27. Salvatore Gravano, znajomy z młodości.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wykładałam kolejne naczynie ze zmywarki, układając w odpowiednie miejsce w brązowej, drewnianej szafce uwieszonej nade mną. Westchnęłam i odwróciłam głowę, by spojrzeć na zegar ścienny wiszący na przeciwległej ścianie. Dziesiąta czterdzieści sześć.

Czas.

Cholerny, niemiłosierny czas który, mimo iż jest niewidoczny, to ma nad nami potężną władzę.  Upływa niemiłosiernie szybko i jest nieubłagany. Nadaje tempo naszemu życiu i choć czasem chciałoby się go przyspieszyć lub zatrzymać, nie mamy takiej mocy. Wszystko zależy od niego.

Czasem chcielibyśmy go też cofnąć – z marnym skutkiem.

Przekalkulowałam w głowie, jak rozplanować resztę dnia. Musiałam ogarnąć dom, pojechać na zakupy, wykupić receptę, zrobić obiad i na siedemnastą miałam umówioną rozmowę o pracę na tej samej siłowni, co poprzednio. Ostatnio nie dotarłam tam przez tę nieszczęsną sytuację z Nicholasem i jego niebezpiecznymi znajomymi. Z trudem uprosiłam, by dali mi jeszcze jedną szansę. Właściciel nie był obecny na miejscu przez dwa tygodnie, dlatego dopiero teraz udało mi się kolejny raz z nim umówić. Byłam na jednej rozmowie w niewielkiej restauracji w centrum miasta, ale kiedy dowiedziałam się o warunkach tamtej pracy – zrezygnowałam. Nie miałam chęci, pracować nadgodzin, za które nie będę miała zapłacone. Wypłatę dostawać jak dla najgorszego sortu i być poniżana przez nadętego i bezdusznego szefa. Za takie atrakcje podziękuję.

Mój telefon wydał dźwięk otrzymanej nowej wiadomości, a ja delikatnie podskoczyłam z zaskoczenia. Westchnęłam, odkładając ceramiczną miseczkę do dolnej szafki i podeszłam do blatu wysepki znajdującej się na środku kuchni. Nie wiem dlaczego, ale serce zaczęło mi wystukiwać szybszy rytm. Przeniosłam drżącą dłoń do iPhone'a i odblokowałam go. Wypuściłam ze świstem powietrze, gdy dostrzegłam nadawcę wiadomości.

Nowa wiadomość:

Margo: Jedziesz ze mną do cioci?

Zaczęłam odpisywać na wiadomość od mojej przyjaciółki, ale przesunęłam przez przypadek kciukiem w nieodpowiednie miejsce i wyszłam z konwersacji, przechodząc na sekcję pozostałych wiadomości. Wpatrzyłam się dłuższą chwilę w ekran telefonu, nawet przy tym nie mrugając. Znów zawrotnie zabiło mi serce, a oczy zaczęły szczypać od niemrugania. Westchnęłam, a kiedy usłyszałam szmery dochodzące z korytarza, znowu podskoczyłam. Tym razem zrobiłam to nieco gwałtowniej. Bezwiednie wyrzuciłam w bok ramiona, przez co łokciem zahaczyłam ułożony rządek białych, małych talerzy deserowych. Dwie z nich wypadły ze stosu, upadając na blat wysepki, jednak kolejne dwie nie miały tyle szczęścia i z hukiem spadły na podłogę. Ceramika roztrzaskała się na wyłożonej szarymi kaflami powierzchni, tworząc z rozsypanych odłamków nieokreślone kształty. Warknęłam pod nosem i kiedy odkładałam telefon, by podejść po miotełkę, w kuchni rozniósł się zaniepokojony głos:

– Co się stało?

– Nic mamuś, połóż się. Zaraz posprzątam.

Spojrzałam się w stronę mojej mamy, która wparowała do kuchni z przerażeniem w swoich brązowych tęczówkach. Kiedy dojrzała jak pochylam się i zbieram większe fragmenty talerzy, pokręciła głową i głośno westchnęła.

– Veronica, zaraz mi całą zastawę wytłuczesz. To już któryś raz w tym tygodniu – żaliła się, na co przewróciłam oczami.

No dobra, może mi się zdarzyło to raz, czy dwa. Może z cztery, ale do zbicia całej zastawy jeszcze dużo mi pozostało. Miałam od niedawna trochę więcej na głowie, odkąd mama wróciła ze szpitala tydzień wcześniej. Codziennie woziłam ją na rehabilitacje, opiekowałam się nią i pomagałam w podstawowych czynnościach, gdyż nadal musiała nosić temblak. Blizna na głowie, nie wymagała już zakrywania ani zmiany opatrunków, jedynie miała pozostać sucha. Musiała zażywać tabletki przeciwbólowe i jakieś przepisane leki od lekarza prowadzącego. Funkcjonowała już w miarę normalnie, choć początki były trudne: miała zawroty głowy, osłabienie siły mięśniowej, co utrudniało jej nawet delikatne poruszanie dłońmi. Rehabilitacje i czas, który minął od wybudzenia, przywracały ją do zdrowia. Jednak dalej nie była tą samą osobą co przedtem. Wcześniej pracowała na najwyższych obrotach, wszędzie było jej pełno i mogła funkcjonować tak całymi dniami, bez zmęczenia. Teraz chociaż widziałam, że już wewnętrznie ja roznosiło, to nie miała możliwości, ani siły, by pozwolić sobie na jakieś prace domowe. Niezmiernie się cieszyłam, że miałam ją przy sobie. Że miała możliwość dalej żyć.

Uniosłam głowę i spojrzałam na nią. Brązowe włosy związane w luźnym kucu, odsłaniały jej wystające kości policzkowe. Przez te kilka tygodni, które spędziła w szpitalu, dość sporo schudła. Jej skóra poszarzała, a zmarszczki wokół oczu się uwidoczniły. Nie zmieniało to faktu, że była naprawdę piękną kobietą. Miała czterdzieści pięć lat, a figury mogła jej pozazdrościć nie jedna dojrzewająca nastolatka. Nie rozumiałam, czego brakowało mojemu ojcu, że tak postępował.

– Zostaw. – Zatrzymałam jej dłoń, kiedy przykucnęła przy mnie i zaczęła mi pomagać wolną ręką. – Odkupię ci, jak zacznę zarabiać. – Nawiązałam do potłuczonych naczyń, widząc jak mama kręci posępnie głową i podnosi się. Podeszła po miotełkę z szufelką i podała mi.

– Wiesz, że nie musisz pracować.

– Wiem, ale nie chcę was wykorzystywać. Mogłabym w końcu na siebie zacząć zarabiać, a nie żerować na garnuszku rodziców. Może uda mi się dostać tę pracę na recepcji siłowni – wyjaśniłam szczerze. Widziałam, że teraz mama nie będzie mogła pracować, dlatego chciałam mieć jakieś oszczędności dla siebie. Nie miałam też zamiaru prosić o pieniądze mojego ojca, dla którego zresztą prawdopodobnie byłam tylko ciężarem w postaci puszczającej się córki. A przepraszam – córki dziwki.

– Nie wiem, dlaczego nie chcesz pracować u taty. Przyuczyłabyś się do zawodu, dobrze by to wpłynęło na twoją ocenę końcową. – Głos mojej mamy przywrócił mnie na ziemię, przerywając te nieprzyjemne wspomnienia.

– Wiem, ale chciałam spróbować też innej pracy. Zgłosiłam się też jako chętna na staż w kancelarii, ale nikt, póki co się nie odezwał. – Nie powiedziałam całej prawdy, bo fakt zgłosiłam się i miałam kilka odpowiedzi, ale niestety nikt mnie nie przyjął, spoglądając na moje nazwisko. Ale tego nie chciałam jej mówić, by jej nie martwić.

– To świetnie – rozpromieniła się. – A właśnie miałam ci mówić, żebyś jechała z Margaret i pomogła jej u Clary.

Wyrzuciłam do kosza potłuczone talerze i tym razem ostrożnie zebrałam się za resztę naczyń. Spojrzałam na nią i pokręciłam głową.

– Nie jadę, zostanę z tobą.

– Ja sobie poradzę, niedługo wróci tata, a Clara potrzebuje pomocy. Ostatnio gorzej się czuje, więc musi jej ktoś pomóc posprzątać w domu. Mam też kilka słoików konfitur i przetworów, to będziesz mogła jej zawieźć.

– Jesteś pewna? – upewniałam się, bo nie chciałam przez cały czas myśleć, jak radzi sobie moja mama. Bałam się, że coś może jej się stać, a nikogo nie będzie w domu. Choć próbowałam odpędzić te przerażające myśli z głowy, to nie mogłam. Martwiłam się i nie mogłam nic na to poradzić.

– Tak córciu, dam sobie radę. Nic mi się nie stanie, jestem już dużą dziewczynką – zaśmiała się, na co ja również uniosłam kąciki ust. – Położę się, obejrzę jakiś serial. – Widząc moje zastanowienie, dodała: – Naprawdę Veronica, Clara was bardziej potrzebuje. Pozdrów ją ode mnie.

– Okej – westchnęłam, po chwilowym zmyśle.

W sumie nie zaszkodziłoby mi tam pojechać. Stęskniłam się za ciocią Margaret. Ona zawsze rozsiewała przyjazną aurę wokół siebie, a mama miała rację – przydałby jej się towarzystwo, w końcu mieszkała całkowicie sama. Codziennie sąsiadka zaglądała do niej, ale nie mogła u niej spędzać zbyt dużo czasu, gdyż miała swoje obowiązki domowe, pracę i gromadkę małych dzieci.

Gdy skończyłam pracę w kuchni, wybrałam konwersację z Margo i umówiłam się z nią na dwunastą. Nie zauważyłam, kiedy do kuchni znów weszła mama, trzymając w dłoni kubek po herbacie.

– Wszystko w porządku? – zapytała zatroskanym głosem, a ja po jej pytaniu zmarszczyłam brwi. Nie widziałam, o co jej mogło chodzić, przecież tym razem nic nie stłukłam. Nie miała też innego powodu, by się martwić.

– Tak, a czemu pytasz?

– Od jakiegoś czasu chodzisz jakaś nieobecna. Snujesz się posępnie po domu, nawet dziewczynom odmawiasz, jak chcą cię odwiedzić, ani ty do nich nie chodzisz. Masz jakiś problem? Wiesz, że możesz ze mną o wszystkim porozmawiać. Jeśli chodzi o mnie, że musisz mi pomagać, to mówiłam ci, że jest już lepiej i dam sobie radę...

– Nie mamo – przerwałam jej. – Wszystko jest okej. Po prostu dalej do mnie nie dociera, że jesteś już w domu. 

Już zrozumiałam, o co jej chodzi. W sumie od początku mogłam się domyślić. Nie było tak, że nie ciszyłam się, że ją miałam przy sobie. Bo tak nie było. Cieszyłam niezmiernie, ale to nie znaczyło, że chodziłam cały dzień w skowronkach, żartowałam i korzystałam z wolnego wakacyjnego czasu. Nie, tak nie było. Troszczyłam się o mamę i starałam się odpowiednio wypełniać swoje obowiązki domowe. Większość czasu zajmowałam się domem, nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam tak wypucowany pokój. Nauczyłam się przy okazji kilku nowych przepisów na obiady wzięte z książki kucharskiej mamy. Dowiedziałam się, gdzie najlepiej kupić świeże mięso, a gdzie z najlepszych, ekologicznych upraw owoce i warzywa. Jeździłam od rana po świeże pieczywo i szykowałam śniadanie – nawet dla ojca, by mama nie nabrała podejrzeń, że coś między nami zgrzyta. Choć patrzyła na nas z nieodgadnioną miną, gdy się do siebie nie odzywaliśmy, to nic nie mówiła. Zresztą od jakiegoś czasu zbyt wiele się nie odzywałam, więc myślałam, że nie nabierze podejrzeń. Od tamtego wydarzenia z tymi gangsterami minęły trzy tygodnie. Zasinienia na skórze przykrywałam grubą warstwą korektora i udało mi się uniknąć pytań. Unikałam gwałtownych ruchów, by nie odczuć bólu pleców. Nie wychodziłam z domu. Jeździłam tylko do szpitala i na zakupy. Z Adamem spotkałam się kilka razy, ale nie miałam zbytnio ochoty na jakieś wypady na miasto. Margaret powiedziałam w końcu o wszystkim i o dziwo nie drążyła tematu i nie truła mi tyłka, była aż nadto wyrozumiała i tylko wysłuchała, nie komentując za dużo. Z Sophie ostatnio miałam mniejszy kontakt, bo była czymś zajęta. Zajmowałam się wszystkim, byleby czymś się zająć. Przytoczyły mnie nieco te nagłe obowiązki, ale było też coś, przez co cieszyłam się, że mogę czymś zająć głowę. To wyznanie Nicholasa ciągle siedziało mi w głowie i początkowo spędzały mi sen z powiek. Analizowałam każde jego słowo i starałam się zrozumieć, ale nie mogłam. Skrzywdził mnie. Wyjawił, że to wszystko było kłamstwem i jego grą, a ja naiwna się nabrałam. Od pewnego czasu przestałam ufać ludziom, zwłaszcza tym nowym, którzy chcieli się do mnie zbliżyć. Popełniłam kolejny raz ten sam błąd, przez który kiedyś się załamałam. Zawiodłam się na osobie, która dawała mi jasne znaki, że nie jest do końca szczera. W końcu można było się tego po nim spodziewać.Jak mogłam się nabrać i uwierzyć, że robił to wszystko z powodu tego, że zwrócił tak po prostu na mnie uwagę. Jakże byłam głupia. Zbyt szybko mu zaufałam, a on za szybko to wykorzystał. Teraz nie wiedziałam, co było prawdą, a co kłamstwem i choć przeprosił, to nic nie zmieniało. Jeszcze tego samego dnia dostałam kolejną wiadomość od niego, składającą się z jednego słowa, a jedenastu liter. Ale czymże są te litery? Ulotnym, ulatniającym się w powietrzu zlepkiem głosek, które na dobrą sprawę nic nie znaczą. Jedno słowo. Głupie słowo przepraszam, które mogło znaczyć tyle samo, co jego szczere spędzanie ze mną czasu i chęć poznawania mnie.

W końcu czyny mówią więcej niż słowa. W tym przypadku czyny okazały się fałszywe, więc i słowa nie mają większego znaczenia. Nic już nie miało znaczenia. Choć gdzieś w odległych zakamarkach serca chciałam mu wierzyć i czułam, że szczerze żałował, to miałam również wewnętrzną blokadę. Zapalała mi się ostrzegawcza lampka, by mu nie ulegać. Choć było to trudne, gdy wybiegł za mną, po wyjściu z jego domu i prosił o wybaczenie, to nie mogłam sobie pozwolić na słabość. Widziałam skruchę w jego pięknych ciemnobrązowych tęczówkach i gdy pochłaniały mnie w swoje diabelskie czeluści z każdą kolejną sekundą tak, że miałam ochotę rzucić mu się w ramiona i już więcej nie puszczać, to wiedziałam, że nie mogę. To tak nie działało. Za mocno bolało i było za świeże.

Spojrzałam w brązowe tęczówki mojej mamy, gdy zbliżyła się do mnie. Uniosłam kąciki ust i po chwili mocno wtuliłam się w jej drobne ciało. Objęłam ją w pasie, a ona położyła dłoń na moich plecach. Wdychałam konwaliowy zapach jej perfum, a ciepło w moim wnętrzu rozpłynęło się, gdy zaczęła gładzić wolną dłonią moją głowę. Tak bardzo to lubiłam, gdy to robiła.

– Kocham cię, mamo. Tak bardzo cię kocham i dziękuję Bogu, że jesteś ze mną – wypowiedziałam cicho, a jedna łza spłynęła po moim policzku.

– Nigdzie się nie wybieram. Jeszcze nieraz cię zagonię do nauki albo sprzątania – cichutko się zaśmiała, co ja również zrobiłam. – Też cię kocham, córciu. Kiedy będziesz już gotowa na tę rozmowę, to p prostu przyjdź.

Wtedy wiedziałam, że mi nie uwierzyła i kiedyś będę musiała jej to opowiedzieć. Na pewno nie wszystko, ale chciałam, żeby wiedziała, że ktoś ważny był w moim życiu, ale już go nie ma. Nie chciałam mieć przed nią tajemnic, ale nie mogłam jej obarczać swoimi marnymi problemami, przy tym, gdy ona ledwo uszła z życiem. Wiedziałam, że mogę na niej polegać i wygadać się, ale nie byłam jeszcze na to gotowa. Po prostu dusiłam to w sobie, męcząc się jeszcze bardziej.

Przecierałam kolejny czerwony kwiat w kształcie serca i wzięłam się za podlewanie ostatniej z dziesiątek pozostałych brązowych doniczek roślin. Odłożyłam mini konewkę, opłukałam dłonie w misce z wodą i wytarłam w ściereczkę. Zawiesiłam chwilę wzrok na jednym okazie. Osiem krwistoczerwonych, połyskujących płatków wyrośniętych pod jaśniejszą, żółto-zieloną kolbą. Wszystko otoczone wyraziście zielonymi liśćmi o podobnym kształcie, co kwiat.

– Czemu akurat takie? – zapytałam, odchodząc od parapetu i spoglądając na siedzącą w wiklinowym fotelu obok telewizora, ciocię Clarę. – I w dodatku, aż tyle?

Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym znajdowały się doniczki – nie wszystkie, reszta była rozłożona w kuchni, przedpokoju i altance.

– Anturia?

Niska, szczupła kobieta uniosła kąciki ust, które zawsze były zabarwione perłową pomadką w koralowym kolorze. Uniosła dłoń, by przyczesać siwe włosy, upięte w niskiego koka i wstała. Zachwiała się, gdy próbowała się wyprostować. Szybko podeszłam do niej i podparłam za ramię, chroniąc przed upadkiem. Przez pochyloną sylwetkę sięgała mi do brody, a w trakcie choroby dużo schudła, więc przy jej filigranowej figurze bez problemu mogłam ją podtrzymać. Margaret w tym czasie krzątała się po kuchni i szykowała kawę.

– Ach, te stare kości. Tylko trzeszczą, strzelają i nie chcą współpracować z właścicielką – zaśmiała się staruszka.

Pomogłam jej podejść pod okno. Stanęła przy parapecie i zamyśliła się chwilę, wpatrując  się z uśmiechem na twarzy w jedną z doniczek.

– George – zaczęła – kiedy jeszcze zabiegał o moje względy, przyniósł mi na jedną z ze spotkań bukiet różowych goździków. Byliśmy wtedy pokłóceni. Pamiętam, jak nie umiał zadeklarować co do naszego związku, a jedynie uciekał. Zdenerwował mnie tym, ja chciałam konkretów, a kiedy przyniósł te goździki, niby w ramach przeprosin, wyśmiałam go. Powiedziałam, że nie znoszę ciętych kwiatów i ma mi więcej ich nie przynosić. Prawda była taka, że były ładne, a ja wcale nie miałam takiej niechęci, ale chodziło o to, żeby się trochę postarał. Następnego dnia przyniósł anturium w tej doniczce – wskazała dłonią na kwiat – i od tamtej pory, na każdą rocznicę go dostawałam. Zapytałam, dlaczego akurat ten, bo szczerze powiedziawszy, jest wiele roślin doniczkowych, które są urodziwsze. Odpowiedział, że kwiaciarka powiedziała mu, że są nazywane strzałą amora i symbolizuje miłość. Wtedy jeszcze nie umiał chłopaczyna powiedzieć wprost, że mnie kocha. Nie był zbyt wylewny, raczej skryty i kiedy mówił mi to łamiącym się głosem i podawał drżącymi dłońmi, rozczulił mnie. Rok później się pobraliśmy i spędziliśmy ze sobą pięćdziesiąt pięć lat. 

Kąciki jej ust uniosły się jeszcze bardziej i pokiwała głową.

– Już coraz bliżej – dodała, na co zmarszczyłam brwi. Już miałam się zapytać, o co jej chodziło, ale przerwał nam głos Margaret:

– O czym rozmawiacie?

– O wujku – odpowiedziałam i spojrzałam na nią przez ramię. Niosła w dłoniach drewnianą tacę z trzema kolorowymi kubkami, z których unosił się aromat dwóch herbat i kawy oraz talerzem z pokrojonym sernikiem. Delikatnie się uśmiechnęła i położyła tacę na blacie niskiego stolika.

– Kochany wujaszek George. Tęsknię za nim. – Zasmuciła się i opadła na kanapę.

Margaret nie była tego dnia w humorze, chodziła cięta jak osa.

– Upierdliwy i nieusłuchany – poprawiła ją Clara, na co obie spojrzałyśmy w jej stronę. Podeszła w naszą stronę już pewniejszym krokiem i usiadła z powrotem na wiklinowym krześle. Zrobiłam to samo i usadowiłam się obok Margo. – To był najbardziej denerwujący człowiek, jakiego znałam. Irytował mnie swoją przemądrzałością, podnosił ciśnienie nieposłuszeństwem, grał na nerwach swoją wybrednością i przyprawiał niemal o zawał podczas seksu. – Przytaknęła głową – To był niewyżyty ogier w łóżku.

Margaret zakrztusiła się kawałkiem, ugryzionego ciasta, przez co musiałam poklepać ją po plecach. Kiedy zaczęła normalnie oddychać, napełniła szklankę wodą, która znajdowała się w karafce i upiła połowę jej zawartości.

– Jakie on rzeczy językiem potrafił – kontynuowała.

– Dobra, wystarczy. – Margaret podniosła rękę do góry, wyciągając do przodu wyprostowaną dłoń, proszącą o zaprzestanie. – Chcę się nacieszyć tym sernikiem, a nie go zwymiotować. – Zrobiła zniesmaczoną minę.

– Marguś, mówisz, jakbyś była jakąś dziewicą orleańską. Przecież wiem, że się bzykacie z tym swoim Liamkiem. Ostatnim razem Eva opowiadała, że miała przyjemność słyszeć, kiedy się pieprzyliście jak króliki – wypaliła ciocia i kolejny kęs sernika jedzonego przez Margo, tym razem wylądował na blacie stołu.

– Stop, cholera jasna! – wrzasnęła Margo i wstała zbulwersowana od stołu. Po chwili zniknęła w kuchni.

– Co ona taka wrażliwa? – zaśmiała się, na co wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się, ale zaraz kąciki moich ust opadły, spoglądając w kierunku drzwi. Margo miała ostatnimi czasy, częste napady nerwowości. Opowiadała, że zaczęła się trochę więcej kłócić z Liamem. Martwiłam się o nią, bo widziałam, że ją coś męczy, ale ona nie chciała mówić, co się stało. Chciałam dać jej czas. Wiedziałam, że kiedy będzie gotowa, to się wygada. Zresztą tak samo było ze mną, dlatego nie drążyłam.

– Nigdy nie mieliście dzieci – zagaiłam, wracając do tematu ich małżeństwa.

Staruszka cichutko westchnęła i przytaknęła głową.

– Nie mogłam mieć dzieci. Staraliśmy się kilka lat, ale okazało się, że mam problemy i nigdy nie zajdę w ciążę. Kiedyś nie było takich możliwości jak adopcja, czy te sztuczne zapłodnienia. Bałam się, że George kiedyś mnie zostawi, bo zawsze pragnął mieć gromadkę dzieci, ale on to zrozumiał i pogodził się z tym. I właśnie tak było w naszym związku. Kłóciliśmy się i często narzekaliśmy na siebie, ale kiedy przychodziły gorsze momenty, to wiedzieliśmy, że możemy na siebie liczyć. Życie nie składa się z samych sikających tęczą nosorożców.

Parsknęłam śmiechem.

– Chyba jednorożców.

– Jak zwał, tak zwał. Jeden pies.

– Jednorożec, nie pies.

– Nie poprawiaj mnie, młoda damo. – Pogroziła mi palcem, udając groźną minę, ale wiedziałam, że tylko się przekomarza, zdradzały ją jej drżące ku górze kąciki ust. Ułożyła swoje ręce przybarwione wieloma starczymi plamami na kolanach, które odziane były w kwiecistą sukienkę na krótki rękaw, sięgającą za kolana. Przyglądałam się jej szczupłej twarzy. Zapadające się policzki, poszarzała, sucha i pełna podłużnych wgłębień skóra twarzy i szyi, które sugerowały, że przeżyła wiele intensywnie przeżytych wiosen.

Lubiłam tę kobietę. Pomimo swojego wieku i jej stanu zdrowia, miała pewien dystans do siebie i otaczającego ją świata. Brałam pod uwagę, że mogła to być tylko zakładana maska, a na co dzień, stawała się zasmuconą staruszką, pogrążoną w żałobie. Mimo to, chociaż te chwile odrywały ją od ponurej rzeczywistości i czegoś nieuniknionego, co mogło zdarzyć się lada moment. A najgorsze było to, że kiedy to miało nastąpić, mogła być wtedy kompletnie sama.

– Skończyłyście już rozmawiać o moim życiu łóżkowym? – Głos Margaret wyrwał mnie z rozmyśleń.

Następną godzinę spędziłyśmy na rozmowach na luźne tematy, popijając herbatę i zajadając mistrzowski sernik.

    Kiedy posprzątałyśmy po kawie, włączyłyśmy telewizję. Ciocia chciała spojrzeć, co się dzieje w kraju, dlatego siedziała tym razem na wprost telewizora, wsłuchując się w prezenterkę programu BBC News. Otrzymałam od mamy wiadomość przypominającą o wykupieniu recepty. Musiałyśmy w drodze powrotnej wstąpić do apteki.

– Mama musi mnie kiedyś odwiedzić, jak dojdzie do siebie – odezwała się ciocia.

Bardzo się przejmowała stanem zdrowia mamy. Uważała, że Bóg nie może zabrać pełnej życia i tak młodej kobiety, a takie – jak to ona stwierdziła – próchno dalej miałoby żyć. Modliła się każdego dnia, a kiedy mama wyszła ze szpitala, była uradowana.

– Wszędobylski, pożal się Boże mężuś o chętnych rączkach, opiekuje się nią? 

Miałam zamiar odłożyć telefon na stół, ale zatrzymałam się w bezruchu. Rozszerzyłam szeroko oczy i obróciłam powoli głowę w stronę kobiety. Zdziwiła mnie swoimi słowami. Nigdy nie spoufalała się z moim ojcem, raczej pozostawała z nim w obojętnych kontaktach, ale nie usłyszałam wcześniej od niej takich słów. Czyżby ona...? Nie, niemożliwe.

Kobieta, widząc moje zaskoczenie odezwała się:

– Veronisiu, znam twoją mamę od dzieciaka i znam ich związek. Twój tatuś zawsze lubił ładne dziewczynki i był bardzo chętny na nowe kontakty. 

– Czyli wiesz o nim...

– Twoja mama może nie była święta za młodu, ale przynajmniej wierna po ślubie. Uważam, że popełniła wielki błąd. No ale, życie to pasmo wyborów, niekoniecznie są one dobre. Pamiętaj, nie zawsze ładna, przyjazna miska, skrywa wartościowe jedzenie. Czasem ta obdarta, wyłamana i niezachęcająca niesie ze sobą lepsze jutro.

Zastanawiałam się nad sensem jej słów, ale nic mądrego nie przychodziło mi do głowy. Znów ktoś wspomniał o przeszłości mamy. Czy tylko ja czegoś nie znałam mojej mamy w stu procentach? Zresztą co się dziwić, skoro przez nie wiadomo ile lat, byłam okłamywana, sądząc, iż małżeństwo moich rodziców było szczere i przepełnione miłością. A może lepiej nie pakować się w żadne związki, skoro i tak koniec końców, kończą się fiaskiem?

Zdarzają się wyjątki od reguły, ale te wyjątki nie zmieniają zasad. Życie to nie bajka, to dramat, który usłany jest samymi popieprzonymi konwenansami.

Telefon Margaret rozbrzmiał charakterystycznym dla niej dźwiękiem przychodzącego połączenia. Głos Sheerana rozniósł się po pomieszczeniu:

„We keep this love in a photograph

We made these memories for ourselves

Where our eyes are never closing

Hearts are never broken

And time's forever frozen still."

Po raz kolejny zignorowała połączenie. Coraz bardziej intrygowało mnie podejście Margo. Liam próbował się do niej dodzwonić kilkanaście razy w ciągu pobytu u Clary. Każda próba kończyła się fiaskiem. Wpatrywałam się w nią, zastanawiając się, co takiego się wydarzyło, że moja przyjaciółka była taka wściekła na swojego chłopaka, za którym nie tak dawno szalała i w którym była – jak to ona twierdziła – na zabój zakochana. Kiedy odrzuciła połączenie, rzuciła telefonem na stolik, a zaraz potem mój iPhone zaczął wibrować. Spojrzałam na wyświetlacz i nie odbierając, podrzuciłam w jej stronę. Jakiś czas temu zapisałam sobie numer Liama, kiedy jednego razu potrzebował kierowcy do pracy.

Margaret warknęła i ze wściekłością przesunęła palcem, by odebrać w końcu połączenie.

– Czego?! – Bardzo uprzejmie zapytała i ulotniła się z pokoju.

Spojrzałyśmy z ciocią w stronę kuchni, z której dobiegały donośne i bardzo dobitne słowa Margaret, by dać jej święty spokój. Po jakiś dwóch minutach wróciła bez słowa i oddała mi telefon. Przyglądałam się jej mimice, ale wyraz jej twarzy pozostał obojętny, więc nie miałam pojęcia czy się pokłócili, pogodzili, czy stanęli na neutralnym gruncie. Obstawiałam to ostatnie. Narastającą ciszę przerwała ciocia:

– Wiecie jak radzić sobie z niesfornym facetem?

– No mów, wypróbuje na Samuelu i moim głupim chłopaku – odpowiedziała od razu Margo.

– Samuel przejdzie okres dorastania i wyrośnie na ułożonego, kulturalnego i mądrego mężczyznę – zwróciła się do niej ciocia.

– Mówimy o tym samym chłopaku? – zapytała.

– Jeśli nie wda się w swoją gadatliwą i rozpieszczoną siostrę – odbiła pałeczkę staruszka.

– Nie jestem rozpieszczona! – oburzyła się, zakładając ręce na piersi.

– A kto ma kartę kredytową wypełnioną paroma tysiącami co miesiąc? – ciągnęła dalej Clara.

– Przecież nie używam wszystkiego naraz. – Od razu zaprzeczyła, ale widząc niedowierzającą minę i zmarszczone brwi u cioci, przewróciła oczami i opadła plecami na oparcie kanapy. – Zdarzyło się raz, czy dwa a będą człowiekowi wypominać do końca życia.

Pokręciłam głową z rozbawieniem.

Tak, Margo i jej zapał do zakupów. Centrum handlowe mogłoby ustawić jej pomnik za częste odwiedziny i zacne kwoty pieniędzy zostawiane w kasach sklepów odzieżowych, drogeriach i perfumeriach.

– Faceta trzeba próbować pokonać własną grą. Rób dokładnie to samo co on. Kiedy cię wkurza, wkurzaj go jeszcze bardziej. Jest obojętny na coś? Odwdzięcz się tym samym, po czasie zrozumie aluzję, o ile jest inteligentnym facetem. Wiecie, co robiłam, kiedy George nie wyniósł śmieci po moich setnych prośbach? Podkładałam worek na środku progu drzwi wejściowych. Kiedy wracał z pracy, to musiał coś z nim zrobić. Jeśli dalej ich nie wyniósł, tylko przełożył na bok, to miał następnego ranka niespodziankę w samochodzie. Kiedy zapominał wyrzucić do kosza brudnych ubrań w dzień prania, po prostu ich nie prałam. Pod koniec następnego tygodnia nie miał w czym chodzić, sam przyniósł stertę prania i nawet sam próbował je zrobić. Narzekał na źle uprasowaną koszulę? Żelazko w dłoń i sam to robił. Z czasem się nauczył doceniać – objaśniła swoją związkową radę, uśmiechając się pod nosem.

– Czyli muszę być wredną, pyskatą, przemądrzałą idiotką, która zawsze wie lepiej i nie słucha mądrzejszych od siebie osób. Dobre. Wypróbuję – ożywiła się Margo.

– Opisałaś samą siebie? – sarknęłam w jej stronę. Zgromiła mnie spojrzeniem.

– Nie, mojego durnego chłopaka.

– Oj już nie przesadzaj. Poznałam już tego jej dwumetrowego drwala. Przystojny kozoczek i trzeba przyznać, że zapatrzony w nią, jak w obrazek.

– Taaa... – Przewróciła oczami i włożyła dłoń w bok swoich rudych rozpuszczonych włosów, opierając łokieć na oparciu fotela.

– Najważniejsze by o ciebie zabiegał i się nie poddawał. Veronisiu, a jak tam ten twój Tom Ellis czy inny Dornan? – zwróciła się do mnie, na co obie z Margo przeniosłyśmy zdziwione spojrzenia na staruszkę. Rozumiem, jakby podała: Antonio Banderas, George Clooney czy nawet Brad Pitt, ale serio? Lucyfer i Grey?

– No co? Myślicie, że oglądam tylko programy religijne? Trzeba czasem liznąć młodzieżowego życia, bo samu to oszaleć można.

Margaret w końcu tego dnia postanowiła się uśmiechnąć, słysząc jej słowa.

– Szczerze? To myślałam, że codziennie odprawiasz różaniec i chodzisz na kolanach wokół domu w ramach pokuty – zironizowała.

– Otóż nie, kochanie. Codziennie grzeszę i czekam, aż wstąpię do piekła, a tam zajmie się mną Lucek – wytłumaczyła kobieta, przybierając na twarz rozmarzony uśmiech.

– A myślałam, że chciałaś do swojego męża – ciągnęła dalej Margo, unosząc brew do góry.

– A ty myślisz, że to był aniołek? Pewnie popija teraz whiskey z samym diabłem.

– W sumie z tym Ellisem nawet trafiłaś. To taki Nicholas tylko dwadzieścia lat później. Ale ten nie walczy i niech lepiej tego nie robi. Przegrzebał sobie, Alvaro od siedmiu boleści – oburzyła się.

Początkowo była neutralnie nastawiona do sytuacji z Nicholasem. Tego dnia przemówiła i nie wiem, czy to było spowodowane kłótnią z Liamem, tym samym – niechęcią do każdego osobnika płci przeciwnej. Czy tym, że dotarło do niej, iż mnie skrzywdził, a ona nas od początku próbowała swatać. I na co jej to było? Od początku byłam temu przeciwna.

A i tak się nabrałaś.

Nie mądruj się, wewnętrzny głosiku, bo sam nie byłeś lepszy.

– Nie walczy o ciebie? – Spojrzałam na staruszkę, która patrzyła na mnie z uniesionymi brwiami. Ciągnęła dalej rozmowę na temat Nicholasa. – To o kant dupy go roztrzaskać. Pamiętaj, tego kwiatu jest pół światu, jeszcze znajdziesz sobie swojego rycerzyka, który będzie o ciebie zabiegał. Pokocha tak, że świata poza tobą nie będzie widział.

W trakcie drogi powrotem wjechałyśmy do centrum, żeby wstąpić do apteki. Wykupiłam receptę z lekami dla mamy. Wyszukałam na parkingu czerwonego Nissana i szybkim krokiem skierowałam się do czekającej na mnie przyjaciółki.

– Przepraszam. – Męski donośny głos rozbrzmiał gdzieś za mną. – Hallo, przepraszam. – Nie reagowałam. Początkowo nie miałam pojęcia, że słowa były kierowane do mnie. – Pani Nelson.

Przystanęłam i niepewnie obróciłam się za siebie. Nie rozpoznałam tego głosu, nie miałam pojęcia, do kogo należał. Rozejrzałam się po chodniku i nie było tam nikogo oprócz wysokiego, szczupłego mężczyzny. Skojarzyłam go. Gdy wychodziłam z apteki, bacznie mi się przyglądał, czekając w kolejce za mną. Zaniepokoiłam się, bo nie miałam pojęcia, kim mógł być.

Zlustrowałam jego sylwetkę. Ciemne dzianinowe spodni idealnie dobrane do jego sylwetki. W środek nich włożona była błękitna prosta koszula z podwiniętymi rękawami do łokci również idealnie pasująca. Ciemne włosy i brwi, nieco dłuższe u góry i zaczesane w bok. Delikatny zarost na kształtnej, nie mocno zarysowanej szczęce. Nigdy nie byłam dobra w rozpoznawaniu wieku po jednym spojrzeniu na osobę, ale wyglądał na jakieś czterdzieści lat, może trzydzieści parę. Był przystojny i dystyngowany. Wysoko podniesiona głowa i wyprostowana sylwetka. W jego postawie było coś, co pokazywało jego wyższość lub miał taki sposób bycia, by takiego zgrywać.

Przeszywał mnie spojrzeniem błękitnych tęczówek, co mnie trochę skrępowało. Po chwili wykrzywił pełne usta w uśmiechu.

– Pani Nelson, tak? Córka Isabelle? – zapytał, czym wybił mnie z tropu. Chociaż nie miałam żadnego tropu, bo po prostu go nie znałam i nie wiedziałam, kim jest. Widziałam go przez parę sekund w aptece, a on sam widać, a raczej słychać było, że wiedział o mnie więcej. Przez chwilę patrzyłam się na niego skonsternowana.

– O co chodzi? – Zmarszczyłam brwi.

– Jest pani strasznie podobna do mamy, kiedy chodziła do liceum. – Znów się uśmiechnął, patrząc na mnie i oceniając od góry do dołu. Jego język nie brzmiał czysto. Był w nim jakiś obcy akcent jakby włoski. – Słyszałem, co się stało. Całe szczęście wyszła z tego bez szwanku.

Wsłuchiwałam się w jego słowa, ale nic nie odpowiadałam. Cóż, znał moją mamę. Okej, ale ja dalej nie miałam pojęcia, skąd znał mnie.

– Proszę ją pozdrowić ode mnie.

– A kim pan jest? – zapytałam od razu, zanim zdążył kontynuować.

– Salvatore Gravano, znajomy z młodości.

Znałam kilka osób z młodzieńczych lat mamy, ale nie kojarzyłam takiego nazwiska.

Skinęłam głową i poinformowałam, że muszę już iść. Mężczyzna uprzejmie się pożegnał i odszedł. Nie chciałam już dłużej przybywać w jego towarzystwie. Nie podobało mi się to, jak mi się przyglądał. Zresztą całe to zaczepienie było podejrzane. W ogóle był taki uprzejmy. Miałam jakąś dziwną niechęć do poznawania nowych osób, zwłaszcza takich ułożonych. Gdzieś w głębi sprawiali wrażenie, że to tylko ich gra dla otoczenia. Po jednym słowie uważają, że są lepsi od ludzi niższego pokroju. Myślą, że górują, a tak naprawdę nic dobrego sobą nie reprezentują i zapewne doszli do czegoś kosztem innych, dlatego nie lubiłam takich osób. Oczywiście to mogły być tylko stereotypy, które sama sobie wymyśliłam, a nie każdy musi się okazać fałszywy i arogancki.

Wsiadłam do samochodu Margaret i skupiłam wzrok na przedniej szybie.

– A tobie co? Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczyła.

Obróciłam powoli głowę w stronę przyjaciółki, która przyglądała mi się badawczym wzrokiem. Wzruszyłam ramionami.

– Nic. Zaczepił mnie jakiś facet i kazał pozdrowić mamę. Jakiś Salvaro, Salvador – wymieniałam, bo z tego wszystkiego zapomniałam, jak się przedstawiał – Salvatore! – krzyknęłam, kiedy sobie przypomniałam.

– Damon Salvatore? – ożywiła się Margo, na co prychnęłam.

– Tak! Ian Somerhalder kazał pozdrowić mamę. Zrobił sobie ze mną selfie. Wydrukuje i oprawi je w ramkę. Prosił mnie jeszcze o autograf, ale nie dałam – sarknęłam, przyglądając się jej spod przymrużonych oczu. – Salvatore Gravano, tak się nazywał.

– Osz kurwa! – wrzasnęła głośno, aż podskoczyłam na siedzeniu, upuszczając przy tym reklamówkę z lekami. Zebrałam z wycieraczki rozsypane pudełka i obróciłam się w jej stronę, chcąc zapytać, co jej się stało, ale gdy to zrobiłam, jej już tam nie było. Rozejrzałam się wokół, ale nigdzie nie mogłam dostrzec rudej czupryny.

Margaret i jej pomysły.

Przewróciłam oczami i wyszłam z samochodu, by mieć większe pole widzenia. Po krótkiej rejestracji otoczenia znalazłam ją kroczącą szybkim tempem pomiędzy samochodami, stojącymi kilka metrów dalej, równolegle do nas – dokładnie naprzeciw samochodu Margo.

Zamarłam, kiedy dostrzegłam, dokąd kierowała się moja przyjaciółka, zaciskając mocno pięści. Wyjęłam szybko kluczyki ze stacyjki i zamknęłam samochód. Zaczęłam biec w jej stronę, po drodze uważając na barierki, odgradzające wejście do ratusza. Nie miałam pojęcia, co planuje. Była podburzona, a widok tego osobnika nie zwiastował poprawy jej humoru.

Kiedy znalazłam się tuż przy niej, podniosłam głowę i miałam ochotę uderzyć się w czoło.

Nie zdążyłam. Przysłoniłam sobie usta, tłumiąc wydobywający się z moich ust pisk.

Pięść Margaret powędrowała zamaszystym ruchem w lewy policzek Nicholasa. Jego głowa pod wpływem ciosu przekrzywiła się w bok, zacisnął oczy, a twarz wykrzywiła się w grymasie bólu, spuszczając w dół. Odwrócił się powoli w jej stronę. Spojrzał na nią wyraźnie zaskoczony, a zaraz potem przeniósł wzrok nad nią. Wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Zwilżyłam gardło śliną, bo kiedy dostrzegłam jego intensywne spojrzenie, nagle w moim gardle zrobiło się sucho. Poczułam dziwne ukłucie w klatce piersiowej. Nie widziałam go od paru tygodni i nie powiem, że ucieszyłam się na jego widok, ale nie zaprzeczę też, że nie. Po prostu czułam się dziwnie, bo wiem, do czego pomiędzy nami doszło i wiem, jak to się skończyło.

A jak mogło się skończyć.

Trwałam chwilę zawieszona, topiąc się w ciemnej otchłani tęczówek bruneta. Zrobiło mi się smutno, bo z jednej strony chciałam mieć z nim kontakt. Wiedziałam, że mnie skrzywdził i okłamał. Nie zmieniało to faktu, że ja dalej to pamiętałam, a czas jeszcze nie zagoił moich ran. Z drugiej strony przyznał się i przeprosił, a ja – choć bardzo nie chciałam, to musiałam powiedzieć, że za nim tęskniłam. Za jego sposobem bycia. Za tym, jak mnie denerwował swoim zachowaniem, jak rozmieszał, bądź pocieszał w gorszych chwilach – z marnym skutkiem, ale jednak zawsze. Brakowało mi jego zalotnego spojrzenia, zapachu, obecności. Po prostu jego osoby. Chciałam podejść i się do niego przytulić. Powiedzieć, że mu wybaczam i zacząć od nowa, ale wiedziałam, że nie mogę.

– Ty przebrzydły sukinsynie! Jak mogłeś?! – Głos Margaret sprowadził mnie na ziemię. Nie tylko mnie, bo i Nicholas oderwał wtedy ode mnie wzrok, przenosząc w dół, na moją przyjaciółkę. – Ty gnido parszywa! – Pchnęła go mocno w klatkę piersiową, przez co delikatnie zachwiał się do tyłu. Biała koszulka z nadrukiem opięła się na ramionach, gdy wykonał nimi ruch. – Jak mogłeś ją oszukać? A ja ci tak pomagałam! Dałam ci cynk, że jest sama, byś mógł działać. – Kolejne pchnięcie. – W pocie czoła wymyślałam plan, jak was pogodzić! A ty co? Bawiłeś się nią?! Ty złamasie pieprzony!

Atakowała go słowami, głośno krzycząc, czym oczywiście wzbudzała zainteresowanie przechodniów. Kiedy wymyślała kolejne epitety, w końcu ruszyłam do niej i złapałam rozjuszonego rudego byka za ramię.

– Dobra bulterierze, wystarczy – przeniosłam spojrzenie na Nicholasa – chyba zrozumiał.

Margaret głośno dyszała, jakby przebiegła maraton. Klatka piersiowa unosiła się i opadała w szybkim tempie, a jej rozdygotane ciało wyrywało się z mojego uścisku. Zachowywała się jak zwierze atakujące zwierzynę. Nie dziwiło mnie jej zachowanie. Ona już taka była. W swoim idyllicznym świecie zawsze znalazła miejsce i czas dla swoich bliskich. Broniła ich, gdy działo się coś złego i przeżywała to równie mocno, jak oni. Była dobrą przyjaciółką. Tak jak w tym momencie, gdy ktoś mi wyrządził krzywdę, ona nie stała bezczynnie. To samo zrobiłabym ja w jej sprawie.

– Margaret, proszę, chodź – mówiłam nieco łagodniej

Jeszcze chwilę się szamotała, by wyrwać z mojego uścisku, ale gdy wiedziała, że nie odpuszczę, to głośno wypuściła powietrze z ust i rozluźniła. Obróciła głowę w moją stronę i widząc mój błagalny wzrok, skinęła głową.

Zaraz potem znów zerknęła na Nicholasa.

– Zawiodłam się na tobie – powiedziała w jego kierunku, tym razem ciszej.

Znów zblokowałam z nim spojrzenie i mogłam w jego oczach dostrzec skruchę. Wiedziałam, że żałował, ale nie mogłam się przełamać. Nie teraz.

Kiedy myślałam, że za chwilę odejdziemy i w spokoju wrócimy do samochodu, Margaret znów zrobiła dwa kroki w przód i po raz drugi jej dłoń – tym razem otwarta – wylądowała na tym samym policzku chłopaka. Rozszerzyłam szeroko oczy.

– A to za to, że o nią nie walczysz – powiedziała z rozczarowaniem. Odwróciła się i mijając mnie, odeszła w stronę samochodu.

Nie odwróciłam się w jej stronę, tylko patrzyłam na bruneta. Było mi go z jednej strony szkoda. Kolejne to cholerne ukłucie w sercu, które łomotało o klatkę piersiową z zawrotną prędkością. A pomyśleć, że wystarczyła jego bliska obecność przy mnie, by znów wróciły moje problemy kardiologiczne. Westchnęłam, bo nie miałam pojęcia, co robić. Czy miałam coś powiedzieć, przeprosić, czy odejść bez słowa? Po kilku sekundowym namyśle zdobyłam się na jedno:

– Sorry za nią.

Nicholas wzruszył ramionami i pokręcił głową.

– Należało mi się.

Jego głosu też mi brakowało.

Potrząsnęłam szybko głową, bo coś sobie nagle uzmysłowiłam.

– Masz rację – zaczęłam cicho.

Podeszłam w jego stronę i tak samo, jak Margaret – wkładając w to swoje wszystkie emocje: tęsknotę, ból, żałość, rozczarowanie, smutek i wściekłość – Zamachnęłam się i wykonałam kolejny cios w jego twarz z zamkniętej pięści.

– Należało ci się – dodałam głośniej. Zabrałam dłoń, rozprostowałam ją i pokręciłam delikatnie palcami, gdyż poczułam lekkie pieczenie. Spojrzałam na zaczerwienione miejsce po naszym napadzie, gdy głową chłopaka, była skierowana w bok. Tak samo, jak poprzednio zacisnął powieki i trwał w tej pozie. Nie odezwał się więcej.

Z jednej strony było go szkoda, ale z drugiej ten pieprzony, egoistyczny dupek mnie skrzywdził. Okłamał i bezczelnie zbałamucił, na te swoje piękne oczka. Bawił się mną, okazując fałszywe zainteresowanie. Od początku nie planował żadnych głębszych relacji ze mną, a ja byłam taka naiwna. Może gdybym nie podsłuchała rozmowy z Amandą, to nigdy bym się nie dowiedziała, dlaczego stałam się jego celem.

Te trzy słowa, które wypowiedział, ożywiły mój umysł i naprowadziły na moje czyny. Powinnam była od razu to zrobić, gdy mi o tym powiedział, ale byłam zbyt zraniona i nie myślałam trzeźwo. Zresztą okazuje się, że przy nim od początku zachowywałam się jak długoletni alkoholik.

Ta dam!

Auć, Nicholasowi się troszkę oberwało.

Dziewczyny się zdenerwowały, ale chyba się należało, prawda? Początkowo miało pozostać na samych ciosach od Margo, ale stwierdziłam, że Roni też powinnam mu przydzwonić za jego głupotę.

Mam nadzieję, że pobyt u Clary nie zanudził. Ona jeszcze będzie i się przyda, bo coś wie ;)

Cóż to za tajemnicza kłótnia gołąbeczków? Jak myślicie?

Kim jest Salvatore? (nie Damon😍)

Tak wiem, kolejna niewiadoma, ale ja to robię tylko dla Was kochani, żeby Wam się nowe teorie nasuwały. A i wspomnę, że niektórzy bohaterowie poboczni są inspirowani autentycznymi postaciami, która kiedyś żyły, bądź jeszcze żyją,

W następnym rozdziale przyjaciółeczki razem, a potem to już powróci dużo akcji z Nicholasem, jak za dawnych czasów xD <zacieram rączki>

Zobaczymy też Vercie z innej strony, ale to później xD

Pozdrawiam💓

M-adzikson🤘




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro