Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Upiłam kolejny łyk ciepłego płynu. Trzecia mocna kawa dalej nic nie dawała, ale pić coś było trzeba. Dlaczego w szpitalu nie było energetyków? Zastrzyk energii by mi się przydał. Ogromny zastrzyk. Ledwo siedziałam, wpatrując się w obdartą i pękniętą płytkę tuż przed moimi stopami. 

Ale musiałam. Musiałam wytrzymać. Dla niego

Znalazłam sobie fajne miejsce, gdzie mogłam na uboczu posiedzieć sama. Reszta ludzi czekała w głębi holu. A ja nie potrzebowałam teraz siedzieć w centrum skupiska ludzi. Obcych ludzi. 

Zauważyłam, że moja spokojna miejscówka przestała nią być. Jednak gdy byłam przy automacie przyszła jeszcze jedna dziewczyna. Wyglądała na zmartwioną, więc pewnie tak samo, jak ja musiała czekać na informację o kimś ważnym. 

Życie jest niesprawiedliwe. 

Westchnęłam i spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Minęła druga godzina, odkąd byłam w tym przytłaczającym miejscu. Ale mogłam tam siedzieć nawet i dwadzieścia kolejnych, dopóki ktoś nie przyszedłby powiedzieć co z Nicholasem. 

– Ktoś z rodziny?

Usłyszałam głos niedaleko mnie, ale zignorowałam to, myśląc, że to nie do mojej osoby. Jednak na moje nieszczęście okazało się, że ja byłam na celowniku rozmówcy. O zgrozo. 

– Już myślałam, że nie będę musiała przez najbliższy i jak najdłuższy czas wracać w takie miejsca. 

Ja też, pomyślałam.

Odwróciłam się w kierunku, jak się okazało tej dziewczyny, która się przysiadła jakiś czas wcześniej. 

Ostrzyżona w long boba szczupła blondynka, patrzyła przed siebie.

Okej, może jednak to nie było do mnie. 

Nie zdążyłam się odwrócić, gdy dziewczyna tak mniej więcej w moim wieku, również to zrobiła, posyłając mi delikatny uśmiech. 

Nie odwzajemniłam tego gestu.

– Nie spodziewałam się, że przyjeżdżając do Middletown w odwiedziny do mojej rodziny, przyjdzie mi zajrzeć także tutaj. Życie jest takie ulotne i niesprawiedliwe. 

Miała rację. Niestety. 

– Oby się wszystko udało. Taka nagła tragedia. Nie mogę w to uwierzyć, ale trzeba być dobrej myśli. U ciebie też będzie dobrze, musisz też w to wierzyć. 

Tym razem szerszy uśmiech zagościł na jej nieskazitelnej porcelanowej cerze. Była bardzo ładna. 

Skinęłam głową. 

– Wierzę. Innej opcji nie przyjmuje do świadomości. Ostatnio tak dużo się działo w moim życiu… a tutaj jeszcze to. I najgorsze jest to, że nie zdążyłam się z nim nawet zobaczyć, porozmawiać. Mieliśmy sobie coś wyjaśnić. Nie wiem co zrobię, jeśli go zabraknie. Dopiero między nami zaczęło się coś klarować w dobrą stronę. 

Sama nie wiem, dlaczego jej to zaczęłam mówić. Ktoś kiedyś powiedział, że czasem lepiej wygadać się obcej osobie. 

– Nie chcę nawet myśleć, że go teraz stracę. Nie dałabym rady bez niego. Nic by nie było takie samo – zawiesiłam się, uświadamiając sobie, że to mogła być prawda. 

Boże, proszę, nie. Tak bardzo cię proszę, nie zabieraj mi go. Nie teraz.

– Chłopak? – zapytała, na co skinęłam głową. 

Westchnęła ciężko. 

– Współczuję, choć te słowa i tak teraz nic nie pomogą. Pamiętaj, że on chciałaby, byś była dzielna. Mogę się założyć o to. Nie poddawaj się i myśl, że będzie wszystko dobrze. A nawet jeśli nie, to z kolei musisz być silna i to przejść. Dla niego. Bo niestety czasem musimy pozwolić komuś odejść, mimo naszego bólu i wielkiej miłości. Musimy się z tym pogodzić, choć boli to i zawsze będzie się pamiętać, to właśnie dla tej osoby musimy przyjąć to i odpuścić. Nasze życie toczy się dalej, a tej osobie tam po prostu będzie lepiej i lżej. Pokażemy, że jesteśmy wytrwali i dajemy radę, bo nawet chwilowa obecność tej ukochanej osoby w naszym życiu nas wzmocniła, a nie przygniotło rozstanie. 

Patrzyłam jak zaczarowana w jej jasne tęczówki. Biły takim ciepłym blaskiem i szczerością. Choć ja radarem na szczerość raczej nie potrafiłam się obsługiwać. Coś było w tej dziewczynie takiego, że chciałam jej słuchać i wierzyć w to, co mówi. 

Nieznacznie się uśmiechnęła, na co i ja niemalże oddałam jej tym samym. 

– Jeśli kochasz, czasem musisz pozwolić odejść. Obojętnie w jakich okolicznościach – dodała ciszej i smutniej. 

Naszą krótką rozmowę przerwał gwar dochodzący z poczekalni. Kilka osób weszło do pomieszczenia, przez co zrobiło się małe zamieszanie. Ktoś coś mówił podniesionym głosem, inny kogoś wolał. 

Nie wróciłyśmy już do rozmowy.

Około pół godziny później dotarli znajomi. 

Daniel z Abi przytuloną do jego klatki piersiowej siedzieli po mojej prawej. Chris poszedł do automatu kupić jakiś napój, a Liam zajmował miejsce po mojej lewej, dwa siedzenia dalej. Wszyscy siedzieli z posępnymi minami. 

No i jeszcze osoba, której się nie spodziewałam, ale przecież miała prawo tam być. Amanda. Oddalona od nas o kilka krzeseł, wpatrywała się tępo w podłogę. 

Margo przed momentem zniknęła w toalecie, a gdy z niej wyszła, wyglądała jak kupka nieszczęść. Blada i zmarnowana. 

Spojrzałam na moją zmęczoną przyjaciółkę. 

– Co jest? Średnio wyglądasz. Coś nie tak? – zapytałam ze szczerą troską, gdy usiadła pomiędzy mną, a Liamem. 

Mój telefon w tamtym momencie zawibrował, lecz nie miałam ochoty w tamtym momencie go wyciągnć. 

– Ty nie za lepiej, wiesz? A ja? Nic. Jest po prostu zajebiście. Kręci mi się w głowie od rana. Przełknąć nic przez gardło nie mogę, rzygam jak kot wszystkim jak leci. Nawet wody się nie mogę napić. Tylko weszliśmy tutaj i poczułam ten zapach, to ugh… – skrzywiła się. – Także tak, zajebioza po prostu, polecam stan błogosławiony. Żyć, nie umierać. 

– Spokojnie, pocieszę cię, jeszcze tylko pół roku. 

Zmierzyła mnie wzrokiem, na co puściłam jej oczko. Chciałam rozładować atmosferę, choć marnie mi szło. Obie w tym samym czasie wypuściłyśmy ciężki oddech. 

– Przepraszam, że czegoś nie zauważyłam. Powinnam była inaczej interpretować zachowania tej chorej pindy. Mogłam jej nie pomagać, gdy przylazła do nas do liceum. To był mój błąd. 

Oczywiście wiedziałam, że mówi o Sophie. Tak samo jak i reszta przybyła już poinformowana. Wieści szybko się rozchodziły, podejrzewałam, że głównym przekaźnikiem była moja i Margo mama, potem się rozeszło dalej. 

– Przestań. To nie twoja wina ani moja. Była dobrą manipulatorką i aktorką. Kto by się spodziewał. 

– Jak się czujesz? 

Wzruszyłam ramionami. 

– Bywało lepiej. 

– To na pewno, ale pamiętaj, że ja jestem szczera z tobą od zawsze i możesz na mnie polegać. A jak spotkam tę blond psycholkę to jej te kudły powyrywam przy samej dupie! 

– Już, już, Balboa. Ty to lepiej zadbaj o siebie i zacznij więcej jeść, bo jesteś coraz chudsza. 

– Ciekawe jak, skoro na jedzenie patrzeć nie mogę – westchnęła. 

– A lekarz niczego ci nie może przepisać, doradzić? Może jedź do domu, nie będziesz się tutaj męczyć. 

– Zostanę z wami. 

Naszą rozmowę przerwał jakiś kolejny szmer i rozmowa na korytarzu.

Okazał się to Chris, który wracał do nas, lecz nie sam. Z tą dziewczyną, która ze mną rozmawiała wcześniej. Gdy poszłam do toalety, ona gdzieś zniknęła, myślałam, że wyszła ze szpitala. Jednak okazało się, że dalej tam była, a sam Chris prowadził ją w naszą stronę… na wózku inwalidzkim. 

– Patrzcie, kogo po drodze spotkałem – zawołał w naszą stronę. 

– Rose, ty tutaj? – zdziwiła się wyraźnie Abi, ale wstała i podeszła do dziewczyny przywitać się z nią. 

Rose. 

Rose. 

Rose. Wózek inwalidzki. 

O mój Boże… 

W ślad za Abi poszedł Liam i Daniel, Amanda spojrzała tylko na nią i skinęła głową, na co blondynka odpowiedziała tym samym. 

– Jestem tylko przejazdem. Wiadomo już coś? – odpowiedziała blondynka.

– Niestety nie. Dalej go operują. 

Zadrżałam. Sama myśl o tym, że ta operacja mogła się nie powieść przy jego obrażeniach wywoływała moje poruszenie. Oczy zaczęły mnie piec, serce przyspieszyło, dłonie i nogi drżeć. 

Tak bardzo się bałam, że coś pójdzie nie tak, że go stracę już na zawsze… 

– Hej, spokojnie. – Margo złapała mnie delikatnie za ramię, na co niekontrolowanie drgnęłam. – Będzie dobrze. Musi być. To silna bestia. Nie pozbędziesz się do tak łatwo, pamiętaj. Za dużo się za tobą nabiegał, by cię tak odpuścić – pocieszyła mnie i złapała za rękę, którą chętnie przyjęłam i uścisnęłam. 

Oparłam delikatnie głowę o jej ramię. 

– A właśnie, Roni – Abi się odezwała, przez co uniosłam na nią głowę– To jest Rose – wskazała na blondynkę – Rose, to jest Veronica, dziewczyna Nicholasa. 

Skrzyżowałam z nią spojrzenie. Nie spodziewałam się spotkać byłą mojego chłopaka to jeszcze w takich okolicznościach. W ogóle nie miałam tego nawet w myślach, że kiedykolwiek ją zobaczę. Tymczasem ona nawet w pewnym sensie mnie w wcześniej pocieszała. 

Wystawiła drobną dłoń w moją stronę i uśmiechnęła się uprzejmie. 

Uścisnęłam jej rękę. 

– Zdążyłyśmy już zamienić parę zdań, ale nie sądziłam, że czekamy na te same wieści. 

– Na to wychodzi – odpowiedziałam. 

Czułam przy niej dziwne skrępowanie. 

Nie była to jakaś znienawidzona osoba, która zraniła mojego chłopaka, a której ja sama miałam chęć wydrapać oczy. Wręcz przeciwnie, to była niedoszła narzeczona mojego chłopaka, z którą miał dziecko i zamierzał zamieszkać, wziąć ślub. Dziewczyna którą kochał…

O Boże, ile ty jeszcze będziesz miał niespodzianek dla mnie?

– Bardzo miło mi słyszeć, że w końcu kogoś sobie znalazł. Naprawdę się cieszę – dodała z tak szczerą nutą, że nie sposób było jej nie wierzyć. Pewnie wiedziała, jak Nicholas się zadręczał i chciała dla niego dobrze. W końcu sama kiedyś go kochała lub nawet nadal. – Teraz tym bardziej nasza wcześniejsza rozmowa ma znaczenie. Będzie dobrze. 

Uśmiechnęłam się miło, ale nic już nie odpowiedziałam. Rose z resztą zaczęli o czymś opowiadać, a ja zerknęłam wtedy na Margo. 

Wzruszyła ramionami, a wzrok ulokowała gdzieś za mną. 

Obejrzałam się w tę samą stronę, gdzie w tamtym momencie zza rogu wychodzili dorosła kobieta i mężczyzna. 

Mężczyzna głośno i bardzo nerwowo rozmawiał z kimś przez telefon, prawie krzycząc na swojego rozmówcę, a kobieta z wyraźnie zmartwioną miną i zapłakanymi oczami rozglądała się po korytarzu, aż natknęła się na naszą grupkę, która ją wyraźnie zainteresowała. 

– Nie, do cholery! Ten samochód był serwisowany w naszym salonie, dopiero co przeszedł przegląd. Nie ma takiej opcji, by miał jakąkolwiek wadę, czy mechaniczną, czy kurwa, elektryczną. Żadną, słyszysz mnie! – Kolejny wrzask ze strony mężczyzny.

– Wiliamie! – zwróciła mu uwagę kobieta. 

Wysoki mężczyzna był cały poczerwieniały, jakby miał za chwilę eksplodować. Żyłka na jego skroni pulsowała, a sam zaciskał dłonią telefon, jakby miał go za chwilę zgnieść. Urodą przypomniał mi Lucyfera, znaczy Toma Ellisa tylko takiego z dziesięć lat starszego i z jaśniejszymi oczami. Był przystojny, ale widać było po nim zmęczenie. Nie wyglądał za dobrze. Zapadnięte policzki podkrążone oczy, szara, ziemistą ciera. Był też bardzo wychudzony.

Po słowach kobiety, uciszył się i zerknął na nią przez sekundę, by zaraz dodać, piekląc się dalej:

– Jesteście niekompetentnymi nierobami. Ty chyba nie wiesz z kim rozmawiasz, jeśli mojemu synowi coś się stanie, a wy nie znajdziecie sprawcy tego wypadku, to możecie już cały ten wasz zawszony komisariat pakować, bo wypierdolę was stamtąd wszystkich!

Kobieta westchnęła bezradnie i wróciła wzrokiem do nas. Abi, Dan i Chris niemal chórnie przywitali się z nią kulturalnym "dzień dobry", a mnie zaczęło się coś przejaśniać w głowie, kto to mógł być. 

Również wysoka, szczupła i bardzo urodziwa kobieta nieznacznie uśmiechnęła się do nich i odpowiedziała tym samym. Dojrzała również Rose, do którą przytuliła na przywitanie. Jak widać, dziewczyn musiała być bardzo lubianą osobą.

– Kochana, nie musiałaś przyjeżdżać specjalnie. Chciałam cię tylko poinformować, nie sądziłam, że się zjawisz. 

– To nie problem, jestem tutaj przejazdem, to postanowiłam, że przyjadę, póki czegoś nie będzie wiadomo. Miejmy nadzieję że wszystko będzie dobrze. 

– Innej opcji nie przyjmuję do wiadomości, ale tak się boję o Nicholasa. Nasze stosunki ostatnio zaczęły się z powrotem poprawiać, a tutaj… – zatrzymała się na chwilę, bo słychać było, że łamie jej się głos. 

Czyli… tak jak podejrzewałam… to najprawdopodobniej byli rodzice Nicholasa. 

Rose delikatnie pogładziła ją po ramieniu. Kobieta dotknęła jej drobnej dłoni i spoglądając wcześniej na kolejny raz krzyczącego mężczyznę, powiedziała:

– Muszę go jakoś uspokoić, bo za chwilę kogoś rozniesie. W najlepszym przypadku będzie to telefon, najgorszym jakiś biedny pielęgniarz albo lekarz. 

 – Elizabeth, idziemy do tych konowałów, mają mi natychmiast powiedzieć, co z moim synem – przerwał tym samym wściekły Lucyfer, wołając z daleka swoją żonę. 

Z nikim się nie przywitał tylko ze złością wybierał jakiś numer z telefonu. Kobieta znów ciężko westchnęła i zwróciła się do reszty:

– Bardzo dziękuję, że tutaj jesteście. Cieszę się, że Nick ma takich dobrych przyjaciół. 

Odchodząc, zwolniła, prawie przystanęła przy mojej osobie. Zblokowała ze mną intensywne spojrzenie. Dłuższą chwilę przyglądała się mojej osobie i w tamtym momencie wiedziałam, po kim Nicholas odziedziczył swoje tęczówki. Nawet z tamtej odległości mogłam śmiało stwierdzić, że po mamie. Ciemne, bardzo ciemne, które prześwietlały mnie na wylot, identycznie jak w przypadku jej syna. Biło od nich oprócz zmęczenia, lęku i rozpaczy także pewnego rodzaju dobro. 

Skinęła do mnie głową i przysięgam, że dostrzegłam kłębiący się nieśmiały uśmiech na jej wargach. 

Wiedziała kim jestem? 

Kto by pomyślał, że ten łobuzerski uśmiech z uroczymi dołeczkami, rozczochrane gęste włosy, piękne ciemnobrązowe tęczówki prześwietlające na wylot, zawrócą mi tak w głowie. 

Bo od tego się zaczęło, wbrew moim przekonaniom prawda jest taka, że najpierw zauważyłam jego cechy zewnętrzne. Spodobał mi się. 

Wewnętrznymi cechami niestety mnie denerwował. Ale jak to mówią? Kto się czubi, ten się lubi? Coś w tym musiało być, bo im bardziej mnie wnerwiał, prowokował, doprowadzał do białej gorączki, tym bardziej mnie do siebie przyciągał. 

Nie wiem, w którym momencie, ale zaczęłam dostrzegać jego dobre cechy. I to chyba był taki system zapalny naszej relacji. Wtedy zupełnie zaczęłam odpędzać od analizowania te często dziwne i nieodpowiednie sytuacje, czy zachowania. Pewnie to było złe. Jednak z drugiej strony, czy człowiek z niezbyt dobrą przeszłością nie zasługiwał na drugą szansę? Zwłaszcza, gdy był młody i sam chciał zmian na lepsze? 

Zrobił wiele złych i głupich rzeczy, ale kto nie popełnia błędów? Każdy nowy nas czegoś uczy, lecz to od nas zależy, czy wyciągniemy z tego odpowiednie wnioski. 

On zaczął wyciągać. Ja sama również zaczęłam. Trochę za późno, ale to właśnie kolejna sprawa do przemyślenia. 

Życie było takie ulotne. Takie niesprawiedliwie niepewne, byśmy mogli zamykać się w bańce i tylko wegetować. To wcale nie było dobre. Tyle cennych i pięknych chwil przelatywało nam przed nosem. Może i miało coś się skończyć źle, ale piękne wspomnienia pozostaną z nami na zawsze. Nawet, gdy trwały tylko ledwie zauważalną chwilę. Te piękne momenty są też po to, by choć spróbować wymazać te wszechogarniające przykre, które tak pożerały nas na każdym kroku. 

Choć dopiero zaczynałam dostrzegać niektóre rzeczy i nie bardzo wiedziałam, czy mi się uda, to chciałam coś zmienić.

W sobie. 

Bo teraz docierało do mnie, że to nie było zdrowe. Sama siebie terroryzowałam, nakręcałam, zamykałam na te drobne, ale jednak  istniejące dobre chwile. 

Skrzywdzono mnie i to nie raz. Nie tylko fizycznie, ale głównie psychicznie. Jednak nie mogłam zapomnieć o osobach, które wniosły dobro i odrobinę światła w moją marną pustą egzystencję. 

Moja mama. Przekochana osoba, która mimo swoich, jak się okazało problemów, zawsze służyła dobrą radą. Nigdy mnie nie zawiodła. Nigdy o nic zbędnego nie pytała, wiedząc co powiedzieć, by mnie uspokoić. Miała jakiś radar na moje uczucia, bo zawsze wiedziała, co mi siedziało w głowie. Nigdy mnie nadmiernie nie kontrolowała. Ufała mi, dlatego i ja nie chciałam jej zawieść. Kochałam ją całym sercem. Mamę też prawie straciłam, ale już była ze mną. I dla niej miałam dalej żyć. 

Później Margaret, która była narwana, popieprzona, czasem zbyt impulsywna i bujająca w obłokach. I choć denerwowała mnie jakieś sześć dni w tygodniu, to tylko ja wiedziałam, że to był tylko jej mechanizm obronny, by jakoś przetrwać. Nie mnie oceniać, czy dobrą strategię obrała. 

W głębi wcale nie była zbyt pewna siebie, nie zawsze wierzyła w swoje możliwości, nie widziała swoich dobrych cech, tylko skarżyła na te złe. A mimo to trwała i miała lżej niż ja, która wszystko w sobie tłumiła. 

Ona była ze mną w każdych złych chwilach. Na niej też się nie zawiodłam. Nawet gdy ona nie miała za kolorowo, zawsze próbowała mnie pocieszać. I właśnie wtedy wychodziła ta jej lepsza strona, która była ukazywana tylko wybranym. 

To Margo znała mnie jak własną siostrę i czasem wiedziała lepiej co myślę, niż ja. Mimo że uważałam, bądź wmawiałam sobie zupełnie coś innego. Ona nie chciała źle. Chciała, bym wróciła dawna ja. 

Tyle że ja już dawno się pogubiłam, która z moich JA była prawdziwa. Zbyt wiele razy udawałam przed samą sobą kogoś innego. 

Ale teraz miałam to zmienić. 

I by to zacząć dostrzegać wystarczyło mi tylko przejść przez moje własne bagno i siedzieć przez pięć godzin w szpitalnym korytarzu, popijając kolejny kubek kawy. 

Bo było przecież jeszcze jedno dobro, które stanęło mi na drodze. O nim już wspominałam. 

Mój Nicholas. Nerwus i zazdrośnik. Uparty jak osioł i impulsywny chłopak, który zawrócił mi w głowie. W głębi duszy zraniony, pogubiony i z marną pewnością siebie. Zasługiwał na nowy początek i lepsze życie. 

– Cieszę się, że ci to wszystko powiedziałam – zaczęłam po chwili ciszy. – Wiem, że późno, ale już więcej nie będę się bać. Muszę się nauczyć okazywać uczucia bardziej otwarcie. Nie interpretować nadmiernie wszystkiego i zacząć w siebie wierzyć. W końcu to ty mnie wybrałeś, więc chyba muszę być wyjątkowa. .

Zaśmiałam się przez łzy. 

– Żarcik. Żebyś nie pomyślał, że teraz jestem zarozumiała i zakochana w sobie. Do tego to mi dużo brakuje. Po prostu chcę zacząć żyć. Otworzyć się dla was. 

Pogładziłam jego zimną dłoń. 

– Wiem, to takie nierealne, że doszłam do tego po paru godzinach. Ale takie chwile grozy często otwierają umysł. Nie mówię, że będzie idealnie, ale mam plan się starać. A plan to już coś, prawda? 

Spojrzałam na tą piękną, spokojną i przystojną twarz, uśmiechając się delikatnie. 

– Tak wiele chciałabym ci powiedzieć. Jak bardzo za tobą szaleję. Jak nie mogę przestać o tobie myśleć, wybić sobie ciebie z głowy. Bo nie chcę tego, wiesz. Chcę stworzyć coś z tobą, co będzie nam dane pielęgnować i rozwijać, by nigdy się nie kończyło. Przeżywać złe i piękne chwilę wspólnie. Bo razem jest raźniej przejść przez problemy. We dwójkę można stworzyć własną historię. Niezapomnianą. Choć nie wiem, czy będzie nam pisane całe życie, czy po jakimś czasie się rozstaniemy, to chcę łapać każdą chwilę z tobą. Bo z tobą może być pięknie. 

Łzy zaczęły mi napływać do oczu, ale nie wstrzymywałam ich, one też były oczyszczające. 

– Tak bardzo chcę ci powiedzieć, że się w tobie zakochałam, że potrzebuję ciebie w swoim życiu. To dla ciebie chcę żyć. Tylko do tego potrzebuję i ciebie, Nick. Musisz żyć, rozumiesz – mój głos zadrżał z przypływu emocji – Musisz pokonać to i wrócić do nas. Bo masz dla kogo wrócić. Wróć do mnie, kochanie, bo chcę ci tak wiele powiedzieć. 

Nie tak to sobie wyobrażałam. Nie miałam pojęcia, czy mnie w ogóle słyszy, podpięty pod tę całą aparaturę.

Cóż za ironia, kolejny raz byłam w takiej sytuacji. 

Tym razem z chłopakiem, który leżał już ponad dwie godziny po operacji, w śpiączce farmakologicznej. Tylko tym razem jego rokowania były gorsze niż u mojej mamy. I to mnie dobijało. 

Nie mogłam go stracić. Nie chciałam. I to dopiero teraz, gdy zaczęło się między nami układać. Kolejna kłoda, co? Nie do niepokonania. Tylko tutaj już to nie ja ją miałam minąć, tylko Nicholas. Musiał walczyć, a Bóg musiał mu na to pozwolić. 

Innej opcji nie było. 

Usłyszałam skrzypnięcie drzwi, więc automatycznie się obróciłam w tamtą stronę. 

To była miła, młoda pielęgniarka, która pozwoliła mi wejść do Nicholasa. 

– Idź może się zdrzemnij, siedzieć już tutaj kilka godzin, słabo wyglądasz – odezwała się piękna złotowłosa, wysoka kobieta. 

– Będę siedzieć, póki się nie obudzi – oznajmiłam smutno. 

– Ale to nie takie proste, wiesz. Będzie w niej dopóki jego ciało się nie zregeneruje. Jest zbyt słaby, by sam walczył. Sama śpiączka może mieć też możliwe powikłania. Ale spokojnie, trzeba być dobrej myśli. Jednak jeśli wszystko pójdzie dobrze, to jego powrót może okazać się nie taki łatwy. Rehabilitacja może być niezbędna. 

Skinęłam głową. 

– Tak, wiem. Niedawno moja mama tutaj leżała, potrącona przez samochód. A teraz nie chcę nawet myśleć, że on mógłby… – Nie dokończyłam, bo słowa ugrzęzły mi w gardle. 

Kobieta zamilkła. Podeszła bliżej, by podać jakieś lekarstwa przez aparaturę. 

– Każde przykre doświadczenia wzmacniają nasz charakter – dodała cicho.

Musiałam niestety wyjść po chwili, gdyż miał przyjść lekarz. 

Poszłam na korytarz oddzwonić do mamy, bo bardzo się martwiła, a mnie niemal od nocy moich urodzin nie było za wiele w domu, przez to, co się działo w ostatnim czasie. Oznajmiłam, że wracam za niedługo do domu, bo pielęgniarka niestety miała rację. Siedzenie tam nic by nie dawało, a ja musiałam się w końcu zdrzemnąć i coś zjeść, ledwo stałam na nogach. Tak było bardziej racjonalnie. 

Zakończyłam połączenie i miałam już blokować ekran, jednak przypomniałam sobie, że jeszcze miałam jakąś nieodczytaną wiadomość. 

Numer zastrzeżony. 

O nie… 

Przełknęłam gulę, która nagle wyrosła w moim suchym gardle. Pot zrosił moje czoło, a dłonie zaczęły drżeć. Wiadomość była jeszcze bardziej napawająca strachem niż sam numer, który źle mi się kojarzył:

"Ostrzeżenie wyjątkowo skuteczne, prawda?" 

Niemal upuściłam telefon z dłoni. Oparłam się o ścianę, chroniąc się przed upadkiem na podłogę. 

Dobrze zdawałam sobie sprawę od kogo była ta wiadomość. Zaczęłam kojarzyć fakty i łączyć ze sobą. 

Nieprzyjemne wspomnienia uderzyły we mnie jak grom:

"– Nic ci nie zrobimy. Narazie.

– zaśmiał się przeraźliwie. – My tylko po dobroci chcieliśmy przypomnieć jedną sprawę. 

– Jaką? – zapytałam zdławionym tonem. Jakoś nie wierzyłam w ich przyjazne zamiary. Tacy jak oni nie mieli przyjaciół ani nie wiedzieli, co to dobro. 

– Ostrzegaliśmy, że masz lepiej dobierać sobie znajomych. 

 [...] 

– Blokujesz mam kolegę. A nasz szef się z tego powodu denerwuje. A chyba nie chcesz wiedzieć, co robi gdy jest bardzo, bardzo zły. Takie grzeczne dziewczynki nie chcą poznać takiego niegrzecznego pana. 

[...] 

– Czego chcecie?! – zapytałam w końcu z dziwną i nagłą mocą w głosie. 

Obydwoje zaśmiali się głośno i nieprzyjemnie, a ja aż pożałowałam tego wcześniejszego uniesienia.

Nagle drzwi od strony pasażera otworzyły się, a chwilę później jeden z braci znalazł się tuż przy mnie. 

Wstrzymałam oddech, gdy podniósł swoją dłoń i uniósł mój policzek do góry. 

– Ma zacząć z nami współpracować. A ty mu w tym przeszkadzasz."

I kolejne wspomnienie, najświeższe:

"Jeden, nie wiem nawet, który z nich, włożył swoje wielkie łapsko do środka i nagle pociągnął mnie za włosy, siłą zmuszając, bym wyszła na zewnątrz. Przymknęłam oczy, sycząc z bólu, który dopiero miał nadejść, gdy popchnął mnie na ziemię. Upadłam z hukiem, padając twarzą na zimny piasek. Poczułam jak zdzieram fragment skóry z policzka jak i dłoni. 

– Chyba nas poprzednim razem nie zrozumiałaś – usłyszałam, zanim zniknęli za metalowymi drzwiami. 

[...] 

– Jeśli nie chcesz, by White'owi się coś stało, ładnie zakończysz z nim waszą relację. To jest twoje drugie ostrzeżenie."

Ktoś dotknął mnie za ramię, przez co pisknęłam przerażona i odskoczyłam w bok. W pierwszej chwili nie wiedziałam co się dzieje, gdzie jestem i co robię. Odpłynęłam w odmętach nieprzyjemnych wspomnień, ale kilka sekund później, gdy mój wzrok się wyostrzył, a ja ocknęłam się z chwilowego letargu, dojrzałam zaniepokojoną twarz kobiety. 

Matkę Nicholasa. 

– Veronica? Wszystko w porządku? Jesteś cała blada. 

Patrzyłam na brunetkę, nie zastanawiając się głębiej, że znała nawet moje imię, ale że się mną zainteresowała. Faktycznie czułam, się, jakbym miała zaraz zemdleć. 

– Usiądź – zarządziła – przyniosę ci wodę. 

– Nie…nie, nie trzeba – wyjąkałam z ledwością. – Zaraz mi przejdzie. 

To był tylko szok i przytłoczenie tym, co sobie chwilę wcześniej uświadomiłam, o czym oczywiście jej nie powiedziałam. 

To przeze mnie jej syn miał wypadek. To przeze mnie mógł zginąć. To przeze mnie mógł nie wrócić do pełnej sprawności. Nawet nie było wiadomo jak zareaguje po wybudzeniu… 

To wszystko przez to, że ignorowałam te ich cholerne ostrzeżenia. Tamto było ostatnie. Bardzo skuteczne, mieli rację. Mieli cholerną rację, a ja musiałam coś z tym zrobić.

Iść z tym na policję? A jeśli przez to kolejny raz próbowali by mu coś zrobić, a tym razem nie miałby tyle szczęścia w nieszczęściu? Tacy jak oni policji się nie bali, inaczej dawno by byli złapani. 

Powiedzieć mu, gdy go wybudzą? To też nie wchodziło w grę, bo był zbyt impulsywny i sam wpakowałby się w jeszcze większe kłopoty. W końcu jego pomysłem, było to by dla nich przyjąć zlecenie. 

Donośny głos kolejny raz wytrącił mnie z myśli. Tym razem był to ojciec Nicholasa, który krzyczał coś do telefonu:

– Jak to urządzenie sterujące? Co, do cholery? Jakie blokady? Jakie zdalne sterowanie? O czym ty, człowieku mówisz? 

Urządzenie sterujące? Zdalne sterowanie… czyli to... oni. 

– Czy twój synalek, znów wpakował się w jakieś bagno z tymi bandziorami? – Podszedł do nas oburzony, po zakończeniu rozmowy. – Kto to jest? – wskazał na mnie głową z niechęcią. 

– Przypominam, że to też twój syn. Gdybyś się bardziej nim interesował, to byś wiedział kto to. 

– Nieważne. Ty go tak rozpuściłaś, że robił co chciał i pakował się w problemy, z których ja musiałem go wyciągnć, tak przypominam tylko. 

Odszedł bez słowa, zostawiając nas same na korytarzu. 

– Przepraszam za niego. Bywa… bardzo nerwowy i impulsywny. 

Aha… czyli charakter po części tatusia? 

– Znam jednego bardzo podobnego zachowaniem – dodałam całkiem nieśmiało. Nie chciałam, by odebrała to, jako obrazę względem jej syna. W końcu chciałam raczej dobrze wypaść w jej oczach. Na razie szło mi całkiem… średnio. 

Nieznacznie się uśmiechnęła. 

– No więc właśnie. Są czasem bardzo podobni, dlatego nie potrafią się często…nawet zawsze dogadać. Choć Nicholas z drugiej strony w niektórych sytuacjach jest zupełnie inny od Wiliama. Dużo odziedziczył po swoim dziadku. To dobry chłopak, ale zagubiony. 

– Wiem – przyznałam cicho. 

– Pewnie się zastanawiasz skąd cię znam. 

Zerknęłam na nią pytająco. 

– Powiedział mi o tobie niedawno – zaczęła – Potrafił opisać ciebie w każdym szczególe, więc nie było mi trudno cię rozpoznać. I nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że cię poznał. Zmieniłaś go. Otworzyłaś. Dodałaś radości i chęci życia. Jestem ci niezmiernie wdzięczna, że dałaś mu szansę, bo wiem, że jest czasem trudnym człowiekiem, robi głupstwa i często po swojemu, bo myśli, że tak jest lepiej. Chciałam mu pomóc, od zawsze, ale on nigdy tej pomocy nie chciał. Dopóki ciebie nie poznał. 

Uśmiechnęła się do mnie bardzo uprzejmie.

– Widziałam, już wcześniej, że coś jest na rzeczy, gdy zaczął do mnie częściej dzwonić i odwiedzać. A utwierdziłam się w tym, gdy pewnego dnia przyjechał i sam oznajmił, że chce coś zmienić w sobie i przyznał, że tej pomocy potrzebuje. Nie wiem, jak wiele wiesz o jego przeszłości, ale jestem pewna, że to twoja zasługa. On bardzo sam siebie gnębił i nie mógł pogodzić z błędem. A w końcu znalazła się osoba, dla której chciał spróbować to zmienić. Bardzo ci dziękuję, że przy nim jesteś, mam nadzieję, że jak najszybciej będziecie mogli mnie oboje razem odwiedzić i zobaczę was razem. Pamiętaj, że choć się jeszcze nie znamy, to możesz na mnie liczyć. Jestem po waszej stronie.

Zlustrowała mnie od góry do dołu, zatrzymując się na moich oczach. Gdy mówiła, nie przerywała ani na moment kontaktu wzrokowego. To też tak bardzo przypomniało mi Nicholasa. 

– Cenię też, że siedzisz tutaj kolejną godzinę dla niego, ale potrzebujesz snu. Wyglądasz na okropnie zmęczoną. Jedź do domu, on będzie wiedział, że tutaj byłaś. Podwieźć cię? 

– Nie, dziękuję. Dam sobie radę. I… dziękuję. 

– Do zobaczenia, Roni. 

Skinęła głową i uśmiechnęła się, po czym zniknęła za drzwiami pokoju, w którym leżał jej syn. 

Ostatni raz spojrzałam na leżącego Nicholasa. Oczy mi się zeszkliły przez ten ułamek sekundy, który go widziałam. 

Słowa jego mamy namąciły mi w głowie. Ja byłam powodem radości? Gdzie to przeze mnie właśnie leżał z tej sali? Znaczy nie głównie przeze mnie, ale miałam w tym swój udział. Mogłam od razu temu zapobiec. 

Przypomniały mi się też słowa Rose: 

"Jeśli kochasz, czasem musisz pozwolić odejść. Obojętnie w jakich okolicznościach." 

A jeśli właśnie tak powinnam była postąpić? Odejść i dać mu żyć. 

To było dla jego dobra… 

Zranię cię, kochanie, ale nie mogę narażać cię na kolejne niebezpieczeństwo. 

Weszłam przez ogrodzenie i wspinając się kilkanaście metrów w górę, szłam przed siebie. Gdy znalazłam moje ulubione miejsce na skale, usiadłam na niej, spoglądając w chowające się słońce za horyzontem, dające złudzenie wpadania w ocean. 

Łzy już dawno przeschły na moich polikach, a przez podpuchnięte oczy ledwo patrzyłam, ale musiałam choć przez chwilę pobyć sama. To miejsce miało dla mnie sentymentalne znaczenie od dzieciństwa. A jeszcze dodatkowo spotykaliśmy się tutaj z nim

I znów moje myśli zeszły na jego tor, ale to w końcu przez to tutaj byłam. 

Nie miałam pojęcia czy dobrze zrobiłam, ale tak bardzo się bałam. Tego byłam pewna, a to było silniejsze od jakiegokolwiek uczucia. Strach o niego samego. Pewnie wiele osób nie zrozumiało by mojej decyzji, ale niech ktoś postawi się na moim miejscu. To było bagno, z którego nie dało się od tak wyjść. 

Raniłam jego, ale siebie przy okazji też. To była moja własna pokuta. 

Przymknęłam powieki i delikatnie się przekręciłam, by poprawić pozycję. 

Pewne wspomnienie przeleciało przez moją głowę:

"– Hej, co jest? – przykucnął przy mnie – Płaczesz? – zapytał, pociągając za ramię, żebym odwróciła się w jego stronę.

Zaparłam się, zaczęłam wyrywać i odwracać głowę, żeby na mnie nie spojrzał. Nie chciałam, żeby zauważył moje zaczerwienione oczy od płaczu i mokre policzki. Nie potrzebowałam jego politowania ani współczucia. Chciałam przejść przez to sama. Nie byłam przecież jedyna w takiej sytuacji. W końcu w wielu rodzinach dochodzi do zdrady. Wszystko się jakoś ułoży, prawda? 

– Co jest? – Nicholas nie dał za wygraną, złapał mnie za ramiona i przycisnął moje plecy do klatki piersiowej, żebym się nie rzucała.

– Uspokój się, dziewczyno – powiedział tubalnym głosem tuż przy moim uchu. A ja tylko wzdychnęłam i  w końcu poddałam pod jego silnym uściskiem. 

Ciepło jego ciała ogrzewało moje plecy i nie mogłam zaprzeczyć, że dawało mi to w jakimś stopniu ukojenie. Przestałam się wyrywać, więc brunet poluźnił ramiona. Odsunęłam się od niego i dalej nie nawiązując z nim kontaktu wzrokowego, wpatrywałam się w delikatne fale wody. Kątem oka dojrzała, że usiadł obok mnie."

Często był moją opoką, a ja miałam to tak po prostu odrzucić. 

Znów łzy cisnęły mi się do oczu. Przekręciłam się w którymś momencie, gdy poczułam ukłucie w głowę. Podniosłam się na przedramieniu, by zerknąć co to. 

Była to zwiędnięta z opadającymi już płatkami czerwona róża. Dotknęłam delikatnie kwiat, który nie wyglądał jakby leżał tutaj długo, raczej opadł przez brak wody. Obok niej dostrzegłam również skrawek białego papieru. Wzięłam w dłoń przemokniętą, zmiętą i złożoną małą kartkę i otworzyłam ją.

Tusz rozmazywał się po papierze, jednak mogłam wyraźnie rozczytać napisaną na nim treść:

"Byś odnalazła szczęście na jakie zasługujesz. 
N." 

Głośny, nagły szloch wydobył się z mojego gardła i już nie potrafiłam tego kontrolować. Leżałam i płakałam trzymając w dłoni kartkę. Byłam pewna, że to było od niego, w końcu w tym miejscu mieliśmy się spotkać po moich urodzinach, gdzie nie dotarłam

– Ty byłeś moim szczęściem, Nicholas… – wydusiłam zduszonym głosem w przestrzeń. – I ja sama to wszystko zaprzepaszczę…

Właśnie ostatni płomień z dającego nadzieję kandelabra gasł, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Delikatna smuga dymu unosząca się wraz z moimi nadziejami, nikła w oczach.

Teraz miał rozpocząć się ten dawno zapowiedziany, lecz wcale niechciany chaos. 

Tyle razy los mi się sprzeciwiał. Próbował zniszczyć, upokorzyć. Jednak ja mu się nie dawałam. Poobdzierana przez przykre doświadczenia. Uzbrojona w nowe wspomnienia, zamknięte stare i otwarte nowe drogi, stawiałam czoło i szłam dalej. Bo co mi innego pozostało? 

Moja dramatyczna bajka chyba nie miała zapisanego happy endu. 

Mój prywatny Anioł nie uchronił mnie przed złem, ale za to pomógł mi przejść dalej. 

Życie nie okazało się łatwe i przyjemne, ale wymagające i hartujące. 

A miłość nie jest cudownym panaceum na wszystko, czasem bywa trudna, jak i raniącą drugiego człowieka. 

Ale czy tak musiało być? Nie można było tego zmienić? 

Czy wszystko miało prawo się jeszcze potoczyć w dobrą stronę, nawet po moim własnym upadku z nieba? 

To przecież jeszcze nie był koniec… 

Koniec części pierwszej. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro