3. Gdybym tylko wiedziała.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tydzień minął w zastraszającym tempie. Nadszedł piątek, czyli jakże wyczekany dzień przeze mnie. Cóż za ironia. Veronica Nelson, która kocha samotność, idzie na imprezę pełną obcych ludzi. Hurra. Margo i jej pomysły. Tak jak myślałam, ona sama gadała o tym przez prawie cały tydzień, podekscytowała się tą imprezą jak jakaś opętana. A raczej na jej organizatora. Non stop tylko Liam i Liam. Kupiła sobie jakąś obcisłą i zbyt krótką, czarną sukienkę na ramiączkach, żeby jak to powiedziała – oczarować go swoim wyglądem. A jak już na nią spojrzy, to po pierwszej rozmowie tak go oczaruje, że zmieni zdanie co do swojego stylu życia. Tak oczywiście. I będą żyli długo i szczęśliwie jako małżeństwo z gromadką dzieci.

Lecz my nie żyjemy w bajce.

Nie miałam ochoty na tę imprezę, ale po bezkresnych staraniach mojej przyjaciółki, kiedy zawzięcie próbowała mnie do niej przekonać, wkroczyła moja mama. Więc koniec końców się zgodziłam. Ona nigdy nie zabraniała mi niczego, ufała mi i twierdziła, że każdy młody człowiek musi jakieś głupstwo zrobić, żeby potem z tego wyciągnąć wnioski. Mama również była zdania, że powinnam w końcu wyjść ze znajomymi. Więc co miałam zrobić? Niechętnie, ale jednak przystałam na tę opcję. Nie jestem jakaś aspołeczna. Mam obszerną grupę przyjaciół. Z Margaret znamy się od dzieciństwa. Nasi rodzice ze sobą pracowali, więc często spędzałyśmy ze sobą czas za dzieciaka, dopóki nie otworzyli swoich kancelarii. Od tamtej pory jesteśmy jak siostry, której ani ja, ani ona nie mamy.

W liceum poznałyśmy Sophie, która przeprowadziła się do nas z Londynu, wraz z rodzicami. Któregoś dnia na szkolnych korytarzu Margo uratowała ją od naszych sprośnych kolegów z klasy, którzy adorowali obszerny biust Sophie. I tak z naszej dwuosobowej paczki zrobiła się trzyosobowa. I trwała aktualnie, czyli drugiego roku studiów.

No i jeszcze Adam – mój były sąsiad. Przyjaciel mój i Margo. Za Sophie niestety nie przepadał, więc spędzaliśmy razem czas tylko w trójkę. W liceum doszło do tego, że przez jeden niespodziewany pocałunek próbowaliśmy być ze sobą. Lecz po dwóch dniach "związku" stwierdziliśmy, że to nie miało prawa się wydarzyć, skoro od dziecka byliśmy przyjaciółmi. Traktowaliśmy się jak rodzeństwo, więc podchodziło to niemalże pod kazirodztwo. Więc zakończyliśmy nasz jakże długi staż związku i wróciliśmy na tor stricte przyjacielski. Adam miał większe aspiracje naukowe i jako jedyny z naszej trójki wyjechał na studia poza nasze miasto, do University of Washington. Dlatego rzadko się widujemy, tak naprawdę jakieś kilka razy w roku.

Oto lista moich przyjaciół się kończy. No dobra, nie jest ich sporo. Tak naprawdę jestem po prostu zdania, żeby mieć mniejszą grupę zaufanych ludzi, na których można polegać i im ufać. A nie obracać się w setce znajomych, którzy jak przychodzi co, do czego udają, że cię nie znają albo po prostu obgadują za plecami. Gdy przychodzisz z prośbą o pomoc, mają cię po prostu w głębokim poszanowaniu. Dlatego, nie ufam obcym ludziom, bo wiem, jak skonstruowany jest nasz świat.

Żeby dostać się do mojego serca potrzeba trochę czasu, starań i trudu, żebym mogła tej osobie zaufać w stu procentach. Ale w każdej regule zdarzają się czasem niespodziewane wyjątki.

I tak doszło do tego, że oto stałam przed lustrem wbudowanym w białą trzydrzwiową szafę w swoim pokoju, szykując się do wyjścia. Naprzeciwko na łóżku siedziała Sophie, ubrana w rozkloszowaną czerwoną spódniczkę przed kolana, biały obcisły crop top, podkreślający jej biust, a ramion przykryte były krótką jeansową kurtką. Jej blond włosy do ramion były rozpuszczone i wyprostowane. Niebieskie oczy podkreślone czarną kredką, a na ustach widniała czerwoną szminkę. Na stopach bardzo wysokie czarne szpilki. Uwielbiała nosić wysokie obcasy, przy swoim wzroście metr sześćdziesiąt dodawały jej sporo centymetrów. Miała kompleks niższości, choć ja też do bardzo wysokich nie należę z moim metr siedemdziesiąt. Jednak ona była z naszej trójki najniższa.

Po jej prawej stronie, przy białej toaletce obok okna siedziała Margo. Kończyła pociągać ostatni raz krwisto bordową pomadką po ustach. Oczy pokreśliła ciemnymi cieniami. Ubrana w tę swoją jakże ,,urzekająca Liama" sukienkę, a na to narzucony srebrny krótki żakiet i czarne szpilki na stopach. Jej miedziane włosy sięgające do połowy pleców miała mocno skręcone.

No i ja. Dresów nie mam założonych, ale na sukienkę, ani spódniczkę nie udało im się mnie namówić. Dlatego stałam w długich białych obcisłych spodniach z wysokim stanem, błękitną koszulą z dość sporym dekoltem, na to narzuconą czarną ramoneską. Na stopach czarne botki wiązane w kostce. Makijażem zajęła się Margo. Sama umiem się pomalować, jeśli trzeba, ale wiedziała, że znając mnie, skończyłoby się góra na tuszu do rzęs, podkładzie i błyszczyku. Bo po co miałam się pindrzyć? Więc postanowiła sama się mną zająć i przysięgam, że czułam się, jakbym miała kilogram tapety na sobie. Podkład, puder, rozświetlacz w kolorze złotym, bronzer w ciepłym odcieniu na kościach policzkowych, co pasowało w sumie do mojej śniadej karnacji. Oczy przyciemnione ciemnymi cieniami, mocno wytuszowane rzęsy, które przez jakiś nowy tusz Margo były jeszcze dłuższe, niż miałam. Usta podkreślone delikatną matową pomadką w odcieniu przybrudzonego różu. Przeglądam się swojemu odbiciu i zastanawiałam się , za jakie grzechy muszę tam iść.

Boże, niech ten dzień się już kończy.

– Dobra skończone. Możemy się zbierać. Za chwilę powinna przyjechać taksówka – odparła rudowłosa, odkładając swoją pomadkę do kosmetyczki i wstała z krzesełka. Poprawiła sukienkę i ostatni raz rzucając okiem na swoje odbicie w lustrze, skierowała się do drzwi. – Chodź się zabawić Roni i przestań przeżywać. Nie idziesz na skazanie.

Ta, zabawić. Oczywiście.

Wyszłyśmy w trójkę z mojego pokoju, kierując się po schodach w dół. W salonie na jasnej kanapie siedział mój tata, czytający jakąś gazetę. Mama krzątała się po przeciwnej stronie w kuchni.

– Bawcie się dobrze dziewczyny. – Brunetka, po której odziedziczyłam kolor włosów i oczu obdarowała nas szerokim uśmiechem, kiedy wyszła z kuchni, trzymając czerwony kubek w dłoni, z którego ulatniał się aromat świeżo zaparzonej kawy.

– Żadnego alkoholu, chłopaków i zero seksu Roni – wykrzyknął mój tata z pełną powagą. Obróciłam głowę w jego kierunku, dalej siedział z nosem w gazecie, jego wyraz twarzy pozostał niewzruszony, po wypowiedzeniu tych słów. Tak jest nadopiekuńczy. Owszem, jestem dorosła. Ale spróbujcie mu to przetłumaczyć. Odkąd skończyłam osiemnaście lat, traktuje mnie tym bardziej, jak dziecko.

– Edwardzie, nasza córka jest już pełnoletnią, rozsądną i mądrą dziewczyną.

– To nie znaczy, że ma się puszczać na prawo i lewo. Seks dopiero po ślubie albo chociaż po zaręczynach. Wiesz, że zmarnujesz sobie życie, jeśli wpadniesz teraz z jakimś złamasem, który od razu cię zostawi, jak dowie się o dziecku. Najpierw studia, praca, a potem możesz znaleźć sobie jakiegoś kandydata na męża. – Tym razem obrócił głowę w moją stronę, a jego stanowczy ton głosu był kierowany w moją stronę.

– Dziękuję tato za cenne uwagi, ale nie zamierzam, narazie zachodzić w ciążę. I nie martw się, umiem się o siebie troszczyć – odpowiedziałam i wróciłam wzrokiem do mamy, która tylko pokręciła posępnie głową na słowa swojego męża.

– Idzie już, zanim się rozkręci ze swoimi filozofiami – powiedział i pocałowała mnie w policzek – Miłej zabawy.

– Dziękujemy – Odpowiedziałyśmy niemal jednocześnie i wyszłyśmy przez drzwi na ganek, gdzie przed domem czekała na nas już taksówka.

– No to zaczynamy zabawę – Krzyknęła rozentuzjazmowana Margo, zanim wsiadłyśmy do taksówki.

Boże za jakie grzechy?

Siedziałyśmy od dwóch godzin w domu Liama. Tak jak mówiłam tłum mało co znających się ludzi. Wszędzie walały się pozgniatane puszki od piwa, papierki od chipsów, czy kubeczki od drinków. W salonie stworzony był prowizoryczny parkiet, na którym półnagie laski ocierał się o facetów jakimiś pseudo erotycznymi ruchami, do zremiksowanych kawałków puszczanych przez DJ-a. Na schodach stoli znudzeni bądź już nieźle podpici kolesie. Dalej ci, którzy szukali jednorazowej przygody. A kuchni: grupki osób zerujące kolejne shoty. Wśród nich ja. Siedziałam sama przed wysepką, na wysokim hokerze czekając, aż Margo wróci z parkietu. Sophie poszła na fajkę, a ja piłam. Nie powiem, ile wypiłam, bo przestałam liczyć po piątej kolejce. Dość sporo, bo zaczynało mi już szumieć w głowie. Musiałam przystopować, bo jeszcze trochę i urwałby mi się film. Lubię alkohol, ale z racji tego, że rzadko go piję, to mam słabą głowę. Dlatego byłam już całkiem nieźle wstawiona, a obraz zaczynam mi się delikatnie zamazywać.

– Część piękna, mogę się dosiąść? – Czuję czyjąś obecność za sobą, a niemal bełkoczący szept dotarł mi do ucha. Drgnęłam na to niespodziewane i nieprzyjemne doznanie i obróciłam się na krześle. Nie powiem, bo po alkoholu robię się nieco bardziej pewna, ale nie na tyle, by od razu wpadać w ramiona obcym facetom.

– Nie potrzebuję towarzystwa. Spieprzaj! – Obrzuciłam wzorkiem stojącego za mną wysokiego i szczupłego szatyna, którego niebieskie tęczówki ledwo odznaczały się od przekrwionych białek. Spuściłam wzrok w dół, natrafiając na wybrudzoną i prawdopodobnie przesiąkniętą od jakiegoś płynu koszulkę, którą zapewne był alkohol, ponieważ nawet z odległości kilkudziesięciu metrów czułam jego odór.

Cudownie.

– Dobra złotko, zrozumiałem – odparł i po raz kolejny woń etanolu dotarła do moich nozdrzy. Podniósł ręce w geście obronnym i jeszcze przez chwilę mi się przyglądał, ale zaraz pokręcił głową z rezygnacją i skierował się w stronę schodów do góry. Niespodziewanie za moimi plecami zjawiła się Margo.

– A ty co odwalasz? Czemu go spławiłaś? Miałaś się dziś zabawić. Może odepchnęłaś właśnie miłość swojego życia – psioczyła rudowłosa – przecież był przystojny.

Oczywiście. Jakże ubolewam z tego powodu.

– Nie był w moim typie – odpowiedziałam, zerując kolejnego shota. W narastające znużeniu szeroko ziewnęłam.

– A jaki jest twój typ? Ten książę na białym koniu, taki jak w tych twoich książkach romantycznych? – zapytała rudowłosa, nalewając w międzyczasie do swojego kubeczka wódkę.

– To nie tak bajka, książęta nie istnieją. Po prostu nie był w moim typie. Wolę wysokich przystojnych blondynów z błękitnymi wręcz szarymi oczami i uroczym uśmiechu z dołeczkami w policzkach. I nie lubię tatuaży, a ten miał całą rękę wydziaraną – wytłumaczyłam.

– Czyli pisz, maluj Adam – podsumowała, na co cicho się zaśmiałam.

Tak, nasz przyjaciel idealnie odpowiadał moim kryteriom. Lecz jak już mówiłam i tak by nam nie wyszło. Dobrze wiedziała, że mi się podobał, ale nie mogliśmy być razem, dlatego nawet tego nie skomentowałam.

– Organizator wybierze teraz uczestników zabawy – Głos DJ-a rozniósł się po pomieszczeniach – Pięć pięknych pań i pięciu mężczyzn.

Margaret wypaliła z prędkością światła z kuchni, przedzierając się przez pozostałych imprezowiczów i wkraczając do salonu. 

Pewnie idź sobie. A potem będzie płacz, że coś głupiego odwaliłaś.

Ruszyłam zaraz za nią, żeby wybić jej ten durny pomysł z głowy. Widziałam, jak Liam podchodził za konsolę i zaczął  coś majstrować przy reflektorze. Ten chłopak był tak wysoki i barczysty, że wyglądał za tym niskim stolikiem z konsoletą, jak Schwarzenegger w przedszkolu. Obracał reflektorem, kierując światło na zgromadzony tłum. Typował kolejne osoby – głównie były to wysylikonowane glonojady. Zostały mu dwie osoby do wybrania. Światło po pomieszczeniu przemykało z prawej do lewej i z powrotem. W końcu natrafił na następną wybrankę. A to, kogo wybrał, spowodowało, że ręce mi niemal opadły i przewróciłam znudzona oczami.

Margaret.

Dziewczyna posłała podekscytowany uśmiech brunetowi i chciała od razu podejść na środek prowizorycznego parkietu, ale złapałam ją w ostatniej chwili za łokieć.

– Chyba nie masz zamiaru tam iść? – Spojrzałam na nią ostrzegawczym wzrokiem. Ta jedynie głośno cmoknęła, kręcąc przy tym głową.

– Oj Roni, wyluzuj. Jak mam inaczej się do niego zbliżyć? Dam sobie radę. – Uspokajała mnie z uśmiechem na ustach i podeszła do reszty grupy, kręcąc przy tym seksownie biodrami.

Żebyś potem nie żałowała.

Obserwowałam jej ruchy, kiedy stanęła zaraz obok reszty wybranych osób i próbowałam dać jej niemą prośbę, żeby się wycofała z tej durnej zabawy. Oczywiście nijak na mnie reagowała, tylko wróciła do wpatrywania się w organizatora. 

– Organizator imprezy organizuje mocno zakraplaną grę w butelkę. Ktoś jeszcze chętny? – odezwał się młody DJ do mikrofonu. Jak na zawołanie zaczęło się zgłaszać kilka osób i rzucać w stronę Liama.

Musiałam się stamtąd ulotnić, żeby nie patrzeć, jak pijana Margaret Baker ekscytuje się głupią zabawą w butelkę. Próbowałam ją odciągnąć, nie słuchała mnie. Jak zawsze. Więc jeśli będzie potem płacz, to wtedy niech do mnie nie przychodzi. Próbowałam wydostać się na zewnątrz, stawiając niepewne kroki, kiedy niemal wpadłam na wyłaniającą się zza rogu blondynkę.

– O Roni, gdzie idziesz? Nie chcesz popatrzeć? – zapytała moja druga – bardziej rozważna przyjaciółka.

– Idę się przewietrzyć, bo zaraz tu odpłynę. Dobrze, że śpię dziś u Margo. Ojciec by mnie chyba wydziedziczył, widząc w takim stanie. Już słyszę tę jego litanię – wytłumaczyłam. Blondynka przytaknęła i zniknęła w tłumie wiwatujących studentów.

Otworzyłam drzwi wychodzące na taras. Od razu uderzyło mnie chłodne powietrze, wywołując ciarki na skórze. Było już grubo po północy, a kwietniowe temperatury nie rozpieszczały nas wysokością, zwłaszcza w nocy. Nabrałam głęboko powietrza do płuc i przeszłam kilka kroków brukową ścieżką w głąb ogrodu. Nagle ktoś z dość sporą siłą uderzył w tył moich pleców, co spowodowało odrzucenie mojego ciała do przodu. Nie zdążyłam się obejrzeć, skąd i od kogo pochodził ten cios, kiedy powtórzyło się to znowu. Słyszałam jakieś wiązanki przekleństw wypowiadane męskim głosem, kiedy oberwałam mocno, powodując tym samym moje zachwianie. Zdążyłam jeszcze zrobić jeden krok, kiedy moja noga zgięła się niespodziewanie w kolanie i automatycznie poleciałam do przodu, tracąc równowagę. Odruchowo wyrzuciłam ręce przed siebie, a w myślach szukałam namiarów na dobrego stomatologa, żeby doprawić mi wybite zęby, ale nic takiego się nie wydarzyło. Czyjeś dwa silne ramiona złapały mnie w pasie, chroniąc upadkiem i spotkaniem mojej twarzy z brukiem. Nabrałam sporą ilość powietrza do płuc, ponieważ chwilę wcześniej wstrzymałam oddech. Bicie serca przyspieszyło do zawrotnych prędkości, a ja wisiałam tak w powietrzu z zaciśniętymi powiekami. Dopóki osoba, która mnie uratowała, nie pomogła mi, przenosząc swój uchwyt pod pachy i unosząc do góry. Odzyskałam równowagę i wyprostowałam. Poprawiłam koszulę, wciskając ją niechlujnie z powrotem w spodnie i obróciłam do tyłu.

Zauważyłam wysoką męską postać w ciemnych włosach, która próbowała rozdzielić dwójkę szarpiących się chłopaków.

– Możecie się kurwa, lać gdzie indziej?! – wykrzyknął ostrym tonem, odciągając niższego chłopaka za poły czarnej koszuli. Jak przez mgłę starałam się zidentyfikować ten głos, bo wydawał mi się znajomy. Chłopak, którego trzymał, odskoczył do tyłu, wyrywając się tym z jego uścisku. Poprawił swoją koszulkę i odburknął coś pod nosem.

– Masz coś jeszcze do powiedzenia? – Kolejny raz odezwał się niemiło. Tamten pokręcił przecząco głową i odszedł z obrażoną miną. Zaraz za nim zrobił to również ten drugi.

I wtedy mnie olśniło, skąd znałam ten głos przepełniony jadem, kiedy mężczyzna odwrócił się w moją stronę. Odsłonięty spod czarnej skórzanej kurtki fragment białego T-shirtu, opinał się na jego umięśnionym torsie. Nogi pokryte ciemnymi jeansami, a stopach tego samego koloru adidasy. Kiedy uniosłam do góry głowę, natrafiając na przystojną twarz bruneta, utwierdziłam się, z kim miałam przyjemność. Bądź jakiego miałam pecha, że po raz kolejny natrafiałam na tego dziwnego chłopaka. Nie powiem, bo wtedy się akurat przydał, choć i tak miałam mieszane uczucia czy to dobrze, że akurat on mi pomógł.

Wiatr lekko rozwiewał jego ciemne kosmyki włosów, a na twarzy błąkał się cwaniacki uśmiech. Przeniosłam spojrzenie na jego oczy i wtedy nasze spojrzenia się zderzyły. Ciemne tęczówki świdrowały mnie, wypalając we mnie dziurę, miałam ochotę  stamtąd uciec, ponieważ intensywność jego spojrzenia mnie onieśmielała. Jednak ten wzrok był inny niż przy pierwszym spotkaniu. Już nie biła od niego wrogość i zacięcie. Błyszczały nieznanymi mi iskierkami. Cisza narastała, kiedy tak wzajemnie się obserwowaliśmy, ale na części postanowił się odezwać:

– Chyba masz jakiś dziwny zwyczaj, znajdowania się w nieodpowiednich dla ciebie miejscach – W jego głosie nie wyczuwało się już wściekłości, a jedynie rozbawienie.

Odkaszlnęłam cicho, przywracając się do rzeczywistości, bo jego osoba powodowała u mnie dziwnie uczucie otępienia. Postanowiłam się w końcu odezwać, choć pierwsze co miałam w planach, to znów sobie odejść bez słowa. Jednak nie chciałam, żeby pomyślał, że jestem jakąś wariatką. Taka ironia, gdyż ja o to samo podejrzewałam jego.

– Nie moja wina, że tutaj zaczęli się bić.

– A ty, zamiast stamtąd iść, stałaś i czekałaś na zbawiciela – Uniosłam do góry brwi, zastanawiając się nad jego słowami. Może i stałam. Byłam w szoku i nie myślałam logicznie. W końcu alkohol dalej krążył w moich żyłach.

– Niby ty jesteś tym zbawicielem? – zapytałam, kiedy przypomniałam sobie ostatnie słowo z jego wypowiedzi. Chłopak wzruszył  tylko ramionami.

– A nie jestem? Gdyby nie ja, obiłabyś sobie tę śliczną buźkę – oznajmił, poszerzając swój uśmiech, przy którym okazały się słodkie dołeczki na policzkach. Moje policzki nabrały koloru ognistej róży, a ja stałam jak zdębiała, patrząc na jego twarz i głupkowaty uśmieszek.

Bardzo zabawne. Teraz sobie żarty będzie robił ze mnie.

Prychnęłam pod nosem i obróciłam się, żeby odejść. Nie miałam zamiaru rozmawiać z tym durnym chłopakiem. Po drodze minęłam kilku zalanych w trupa kolesi, dwie laski rzygające pod siebie. Przy jednym z drzewek jakaś para, która wpychała sobie język do gardła i wyglądało, jakby zaraz mieli zacząć się tam pieprzyć. Owinęłam się szczelniej kurtką i usiadłam na jednej z ławeczek obok wielkiego oczka wodnego. Rozejrzałam się po ładnie zaprojektowanym ogrodzie z mnóstwem zieleni i kompozycji kwiatowych. Cicha, spokojna noc z lecącą, stłumioną muzyką w tle, dochodzącą z budynku. Można było chwilkę odetchnąć w samotności. Ten spokój jednak nie trwa zbyt długo, bo nagle zrobił się gwar. Kilkanaście osób zaczęło wychodzić na zewnątrz, powodując przy tym głośny harmider. Stanęli w kółku, dyskutując i głośno się śmiejąc.

No to sobie odpoczęłam.

Rozmowy ucichły, zastępując je głośnymi krzykami i gwizdami. Ciężko wypuściłam powietrze z ust i przymknęłam powieki.

Ja pieprze, mogłam zostać w środku.

Obejrzałam się za siebie, żeby spojrzeć na obiekt ich ekscytacji. Niski, trochę pulchniejszy szatyn schodził właśnie po stopniach z tarasu, niosąc coś w dłoniach. Piniatę?

Taka z cukierkami? Na imprezie dla młodzieży? Liam, ty tak na serio?

Bynajmniej niósł piniatę w kształcie butelki whisky i kij. Podszedł do zbiorowiska ludzi i razem z jakimiś dwoma kolesiami powiesili ją na pobliskim drzewie. Zaczęła się kolejna seria przekrzykiwań. Tym razem, kto miał ją rozbić. Wybrana została wysoka blondynka w obcisłej czerwonej sukience. Wzięła rozmach i zaczęła uderzać mocno w zawieszoną zabawkę. Gwar z każdym uderzeniem się powiększał. Boże, dzieci cieszą się na cukierki.

Co ja tutaj robię? Ktoś mi to wyjaśni?

Gdy dziewczyna w końcu rozbiła, wszyscy rzucili się na trawę w poszukiwaniu zdobyczy.

– Ecstasy! – wykrzyknął jakiś chłopak.

Wytężyłam bardziej wzrok, przyglądając się grupce zbierających z ziemi białych okrągłych tabletek, którzy wkładali je od razu do swoich ust. Zamarłam na chwilę z szokiem wymalowanym na twarzy. Odwróciłam szybko głowę, bo naprawdę nie wiedziałam, co ja tam w ogóle robiłam.

Aha, czyli to jednak nie cukierki kretynko.

Wyciągnęłam z kieszeni spodni paczkę papierosów, wyciągnęłam jednego i odpaliłam. Zaciągnęłam się tym nikotynowym dymem, po czym od razu zrobiło się lżej. Siedziałam, wdychając ten rakotwórczy wyrób i rozmyślając, czy moje życie kiedyś się zmieni lub moje nastawienie do życia. Pogłębiona w rozmyśleniach po chwili poczułam, jak ktoś siada obok mnie. Obróciłam głowę w tamtym kierunku i przewróciłam oczami, kiedy towarzystwa postanowił mi dotrzymać: on.

Obróconą głowę w moją stronę opierał o ławkę. Oświetleni byliśmy tylko światełkami wbudowanymi w kostkę wokół oczka. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie był przystojny i cały jego image przyciągał uwagę. Pewnie większość lasek na imprezie była podniecona jego widokiem. Można było powiedzieć, iż olśniewał urodą. Tylko po co on tutaj przyszedł? Miał tam grono seksowych lasek, które z chęcią, wskoczyłyby mu do łóżka. Znów chciał się ze mnie ponabijać? Czy powarczeć tak, jak przed uczelnią?

Skończ. Przestań mierzyć wszystkich jedną miarą.

Brunet postanowił przerwać moje rozmyślenia i reasumując, to byłam mu za to wdzięczna, ponieważ niekiedy, nie jest się w stanie rozwiązać węzła gordyjskiego, w który zapętlają się moje myśli. Kraina w mojej głowie, czasem tworzy niezły ogród chaosu.

– Nudna impreza? – zapytał, uśmiechając się miło w moim kierunku. Zgrywał takiego miłego, żeby zaciągnąć mnie do łóżka i wykorzystać? Albo chciał mi prawić morały, żebym nie wtykała nosa w nie swoje sprawy, wracając do sytuacji spod uczelni? Boże, ja naprawdę chciałabym momentami tyle nie myśleć. Ale to było niewykonalne, a ja końcu musiałam odpowiedzieć.

– Nie lubię tego typu imprez.

– To, co tutaj robisz? – Uniósł brwi, czekając na moją odpowiedź.

– Powiedzmy, że zostałam do tego zmuszona – odpowiedziałam.

– Rozumiem. A czemu siedzisz tu sama? Jeszcze przyjdzie jakiś nawalony ćpun i będzie chciał cię wykorzystać – odparł i obrócił głowę w stronę oczka, wyciągając nogi przed siebie. Zmarszczyłam brwi po jego słowach. Ton głosu nie wskazywał niczego złego, był raczej zwykły, bez jakiś negatywnych emocji. Ten chłopak chyba miał jakieś zaburzenia osobowości. Raz był oschły, potem mi pomagał i był miły. Nie wiedziałam, co miałam o nim myśleć. Póki co, serio był dziwny.

– Skąd mam wiedzieć, czy właśnie nie przyszedł? – Nadal patrzyłam w jego stronę, czekając na jego reakcje lub po prostu, żeby popatrzeć na profil jego przystojnej twarz. Pełne, kształtne usta, prosty nos i mocno zarysowana szczęka drgnęła w delikatnym uśmiechu. Zaraz potem obrócił twarz z powrotem w moją stronę i uniósł się do poprzedniej pozycji.

– Przekonaj się.

– Niby jak? – zapytałam, zdezorientowana. Nie powiem, bo ten chłopak mnie intrygował, ale to nie znaczyło, że od razu mu ufałam. Nie znałam go. Załączył mi się radar ostrzegawczy na obłudników. Zaczynałam się zastanawiać, czy to faktycznie nie jest jakiś psychol. Czemu ja w ogóle z nim gadałam? Powinnam dawno, stamtąd spieprzać.

– Nicholas – Przerwał kolejny potok moich myśli w głowie. Spojrzał na mnie z rozbawieniem, wystawiając w moją stronę dłoń. Niepewnie wysunęłam również swoją.

– Veronica. Ale to, że się przestawisz, nie zmienia faktu, że możesz być psycholem, który chce mnie wykorzystać.

Po co ja mu powiedziałam prawdziwe imię?

Rozejrzałam się wokół w celu sprawdzenia, czy ktokolwiek może mi pomóc, ale oczywiście nikogo nie było. Tylko jeden koleś zalany w trzy dupy siedział – wręcz leżał pod schodami i raczej nic nie kontaktował. Dalej parka, która w dalszym ciągu zawzięcie się całowała. Choć przerwali w momencie, w którym na nich spojrzałam. Dziewczyna złapała się za usta, po czym wyrzuciła siebie zawartość żołądka na spodnie chłopaka.

Bardzo podniecająca gra wstępna.

– Muszę już iść. – Oznajmiła i nie zwracając na niego uwagi, zerwałam się z ławki.

– Nie bój się, nic ci nie zrobię bez twojej zgody – Spojrzałam na niego kątem, rozszerzając szeroko oczy, kiedy ten widząc moje zmieszanie, po prostu puścił mi perskie oko – chodź do środka, bo jest chłodno. Pójdziemy się napić. Jestem kumplem Liama.

Wstał za mną i zaczął kierować się z powrotem do środka. Chwilę wcześniej miałam iść, ale w tamtym momencie stałam jak wmurowana. Przechodząc obok, machnął ręka w swoją stronę, przywołując mnie, żebym poszła za nim. I nie wiedzieć czemu w końcu się ruszyłam i poszłam.

Chyba po prostu życie mi było niemiłe.

Weszliśmy do domu i skierowaliśmy się do kuchni. Na szczęście ta fascynująca gra się skończyła, a salon z powrotem stał się parkietem do tańczenia. Tłum nastolatków wirował przy głośnych basach wydostających się z pionowych kolumn ustawionych wokół konsolety. Rozejrzałam się po osobach, żeby znaleźć któraś z moich przyjaciółek, ale oczywiście żadnej nie dojrzałam. Rozsiadłam się na tym samym hokerze co poprzednio, kiedy chłopak ustawiał dwa kubeczki na blacie i wlał nich sporą ilość alkoholu. Podał jeden w moją stronę, a sam oparł się o blat kuchenny.

– Gdzie masz resztę towarzystwa? – zagaił.

– Właśnie tak się składa, że nie mam pojęcia – odpowiedziałam od razu. Rozglądałam się po parkietu i w pewnym momencie mignęła mi blond czupryna i czerwona spódniczka przed oczami.

– O przepraszam, chyba właśnie jedna zguba się znalazła. – Wstałam z hokera i zaczęłam się kierować w jej kierunku, ale zatrzymał mnie jego głos:

– Zaczekaj, mieliśmy się razem napić. – Obróciłam się i przez chwilę zastanawiałam się, czy to będzie dobry pomysł. W sumie nie miałam zamiaru już pić, bo przypominając sobie moje giętkie nogi, lepiej byłoby, gdybym odpuściła. Ale człowiek po alkoholu nie myśli racjonalnie, więc  podeszłam do niego i przejęłam czerwony kubeczek, którego trzymał wystawionego w moją stronę. Szybko przechyliłam jego zawartość, wlewając do gardła i w tamtym momencie poczułam spływającą ciecz po moim dekolcie. Spojrzałam na moją koszulę, która stała się mokra i śmierdząca wódką, a potem na uśmiechającego się w moją stronę bruneta. Serio?

– Wybacz to przypadkiem. Już wycieram. – Nawet nie wiedziałam, w którym momencie złapał ręcznik kuchenny i przybliżył się do mnie. Stanął w niebezpiecznie bliskiej odległości, przez co byłam nieco oszołomiona. Uniosłam do góry głowę z racji, gdyż przewyższał mnie o jakieś piętnaście centymetrów. Diaboliczny uśmieszek błąkał się na jego ustach, wpatrując się niezwykle ciemnymi tęczówkami w mój dekolt. Uniósł delikatnie swoją dłoń, wędrując do guzików koszuli. Moim ciałem przeszył niekontrolowany dreszcz. Delikatnie rozchylił ładnie wykrojone malinowe usta, trącając delikatnie skórę mojej szyi, przez co wzdrygnęłam się po raz kolejny. O cholera...

Ziemia do Roni!

I wtedy wreszcie do mnie dotarło, co chciał zrobić. Odepchnęłam szybko jego rękę i odskoczyłam od niego.

– Dupek!

– Przypadek. – Usłyszałam jego głos za sobą, ale nie komentując, pobiegłam w stronę przyjaciółki.

Nie sądzę!

– Soph, widziałaś Margo? Chciałam się już zbierać – zapytałam, łapiąc z nią kontakt wzrokowy, który już nieco zaczynał mi się rozmazywać od krążącego alkoholu w moich żyłach.

– Margo pojechała chwilę temu z Liamem. Mówiła, że jakbyś chciała wracać, to masz zamówić sobie taksówkę, a klucz jest tam, gdzie zawsze – odpowiedziała blondynka. – Ja jeszcze zostaje, poznałam chłopak i musimy się dogłębniej poznać.

– Cholera! Jak to pojechała z Liamem? Ma mój telefon i portfel w torebce.

Ja pierdole. Dzięki Margo!

Stałam z narastającą frustracją. Nie wiedziałam co zrobić, bo odległość między domem Liama, a Margo nie należała do najmniejszych. Na pieszo – w moim stanie szłabym chyba z dwie godziny. A poza tym nie było opcji, żebym wracała nocą sama i w dodatku tyle kilometrów do domu. Złe wspomnienia... Nie miałam przy sobie gotówki ani telefonu, jedynie paczkę papierosów z zapalniczką, ale raczej taksówkarz by na to nie przystał. Było już ze mną coraz gorzej i miałam ochotę jedynie położyć się spać. Kiedy spojrzałam w prawo, do głowy wpadł mi najgłupszy pomysł, na jaki mogłam wpaść.

Dobra jakoś sobie poradzę. Ja uciekam Soph. Stosunkowo udanej nocy życzę. – Pocałowałam ją policzek i skierowałam się w stronę drzwi wyjściowych.

Nie wiem, co mnie podkusiło. Alkohol zawsze na mnie źle działał.

– Nicholas! – zawołałam bruneta, który żegnał się z jakimiś chłopakami, obracając w dłoni klucze od samochodu. Spojrzał na mnie, a na jego twarzy malowało się zdezorientowanie. Posłałam mu delikatny uśmiech. – Podrzucisz mnie do domu?

Jego prawy kącik ust uniósł się ku górze, wcześniej lustrując moje ciało od góry do dołu. Otworzył brązowe drzwi frontowe i wskazał ręka w stronę wyjścia, przepuszczając mnie pierwszą. Jednak uniemożliwił mi to fakt, iż jakiś dwóch rosłych i łysych mężczyzn właśnie stanęło w progu drzwi.

– Och, kogo my tutaj widzimy? Pan Nicholas White, we własnej osobie – odezwał się jeden, patrząc na bruneta z parszywym uśmiechem. Przełknęłam głośno ślinę i objęłam swoje ramiona, nerwowo je pocierając.

Mężczyzna samym swoim wyglądem wywoływał ciarki na skórze. Mocno rozbudowane barki pokryte były skórzaną czarną kurtką. Wokół szyi wytatuowany czarnym tuszem zapętlał się bluszcz w towarzystwie różnorakich wzorów, takich jak trupie czaszki, tasaki i anioły z czerwonymi oczami. Kilka wzorów znajdowało się na twarzy, wokół oczu, w brwi dwa srebrne kolczyki, a policzek zdobiła długa podłużna blizna. Niezbyt przyjemny widok, tym bardziej, kiedy jego mroczne spojrzenie wyglądało tak upiornie, że gdyby miało taką siłę, zabiłoby. Wzrok drugiego w równym stopniu przerażającego i ubranego w podobnym stylu co jego kolega padł na mnie, obleśnie oblizał swoje usta i zjechał moją sylwetkę od góry do dołu. Cofnęłam się do tyłu, natrafiając przy tym na osobę Nicholasa. Czułam, jak delikatnie przyłożył mi dłoń na moje plecy, jednak w tamtym momencie mi to nie przeszkadzało. Denerwowałam się. Nie znałam tym mężczyzn i nie miałam ochoty poznawać.

– Nie przedstawisz nam swojej pięknej koleżanki? – odezwał się jeden z mężczyzn, a jego głos przeszył każdą komórkę mojego ciała, wywołując nieprzyjemny dreszcz. Cierpki tembr głosu, który po jednym słowie wywoływał chęć zniknięcia z powierzchni ziemi.

– Raczej nie ma komu. Jedziemy! – warknął Nicholas i złapał mocno za łokieć, pociągając za sobą w stronę drzwi. Ledwo utrzymałam równowagę, kiedy ciągnął do wyjścia. Mężczyźni ustąpili nam drogi, posyłając przy tym nieszczere uśmiechy.

I gdybym wiedziała, że wtedy moje życie wywróci się do góry nogami, nigdy nie wsiadłabym do tego samochodu.

Dajcie znać co myślicie.

Czekam także na jakieś sugestie, co byście zmienili, czy mój styl pisania się Wam podoba. Wiem, że czasem dużo opisów, ale lubię tak, bo wtedy czytając bardziej można się wczuć w klimat. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Buziaki
M-adzikson😉

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro