28. Nie sądziłam, że można cię tak łatwo zmanipulować.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Odkładałam do szafy wyprane koszulki. Upchałam do szuflady złożone skarpetki i zamknęłam wysoką, białą trzydrzwiową szafę. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i cicho westchnęłam.

Muszę się w końcu ogarnąć. 

Czułam ściągnięcie na twarzy. Od dawna nie robiłam nic konkretnego podczas jej pielęgnacji, tylko myłam i na szybko smarowałam kremem, albo i wcale. Wysuszona skóra, sińce pod oczami uwidaczniały się po każdej kolejnej źle przespanej nocy. Brwi wymagały konkretnej regulacji, gdyż zaczynały mi się już zrastać i zaraz wyglądałabym, jak Ed z kreskówki na Cartoon Network. Nie wspomnę już o ich szerokości. Przetłuszczone włosy, związane w kucyku, które prosiły się o umycie, tak bardzo, że śmiało można było na nich smażyć frytki. Biała luźna koszulka ubrudzona od ketchupu używanego na śniadanie ukrywała moje lekko odstające boczki, a znoszone, przykurzone na kolanach od sprzątania legginsy okrywały nogi, które od dwóch tygodni nie widziały maszynki do golenia.

Podsumowując – zapuściłam się.

Naprawdę nie miałam ochoty na robienie czegokolwiek dla siebie. Nie miałam chęci, czasu, ani dla kogo to robić.

Zaczęłam pracę na siłowni w zeszłym tygodniu, ale byłam tylko trzy razy na początek. Następna zmiana miała być w środku przyszłego tygodnia, więc prawdopodobnie wtedy powinnam była doprowadzić się do względnego ładu. Prawdę mówiąc, widząc te szczupłe i wysportowane  trenerki i niektóre dziewczyny przychodzące na treningi, było mi wstyd mojej figury. Co prawda nie byłam gruba, ale do ideału brakowało mi sporo. Zdziwiłam się, że przyjęli mnie do tej pracy. W końcu miałam przyjmować ćwiczących i reprezentować siłownię na samym wejściu, więc można powiedzieć, być jej wizytówką, ale widocznie wysportowana sylwetka nie była wymagana. Miałam sprzedawać karnety, wydawać klucze do szatni, zapisywać na zajęcia grupowe i dezynfekować sprzęty, jeśli moja zmiana kończyła się równo z zamknięciem siłowni. Może to nie była praca o wysokich standardach, ale zawsze coś. Łapałam się tego, co mi dawali, a że dosyć dobrze płacili, jak na te obowiązki, to póki co mogłam tam zostać.

Spojrzałam na okno, które pod warstwą kurzu i brudu po zewnętrznej stronie błagało o umycie. Nie miałam zbytnio ochoty, ale trzeba było się wziąć do pracy. Zwinnym ruchem obróciłam się i chciałam wyjść z pokoju, ale wtedy drzwi się otworzyły. Pomyślałam, że to pewnie mama przyszła, ale się pomyliłam. Zobaczyłam, jak zza ściany wyłania się szczupła ręka, która trzyma szklaną butelkę z ciemną cieczą o niewielkiej, ale jednak alkoholowej zawartości. Potem dostrzegłam drugą dłoń, nieco niżej, która wyłoniła się razem z pół metrowym pudełkiem Kinderek, zaraz potem kolejna, jeszcze niżej od poprzednich, z paczką żelków Haribo.

Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową, a zaraz potem dojrzałam dwie czupryny: rudą i blond. Moje przyjaciółki z przyklejonymi uśmiechami, jak z reklamy Colgate, wpatrywały się we mnie, wychylając głowy zza ściany.

– My z prowiantem. Wpuścisz nas? – zagaiła słodkich głosem Margaret.

– Zastanowię się. – Założyłam ręce na piersi. – Przydałyby się jeszcze... – Nie zdążyłam dokończyć, gdy Margaret zniknęła z mojego pola widzenia. Dwie sekundy później wróciła, pokazując z drugiej dłoni litrowe pudełko lodów czekoladowych.

– Okej, możecie wejść. – Tym razem ja uśmiechnęłam się jak szczerbaty do suchara. – Połóżcie słodkości na biurku i do widzenia. – Wskazałam głową białe biurko niedaleko okna, a zaraz potem drzwi. 

– Słucham?! To my specjalnie zmieniamy plany, żeby z tobą posiedzieć, a ty się nad sobą użalasz i masz nas gdzieś?! – uniosła się Sophie, aż ze zdziwieniem odwróciłam się w stronę drzwi. Jej reakcja była gwałtowna i tak bardzo do niej niepasująca. Stała w progu z rozszerzonymi ze wściekłości oczami. Okej, widać nastrój Margaret udzielił się również innym. Ta dziewczyna była oazą spokoju. No chyba że ktoś jej zrobił krzywdę, to nie szczędziła jadu, ale podsumowując Sophie, to taka dobra samarytanka, która dla wszystkich chciałaby najlepiej. Zazwyczaj była spokojna, cicha, trochę mało asertywna, ale nie mogłam jej tego wygadywać, bo sama tym nie grzeszyłam.

– Właśnie? Co ty sobie myślisz? – Tym razem odezwała się druga przyjaciółka, która zdecydowanie bardziej słynęła z nagłych wybuchów i nadmiernego emocjonowania się. – To my tutaj ze słodyczami w dłoni, a ty nas wypraszasz? Oj nie ma mowy.

Po tych słowach weszła w głąb pokoju, odłożyła butelkę wina i lody na blat biurka i przywołała gestem głowy w swoją stronę Sophie.

– Przestań smęcić i się rozluźnij, bo dostaniesz pierdolca. Swoją drogą to niedługo dostaniesz, bo kobieta bez bol...

– Nie kończ! – Od razu jej przerwałam, zanim zdążyła się rozkręcić.

– Taka prawda. Zapomniałaś już o swoich przyjaciółkach. Tylko dom, zakupy, sprzątanie. Kurą domową zostałaś? – ciągnęła dalej Margo.

– Ktoś musi się zająć domem. Po powrocie mamy już nie zjem sobie czegoś na szybko z lodówki zamiast obiadu i muszę bardziej się przyłożyć do obowiązków domowych, żeby jej się lepiej funkcjonowało.

– Ale twoja mama już sobie doskonale radzi, a ty traktujesz ją jak dziecko.

– Miała wypadek, przeszła poważną operację, przypominam ci. Była w śpiączce! – uniosłam się, bo nie miała racji.

Fakt, może mama czuła się już coraz lepiej, ale nie zmieniało to tego, że musiała na siebie uważać. A ja nie miałam zamiaru utrudniać jej powrotu do zdrowia. Opiekowałam się nią, bo taką czułam potrzebę, a że obowiązki, które przyznam się – czasem aż nadto sobie wymyślałam – pomagały mi w zaklejeniu pewnej luki w moim życiu. Chciałam się czymś zająć, by po prostu nie myśleć.

– Margaret ma rację.

Obróciłam się w stronę drzwi, w których progu stała moja mama, trzymająca w dłoni cztery kieliszki do wina. Ruszyła w głąb pokoju.

– Kochanie, ja już jestem sprawna. Naprawdę nie musisz mi ścierać kurzy dwa razy dziennie i przynosić co chwilę jakiegoś jedzenia. Zrobię sobie już wiele rzeczy sama, a ty – spojrzała na dziewczyny, potem znów na mnie – zrób coś dla siebie. Słyszałam zażalenia, że zaniedbujesz przyjaciółki.

Obróciłam głowę w stronę Margaret i spojrzałam na nią spode łba. Wiedziałam, że to jej sprawka i nagadała mojej mamie jakichś bzdur. Zresztą jak zawsze przekabaciła moją mamę na swoją stronę, by coś mi wyperswadować, bądź do czegoś przekonać. Tak też było tym razem.

Westchnęłam i podeszłam do dziewczyn, które usadowiły się na moim łóżku. Usiadłam obok nich.

– Niech wam będzie – mruknęłam, choć tak szczerze nie miałam ochoty nawet na babskie wieczory. Pragnęłam zaszyć się w swojej oazie spokoju albo rzucić w wir mojego nowego ulubionego zajęcia, czyli sprzątania.

– Szkoda, że biorę leki, też bym się podelektowała z wami. – Mama postawiła cztery kieliszki na biurku. – A zapomniałabym – podeszła szybko do drzwi, a ja bacznie się jej przyglądałam, bo nie miałam pojęcia, o co jej chodzi – Jeszcze ktoś do was.

Zmarszczyłam brwi i patrzyłam z wyczekiwaniem, aż ktoś przekroczy próg. Nie zapraszałam nikogo, a jedyna osoba, która przychodziła mi do głowy to Adam, ale on nie był odpowiednią osobą do naszego niezapowiedzianego babskiego wieczoru. Tym bardziej że wzajemne tolerowanie jego i Sophie było mniej niż znośne. Kiedy dojrzałam osobę przekraczającą próg, odetchnęłam. Abigail wyłoniła z uroczym, ale niepewnym uśmiechem na twarzy. Odwzajemniłam uśmiech, bo choć nie spodziewałam się jej w tamtym momencie, to ucieszyło mnie to. Była sympatyczną, otwartą i ciepłą osobą. Polubiłam ją.

– Hej – zaczęła niepewnie i spojrzała na mnie – mogę dołączyć?

– Hej, jasne. Wchodź – zaprosiłam ją, szczerze się przy tym uśmiechając.

– Myślałam, że nie przyjdziesz – odezwała się Margo, kiedy blondynka kroczyła w naszą stronę. – Nie jesteś zła, że zaprosiłam Abi? – Spojrzała w moją stronę, na co od razu pokręciłam głową.

– Pewnie, że nie. Super, że jesteś.

– To ja wam nie przeszkadzam. Idę obejrzeć jakiś serial i się zdrzemnąć – oznajmiła mama i wyszła z pokoju.

– To co? – Margaret wstała i podeszła do biurka. Wzięła w dłoń butelkę Monteverdi poziomkowego i uniosła do góry. – Zaczynamy babski wieczór.

Dwie i pół godziny później siedziałyśmy na podłodze, podparte poduszkami o moje łóżko. Margaret uparła się, by zrobić mi mini metamorfozę, czyli zrobiła mi włosy, które musiałam w końcu umyć. Związała w dwa dobierane, zajęła się moją twarzą: peeling, maseczka i wyregulowała brwi. Przebrałam się w czyste dresy i koszulkę, by nie straszyć dziewczyn starymi, brudnymi łachami. Oglądałyśmy przesłodzone i nierealne romansidła na laptopie, popijając kolejne wino, która mama nam doniosła. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Mój nastrój może się nie poprawił, a ustabilizował. Margaret nie pluła jadem jak poprzednim razem. Unosiła się nad ziemią, znów zachwycając się swoim wspaniałym chłopakiem. I nie wiem, którą sytuację wolałam, bo słysząc jej wzdychanie w trakcje seansu, porównując przy nich Liama, to chyba wolałam, kiedy go beształa i nie chciała słuchać jego imienia. Pogodzili się i twierdziła, że pokłócili się, bo ją zdenerwował. Ot, tak. Cała Margaret. Tak na dłuższą metę, to współczuję chłopakowi, bo ostatnimi czasy zmienność jej nastrojów stała się denerwująca i naprawdę potrzebna była święta cierpliwość do tej dziewczyny.

Dowiedziałam się nieco więcej o życiu Abigail i jej długim już związku i z każdym kolejnym spędzonym razem dniem, moja sympatia do niej rosła. Nie miała przesłodzonego charakteru, była po prostu normalną, prostą, sympatyczną młodą kobietą. Kiedy dowiedziała się, że złapałam się pracy na siłowni, zaproponowała, że gdyby mi nie wyszło, to może załatwić mi posadę w barze Red Fox, w którym pracowała. Jednak nie przyjęłam tej propozycji, bo szczerze powiedziawszy, bałam się pracować w tego typu miejscu, ze względu na okoliczności, które mnie spotkały. Musiałabym wracać po nocach i użerać się z pijanymi, nieznajomymi mężczyznami, którym nie wiadomo, co chodziło po głowie. I mimo że miałam już za sobą te okropności, które musiałam przejść, a facet, który był za to odpowiedzialny siedział w areszcie, czekając na proces, to miałam obawy, że przez kogoś był wynajęty. Było wielkie prawdopodobieństwo, że mój prawdziwy prześladowca gdzieś żył i czyhał w ukryciu. Choć nie chciałam o tym myśleć w ten sposób, to nie mogłam przestać. Jednakże dalej nie miałam pojęcia, komu podpadłam, by mógł chcieć się na mnie zemścić. A to, że nie otrzymałam od tamtego czasu żadnej dziwnej wiadomości, przekonywało mnie, że może po prostu przesadzam i byłam przewrażliwiona. Druga opcja była taka, że facet był po prostu nienormalny i wycelował sobie mnie bez powodu, albo – też mnie taka myśl naszła – z powodu mojego ojca. Może on komuś zaszedł za skórę i chciał poznęcać się na jego córce? Może to mąż tej jego zdziry? Tego nie wiedziałam, ale mimo tom co pewien czas te wszystkie myśli zaprzątały mój sen z powiek.

Ten piątkowy wieczór był przyjemny i trochę odetchnęłam od codzienności, która nie ukrywam, zaczęła być monotonna, ale sama sobie taką zafundowałam.

– Sophie, a ty jak się masz w sprawach sercowych? Nigdy z nikim nie przychodziłaś na imprezy? Masz kogoś?

Sophie wyraźnie się spięła po tym pytaniu. Zacisnęła mocno wargi, a jej wyraz twarzy nie okazywał radości. Jedyną osobą, która nie miała humoru i prawie w ogóle się nie odzywała, jedynie słuchała i odpowiadała na pytania, była właśnie ona. Nie wiedziałam, co się stało, dlaczego jej nastrój był nie najlepszy. Choć trapiło mnie to, ponieważ było mi jej żal, kiedy widziałam ją taką smutną i po części nieobecną, to o nic nie pytałam. Szczerze powiedziawszy, nie miałam pojęcia, czy poruszać ten temat, czy nie popsuje jej do reszty humoru. Jednak kiedy Abigail zadała jej pytanie, sprawa się rozjaśniła.

– Już nie – odpowiedziała zdawkowo, zawieszając wzrok gdzieś w przestrzeni.

– Oj to przykro mi. Jeśli to świeża sprawa to przepraszam, że zapytałam. – Abi posmutniała, gdy zdała sobie sprawę, że być może rozdrapała świeżą ranę i faktycznie, patrząc na Soph, można było tak pomyśleć.

– Tak, świeża – odpowiedziała, tępo wpatrując się przed siebie. – Zapowiadało się dobrze, ale nasze drogi niestety niespodziewanie się rozeszły. – Wzięła głębszy wdech i wypuściła go ze świstem. – Ten, który jest za to odpowiedzialny, pożałuje – warknęła, czego się po niej nie spodziewałam.

Kilka tygodni temu powiedziała nam, że poznała nowego chłopaka parę miesięcy temu. Kiedy nie wyszło jej z Leo, tym chłopakiem z Internetu, odnowiła z nim kontakt. I choć nigdy nam go nie przedstawiła, bo nie chciała, by wyglądało to z jej strony zbyt poważnie, póki się nie upewni, co do jego zamiarów, to sądząc po jej reakcji na zakończenie tej relacji, musiało zacząć się rozwijać w dobrym kierunku. Strasznie było mi jej szkoda. Była taką dobrą i czułą dziewczyną, a nie mogła znaleźć swojej miłości. Może czekała gdzieś blisko, a ona patrzyła zbyt daleko?

– Wszystko się spieprzyło przez nich. – Ciągnęła dalej Sophie, ale żadna z nas nie chciała się wypytywać o szczegóły. – Pożałują! – Jej przybicie, a w tym momencie wściekłość, gdy wspominała o tym, były wręcz namacalne. Całe szczęście, tę gęstniejącą atmosferę przerwała Abi:

– Tak, to może napijmy się za niedogodności, które pieprzą nam spokojne i szczęśliwe życie. Spijmy je, żeby poszły sobie do kogoś innego.

– Jestem za! – wrzasnęła Margo, zbyt entuzjastycznie. Na rudowłosą zdecydowanie bardziej z naszej trójki wpłynął alkohol. Każda wypiła po kilka kieliszków, ale nie byłyśmy pijane. Jedynie Margo zaczęła nieco odczuwać procenty. Sama czułam jedynie przyjemne ciepło, które rozgrzewało moje ciało i to, że moje głupie myśli coraz dalej odpływały w zakamarki umysłu, sprawnie się chowając i czyhając na kolejny atak. Jednak w tamtym momencie się nie przejmowałam ani obowiązkami, ani nawet Nicholasem, który oczywiście się nie odezwał po naszym małym napadzie. Zresztą nie miałam się co dziwić, przecież sama tego chciałam.

Skarciłam się w myślach, że moje myśli zawędrowały na nieodpowiednie tory.

Margaret podeszła po butelkę i dolała każdej po kolei czerwonej cieczy do wysokich kieliszków. Upiłam pierwszy łyk półsłodkiego poziomkowego wina i oparłam głowę o łóżko, przymykając powieki, kiedy alkohol spływał po moim gardle. Westchnęłam cichutko, zastanawiając się, kiedy to wszystko się tak skomplikowało. Mój napad, zdrada ojca, wypadek mamy i kolejny napad na mnie, kłótnie z ojcem, opieka nad mamą, do tego niebezinteresowna relacja z Nicholasem. A po tym wszystkim? Straciłam resztki wiary w niektóre rzeczy, mój styl życia się zmienił, przestałam czerpać przyjemności z tego i tak marnego padołu łez. Mówię tak, jakbym wcześniej czerpała.

Och Veronico, ten alkohol wcale ci nie pomaga w zapomnieniu. Załączył ci się tryb analizowania.

 – Dalej nie mogę sobie wyobrazić, jak obie przydzwoniłyście Nickowi i to jeszcze w centrum miasta. – Abigail kiwała z rozbawieniem głową. – Ciebie – odwróciła się w stronę Margo – to sobie wyobrażam, ale po tobie – tym razem jej spojrzenie wylądowało na mnie – to tego się nie spodziewałam. Znaczy, miałaś prawo oczywiście, ale jakoś tego nie widzę w swojej wyobraźni.

Uśmiechnęłam się do niej. No tak, może na co dzień nie byłam tak odważna, by lać kogoś po pysku przy samym ratuszu i jeszcze na oczach obcych ludzi, ale wtedy złość przejęła władzę. Cóż poradzić? Stało się. A to wszystko przez Margo, która wysiadła z tego samochodu i poszła do niego. Gdyby nie ona, pewnie zostawiłabym to tak, jak było.

– Jak to nie? Nie pamiętasz, jak się na Amandę rzuciła? – ożywiła się nagle Margo. – To był dzień, który zapamiętam do końca życia.

Zmarszczyłam brwi z politowaniem i przewróciłam oczami.

– Serio? To jest twoja najbardziej fascynująca rzecz, którą chcesz pamiętać przez tyle lat?  – zapytałam.

– Tak – odpowiedziała od razu z szerokim uśmiechem – ale wisienką na torcie byłoby jeszcze to, gdybym zobaczyła sprzęt... – Chciała dokończyć, ale uświadomiła sobie, że do pokoju weszła jeszcze jedna osoba. Choć nasze mamy dawno wiedziały, że nie jesteśmy dziewicami, to i tak w ich obecności krępowałyśmy się rozmawiać na takie tematy. Nawet Margaret.

– A właśnie mamo, miałam ci mówić – zaczęłam, wyłapując z nią kontakt wzrokowy, gdy usiadła na krześle przed biurkiem. – Kiedy wychodziłam z apteki, zaczepił mnie jakiś mężczyzna.

– Damon – wtrąciła się Margo, a że siedziała zaraz obok mnie po prawej stronie, to pacnęłam ją w ramię.

Na twarzy mojej mamy wypłynęło skonsternowanie.

– W sumie, jakby połączyć urodę Damona i Lucyfera to wtedy wyszedłby, pisz, maluj Nicholas.

Przewróciłam oczami na słowa paplającej Margo, której serio wino uderzyło już do głowy.

– Nie Damon, tylko Salvatore. Znasz go? – Spojrzałam na mamę. – Widziałam go w aptece, a potem jak wyszłam, to mnie zaczepił. Nie wiem, skąd mnie znał. Mówił, że jestem do ciebie podobna i że mam cię pozdrowić. Mamo? – Zaczepiłam ją, bo wyglądała, jakby się zawiesiła i nie kontaktowała. Po moich słowach się ocknęła.

– Salvatore Gravano? – zapytała, przenosząc spojrzenie na mnie.

– Tak, chyba tak.

Jej ciało się spięło, a zadowolenie, które przed chwilą widniało na jej twarzy, zastąpiło dziwne zmieszanie.

– Znasz go? – drążyłam, choć miałam wrażenie, że to nazwisko nie wywarło na niej przyjemnego wspomnienia – Mamo?

– Yy... nie... znaczy tak.

Zmarszczyłam brwi, bo jej zmieszanie wywołało we mnie zaciekawienie. Byłam ciekawa, kim był ten mężczyzna i dlaczego, tak dziwnie zareagowała.

– Kto to?

– To znajomy. – Wstała na równe nogi i posyłając mi ostatnie krótkie spojrzenie, wyszła bez słowa z pokoju.

Okej, czyli niczego więcej się nie dowiem.

– Dobra, to czas najwyższy się napić. – Głośny głos Margaret rozniósł się po moim pokoju. Podniosła się i napełniła kolejny raz nasze kieliszki.

Uniosłyśmy w górę, stykając się delikatnie szkłem i upiłyśmy po łyku alkoholu. Dochodziła dwudziesta pierwsza i musiałam przyznać, że zaczęło mnie ogarniać znużenie. Alkohol rozgrzewał od wewnątrz, szybko krążąc w żyłach. Wieczorowa pora, oglądanie filmów w pozycji półsiedzącej, a do tego intensywnie miniony dzień, dały o sobie znać. Dlatego otworzyłam szeroko usta, wzięłam głęboki wdech, przymykając powieki i zaraz potem wydech. Przysunęłam i zakryłam dłonią rozszerzające się usta. Kiedy zakończyłam ziewanie, otworzyłam powieki i wytarłam, zebrane w ich kącikach łzy. Spojrzałam kątem oka w bok, na moją lewą stronę i dojrzałam, że Abi zaczęła ziewać zaraz po mnie. Zaśmiałyśmy się obie. Gdzieś kiedyś słyszałam o tym, by nie zarazić ziewaniem drugiej osoby, trzeba jej przyłożyć zimny kompres na głowę. Teoria niesprawdzona w praktyce, dlatego nie wiem, czy jest prawdziwa. No i po co? Nie mam bladego pojęcia. Pokręciłam głową, unosząc delikatnie kąciki ust na swoje dziwne myśli, które zresztą przerwała na szczęście Abigail:

– Co z tym wspólnym weekendem?

– Właśnie! – ożywiła się Margo, krzycząc zbyt entuzjastycznie, przez co aż się wzdrygnęłam, gdy krzyknęła mi wprost przy uchu. Przekręciłam powoli głowę w prawo, blokując spojrzenie z zielonymi tęczówkami, które w tamtym momencie było delikatnie mętne, a białka przekrwione. Jednak mimo to, widziałam w nich niemal błagalne spojrzenie. – Roni, Roni, Roni. – Przekręciła ciało i usiadła po turecku, składając dłonie i wnosząc tuż nad moją twarzą. – Proszę, proszę, proszę – wydawała z siebie dźwięki, jak u małego dziecka, a ja patrzyłam się na nią z politowaniem.

Tak, zdecydowanie pani już wystarczy.

– Nie, ale wy przecież jedźcie. Ja nie jestem tam potrzebna.

– Ale ja chcę z tobą. – Założyła dłonie na klatce piersiowej i zrobiła smutną minę.

Boże, tak bardzo, jak tę dziewczynę kochałam, tak bardzo mnie irytowała. Zachowywała się jak dziecko i uparła się, by wyciągnąć mnie na wspólny wyjazd na domki letniskowe w Spectacle Island, czyli największym zbiorowisku młodzieżowym na naszej wyspie. W okresie letnim było to niezwykle oblegane miejsce. Krótko mówiąc: studenci, zalewanie w trupa, seks w krzakach, na wiosnę chrzciny. Oczywiście nie brakowało wakacyjnych miłostek, kończących związek kłótni, czy zapalenia płuc od pływania po pijaku w zimnej wodzie w środku nocy. Podsumowując: NIGDY TAM NIE POJADĘ!

– Poświętujemy rozpoczęcie lata. – Dalej próbowała mnie przekonać.

– Koniec semestru jakiś miesiąc temu – sprostowałam.

Gdy Abigail powiedziała o planach jej paczki na ten wyjazd, rozochocona Margaret od razu się zgodziła. Nawet zaczęła już planować, co ze sobą zabierze. Jej entuzjazm nieco przygasł, gdy oznajmiłam, iż ja się nigdzie nie wybieram. Fakt, nigdzie nie świętowaliśmy przerwy letniej (no, poza jednym osobnikiem, który zapewne dobrze się bawił z koleżanką Victoria's Secret), ale naprawdę nie miałam ochoty nigdzie jechać, beztrosko się bawić, a w głowie mieć moją mamę, która musiałaby zostać sama. I tak zachowałam się wyjątkowo nieodpowiedzialnie, gdy leżała w szpitalu, a ja zabawiałam się w sypialni chłopaka, który mnie wykorzystał.

– Wtedy to nie był dobry czas. Teraz sobie to nadrobimy. Przyda ci się trochę odcięcia od domu, bo serio zaraz wyrosną ci pióra. – Margaret złapała mnie za ramiona i zaczęła je pocierać, zerkając na nie z boku. Odsunęłam się od niej, patrząc na nią jak na idiotkę.

– Jakie znowu pióra? Co ty pierdolisz?

– No jak staniesz się kurą domową, to wyrosną ci pióra. Czego tutaj nie rozumiesz? – Wzniosła ku górze oczy, nie mogąc zapewne pojąć, mojego niezrozumienia. Choć było kompletnie na odwrót. Nie przyswoiłam jej rozumowania, ale to nie było nic dziwnego. W końcu wypita Margaret, to coś podobnego do Liama udającego stan upojenia alkoholowego. A stan kompletnego zlania u Margaret, to już poziom hard w kontroli swojej cierpliwości.

Westchnęłam ciężko i oparłam głowę o łóżko, przymykając powieki.

– Margo, ja nie jadę. Zostaję w domu. Wy jedziecie, dobrze się bawicie – mówiłam cicho i powoli, by z łatwością mogła zrozumieć moje słowa. Skoro głośno i dosadnie nie rozumiała słowa "nie", to dlaczego by nie spróbować inaczej, mając nadzieje, że tym razem zrozumie?

– Jedziesz i koniec.

Tak, nie zrozumiała.

– To tylko weekend. Chłopacy pracują w tygodniu, więc odpada dłuższy wyjazd. Tylka ja mogę wziąć wolne. Wyjechalibyśmy w piątek po południu, wrócili w niedzielę wieczorem. – Abigail dołączyła do przekonań Margaret, a ja w tamtym momencie miałam ochotę wrzasnąć.

I ty, przeciwko mnie?

– Sophie, ty też się zastanów. Miło będzie, jeśli jednak się zgodzisz.

– Nie – odpowiedziała cierpko, a ja, choć dalej nie wiedziałam, dlaczego ona nie chciała, to popierałam ją w tamtym momencie. Od razu oznajmiła, że ma inne zajęcia i nie pojedzie. Oczywiście ją doskonale rozumiałam. Szkoda, że tylko jako jedyna.

Kiedy myślałam, że w końcu zakończymy ten temat, który był wałkowany kolejny raz, przeszliśmy na inny. Weszliśmy na grząski lód, po którym naprawdę nie miałam w tamtym momencie ochoty stąpać.

Abi zwróciła się do mnie:

– Z tego co wiem, to Nicholasa nie będzie. Chociaż wiesz, że to nasz przyjaciel i wiem, jakie są wasze aktualne stosunki, to nie mogę cię zapewnić, że nie będziecie się widywać. To jest sprawa między wami, a my go nie odepchniemy. Popełnił błąd, ale to wy musicie dojść do porozumienia. Nie będę cię namawiać do pogodzenia się z nim, bo wiem, że cię to zabolało i uwierz, nas też. To co jest między wami, musi się wyklarować przez was samych. Potrzebujesz czasu i jeśli o niego chodzi, to mówię ci, że raczej go nie będzie. Ale nie mogę też zapewnić, że uda ci się go cały czas unikać. Margaret jest dziewczyną Liama, więc jest już w naszej paczce, a jej przyjaciółki mają takie same względy. Nicholas też, więc rozumiesz...

– Rozumiem, nie o to chodzi – zapewniłam.

– A o co? O mamę? Moja przyjedzie do niej. Roni, do cholery! Zarzędz...Zawrzę...Za...Kurwa! – Margo nieudolnie próbowała coś powiedzieć, jednak jej język zaczął się plątać. Prychnęłam pod nosem, bo ewidentnie w jej głowie zaczynało coraz bardziej szumieć.

– Zarządzam – wtrąciła się Sophie, na co Margo posłała jej zaskoczone spojrzenie.

– Skąd wiedziałaś? – Margo wdzięcznie, skinęła głową w jej stronę. Ta, w odpowiedzi jedynie wzruszyła ramiona.

– Nooo, więc to co powiedziała Sophie. Jedziesz i koniec. Zaraz cię spakuję. – Wstała na równe nogi z zamiarem podejścia do szafy, a ja w ostatniej chwili złapałam ją za nadgarstek.

– To jest dopiero w przyszłym tygodniu – przypomniałam, na co przewróciła oczami.

– Przecież wiem. – Westchnęła i opadła na łóżko plecami, ale zaraz szybko i gwałtownie się podniosła, przez przypadek kopiąc mnie przy tym w ramię. Zgromiłam ją spojrzeniem i już miałam ją opieprzyć, ale ona w tym czasie się odezwała:

– A co do tego waszego – skrzywiła usta w grymasie, jakby jadła coś kwaśnego – pożal się Boże przyjaciela. Nie mam ochoty go widzieć na oczy, bo tym razem zrobiłabym mu co innego i z czym innym.

Zwęziła złowrogo oczy, patrząc gdzieś przed siebie.

– Jedno pytanie. – Spojrzała na Abi – wiedzieliście o tym?

Blondynka cichutko westchnęła. Jej błękitne tęczówki, które była o tak intensywnym odcieniu, odznaczały się przy jej bladej cerze. Rzuciła krótkie spojrzenie na mnie, ale zaraz przeniosła na Margo.

– I tak i nie.

– Czyli? – dopytywała rudowłosa.

– Wiedzieliśmy o tym, że chciał się zemścić na panu mecenasie, który nie chciał go bronić. Mimo że bezpośrednio nie był winny, to nie zmienia to faktu, że był pod wpływem i to go nie usprawiedliwia. Ale on był wtedy taki gniewny i kiedy koniec końców przegrał sprawę, a jego ojciec musiał dużo się natrudzić i wpłacić sporo kasy, by go wyciągnąć. Wtedy ich stosunki jeszcze bardziej się pogorszyły, do tego rozstanie z Rose i ta cała tragedia z nią. – Zamyśliła się na moment, ukazując zbolałą minę. – Zapowiedział, że się zemści w jakiś sposób, kiedy dowiedział się, że prawnik ma córkę, a że ją zna z dzieciństwa, czy coś takiego, to wymyślił ten plan. Ale niedługo potem wyjechał i zapomniał. Kiedy wrócił, już nie wspomniał o tym. My naprawdę nie wiedzieliśmy, że o ciebie chodziło.  – Spojrzała się na mnie. – Nawet nie skojarzyłam po nazwisku. Kiedyś Liam coś napomknął o twoim ojcu i nas olśniło. Daniel przemaglował Nicholasa, ale ten zapewniał, że to nie o to chodzi. Mówił, że po prostu cię polubił. O tym, że Amanda wiedziała o wszystkim, nie mieliśmy pojęcia. Po tym, jak się wszystko wydało, to wyjaśnił wszystko i nie będę mówić co, bo nie chcę cię do niego przekonywać na siłę. Ale – jej oczy błysnęły ze współczuciem – mogę zapewnić, że on zrozumiał. Popełnił błąd i żałuje. I wiem też jedno.

WestchnęłaM, a po jej kolejnych słowach, nie miałam pojęcia co powiedzieć. Z jednej strony pomyślałam, że to mi odpowiada. W końcu sama tego chciałam. Jednak z drugiej poczułam dziwne ukłucie w sercu i zdezorientowanie. Bo w tamtym momencie przestałam wierzyć, że dobrze zrobiłam. Co innego, gdy ktoś czegoś chce. Albo inaczej – ktoś myśli, że to jest odpowiednie, a to się naprawdę to się dzieje i wtedy przychodzi coś, co mąci nam w głowie, a wtedy się zastanawiamy. Czy to było dobre rozwiązanie? Czy aby na pewno tego akurat chciałam? Wtedy, gdy to miało naprawdę się wydarzyć, nie byłam już tego tak bardzo pewna. Mój rozum został przyćmiony z tym mniej odpowiedzialnym narządem – sercem. I stanęłam w rozterce.

– Wiem, że teraz będzie próbował cię odtrącić i robił wszystko, byś go jeszcze bardziej znienawidziła.

Spuściłam głowę na dół, bo tak bardzo nie chciałam tego. Tak, kobieta zmienną jest. Nie było tak, że go nienawidziłam. Zranił mnie i stracił w moich oczach. Moje zaufanie do niego zmniejszyło się do minimalnego stopnia, ale dalej go lubiłam. Chociaż... czy można kogoś lubić, skoro ten ktoś tylko udawał kogoś innego?

Kolejny raz ktoś przerwał moje przemyślenia i tym razem była to wściekła Margaret:

– Ty dupku! – krzyknęła. Szybko obróciłam się za siebie, spoglądając na Margo, która siedziała ze skrzyżowanymi nogami na łóżku i trzymała przy uchu telefon. – Masz tutaj w tej chwili przyjechać! Jeśli nie pojawisz się tutaj za dziesięć minut, to sama przyjadę i jaja ci przy samej dupie utnę!

Nie oszczędzała swoich strun głosowych, unosząc głos. Wypowiadała kolejne słowa ze wściekłością, jakby ktoś porządnie ją wkurzył.

Biedny Liam – pomyślałam. Pewnie chłopaczyna znów coś nie tak powiedział albo napisał i masz. Zmienność nastrojów Margo reanimacja: czas, start.

Jednak coś mi nie pasował, a mianowicie, gdy przyjrzałam się dokładniej, to natychmiast wstałam na równe nogi, rzucając się na nią.

– Co ty wyprawiasz? – rzuciłam szybko, gdy dotarło do mnie, że nie trzymała w dłoni swojego telefonu z białym w kwiatowe wzory case'em, tylko złotego iPhone'a – MOJEGO.

Uduszę ją! Poćwiartuje i wrzucę do kontenera z irytującymi rudzielcami.

Próbowałam wyrwać jej telefon, ale ta się zapierała. Szybko wstała, podnosząc telefon do góry, a ze względu na jej wysoką sylwetkę, większą od mojej o dziesięć centymetrów, nie udawało mi się go odebrać. Warknęłam na nią, potem dalej się przez chwilę szamotałyśmy.

– Jedziesz już? Pozostało ci siedem minut. – Margaret znowu odezwała się do telefonu i to by moment, w którym mogłam wyrwać jej go z rąk. Złapałam szybko za sprzęt, odrywając od jej ucha. Dziewczyna się tego nie spodziewała, bo jej mina nagle zmieniła się na zaskoczoną. Szeroko otworzyła oczy i usta. Spojrzałam szybko na wyświetlacz i warknęłam pod nosem, potem przeniosłam zacięte spojrzenie na nią i stwierdziłam, że jednak przegrana walka o telefon nie okazała się winną jej zaskoczeniu. Była zdziwiona i jednocześnie przestraszona, gdy zachwiała się przy brzegu łóżka, a jej noga ześlizgnęła się po pościeli. Nie zdążyłam zareagować, kiedy z hukiem spadła na podłogę, wyginając sobie przy tym drugą nogę w dziwną stronę na łóżku.

– Margo! – krzyknęłam.

Zamarłam przez sekundę, ale zaraz szybko się ocknęłam i podbiegłam w jej stronę. Zaraz za mną Abi i Sophie. I  miałam już przeraźliwe myśli. Widziałam kałużę krwi, jej połamane kości, wystające na zewnątrz, przebite przez cienki materiał legginsów. Jednak kiedy przyjrzałam jej się dokładnie, to zauważyłam, że nic takiego nie miało miejsca. Odetchnęłam z ulgą, gdy kucnęłam przy niej i o wstępnych oględzinach nie dostrzegłam krwi, ani makabrycznych widoków otwartych złamań. Leżała na boku z jedną nogą na podłodze, a druga wygięta znajdowała się na łóżku. Powieki miała przymknięte, a usta delikatnie rozchylone.

– Wszystko okej? Margaret? – Mój głos lekko zadrżał, kiedy nie odpowiadała.

Matko a jak jej coś się stało?

Przerażenie ogarnęło moje ciało, kiedy nie odpowiadała. Delikatnie szturchnęłam jej ramię, by czasem nie zrobić jej dodatkowej krzywdy. I wtedy jej ciało zareagowało, a ja myślałam jedynie o tym, jak wielki kamień spada mi z serca. Wypuściłam ze świstem powietrze i pokręciłam głową,  przymykając powieki w akompaniamencie jej śmiechu. Nie to byłoby niedopowiedzenie. W akompaniamencie jej głośnego rechotu.

– Głupia! – Otworzyłam oczy i spojrzałam na nią z wyrzutem. – Wiesz jakiego stracha mi napędziłaś?

– Na pewno nic ci nie jest? – Kucnęła obok mnie Sophie.

Rudowłosa nie mogła przestać się śmiać, a mnie coraz bardziej zaczął irytować ten dźwięk.

– Bardzo zabawne, naprawdę. Boki zrywać – sarknęłam w jej stronę. Dziewczyna otworzyła oczy i spojrzała na nas spod długich wytuszowanych rzęs, których tusz delikatnie się rozmył od łez, lecących podczas śmiechu.

– Lewy półrzytek mnie boli – Wykrzywił wargi w grymasie bólu i podniosła się do siadu, ściągając z łóżka nogę. Usiadła na przeciwnym niż upadła boku i zaczęła gładzić swój pośladek.

– Dobrze, że nie lewa półkula. Chociaż tam pewnie i tak nie miałoby co boleć przez brak zawartości. I po co ci to było? – Spojrzałam na nią z wyrzutem.

I wtedy sobie przypomniałam, że nie rozłączyłam połączenia. Kiedy Margo upadała, rzuciłam telefon na łóżko. Pewnie Nicholas już zdążył się rozłączyć, ale jakaś część mnie (ta głupsza) wolała to sprawdzić. I naprawdę nie mam pojęcia, co mnie podkusiło. Powinnam była od razu rozłączyć, ale od pewnego czasu miałam głupie pomysły i widząc wiszące połączenie, przyłożyłam telefon do ucha. I nie wiem, po cholerę to zrobiłam.

– Nicholas? – odezwałam się niepewnie z delikatną chrypką, którą wywołało nagłe wysuszenie gardła. Serce łomotało mi w piersi, wyczekując jego odpowiedzi. I nie wiem, co byłoby lepsze. Gdyby się nie odezwał i urwał połączenie? Czy czując cholernie niespodziewane rozpływanie się ciepła w moim sercu, gdy usłyszałam jego niski, zmartwiony głos?

– Veronica? Co się dzieje? O co chodzi?

Chyba i to i to było nieodpowiednim wyborem. Każde łamałoby mi serce.

– Nic – odpowiedziałam po chwili, zdając sobie sprawę, że skoro się odezwałam, to wypadałoby... W sumie nie wiem co. Przeprosić? Pożegnać? Zlać? Dać Margaret dokończyć jej wywody? Nie. To ostatnie od razu wykluczyłam.

– Co to za hałasy? Mam przyjechać? Nie wiem, o co chodzi – kontynuował. Słychać było, że był zmieszany.

– Nie, nie. Nie przyjeżdżaj. Margo – zerknęłam na moją przyjaciółkę, która ożywiła się na mój głos – plecie bzdury.

Znów przeniosłam spojrzenie na nią, karcąc ją wzrokiem, ale nawet nie zauważyłam, kiedy stanęła obok mnie i wyrwała mi telefon.

– Masz tutaj przyjechać! – Znów się wydarła. – Na kolanach Veronicę przeprosić. Ale jeszcze przed tym...

– Kurwa! Bawcie się dalej same!

Usłyszałam oburzenie i dźwięk z hukiem odstawianego szkła.

Wtedy wszystkie trzy równocześnie przeniosłyśmy spojrzenie na właścicielkę wypowiadającą te słowa. Złość. Nie. To wściekłość i dziwne jakby uczucie zawodu przepełniało błękitne tęczówki blondynki, kiedy ta patrzyła na mnie z zacięciem.

– Ciągle tylko Veronica to, Veronica tamto. Miałyśmy w trójkę posiedzieć i się zrelaksować, a ciągle tylko nadajecie o potwornym życiu Veronici. Świat nie krąży tylko wokół ciebie. – Jej wzrok się wyostrzył, kiedy z żalem na mnie patrzyła, nie odrywając swojego spojrzenia ze mnie. – Ostrzegałam cię. Mówiłam, żeby mu nie ufać, to mnie nie słuchałaś. A teraz co? Niby przeżywasz, a jeśli przyszedłby i rzucił się na ciebie, to od razu byś mu wybaczyła. Jesteś naiwna Veronica. Bardzo naiwna. Nie sądziłam, że można cię tak łatwo zmanipulować.

Dziwne ukłucie pojawiło się w moim sercu, gdy patrzyłam na moją drugą przyjaciółkę. Sophie wypowiadała te słowa z taką mocą, że miałam ochotę się rozpłynąć w powietrzu, zapaść się pod ziemię. Zniknąć i nie pokazywać się więcej albo cofając czas o kilka godzin wstecz. Było mi cholernie wstyd, kiedy uświadomiłam sobie, że miała rację. Bezwiednie opuściłam głowę w dół. Byłam okropną przyjaciółką. Miała rację. Większość rozmów od jakiegoś czasu krążyła wokół mnie i tego, co działo się w moim życiu. Sophie nie miała tego dnia humoru. Rozstała się z kimś, kto prawdopodobnie wzbudził w niej zaufanie i jej się podobał. A ja byłam tak paskuda, że nawet nie wiedziałam, jak miał na imię. Powinnam była z nią porozmawiać, wypytać jak się czuje. Dowiedzieć czegoś o tym chłopaku, a tymczasem zajęłam się swoim życiem, zapominając przy tym o moich bliskich. Bliskich, którzy również mieli swoje problemy, a ja powinnam ich wspierać, a nie pogrążać się tylko w swojej rozpaczy. Pomrugałam szybko powiekami, ponieważ oczy zaczęły mnie piec. Chciałam odpędzić niechciane łzy, kiedy usłyszałam trzask zamykanych drzwi, przez które wyszła zdenerwowana Sophie.

I cały przyjemny wieczór rozpłynął się bezpowrotnie, pozostawiając po sobie jedynie poczucie winy.

Upijałam kolejny łyk czerwonej cieczy. Przyjemne, uspokajające ciepło spłynęło po moim gardle. Odłożyłam delikatnie kieliszek, stukając cicho o emaliowaną, białą powierzchnię kwadratowej wanny. Para unosząca się znad niej już dawno przestała się ulatniać. Przesiedziałam w łazience coś koło godziny, może półtorej. Moja skóra pomarszczyła się od długiej posiadówki w wodzie, a ciało wyziębić, gdyż woda była już zimna, ale nie przeszkadzało mi to. Wino mnie rozgrzewało.

Kiedy stwierdziłam, że już wystarczy tego hartowania w wodzie i moich przemyśleń dotyczących minionego wieczoru, wyszłam w wanny. Owinęłam się ręcznikiem, wsunęłam stopy w kapcie i wypuściłam wodę z wanny. Wzięłam kieliszek i butelkę z wanny i położyłam go na szarym marmurowym blacie przy umywalce, zaraz obok wanny. Spojrzałam w lustro i kiedy dostrzegłam swoje odbicie, miałam ochotę palnąć sobie w łeb. Przetarłam twarz dłońmi, zarywając ją przez chwilę. Wzięłam dłonie z twarzy i znów spojrzałam w lustro.

– Jesteś wstrętna, okropna i samolubna – mówiłam sama do siebie.

Wydałam z siebie dźwięk irytacji i nie mogąc już dłużej na siebie patrzeć, odeszłam stamtąd. Wzięłam butelkę wraz ze szkłem i wyszłam na korytarz. Weszłam do kuchni i odłożyłam na swoje miejsce rzeczy, które trzymałam w dłoni. Po drodze chciałam jeszcze wejść do mamy, żeby ją przytulić i zobaczyć, czy wszystko jest okej, ale gdy weszłam do sypialni rodziców, nie znalazłam jej tam. Myślałam, że pewnie jest w drugiej łazience na górze.

Wspięłam się po stopniach na górę i weszłam do swojego pokoju. Wzięłam głęboki oddech i chciałam zapalić światło, jednak kiedy moja dłoń znalazła się na srebrnym włączniku, zdałam sobie sprawę, że było już zapalone. Zmarszczyłam zastanawiająco brwi, bo byłam pewna, iż gasiłam po wyjściu z pokoju. Kiedy moja głowa obróciła się w bok, w stronę łóżka, odskoczyłam gwałtownie do tyłu. Wpadłam plecami na futrynę, będąc całkowicie zaskoczona widokiem, który mnie zastał. W osłupieniu wpatrywałam się w ciemnobrązowe tęczówki, które dokładnie śledziły każdy centymetr mojej twarzy. Siedział na brzegu łóżka z poważną miną. Popielata bluza z kapturem, przekładana przez głowę okrywała jego tors, a nogi czarne dresowe spodnie ze ściągaczami na kostkach. Stopy zakrywały czarne buty sportowe z białą podeszwą i tego samego koloru znaczkiem Nike. Roztrzepane ciemne włosy, wyglądały, jakby żyły swoim życiem, jednak nie zabierało to jego uroku, wręcz przeciwnie. I nie byłoby w tym nic dziwnego, choć nie miałam pojęcia, jak się dostał do mojego pokoju. Już raz miała miejsce taka sytuacja i kiedy przeniosłam spojrzenie na okno, które zostawiłam otwarte, dostałam jasną odpowiedź. Jednak było w tamtej chwili coś nie tak. Kiedy wpadłam przestraszona do tyłu, obijając o futrynę, mój ręcznik się poluzował, po czym spadł na podłogę.

Przez kilka krótkich, choć dla mnie o wiele za długich chwil stałam naprzeciw Nicholasa calusieńka jak Bóg mnie stworzył. Nago.

Moje policzki zaczęły płonąć żywym ogniem, a zażenowanie ogarnęło mnie po sam czubek głowy. A ja taka zapuszczona – pomyślałam.

On wtargnął do twojego pokoju, a ty myślisz teraz o tym, że nie chciało ci się ogolić?

Nie no, ze mną naprawdę coś chyba było nie tak. Ale to nie było najgorsze, bo mój szok trwał jakiś czas i choć uświadomiłam sobie, że ręcznik nie okrywa już mojego ciała, to dalej stałam oniemiała w tej pozycji. Dopiero kiedy brunet wstał i ruszył w moją stronę, wpatrując się w mój biust, ocknęłam się. Schyliłam się i chwyciłam szybko ręcznik. Obróciłam się do niego tyłem i przyłożyłam ręcznik do siebie.

Tak Vera, pokaż mu jeszcze dupę.

Ten chłopak działał na mnie w zły sposób. W jego towarzystwie moje półkule pracowały w spowolnionym tempie. Bardzo spowolnionym i w dodatku nieco zaburzał poprawne myślenie. Skarciłam się za to w myślach i szybko otrząsnęłam. Owinęłam się szybko ręcznikiem, ciasno obwiązując i odwróciłam, przybierając na twarz wściekłe spojrzenie. Zamknęłam szybko drzwi, żeby czasem nie usłyszała nas mama. Miałam dość siebie samej za takie podejście. Miałam dwadzieścia lat, a ukrywałam się jak nastolatka. Ale nie miałam wtedy ochoty na tłumaczenie całej historii, zwłaszcza tego, jak i dlaczego się zakończyła.

Brunet stał niecały metr ode mnie ze spojrzeniem utkwionym na moim ciele. Skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej, by jeszcze dodatkowo uchronić, przed ewentualnym odwiązaniem ręcznika. Może doszło pomiędzy nami do zbliżenia, ale to nie zmieniało faktu, że nie chciałam, by mnie taką widział. Wstydziłam się.

– Co ty tutaj robisz? I jak wszedłeś? – odezwałam się w końcu, przerywając tę niezręczną ciszę.

Okej, mogłam sobie darować to drugie pytanie, bo już wcześniej doszłam do tego. No, ale jak już mówiłam: zaburzenia myślenia.

Nicholas wzruszył ramionami i zerknął przez ramię w stronę okna.

– Zostawiłaś otwarte – powiedział, a mnie po raz kolejny na dźwięk jego głosu, zrobiło się cieplej na sercu. Lubiłam jego głos... Opieprzyłam się kolejny raz za moje myśli, które schodziły na nieodpowiedni tor. Czekałam więc, aż zacznie kontynuować.

Ale trwała cisza.

Aha, czyli on też ma jakiś problem z półkulami. Bo, tak jakby zadałam jeszcze jedno – ważniejsze pytanie.

Dalej cisza.

Pewnie, ignoruj mnie.

Uniosłam do góry brwi i wyostrzyłam spojrzenie, posyłając mu w ten sposób wszystko, co we mnie siedziało. No dobra, może nie wszystko, ale to, co działo się, gdy zobaczyłam go w swoim pokoju: zdezorientowanie, rozdrażnienie i złość.

– Przeszedłeś sobie postać? – zaczęłam, bo nie wyglądało na to, by sam pierwszy się odezwał.

– Chciałem sprawdzić, czy wszystko okej. – W końcu raczył odpowiedzieć.

– Tak okej, możesz już iść.

W ogóle nie miałam pojęcia, o co mu chodziło, przecież nic się nie działo. Zresztą choćby nawet, to i tak nic go to nie powinno obchodzić. Nic nas nie łączyło, każdy poszedł w swoją stronę. Ja kazałam mu się do siebie nie zbliżać, a Abi jasno powiedziała, że on sam będzie to wprowadzał w życie. Nie było powodu, by miałby tutaj przyjść i jeszcze włamywać się do swojego pokoju.

I patrzeć na mnie nagą...

– Słyszałem jakieś krzyki, kłótnie. Chciałem się upewnić.

– Yhym. Nic się nie dzieje. To był tylko głupi pomyśl Margo, by do ciebie zadzwonić.

– Okej. – Kiwnął w zrozumieniu głową. – To ja już pójdę.

Tak, to jest dobry pomysł. Idź sobie.

– Okej – powiedziałam bez wzruszenia, ale chłopak dalej stał, bacznie mnie obserwując. Dziwnie się czułam w samym ręczniku, pod którym nie miałam niczego innego, gdy on stał ubrany i obserwował mnie przenikliwym wzrokiem. Czułam się tak samo goła w mojej głowie, jak i na ciele. Jakby prześwietlał moją duszę, moje myśli i wszystko to, co nie powinno wyjść na światło dzienne. Nawet to, z czego sama jeszcze nie zdawałam sobie sprawy.

Po kilkunastu sekundach trwania i obserwowania mnie skinął głową i ruszył w stronę okna. Po kilku krokach się zatrzymał, a ja nie wiedziałam, o co mu chodzi. Wskazał dłonią w kierunku łóżka, na co od razu przekręciłam głowę w tamtą stronę. Przyjrzałam się dokładanie i dojrzałam zwiniętą w kostkę koszulę.

– Co to jest? – zapytałam skonsternowana.

– Twoja koszula. – Obrócił się w moją stronę i włożył dłonie do kieszeni dresów. Odetchnął głośno i znów przeszył mnie tym swoim cholernym spojrzeniem. – Po tym, jak znalazłem cię w klubie, kiedy tamten typ podał ci GHB, ubrudziłaś ją wymiocinami i wrzuciłem ją do kosza. Wyprałem, ale jakoś zapomniałem ci oddać – wytłumaczył, na co kiwnęłam głową.

Kompletnie zapomniałam o tym. Nie miałam pojęcia, dlaczego mi ją przyniósł po takim czasie. Przecież nawet o nią nie prosiłam. W sumie, skoro mieliśmy zerwać kontakt, to logiczne, że oddał mi ją, by nie przypominała mu o mnie. I wtedy dziwne ukłucie pojawiło się w moim sercu. Niby sama tego chciałam, ale...

Och, Veronico sama nie wiesz, czego chcesz.

– Dziękuję.

– Spoko. – Wzruszył bezwiednie ramionami. – To... dobranoc.

– Dobranoc – odpowiedziałam niemal szeptem. 

Był jakiś dziwny, taki zamyślony. Nie prosił o wybaczenie, nie docinał jakimiś głupimi tekstami. W ogóle to był małomówny. Musiałam sama wyciągać z niego odpowiedzi, a przecież sam przyszedł do mnie. Więc o co mu chodziło? Po co przyszedł? Naprawdę tylko oddać mi koszulę? A może sama już sobie wymyślałam rzeczy, które nie istniały i doszukiwałam się czegoś, czego nie było?

– Nie bój się. – Przeniosłam spojrzenie na niego, bo chwilę przed wpatrywałam się gdzieś pusto w przestrzeń. Nie miałam pojęcia, o czym mówił. – Nie bój się, już nic ci nie zrobią.

Wtedy domyśliłam się, że chodziło o tym braci, którzy mnie zaatakowali przez niego.

– Skąd to możesz wiedzieć?

– Bo wiem – odpowiedział od razu, ukazując w głosie pewność swoich słów.

– Skąd?

– Po prostu to wiem. – Tym razem powiedział bardziej dobitnie, a ja nie miałam ochoty na kłótnie. Jednak to było wiadome, że skoro nie będę się z nim zadawać, to nic mi się nie stanie. Nie powiedziałam już nic na jego słowa, tylko wpatrywałam się w niego. Brunet westchnął i szybko zerwał kontakt wzrokowy, odwracając się. Podszedł do okna i otworzył je szerzej. Patrzyłam na jego plecy, gdy uchylał do końca białe drewno. Zerknęłam kątem oka na łóżko, na którym leżała damska koszula.

– Nicholas?

Chłopak zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na mnie przez ramię.

– Ta koszula była jasna. Pudrowo-różowa, dlaczego teraz wpada w kolor szaro-niebieski?

Spojrzał się na łóżko i obrócił znów do mnie. Podrapał się ze skrępowaniem po karku.

– Yy... Odkupię ci nową. Wyprałem ją, ale nie wiem, czemu wyszedł z niej taki kolor. Jak wyciągnąłem z automatu, to taka już była – mówił i wtedy chyba po raz pierwszy widziałam go tak zawstydzonego.

– A z jakimi ubraniami ją prałeś? – zapytałam, ukrywając cisnący się na moje usta uśmiech.

– No z kolorami: czarny, szary, niebieski. Kilka koszulek i jeansy były nowe, więc nie mogła się od nich ubrudzić.

Nie wytrzymałam. Parsknęłam śmiechem. W sumie lepiej, że on często chodził w ciemnych ubraniach, skoro w taki sposób robił pranie.

Brunet, widząc moją reakcję, rozchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale jednak zaraz zamknął. Pewnie nie miał pojęcia, o co mi chodziło, ale zapewne, jak większość mężczyzn (oczywiście nie każdy). I tak dobre było to, że chociaż potrafił włączyć automat. Pokręciłam z rozbawioniem głową.

– Nie musisz odkupować. Dzięki za wypranie.

I przefarbowanie na nowy kolor. – pomyślałam, ale już nie dodałam tego głośno.

– Okej, to może oddam ci kasę.

– Nie trzeba, serio.

– Okej, to idę.

Jednak dalej to nie był koniec jego dziwnej wizyty. Ostatni raz obdarzył mnie spojrzeniem, a ja nie miałam pojęcia, co w tamtym momencie wyrażały. Kilka sekund później kolejny raz się odezwał. Ostatni raz, zanim zniknął za oknem. Podejrzewałam, że w jego słowach był jakiś ukryty sens, przesłanie. Czułam, że mówił szczerze, albo przynajmniej miałam taką nadzieję.

– Kilka razy powiedziałaś, że zachowuje się egoistycznie. Miałaś rację. Jednak teraz mogę powiedzieć, że tego nie robię. Pierwszy raz nie chcę być egoistą, Veronica. – Zawiesił się na chwilę, koncentrując wzrok na moich oczach. – Nie mogę myśleć tylko o sobie i o tym, czego ja pragnę... Nie chcę.

I zniknął.

Mącidupek!

Oparłam się plecami o drzwi, nabierając do płuc większą ilość tlenu. Odchyliłam głowę do tyłu, przymykając powieki. Wypuściłam powoli nagromadzone powietrze, jakby cały miniony wieczór, a raczej te gorsze fragmenty miał ulotnić się wraz z nim.

Hejo <3

Nienawidzę sprawdzać rozdziałów. Pewnie dalej coś tam jest źle, ale ja widzę to, co ma tam być i nie dostrzegam czasem literówek.

Wgl to ktoś mi zwrócił uwagę, że przydałby mi się beta. Może ktoś zna jakąś sprawdzoną grupę?

Jak rozdział?

Tym razem wybuch ze strony Sophie...

Roni, Roni, Roni... ty golasku XD

Nie mogę się doczekać 30 i 31 rozdziału 🤩 mam nadzieję, że Wam się spodoba.

Pozderki ❤

M-adzikson 🤘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro