. Ale to nic. Spędziłam ten dzień w przyjemnej i zabawnej atmosferze. Nawet, gdy nie trwało to za długo. Od pozostałych również dostałam prezenty. I to oczywiście też była akacja spiskowa. Od Nicholasa dowiedzieli się, że mam obsesję na punkcie czystości swojego wozu, więc podarowali mi bon do myjni samochodowej, a do tego voucher na jazdę Monster Trackiem. Podobno w okolicach Portsmouth organizowany był pokaz tych samochodów, a przy okazji można pojeździć na specjalnie przygotowanym torze. To również pomysł Nicholasa, skoro lubię ekstremalną jazdę. A najzabawniejszy pomysł miał Chris. A mianowicie smycz i obrożę. Tak na wszelki wypadek, gdyby Nicholasa trzeba było nieco wytresować, jak to ujął.

Było mi strasznie miło, że chcieli spędzić z nami czas, a i takich oryginalnych prezentów nie dostałam nawet na osiemnaste urodziny.

Odłożyłam na blat zegarek ze złotym paskiem, który podarowała mi z kolei mama wraz z dwoma nowymi książkami od Collen Hoover, na które już zacierałam rączki, by w móc do nich przysiąść i przeczytać.

Nicholasa dalej nie było, myślałam, że może jednak nie przyjedzie albo co gorsza, coś się stało. Przeszłam w stronę korytarza z zamiarem założenia ramoneski i wyjścia na zewnątrz, by zerknąć, czy czasem nie idzie. Wychodząc, wybrałam po drodze jego numer, ale po chwili sygnał się urywał.

Na zewnątrz uderzył we mnie chłodny wiatr. Zapięłam zamek kurtki i wyszłam na chodnik.

- Hej.

Podskoczyłam przestraszona, kiedy ktoś zaszedł mnie od prawej strony. Myślałam, że zejdę tam na zawał. Mimo że spodziewałam się Nicholsa, to skradł się tak bezszelestnie, że byłam zaskoczona.

Jednak kiedy się odwróciłam w jego stronę, dotarło do mnie, że to nie był głos Nicka.

- Hej, Adam - odezwałam się po chwili - Co tutaj robisz o tej godzinie?

- Masz urodziny? - odpowiedział pytająco. Zmarszczyłam brwi, dostrzegając jego przygaszony wyraz twarzy. - Przepraszam, że nie dałem rady przyjść na grilla. Odkupię się jakoś. To dla ciebie.

Wystawił w moją stronę małą torebeczkę i długą czerwoną różę.

- Dziękuję. I nie gniewam się - odebrałam z delikatnym uśmiechem prezent.

- Lubisz róże. Trafiłem, prawda?

Skinęłam głową.

- Tak. Jest piękna.

Spojrzałam na dorodny kwiat i łodygę owiniętą czerwoną wstążeczką. Zaciągnęłam się jej zapachem i uśmiechnęłam szczerze.

Od ostatniego razu nie spotkaliśmy się ani nie poruszaliśmy tematu, na który w sumie powinniśmy. Bo byłam na niego trochę zła za to, co powiedział Nicholasowi i w jaki sposób. Musiałam w końcu przetłumaczyć mu, by zrozumiał moją decyzję i się z nią pogodził. Bo nie zamierzałam rezygnować z Nicholasa. Nawet, gdybym miała się pokłócić o to z Adamem.

Gdy zaprosiłam go na urodziny, a on odmówił, sądziłam, że się obraził, że wybrałam Nicka zamiast jego. Jednak kiedy przyszedł do mnie w nocy, dał mi nadzieję, że zrozumiał i chce to wszystko wyjaśnić. Przecież byliśmy tylko przyjaciółmi, już dawno nic nas nie łączyło. W sumie nigdy nic głębszego i poważnego nie połączyło.

- Otwórz. Pomogę ci założyć - zaproponował. Więc zerknęłam do środka torebeczki.

Atmosfera była dziwnie napięta, ale sądziłam, że to się zmieni, gdy już pogadamy.

Naiwna.

Wyjęłam z niej małe srebrne opakowanie i uchyliłam wieczko.

- Podoba ci się? - zapytał, gdy wypatrywałam się w swój prezent.

- Tak - odpowiedziałam ledwo słyszalnie. Nie wiedziałam, jak skomentować to, że podarował mi naszyjnik. Złoty naszyjnik z zawieszką w kształcie serca.

- Założę ci.

Podszedł bliżej i wyciągnął dłoń w moją stronę. Latarnia oświetlała jego twarz, przez co widziałam cień uśmiechu na jego twarzy.

- Wiesz co, mam założony ten, który dostałam od dziewczyn.

- To nic, najwyżej później tamten ściągniesz.

Nie skomentowałam. Nawet tego, gdy wziął naszyjnik, okrążył mnie i stanął za moimi plecami. Delikatnie przełożył moje włosy na jedną stronę i założył biżuterię, subtelnie gładząc palcami fragment mojej skóry.

Byłam zaskoczona jego zachowaniem, bo dałabym sobie rękę uciąć, że zrobił to specjalnie.

- Adam - szepnęłam, bo nic innego nie było mi dane zrobić ani dodać. Stałam w amoku, ciężko oddychając.

- Shh. - Przełożył włosy z powrotem na plecy, a potem pochylił się do mojego ucha i szepnął - Wszystkiego najlepszego, skarbie.

Przytulił mnie od tyłu i cmoknął czule w policzek.

- Musimy chyba pogadać - odezwałam się w końcu nieco głośniej i z poważniejszą nutą. - Nie chyba, a na pewno.

Westchnął cicho.

- To może się przejdźmy - zaproponował, na co skinęłam głową.

Zaczęłam kroczyć przed siebie, a blondyn tuż obok mnie. Po kilku metrach splótł nasze palce razem.

Naprawdę dziwnie się zachowywał tego dnia. Nie chciałam tego. Odkąd Nicholas mi powiedział, o co się kłócili, odbierałam każdy jego gest dwuznacznie. I właśnie między innymi te złączone dłonie były zaplanikiem, że może faktycznie on coś do mnie czuł.

- Adam, co ty wyprawiasz?!

Odtrąciłam jego dłoń.

- Chciałem, by było miło.

Zatrzymałam się i obróciłam w jego stronę, patrząc zacięcie.

- Dobra. Bez owijania. Powiedz mi, prosto z mostu, o co ci chodzi. Wiesz, że jestem z Nicholasem, choć widzę, że nie potrafisz tego uszanować, a kupujesz mi łańcuszek z serduszkiem, dziwnie zachowujesz, łapiesz za rękę. Czy masz mi coś do powiedzienia? - zapytałam z mocą.

- Po prostu cię kocham - zaczął, a mi serce chyba na moment stanęło. Podszedł bliżej i złapał moją twarz w swoje dłonie. - Od zawsze cię kochałem i będę zawsze kochać. Nie jako przyjaciółkę. Jako cudowną kobietę, która zasługuje na coś lepszego, niż tamten kryminalista. On jest nikim, a ja mogę dać ci prawdziwe szczęście.

Nicholas miał rację. Miał cholerną rację, a ja byłam ślepa, że tego nie zauważyłam. A może wcześniej nie dawał mi żadnych znaków, dopóki nie zaczęłam spotykać się z Nickiem? Tego nie wiedziałam. Wiedziałam, że ja na pewno nie odwzajemnie nigdy jego uczuć.

I pominęłam fakt, że znów obraził bruneta.

- Kocham cię, Roni - dodał.

A potem z zaskoczenia pocałował mnie w usta. Nagle i z taką mocą, że początkowo nie kontaktowałam, co się właśnie wydarzyło.

Nie oddałam pocałunku. Przecież go nie chciałam. Kiedy w końcu zebrałam się w całość i wyszłam z tego oszołomienia, odepchnęłam go od siebie. Nie spodziewał się tego, dlatego zatoczył się nieznacznie do tyłu.

- Popiedoliło cię?! - wrzasnęłam i uderzyłam go z otwartej dłoni w twarz. - Co ty sobie wyobrażasz?! - Wpatrywałam się w niego ze wściekłością.

Potarł dłonią obolały policzek i spojrzał na mnie ze skruchą. Ale nie było mi go szkoda. Moja granica została przekroczona.

- Jestem z Nicholasem! Czy ci się to podoba, czy nie. Chyba mamy ten etap za sobą, co? Przynajmniej ja mam. Nie wyszło nam Adam, przespaliśmy się ze sobą i przypominam, że oboje stwierdziliśmy, że nic więcej z tego nie będzie. Czy ja dawałam ci jakieś znaki, że chciałabym od ciebie coś więcej niż przyjaźń?

Nie odpowiedział. Słuchał i wpatrywał się we mnie intensywnie ze zbolałą miną.

- Byłeś moim najlepszym przyjacielem. Wspierałeś mnie w wielu przykrych chwilach, zawsze byłeś przy mnie. Ale ja cię traktuję jak brata, Adam. Nie umiałabym cię pokochać.

- Byłem? - zapytał cicho, na co westchnęłam.

- Skoro nie potrafisz zrozumieć i uszanować mojej decyzji, że chcę być z Nicholasem, a nie z tobą, to nie wiem, czy możemy się dalej przyjaźnić. To była jednorazowa sprawa. Przecież oboje stwierdziliśmy, że nam nie wyjdzie, więc dlaczego teraz wyskakujesz z czymś takim? Też cię kocham, Adam, ale jako przyjaciela. Nikogo więcej.

Było mi przykro, bo nie chciałam tego, ale jednocześnie wiedziałam, że to nie może tak wyglądać. On na pewno by tak szybko nie odpuścił i próbował do siebie przekonać i wybić mi z głowy Nicka. Co chwilę by się kłócili, obrażali.

Od przyjaźni do miłości jest cienka granica. Tak jak do nienawiści.

- A co miałem ci powiedzieć? Że dla mnie to nie był tylko nic nieznaczący raz? Że cieszyłem się z tej nocy jak nigdy? Że byłem wtedy najszczęśliwszym facetem na ziemi? Że już wtedy wiedziałem, że cię kocham? - uniósł się.

Przymknęłam na moment powieki, by zebrać myśli.

Idiotka! Że też wcześniej tego nie zauważyłam. Naprawdę sądziłam, że traktujemy siebie jak przyjaciół. Tylko i wyłącznie. Może wtedy, gdyby mi to powiedział szczerze, to wyjaśnilibyśmy to od razu i nie doszłoby do takich niedomówień.

- Adam, to nie może tak wyglądać. - Pokręciłam głową o odsunęłam się od niego. - Ty nie możesz mnie całować, kiedy ci się to podoba. Nie możesz mi mówić takich rzeczy. Ja ci nie odpowiem tym samym.

Westchnęłam, zbierając w sobie siły, by powiedzieć coś, czego w głębi duszy nie chciałam, ale powinnam:

- Chyba będzie lepiej, kiedy przestaniemy utrzymywać ze sobą kontakt. Chociaż przez jakiś czas.

Pokręcił głową ze smutkiem.

- Nie - odpowiedział niemal szeptem.

- Naprawdę. Przepraszam - głos zaczął mi się łamać - ale ja muszę ochłonąć.

- Czyli mam iść i nie wracać, tak? - rzucił zaciekle.

Spojrzałam w dół, nie mogąc patrzeć w jego oczy, które były pełne zawodu.

- Przepraszam - szepnęłam zdławionym tonem. Łzy napłynęły mi do oczu, więc postanowiłam się oddalić.

Cofnęłam się i obróciłam, by szybko stamtąd zniknąć.

- W czym on jest lepszy ode mnie?!

Usłyszałam jeszcze na odchodne, ale nie odpowiedziałam.

- Ma większego fiuta? Lepiej cię rżnie? Ma więcej zer na koncie, swoją chatę, o to chodzi?

Ranił mnie, ale wiem, że robił to specjalnie.

- Veronica, kurwa! - wrzasnął, a ja już nie powstrzymywałam swoich łez.

Potem nagle ryknął, jakby obdzierali go ze skóry. Ale ja już zniknęłam w pierwszej uliczce i zaczęłam biec przed siebie.

Z tego wszystkiego znowu miałam chęć zapalenia papierosa, a nie paliłam już od kilku tygodni.

I najwyraźniej straciłam przyjaciela.

Gdy znalazłam się wystarczająco daleko, stanęłam czerpiąc łapczywie powietrze.

Jak tak dalej pójdzie, to może zostanę maratończykiem.

Zdyszana oparłam się o mur jednego z budynków i zjechałam plecami na sam dół. Schowałam głowę w ramionach i pozwoliłam sobie chwilę żałośnie łkać.

Adam naprawdę był dla mnie ważny, ale sprowadził na mnie taki pocisk, że nie mogłam inaczej postąpić. Przynajmniej na razie, dopóki nie poukładałabym tego sobie w głowie. I on również.

Kiedy tak siedziałam, zatapiając głowę w myślach, dotarło do mnie, że znalazłam się w dość niebezpiecznej sytuacji. W zwłaszcza w moim przypadku. Byłam kilkaset metrów od domu, sama i w dodatku w środku nocy.

Brawo, Vera. Ty czasem w ogóle nie myślisz.

Moje przemyślenia nabrały sens, kiedy usłyszałam nadjeżdżający od lewej strony samochód. Spojrzałam w bok, a rażące światła pojazdu oślepiły mnie. Powoli wstałam i zaczęłam się wycofywać, by wrócić jak najszybciej do domu. Jednak, gdy auto z piskiem opon przyfolgowało, wzięłam nogi za pas i zaczęłam uciekać. Było duże i ciemne, ale nie widziałam marki. Przez myśl przeszło mi, że może to Nicholas, ale nie straszyłby mnie w ten sposób. Zwłaszcza, że gdy zaczęłam biec, to ono zaczęło się cofać w moją stronę.

Serce podeszło mi do gardła. Tak samo jak płuca, z których myślałam, że wyzionę zaraz ducha. Jednak nie poddawałam się, ale gdy nagle samochód się cofnął, zajeżdżając mi drogę, stanęłam jak wryta.

Ale tylko na moment, bo popędzona dziwną siłą, minęłam samochód i ruszyłam dalej. A moja głupia naiwna natura myślała, że mi się uda. Ale gdy usłyszałam, jak drzwi samochodu otwierają się, a z nich dobiega już znany mi ciężki i nieprzyjemny tembr głosu, zawiodłam się.

- Wsiądziesz sama, czy mamy ci pomóc?

Zatrzymałam się, choć oczywiście nie miałam zamiaru wsiadać do ich samochodu. Słyszałam wymianę zdań miedzy nimi, ale nie byłam w stanie zarejestrować, co takiego mówili.

Po chwili drzwi się otworzyły, a ja słyszałam za sobą ciężkie kroki.

- Przyjaciel cię zostawił, a chłopak nie przybył? Jaka szkoda, prawda? Teraz jesteś sama, nikt ci nie pomoże.

Słyszałam, ale nie odwracałam się.

- Zacznę krzyczeć, ktoś na pewno mnie usłyszy - bąknęłam przestraszona.

- I co zrobią? Nawet nie zdążą wyjść, kiedy cię zapakuję w bagażnik i stąd wywiozę jak ostatnio, słoneczko - odpowiedział, będąc już coraz bliżej. - Więc albo wejdziesz kulturalnie do samochodu, albo mam posunąć się do takiego karygodnego czynu.

- Nigdzie z wami nie jadę. - Obróciłam się niechętnie i spojrzałam na oprycha z niechęcią.

- Czyli nie chcesz wiedzieć, dlaczego twój kochanek nie przybył? Bo byliście umówieni, prawda?

Poczułam, jakby na moim sercu zaciskała się niewidzalna pętla. Tak samo jak na szyi, odbierając zdolność prawidłowego oddychania. Pomrugałam kilka razy, próbujac przetworzyć, czy dobrze zrozumiałam.

Kiedy sen jego słów dotarł do mnie ze zdwojoną siłą. Otworzyłam ze zdziwienia oczy, a moje serce przyspieszyło bicie.

- Co mu zrobiliście?!

Cholera jasna. Było źle. Nikogo. Dosłownie żywej duszy nie było na drodze, a do tego nigdzie nie było Nicholasa.

A jeśli mu coś zrobili?

Dlatego nie przychodził. Skąd niby wiedzieli, że mieliśmy się spotkać. Byłam cała w nerwach, do tego ten okropny osiłek zaczął się śmiać.

- Pojedziesz z nami, to się dowiesz - odpowiedział, wskazując na czarnego SUV-a.

Miałam uciec? Przecież nawet nie zdążyłabym zrobić kroku. Wołać o pomoc? Miał rację, w trzech sekundach, by mnie obezwładnił i spakował do auta. Olać to? A jeśli Nicholasowi faktycznie coś zagrażało? Nie było opcji, by przeze mnie miało mu się coś stać.

O ile już się nie stało.

- Nie wierzę wam - oznajmiłam, na co prychnął.

- Nie musisz. Jeśli ci zależy na twoim ukochanym, to wsiądziesz.

I odszedł, wracając do samochodu. Zanim zamknął drzwi, rzucił do mnie:

- Zegar tyka.

Nie miałam pojęcia, co zrobić. Rozejrzałam się kolejny raz wokół, ale na marne. Żołądek zaczął mi się kurczyć z nerwów. Miałam wrażenie, że za chwilę zwymiotuję. Ale obawa o zdrowie i życie Nicholasa, górowało nad każdą inną emocją. Mogli kłamać, owszem, ale dziwne było to, że wiedzieli, że mieliśmy się spotkać i że nie przyszedł.

Na drżącym nogach podeszłam do auta i wsiadłam do środka, siadając na tylnej kanapie. Od razu do moich nozdrzy dostał się ciężki męski zapach.

- Grzeczna dziewczynka - odezwał się tym razem ten zza kierownicy.

A ja przez całą drogę starałam się zarejestrować, dokąd mnie wywożą. Wybrałam też po kryjomu numer Nicholasa, ale nie odbierał. Włączałam się poczta po kilku sygnałach. Zostawiłam mu wiadomość SMS, kiedy tamci zaczęli l czymś rozmawiać:

"Oddzwoń. Pilne."

Prosiłam i miałam nadzieje, że nic mu się nie stało, zapominając i nie biorąc pod uwagę, że to była podpucha, a mi może grozić niebezpieczeństwo.

Kiedy około dziesięć minut później zaparkowali przed jakimś nieznanym mi i opuszczonym budynkiem na zachodniej części miasta, zaczęłam żałować, że tam wsiadałam.

Byłam głupia.

- Po co mnie tutaj przywieźliście? Co z Nicholasem? - pytałam, gdy drzwi z mojej strony się otworzyły.

Żaden nie odpowiedział. Jeden, nie wiem nawet, który z nich, włożył swoje wielkie łapsko do środka i nagle pociągnął mnie za włosy, siłą zmuszajac, bym wyszła na zewnątrz. Przymknęłam oczy, sycząc z bólu, który dopiero miał nadejść, gdy popchnął mnie na ziemię. Upadłam z hukiem, padając twarzą na zimny piasek. Poczułam jak zdzieram fragment skóry z policzka jak i dłoni.

- Chyba nas poprzednim razem nie zrozumiałaś - usłyszałam, zanim zniknęli za metalowymi drzwiami budynku.

Próbowałam wstać.

Uniosłam się na obolałych ramionach do pozycji na czworakach. Otrzepałam dłonie i wyciągnęłam telefon, chcąc wybrać numer na policję. Zrobić cokolwiek, ale ktoś mi to skuteczne utrudnił. Gdy drzwi z hukiem otworzyły się, a ja chwilę potem zostałam złapana w żelaznym uścisku i odciągnięta nagle do tyłu. Telefon upadł, a sekunde później został potraktowany z buta, przez co ekran roztrzaskał się na kawałki. Nie zdążyłam nic zrobić, gdy mężczyzna podszedł z powrotem i mną szarpnął.

Chwilę potem, byłam niesiona w stronę budynku. To wszystko działo się tak szybko, że ledwo co kontaktowałam, co i jak.

Zaczęłam się wyrywać i krzyczeć, gdy próbował mnie ciągnąć siłą w tylko jemu znanym kierunku.

Zapierałam się, gdy znaleźliśmy się przy drzwiach. Łapałam się futryny i próbowałam kopnąć napastnika, ale nijakie dawało to efekty.

- Puszczaj! - darłam się. - Zostaw mnie!

- Zamknij się, suko, to może wyjdziesz stąd w całości.

Usłyszałam nieznany mi wcześniej męski głos. Nie mogłam go przypisać do żadnego z braci zabójców, dlatego przeraziłam się jeszcze bardziej. Gdzie ja byłam? Co mieli zamiar mi zrobić? Czy tam był Nicholas?

Poznałam każdą odpowiedź na to pytanie, gdy mężczyzna wciągnął mnie do środka.

Kiedy przeniósł mnie wąskim ciemnym korytarzem, pokierował się w stronę jedynych drzwi, spod których widać było smugę światła dochodzącego z wnętrza pomieszczenia.

Rzucił mnie siłą na podłogę. Ryknęłam z bólu, czując promieniujący ból w łokciu i rozchodzący się po głowie, gdy uderzyłam o ścianę. Nie wspominając już o obitych pośladkach.

Zamroczyło mnie na moment, przez co straciłam kontakt z rzeczywistością. Czułam, jak sekundę później otwiera drzwi, podchodzi do mnie i zaczyna ciągnąć za włosy, by wciągnąć mnie do środka.

Piszczałam z bólu, łapiąc się za głowę. Krzyczałam, by my mnie zostawił. Wołałam o pomoc, ale ona nie przychodziła. Czy to była nagroda za głupotę?

Czułam, jak wyrywa mi kilka włosów z cebulkami. Łzy napłynęły mi do oczu. Próbowałam się odpychać nogami i rękami, ale ten cholerny ból nie ustępował. Tak samo, jak oprawca, który postawił ostatni krok i bezceremonialnie pchnął mnie, że znów upadłam plecami na podłogę.

Rozejrzałam się szybko po wnętrzu, rejestrując, co się dzieje.

To było puste pomieszczenie z obdartymi, zawilgoconymi ścianami. Bez jakichkolwiek mebli. Surowa podłoga, stare drewniane i potłuczone okno.

A przed nim bracia, którzy wpatrywali się we mnie, przeszywając mnie niemal na wylot.

- Gdzie jest Nicholas? - zdołałam zapytać cienkim głosem. Czułam jak zaczyna mnie boleć każda część ciała. Łokieć piekł mnie nieskończenie, a do tego bolał mnie tył głowy i cała skóra na niej. Odsunęłam się pod samą ścianę i skuliłam nogi.

Na moje pytanie jeden z nich się roześmiał złowieszczo.

- Nie ma go, słoneczko - odpowiedział, a z mojej twarzy odpłynęła krew. - Twój rycerz się nie pojawi, a wiesz dlaczego?

- Co mu zrobiliście?! - obruszyłam się.

- My? - Udał zdziwionego, wskazując na siebie. - Zupełnie nic. On po prostu się teraz dobrze bawi. Gdzie indziej i z kimś innym.

Początkowo nie rozumiałam, co miał na myśli. Też go gdzieś wywieźli? A może był też w tym samym budynku, co ja. Tylko z kimś innym. Jednak potem dodał:

- Jak jej było, Bron? - zwrócił się do brata.

- Niech sobie przypomnę. - Szyderczy uśmiech formował się na ustach drugiego rozmówcy. - Amanda Smith. Kojarzysz, prawda? - dodał, a ja na moment wstrzymałam powietrze w płucach.

Nie. Oni kłamali. To nie mogła być prawda.

- Nie wierzę wam! Nie zrobiłby mi tego.

Znów się zaśmiał.

- Sama się przekonasz, kiedy już nasz nowy kolega z tobą skończy.

Rzucił wzrokiem na mężczyznę, który mnie tam przywlekł. Powiodłam spojrzeniem na niego. Był to młody, może coś w okolicach mojego wieku chłopak. Wysoki, blondyn z dość dobrze rozbudowaną sylwetką. Pomyślałam, że pewnie pełnił rolę Nicholasa. I tak samo jak on pogubił się, wchodząc w ten świat.

- O co wam chodzi? Czego chcecie? - Przeniosłam spojrzenie na braci.

- Mówiłem już. Nie zrozumiałaś poprzednim razem.

Podszedł do mnie i kucnął przede mną. Złapałam się za kolana, przybliżając się jeszcze bliżej ściany.

- Jeśli nie chcesz, by White'owi nic się nie stało, ładnie zakończysz z nim waszą relację. To jest twoje drugie ostrzeżenie.

A potem wstał i razem wyszli na zewnątrz. W środku został tylko ten młody chłopak. Zanim jeszcze przekroczyli próg, jeden z nich odezwał się do niego:

- Wykaż się, młody.

Zlękniona patrzyłam, jak podchodzi do mnie z diabolicznym uśmiechem.

Świat znów zawirował i zaraz po jego słowach, słyszałam już tylko swoje szybko bijące serce.

- To jak się zabawimy, dziewczynko?

Pociągnął mnie nagle za kostki, przez co upadłam z hukiem na podłogę. Uniosłam w ostatniej chwili głowę, by znów nią nie trzasnąć.

Odpychałam jego łapska, gdy chciał mnie dotknąć. W pewnym momencie, nawet nie wiem, skąd wzięłam w sobie pokłady siły i mocnym zamachem kopnęłam go w brzuch.

Syknął z bólu, łapiąc się w obolałym miejscu.

- Kurwa! - ryknął. A potem uderzył mnie z pieści w twarz.

Głowa odskoczyła mi na bok, a oczy zapiekły przez kolejne spazmy przeszywającego bólu.

- Masz być, kurwa, grzeczna! - wrzasnął. - A za to, co zrobiłaś, ja nie będę - oznajmił i zabrał się za ściąganie moich spodni.

Skamieniałam. Kiedy zaczął mną szarpać i siłą zdzierał dolną część mojej garderoby.

- Nie! - krzyczałam. Próbowałam się bronić, ale nie miałam tyle siły. On był większy i silniejszy. A do tego moje ciało było obolałe.

Dalej się wyrywałam i to chyba go zdenerwowało, bo nagle obrócił mnie na brzuch. Złączył dłonie i przełożył je z boku, by zablokować je kolanem. Dłońmi dalej próbował mnie rozebrać.

Nie panowałam już nad tym i z moich oczu poleciały słone łzy.

- Nie! Błagam! Nie! - krzyczałam z całych sił, gdy pozbył się spodni do połowy moich łydek razem z bielizną, którą ze mnie zdarł - Nie! Pomocy!

Obnażył mnie. A ja wyłam z przerażenia i z tego, co miało się stać.

Gdy bezbronna leżałam na brzuchu, pożałowałam, że od razu nie powiedziałam Nicholsowi o poprzednim razie. Człowiek uczy się ponoć na błędach, prawda? Ale z mojej strony, to nie był błąd, tylko skrajna głupota i rzucenie się w wir niebezpieczeństwa z własnej woli.

A bezmyślne myślenie chodziło za mną coraz częściej.

Kiedy jego dłoń przesunęła się na mój pośladek, pisnęłam. Druga ręka trafiła na moją szyję i mocno ścisnęła. Sunął po mojej skórze, powodując nieprzyjemne dreszcze. Strach, wstyd, gorycz żalu do samej siebie, kumulowały się we mnie, powodując rozpad samej siebie. Czułam mój wewnętrzny upadek. Czułam wszystko o stokroć intensywniej, ale w negatywnym tego słowa znaczeniu. Jakby każdy najmniejszy szelest stawał się najgorszym rumorem, kaleczącym moje uszy. Każdy najdrobniejszy gest z jego strony, był tak bolesny i nieprzyjemny, że miałam ochotę zedrzeć sobie fragment skóry, który przed momentem dotykał.

A dotykać nie przestawał.

A ja nie potrafiłam się ruszyć. Obezwładnił mnie. Usiadł okrakiem na moich udach, przytrzymując znów moje dłonie z tyłu pleców. Jego mocny uścisk sprawiał mi ból, ale to było nic, w porównaniu z tym, co działo się w mojej głowie.

Łzy moczyły mi policzki, skapując na brudną podłogę. Walczyłam o każdy najmniejszy oddech, bo wciągałam go tak łapczywie, aż zaczynałam się krztusić.

Bicie serca powoli ustępowało, bo po raz kolejny łamało mi się na pół.

A kiedy jego dłoń znalazła się w okolicach mojej kobiecości, błagałam Boga, by to się skończyło.

Nie widziałam dla siebie dobrego zakończenia. Na własne życzenie. Sama się o to prosiłam. Zasłużyłam.

- Proszę, nie - jęknęłam przez łzy, gdy włożył nagle we mnie palce. Syknęłam z bólu, który rozszedł się w moim kroczu.

- Hmm... Nadasz się - oznajmił, a potem usłyszałam dźwięk rozpinanego rozporka.

Uniósł moje biodra wyżej, a sam ulokował się za mną. Zarzucił swoje ciało na moje plecy.

- Nie... - zaczęłam wyć. Ale nie poddawałam się. Znów zaczęłam się wić pod jego ciałem. Ledwo się poruszyłam, bo był ciężki. A z zewnątrz raczej nikt, by mi nie pomógł.

- Morda! - huknął ze złością i przycisnął jeszcze mocniej do podłogi.

A potem bez skrupułów we mnie wszedł.

Łzy bólu mieszały się z tymi z poniżenia. Przymknęłam bezsilnie powieki, prosząc Boga, by to się skończyło. Czułam się okropnie. Ból potęgował się z każdym jego pchnięciem. Straciłam w jednej chwili wiarę w ludzkość.

Jak można było, być takim skurwysynem, by wyrządzić dziewczynie najgorsze piekło, jakie mogła sobie wyobrazić.

Czułam się bezradna, brudna i splugawiona.

Bezlitośnie pchał coraz szybciej i mocniej, a mnie zebrało się na wymioty. Czułam jak żółci podchodzi mi do gardła. A moja psychika roztrzaskiwała się na drobne kawałki, dając jasno do zrozumienia, że od teraz nic nie będzie takie samo.

Kiedy z całych sił próbowałam, by nie zwrócić zawartości żołądka, ciężko oddychałam, płacząc przy tym, nagle drzwi się otworzyły.

Tak samo jak moje powieki.

- Pomocy! - krzyknęłam, choć nie wiem, czy cokolwiek można było zrozumieć z moich niezrozumiałych jęków.

Sekundę później poczułam, jak ktoś ściąga ze mnie oprawcę.

- Co ty, kurwa, wyprawiasz?! - Usłyszałam jednego z braci. Nie mam pojęcia, którego. Byłam w zbyt dużym szoku.

Gdy czułam, że chłopak, który mnie gwałcił został rzucony na podłogę, szybko wstałam i skuliłam się pod ścianą. Łzy dalej leciały po moich policzkach wraz z żałosnym szlochem.

- Co to miało być? My jesteśmy wymierzycielami kar, a nie gwałcielami. Pojebało cię?! - zwrócił się do niego, a zaraz potem wymierzył prawego sierpowego w twarz.

Głowa chłopaka odskoczyła w bok, a wtedy spojrzał na mnie. Widziałam te zielone tęczówki, które patrzyły na mnie z jakąś dziwną ekscytacją i mocą. A moje zlęknione i przygaszone zapamiętywały każdy szczegół, który zapewne miał mi się śnić po nocach.

Potem działo się wszystko szybko.

Osiłek wyciągnął za szmaty chłopaka, zostawiając mnie samą. W pędzie i na drżących nogach założyłam spodnie, bo moje majtki były całkowicie nie do użytku, leżąc w rogu potargane. Zebrałam się w siły i wybiegłam na korytarz.

Jednak nie było mi dane przebiec za daleko, bo zaraz za drzwiami zderzyłam się z czyjąś klatką piersiową. Uniosłam spojrzenie w górę i trafiłam na wzrok faceta-gangstera, który można powiedzieć uchronił przed okropnym końcem.

Skuliłam się na jego widok, bojąc, że pewnie zaraz mnie znów wciągnie i tym razem on załatwi sprawę.

Jednak tak się nie stało.

- Wypierdalaj stąd - warknął ozięble.

Zdziwiłam się, ale gdy dotarł do mnie sens jego słów, nie zastanawiałam się dłużej. Minęłam go, ale po niespełna trzech krokach usłyszałam od niego:

- Ostrzeżenie dalej aktualne.

Wybiegłam na zewnątrz, nie zważając na nic. Szybko zabrałam stamtąd swój telefon, który dalej leżał potłuczony w tym miejscu, co wcześniej.

A potem usłyszałam strzał w środku budynku.

Wzdrygnęłam się, przestraszona. I chyba wiedziałam, co i komu coś się przydarzyło.

Zaczęłam biec ile tylko miałam sił w nogach, po drodze błagając, by dotyk w komórce zadziałał.

Było ciężko. Ledwo odblokowałam ekran, ale gdy wcisnęłam przycisk kontaktów, dostałam nową dawkę nadziei. Klikałam po ekranie, ale nie szło nic włączyć. Huknęłam z niemocy, mimo to się nie poddając.

Naciskałam byle co, by do kogokolwiek zadzwonić. Ale na marne.

Rozejrzałam się po okolicy, gdzie z daleka widziałam, jak przejeżdża samochód. Popędziłam w tamtą stronę, wolałając o pomoc. Jednak samochód nagle skręcił w jakąś uliczkę.

Ja pierdolę!

Stanęłam, odpoczywając chwilę i łapiąc dawkę powietrza. Wcześniej spojrzałam w tył, czy ktoś mnie nie goni, śledzi, cokolwiek.

Cisza. Ciemność. A w tym wszystkim zagłuszająca to wszystko moja złamana psychika.

Przeszłam w lewo, szukając jakiejkolwiek żywej duszy. Nie znałam tej okolicy. Widziałam tylko, w którą stronę się kierowali. Z nerwów nie potrafiłam odtworzyć drogi powrotnej. Najgorsze jest to, że znajdowaliśmy się w miejscu ogródków działkowych, gdzie nigdzie nie widziałam, by świeciło się światło.

Najbliższym budynkiem był tamten, z którego uciekłam. Tam nie miałam zamiaru wrócić.

Sprawdziłam znów telefon i próbowałam odblokować, ale tym razem nawet to się nie udało. Rzuciłam nim wściekle o chodnik i opadłam na jedno z ogrodzeń przy najbliższej działce.

Rozpłakałam się z bezsilności. Choć wydawało mi się, że wylałam już wszystkie możliwe łzy. Schowałam twarz w dłoniach i oparłam o kolana, które podciągnęłam pod brodę.

Było mi wszystko jedno. Tego dnia nic gorszego nie mogo mi się stać. Jedynie ktoś mógł mnie zabić.

I może to byłaby dobra opcja.

Myślałam, że już nic się nie wydarzy? Byłam w niemałym błędzie.

Po kilku chwilach poczułam, jak ktoś odciąga mnie w bok. Nie zdążyłam nic zrobić, gdy założono mi worek na głowę. Wtedy ogarnęłam co się dzieje i zaczęłam szamotać. Moje dłonie zostały związane jakimś przedmiotem. Prawdopodobnie sznurem.

W jednej chwili pożałowałam swoich wcześniejszych myśli.

Chwilę później byłam siłą wrzucona na tylną kanapę samochodu i po dość nieporadnej, chaotycznej i nawet krótkiej jeździe zatrzymaliśmy się. Po drodze próbowałam krzyczeć, ściągnąć obezwładniający moje ręce przedmiot. Jednak na nic się to zdało.

Nagle drzwi się otworzyły.

- Wypuść mnie! Czego chcesz? - próbowałam krzyczeć, ale mój głos był stłumiony przez materiałowy worek.

Nikt nie odpowiedział. Nie potrafiłam nic zarejestrować. Żadnego głosu, zapachu, czegokolwiek. Nie miałam pojęcia, kto to był.

Zamiast odpowiedzi poczułam szarpnięcie w przód. Tym razem nie sprzeciwiałam się. Przecież i tak nic by to nie dało. Wyszłam na zewnątrz.

- Zostaw mnie, proszę.

A potem poczułam mocne uderzenie w głowę. Zamroczyło mnie. Świat zaczął wirować i ściemniać się jeszcze bardziej, a potem zemdlałam.

Obudziło mnie rażące i błyskające światło. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się po otoczeniu. Światło nadawała niewielka jarzeniówka znajdująca się na środku niewielkiego pokoju całego wyłożonego w drewnie. Z boku stało pojedyncze łóżko poryte białą pościelą i przykryta kolorowym kocem. Mały stolik w rogu i nad nim wiszący na półce przy ścianie niewielki stary telewizor. A ja na środku pomieszczenia przywiązana rękami i nogami do drewnianego krzesła z podłokietnikami. Z zakneblowanymi ustami, tępym bólem głowy i kompletnym zdezorientowaniem.

Poruszyłam rękami i nogami, ale liny ani drgnęły. Rozejrzałam się jeszcze wokół, czy ktoś jeszcze znajdował się w pokoju. I jak na zawołanie drzwi znajdujące się za mną otworzyły się. Nie widziałam twarzy, bo nie byłam w stanie tak mocno się odwrócić, ale usłyszałam głos:

- Witaj, siostrzyczko.

Także tego...przepraszam, Roni.

No i ta końcówka 😦😖🤯
Dawać teorie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro