39. Nie zasługiwał na to.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

tt: #NigdyNieŻałujwattpad

Ten rozdział dedykuję niezawodnej w odnajdowaniu błędów @LePapillonNoir, która zawsze wskaże niepoprawność i da szczerą opinię. Dziękuję, że tutaj jesteś!
Rozdział dla Ciebie, ponieważ zauważyłaś pewien szczegół z jednego rozdziału (przynajmniej jako jedyna głośno o nim wspomniałaś).

P. S. Wpadnijcie do jej Perspektywy, tam to dopiero są emocje! Uprzedzam, potrzebna meliska do czytania.

***

Nie wiedziałam jak się zachować. Co powiedzieć ani zrobić. Stałam w letargu, obserwując sytuację w środku pomieszczenia.

Pomieszczenia, którego wcześniej nie znałam.

I nagłe wspomnienie zakradło się do mojego umysłu.

Już tutaj byłam. Dokładnie przed tymi drzwiami.

"– A tutaj? – zapytałam zaciekawiona. Wystawiłam rękę w stronę klamki, jednak nie było mi dane uzyskanie odpowiedzi, bo coś w tamtym momencie się wydarzyło.

Po dwóch sekundach poczułam dreszcz na szyi, spowodowany jego gorącym oddechem. Nie zdążyłam nic powiedzieć, kiedy chłopak przycisnął mnie przodem do ściany. Cichy jęk wydobył się w mojego gardła, gdy poczułam jego twardy tors na moich plecach. Nasze ciała były zbliżone do siebie, nie pozostawiając nawet milimetra wolnej przestrzeni. Poczułam, jak delikatnie zsuwa bluzę z mojego ramienia, odkrywając przy tym szyję i część ramienia, z którego opadła luźna koszulka.

Z zaciekawieniem wyczekiwałam momentu, w którym coś zrobi. Dłonie ochoczo badały moje biodra, a ja odpłynęłam, kiedy jego pełne ciepłe usta, dotknęły mojego zagłębienia szyi. Odchyliłam głowę w bok, dając mu większy dostęp do czułych i kuszących pocałunków, które mi składał. Przymknęłam powieki, gdy sunął ciepłymi wargami po mojej skórze, co jakiś czas przejeżdżając po niej językiem."

A potem się kochaliśmy. Pierwszy raz.

I gdy tak stałam, przypominając sobie ten moment, wtedy coś do mnie dotarło.

On nie chciał, bym weszła do tego pokoju.

I miał rację. Chyba naprawdę nie chciałam tam wchodzić.

Moje serce przyspieszyło swoje bicie, dłonie zaczęły nerwowo pocić, ale ja dalej stałam i nie wiedziałam, co robić. Podejść? Odezwać się? Wyjść?

Kolejny huk i w końcu dowiedziałam się, co  wcześniej oznaczał. Roztrzaskiwane meble na podłodze.

Białe bujane krzesło wylądowało na stosie resztek pozostałych tego samego koloru mebli. Po kątach porozrzucane leżały akcesoria i  dodatki. Zdarta tapeta z jednej ze ścian opadła na panele. Dalej potłuczona mała lampka nocna.

A wśród nich Nicholas, który wpadł w jakąś furię połączoną z rozpaczą. Roztrzaskiwał wszystko co nawinęło mu się pod rękę i płakał. Pierwszy raz widziałam jak płacze. Rozpaczliwie, rozdzierając moje serce na małe kawałeczki. Kiedy połamał chyba ostatnią rzecz, która była tam w całości, wziął w dłoń misia i upadł na kolana, wydzierając się na cały głos.

Podbiegła do niego szybko i objęłam jego wstrząsające od spazmów płaczu ciało. Patrzył się na rozwalone na przeciw niego łóżeczko i położył swoją głowę na moim ramieniu, nie przestając płakać.

A siedzieliśmy na środku pokoiku dziecięcego. A raczej pozostałości po nim.

Nic nie mówiłam, nawet nie wiedziałam, co miałabym powiedzieć. Zaskoczyło mnie to. Cholernie zaskoczyło. Jednak stwierdziłam, że jeśli będzie chciał, to się odezwie sam. Nie chciałam naciskać. Mógł się w spokoju wypłakać, w końcu faceci też pewnie kiedyś tego potrzebowali. Bo to wcale nie tak, że oni nie płaczą. Też mają uczucia i bywają wrażliwi.

Tuliłam go mocno do siebie, gładząc jego ramię swoją dłonią, a on jedną dłoń przełożył przez moją talię, a w drugiej dalej trzymał pluszowego beżowego misia z czerwoną kokardką na szyi. I chyba się już uspokajał.

Chciałam dać mu czas. Miałam jedynie nadzieję, że nie pozostawi mnie w nieświadomości i kiedyś zdecyduje się wyjaśnić, o co chodzi.

Moje obawy jednak szybko zostały rozwiane, gdy się odezwał:

– Ten dom kupił mój ojciec. Po skończeniu liceum miałem się tutaj przeprowadzić razem z Rose.

Jego głos był jeszcze bardziej zachrypnięty niż zwykle.

Kolejne wspomnienie wkradło się do mojej głowy:

"– Po co ci taki dom, skoro mieszkasz sam? – zapytałam, zastanawiając się, gdy mijaliśmy po drodze kilka par drzwi.

Chwilę się zamyślił i odpowiedział cichym głosem.

– Powiedzmy, że miał być przeznaczony dla większej liczby osób."

No tak, dom był dla niego i Rose.

– Z Rose i naszym dzieckiem – dodał.

Przez chwilę nie rozumiałam, co miał na myśli. Kiedy mnie olśniło, moje serce niemal stanęło. Oni mieli dziecko?

– Miała zacząć szósty miesiąc ciąży – kontynuował cicho, a ja czułam jak przez moje ciało przechodzi zimny dreszcz. – Byliśmy głupimi siedemnastolatkami, którzy zaliczyli wpadkę, ale chcieliśmy wychować to dziecko. Oczywiście ojciec się wściekł, ale nie okazał się aż takim skurwielem, by kazać usunąć dziecko. Jakoś to znieśli. Obie strony. A my zdecydowaliśmy się, że je urodzi, a nasi rodzice nam pomogą. Miałem pracować u ojca, a po szkole przejąć firmę. No i oświadczyć Rose i się z nią ożenić. Chciałem wtedy tego, bo sądziłem, że tak musi być, skoro mamy mieć wspólnego potomka i jest mi z nią dobrze. Dla dobra dziecka szczególnie.

Zawiesił się przez chwilę, pociągając nosem.

– Dopiero co się dowiedzieliśmy, jaka ma być płeć. To miała być dziewczynka. Jeszcze nikomu nie mówiliśmy, chcieliśmy się pochwalić przy urodzinach Rose, które miała niedługo obchodzić.

O Boże...

Łzy stanęły mi w oczach, kiedy uświadomiłam sobie, co chce mi powiedzieć.

– A potem była ta cholerna impreza, na którą uparła się Rose, by jechać. Wypiłem, bo mieliśmy w razie czego wrócić taksówką. Nagle źle się poczuła. Wcześniej zaczęła brać jakieś hormony, bo miała jakie problemy i tego dnia zapomniała. Chciała już wracać do domu, bo się przestraszyła, że coś się dzieje. Nie chciałem prowadzić, ona się uparła, że będzie szybciej, a wypiłem przecież tylko dwa drinki. Oczywiście jej nie obwiniam. Tylko i wyłącznie siebie.

Zacisnął dłoń na moim boku, jakby z czymś walczył.

– To ja prowadziłem. To ja straciłem panowanie. To ja zniszczyłem jej życie. To ja jestem mordercą – mówił z takimi emocjami, jak nigdy wcześniej. Głos łamał mu się niemal przy każdym słowie. Tylko przy ostatnim dał silniejszy nacisk.

Pierwsze łzy spłynęły po moich policzkach.

– Nie mów tak, proszę – szepnęłam, całując go w czubek głowy.

Tak bardzo było mi go szkoda. Ja wiem, że popełnił błąd, ale również przekonywałam się na własnej skórze, jak za niego pokutował. I jak na niego to wpłynęło. A czasu nie mógł cofnąć, jedynie się z tym pogodzić i wyciągnąć wnioski. A on wyciągał, ale chyba aż za bardzo surowe dla siebie.

– Ale tak jest – westchnął. – Trafiliśmy do szpitala, ale to Rose bardziej oberwała. Łożysko się odkleiło musieli jej robić cesarkie cięcie, bo było zagrożenie i dla niej i dla dziecka. Urodziło się żywe, ale za słabe. Nie udało się go uratować.

Nie mogłam wstrzymać cieknących po moich policzkach łez, ale powstrzymywałam się przed głośnym szlochem, by Nicholas tego nie zauważył. Nie chciałam dokładać mu zmartwień.

– Zmarło godzinę po narodzinach.

Nastała cisza podczas, której słychać było tylko nasze przyspieszone oddechy, a ja dalej moczyłam koszulkę Nicholasa swoimi łzami. Po chwili znów się odezwał, a przygnębienie i smutek w jego głosie było niemal namacalne:

– Mogliśmy je normalnie pochować, ale Rose nie chciała. Zbyt duża to była dla niej trauma. Nie chciała przechodzić całej ceremonii pogrzebu. Jest pochowane w Grobie Nienarodzonego Dziecka. Staram się co miesiąc tam zapalacz światełko dla małej, ale to przecież nic nie da. Zabiłem swoje dziecko, a jego matkę pozbawiłem sprawności. Rose jeździ na wózku, a moje wyrzuty sumienia nigdy nie znikną.

– O Boże... – jęknęłam.

– A najciekawsze jest to, że prawie nikt nie wie, że przez wypadek dziecko zginęło.

– Jak to?

– Oficjalna wersja jest taka, że to z winy lekarzy, bo nie wykryli w porę jakiejś poważnej wady płodu i zmarło jeszcze w łonie, długo po wypadku. To jest oficjalna wersja opłacona przez mojego tatusia. Ordynator szpitala był tak łasy na pieniądze, że miał w dupie opinię kliniki. On dostał w łapę i na szpital poszedł hajs. Korzyść dla obu stron. Ojciec nie musiał się jeszcze bardziej wstydzić za mnie, a tamten miał, co chciał. Prawdę znają tylko my i rodzice Rose. Zresztą im też wypłacił odszkodowanie. Cały wypadek mimo, że teoretycznie był nie z mojej winy, to też nie wyszły wszystkie fakty na światło dzienne i wiedzą tylko niektórzy, że byłem pod wpływem alkoholu i siedziałem w areszcie. Reszta myśli, że to był czysty przypadek. Rose i tak długo leżała w szpitalu, więc nikt nie dowiedział się, że straciła dziecko zaraz po wypadku. Jedynie niektórzy mogli przypuszczać, ale nie mieli dowodów.

– Dlaczego wcześniej o tym nie powiedziałeś? Nie wiedziałam, że to aż tak poważne było.

Westchnął cicho.

– Bo się wstydziłem. Wstydzę nadal. Jest mi cholernie głupio i w sumie też przykro z twojego powodu. – Poruszył się nieznacznie, by zaraz szybko podnieść się z mojego ciała.

– Dlaczego? Jak to z mojego? – zapytałam, nie wiedząc o co mu chodzi.

Nawiązał ze mną kontakt wzrokowy, widok jego zbolałej twarzy łamał mi serce po raz kolejny. Widziała go przy totalnej rozsypce i było mi go tak cholernie żal. Chciałam przenieść chociaż część jego bólu na siebie, by tak nie cierpiał. To nic, że popełnił błąd, ale płacił za niego całe życie i nigdy miał o tym nie zapomnieć. A to chyba była najgorsza z możliwych kar. Nie zasługiwał na to. Był tylko nieświadomym, głupim nastolatkiem, który zbłądził i poniósł konsekwencję swoich czynów. Za który musiał płacić ciężarem na swoich barkach, a raczej w sercu, który miał nigdy stamtąd nie zniknąć. A wiem, że był dobrym człowiekiem, mimo wszystko. Może gdyby nie ten wypadek, to nie wpadłby w złe towarzystwo i jego życie potoczyłoby się inaczej. Byłby ciepłym i kochającym ojcem. I mężem.

Przełykam ślinę goryczy. Wtedy byśmy się pewnie nie poznali bliżej. Nie chciałby mieć już ze mną nic do czynienia. Nie spędzałabym z nim wielu burzliwych, ale i pięknych chwil.

Nie zakochałabym się w nim.

Bo tak było, teraz mogłam to powiedzieć, bo właśnie po tamtym dniu to zrozumiałam. Nie wiem, dlaczego nie wcześniej. Ale to chyba tak właśnie działa. Uświadamiamy sobie to niespodziewanie i czasem przy nieodpowiednich chwilach.

Bo nie ważne co zrobił i jakie były tego konsekwencje. Ważne, że żałował, że cierpiał, choć tego dla niego nie chciałam. Chciałam by zapomniał albo chociaż spróbował, bo stał się dla mnie tak cholernie ważny, że naprawdę chciałam przenieść jego ciężar na siebie. By jemu było lepiej, by nie zjadało go to tak boleśnie od środka. Chciałam umilać mu każdy dzień, by wiedział, że przy nim jestem i dla niego. A to chyba można nazwać zakochaniem?

Patrzył na mnie ze skruchą, a ja miałam ochotę się na niego rzucić i wtulić w jego opadnięte z bezradności, ale dalej silne ramiona. Poczuć to ciepło i już nigdy z nich się nie wydostawać.

– Jest mi przykro, że wlazłem w twoje życie z buciorami, będąc takim zerem, na jakiego nie zasługujesz.

Bolało mnie to, co mówił. Nie chciałam, by tak myślał i tak się czuł. Przecież tak wcale nie było. Jednak mimo, że chciałam mu przerwać, to nie potrafiłam i dałam mu dokończyć, bo widziałam, że chciał coś dodać.

– Ja wiem, za kogo mnie teraz uważasz i nie zdziwię się jak zaraz stąd wyjdziesz i nie będziesz chciała mnie znać.

Błądził wzorkiem po mojej twarzy, a to wyglądało, jakby chciał zapamiętać z niej każdy możliwy szczegół.

On naprawdę myślał, że go po tym zostawię?

– Zrozumiem, jeśli to zrobisz, ale tak cholernie tego nie chcę. Boję się, że cię stracę, a jednocześnie wiem, że tak byłoby dla ciebie lepiej. Wiem, to chore i egoistyczne.

Westchnął zmarnowany, a ja miałam ochotę na niego krzyknąć, że ma tak nawet nie myśleć. Ale nie mogłam tego zrobić, bo był w stanie przygnębienia. A mi było mi go po prostu szkoda. 

Uśmiechnęłam się więc delikatnie i Pokręciłam głową.

– To nie jest chore ani egoistyczne, głuptasie. I nigdzie się nie wybieram.

Bo czuję, że przy tobie jest moje miejsce.

– Chodź tutaj.

Rozłożyłam ramiona, by zbliżył się i mnie przytulił. Początkowo się wahał, jakby nie wierzył, czy mówiłam serio. Ale oczywiście, że mówiłam. Najszczerszą prawdę. Chciałam zostać pomimo wszystko. Cokolwiek by się działo.

Ponagliłam go, a wtedy się niepewnie poruszył i  w końcu zbliżył. A chwilę później wtulił się w moje ciało, jak małe bezbronne dziecko. Rozczulał moje serce swoim zachowaniem, bo faktycznie okazało się, że wcale nie był takim zuchwałym i nieczułym facetem. Jednak był mistrzem w zakładaniu maski, by skutecznie od siebie odstraszać. Choć może nie zawsze skutecznie, bo ze mną mu się nie udało.

Ja byłam i naprawdę nigdzie się nie wybierałam. A przynajmniej w tamtym momencie mi się tak wydawało.

Gładziłam jego plecy, a on mocno obejmował mnie wokół talii, opierając głowę na moich piersiach. I kiedy tak chwilę siedzieliśmy na podłodze, klęcząc i się obejmując nie mogłam zmienić zdania. Ponieważ on mnie potrzebował tak samo, jak ja jego.

– Zostanę. Nie odejdę, obiecuję – zapewniałam go cicho.

Wzmocnił uścisk, na co się delikatnie uśmiechnęłam.

– Faktycznie ta twoja pewność siebie czasem szwankuje – dodałam.

Zaśmiał się cicho.

– Mówiłem.

– A ja zawsze podziwiałam wielkość twojego ego. Takie przerośnięte się wydawało.

Uszczypnął mnie w bok, przez co zacichotałam.

– Igrasz – ostrzegł. – Podziwiać wielkość, to możesz czegoś innego – dodał, na co przewróciłam oczami.

– I właśnie spieprzyłeś tę chwilę – westchnęłam. – Dobra, a teraz na poważnie. Spójrz na mnie.

Podniósł się powoli i spojrzał wyczekująco. Złapałam jego twarz w swoje dłonie. Tak bardzo bolał mnie widok jego przepełnionych smutkiem oczu. Przyglądałam mu się przez chwilę, zastanawiając się, jak ująć słowa, bo chciałam go jakoś pocieszyć. Nie byłam w tym mistrzem. Ba, nawet nie potrafiłam tego, ale czego się nie robi dla ważnych osób.

– Nie możesz trzymać w sobie tego żalu i gnębić się całe życie. To ci nie pomoże, Nicholas. To – wskazałam dłonią pomieszczenie – wszystko, nie ułatwia pójścia dalej. Musisz przestać się tym katować, bo popadniesz w obłęd. Czemu w ogóle to trzymałeś tyle lat?

Wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Wróciłem tutaj dopiero w tym roku, wcześniej bywałem sporadycznie raz w miesiącu albo kilka razy. Wprowadziłem się na dobre niedawno, a tutaj... Zamknąłem te drzwi na klucz i nie umiałem tu zajrzeć. Chciałem, by mi to przypominało, co zrobiłem swojemu dziecku. By wiedziała, że pamiętam i nigdy nie zapomnę. Teraz przez sytuację z Margo wszystko wróciło.

– Nicholas – westchnęłam – ona wie, że o niej pamiętasz i wiesz co jeszcze?

Pokręcił głową ze smutkiem.

– Że byłaby dla ciebie całym światem i starałbyś się być najlepszym ojcem, jakiego by sobie wymarzyła. I smuci się, że teraz to sobie robisz.

Pogładziłam go po policzku, a on na moment przymknął oczy.

– Rozmawiałeś z kimś o tym?

Pokręcił znów głową, przecząc.

– Może przydałaby ci się wizyta u psychologa, bo to naprawdę niezdrowe dla ciebie. Nie znam się na tym, ale wiem, że się tym męczysz. Nie cofniesz czasu, Nick. Żałobę już odbyłeś, więc nie pozostaje ci nic, a się z tym pogodzić, ale pamiętać o tym błędzie, który popełniłeś, by uchronić przed kolejnym.

Zamyśliłam się przez chwilę.

– Wiem, że to byłoby pewnie ciężkie, ale może chcesz porozmawiać jeszcze z Rose i się w ten sposób oczyścić? Jeśli oczywiście by się zgodziła, ale to też dla niej będzie rozgrzebywanie ran. Kurcze, nie wiem, jak mam Ci pomóc.

Opuściłam głowę w dół, zatapiając się w bezradności.

– Nie. Nie chcę z nią rozmawiać. A możesz mi pomóc – złapał moją dłoń – będąc przy mnie.

– Będę – szepnęłam, spoglądając na niego. – Nie zostawię cię, obiecuję. Zostanę tak długo, jak będziesz tego pragnął.

Objęłam jeszcze mocniej jego policzki, patrząc mu głęboko w oczy. Kochałam je. W każdej wersji. Nawet tej skruszałej, jednak zdecydowanie wolałam tę standardową wersję Nicholasa. Te z iskierkami radości.

Uśmiechnął się nieśmiale i mogę przyznać, że był to najpiękniejszy uśmiech na świecie. Bo należał do mojego Nicholasa.

Mojego!

– I vice versa – odpowiedział, na co się zaśmiałam.

– Bardzo romantyczne – sarknęłam, uśmiechając się do niego.

– Po prostu brakuje mi słów na wdzięczność względem ciebie. Chyba jestem cholernym szczęściarzem – wyznał poważnie.

– No ja myślę.

Uniosłam dumnie głowę.

– Jestem twój. Tylko twój – powtórzył moje wcześniejsze słowa, które do niego powiedziałam. A moje serce zalała fala szczęścia.

Był jak wschodzące słońce, które pobudzało do życia, zwiastując piękną pogodę. Jednocześnie w środku mając małą ciemną chmurkę, która kumulowała w sobie wszystkie złe emocje. A przecież każda ciemna chmura musi się kiedyś oczyścić z nagromadzonych kropli, by po niej znów mogło wzejść słońce. I on też musiał w końcu to zrobić, by znów zacząć żyć.

Uniosłam kąciki ust i pokręciłam głową.

– Naprawdę jesteś głuptasem.

A ja byłam zakochaną głuptaską.

Posłał mi swój piękny uśmiech, a wtedy ja zbliżyłam się do niego i pocałowałam. Tak intensywnie i z takim uczuciem jak rano. Chciałam zabrać mu ostatni oddech, tak, bym teraz to ja nim się stała. Bym była dla niego tak ważna, jak on dla mnie.

Byśmy byli dla siebie wszystkim.

Z rana jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że naprawdę chciałam przekazać mu, że coś zaczęłam do niego czuć. Ale teraz już to wiedziałam i byłam tego pewna. Bo czułam i chciałam czuć jeszcze więcej.

Weszłam do salonu i rzuciłam się na kanapę. Wpatrywałam się przez nieokreśloną chwilę w jeden punkt, aż w końcu oczy zaczęły mnie piec i je przymknęłam, opierając wcześniej głowę o zagłówek kanapy. Uśmiech nie schodził mi z ust, bo po prostu byłam szczęśliwa. Może jeszcze nie w stu procentach, bo tyle rzeczy nie było na swoim miejscu ani wyjaśnione, ale w dużej mierze mogłam powiedzieć, że w końcu czułam się na odpowiednim miejscu.

I z odpowiednią osobą.

A czy miało tak pozostać dłużej? Czas pokaże.

– A co ty, wyłączony telewizor oglądasz?

Wzdrygnęłam się nagle, gdy dotarł do mnie głos mamy.

– Spałaś?

– Nie – zaprzeczyłam i podniosłam się z oparcia, zerkając na nią.

Podśmiechnęła się pod nosem, a ja zmarszczyłam czoło, zerkając na flakonik tabletek w jej dłoni.

– Bierzesz tabletki jeszcze? – zapytałam.

Machnęła dłonią.

– A tak, przeciwbólowe mi lekarz przepisał.

– Mówiłaś, że już cię nie boli nic.

– Czasem się zdarzy. Ale to nic takiego, naprawdę. Nie musisz się martwić.

– Na pewno? – dociekałam, bo byłam co do niej podejrzliwa. Lubiła ukrywać swój ból, by nie sprawiać nam przykrości. Znaczy tylko mi, bo przecież mój dawca nasienia bywał u nas sporadycznie, odkąd dowiedział się, że wiem o jego kłamstwie, a mama wróciła ze szpitala.

– Na pewno – podeszła do mnie, chowając pudełko do kieszeni luźnych dresów. – Ty lepiej powiedz co tam, u tego twojego Nicholasa. Cieszę się, że się pogodziliście.

Uniosłam brwi do góry.

– Skąd wiesz, że się pogodziliśmy?

Uśmiechnęła się półgębkiem.

– Skarbie, wczoraj można powiedzieć, że uciekłaś z domu i spędziłaś z nim wieczór, dzisiaj do niego pojechałaś i wróciłaś cała w skowronkach. A do tego widzę, że wróciłaś do żywych, bo wybacz Roni, ale wcześniej już nie dało się na ciebie patrzeć, jak tak ciągle biegałaś po domu, kucharzyłaś, pucowałaś w i co ino tylko, byleby zabić czymś myśli. A odkąd wróciłaś z tego wyjazdu to widzę u ciebie zmianę i to w tę pozytywną stronę. I jestem pewna, że to za sprawą tego chłopaka.

Czy wszyscy wokół wiedzieli, że próbowałam go sobie wybić z głowy na swój pokręcony sposób? Tylko nie ja? Na to wychodziło.

– Po pierwsze, to nie uciekłam, tylko wyszłam, bo mnie zdenerwowałaś. Po drugie, masz rację, pogodziliśmy się i tak, jest mi lepiej odkąd znów się spotykamy. Znaczy, dopiero zaczynamy, więc może mnie teraz częściej nie być w domu i wiesz, będziesz musiała sobie sprzątać sama i gotować pewnie czasem. Ale będę ci pomagać, nie martw się.

Zaśmiała się głośno.

– Z czego się śmiejesz?

– Nic, nic. Dziecko, nie musisz się przejmować czy sobie coś ugotuję, czy pościeram kurze i poprasuję. Dam sobie radę. Już wcześniej dawałam , pamiętasz? Czy już kompletnie się wcieliłaś w rolę kury domowej?

– Następna z tą kurą. Z Margo się zmówiłaś.

– Bo tak się zachowywałaś, ale teraz mam nadzieję, że nie będzie cię częściej w domu i będziesz się dobrze bawić. Bo masz korzystać życia, póki jesteś młoda. Oczywiście bez przesady.

Pogroziła mi palcem, na co ja się zaśmiałam.

– I jestem szczęśliwa, że w końcu z powrotem się otwierasz na ludzi. Nie każdy ma swój ukryty cel, by się z tobą przyjaźnić.

Może nie każdy, ale wiele. Jednak tego jej nie mówię i nie zamartwiam, tym jak nasza znajomość się zaczęła. Zresztą nie poparłaby zapewne tego, kim był wcześniej Nicholas i z kim się zadawał. Całe szczęście ona o to nie wypytywała.

Skinęłam głową i niemrawo się uśmiechnęłam.

– To coś poważnego z tym Nicholasem?

– Lubię go – przyznałam. – Bardzo lubię.

– To koniecznie musisz go kiedyś przyprowadzić do domu. Chcę go poznać. Mogę zrobić kolację, albo obiad, jakiś deser, może ten torcik bezowy. O i ten łosoś w sosie koperkowym – zaproponowała.

Parsknęłam śmiechem.

– Ostatnią wieczerzę może zróbmy? – sarknęłam. – To nie prezydent Stanów Zjednoczonych. Wystarczy mu kawa i ciasto. Powoli, mamo. Niech się nie przyzwyczaja za bardzo. Najpierw się poznajcie, a potem będą wspólne obiadki, okej?

Nie chodziło o to, że nie chciałam, tylko po prostu wiem, że nie czułby się komfortowo, gdyby go od razu bombarowała pytaniami. Lepiej by na luźno, niby z przypadku się poznali, a potem dopiero umówić się na dłuższą wizytę. Bo oczywiście, że chciałam, by go poznała. Ale powoli, małymi kroczkami.

– Dobrze, jak chcesz. – Cmoknęła mnie w policzek. – Jeśli będziesz chciała pogadać, to wiesz gdzie jestem. Też kiedyś byłam zakochana.

To też było aż tak widać?

Zgasiłam światło w kuchni i poszłam w stronę schodów. Jednak korciło mnie by zajrzeć do gabinetu i spojrzeć jeszcze raz na te listy schowane przez ojca.  

Chwyciłam za klamkę, ale zanim jeszcze to zrobiłam, to drzwi się otworzyły. Pisnęłam zaskoczona, bo byłam pewna, że mama jest w sypialni. I w sumie chyba tam była, bo z gabinetu wyszedł mój ojciec. 

Przewróciłam oczami niezbyt zadowolona jego obecnością.

– Co ty, tutaj robisz? – zapytałam niechętnie. Najchętniej to bym się do niego nie odzywała w ogóle. I w sumie mogłam to zrobić.

– Mieszkam? – Uniósł do góry brwi, na co prychnęłam. – A ty, co chciałaś z mojego gabinetu? 

– Ja ci się nie muszę tłumaczyć co robię w domu mojej mamy. 

Pamiętam jedną ich rozmowę na ten temat. Dlatego zaakcentowałam do kogo należy. 

– Uważaj sobie – ostrzegł, zamykając za sobą drzwi.

– A co? Znów naślesz na mnie swoją kochanicę? – zapytałam hardo. Już dawno straciłam do niego zaufanie i szacunek. Był moim dawcą nasienia, ale już nic poza tym. 

Założyłam ramiona na klatce piersiowej. 

– Skoro o Cadence mowa, to dlaczego ją nachodzisz i nasyłasz na nią policję? – zapytał, a ja myślałam, że parsknę śmiechem i jednocześnie wybuchnę ze złości. 

– Ty chyba sobie żartujesz – sarknęłam zaciekle. – To ona mnie straszyła, że mi coś zrobi i ona przyczyniła się do wypadku mamy! – Spojrzał na mnie nieprzychylnym wzrokiem, na co prychnęłam. – Oczywiście, że nie żartujesz. Oczywiście, że będzie cię przenosić na swoją stronę, a ty bez zwątpienia będziesz jej wierzył.

Popatrzyłam na niego żalem.

– Bo kim ja jestem dla ciebie? Przypadkiem który połączył cię z mamą? Problemem, który nie był chciany. Przecież jestem nikim dla ciebie. Po prawie dwudziestu latach wierzysz jakiejś kłamliwej suce, którą znasz ile? Parę lat? Bo nie wiele więcej ma zapewne niż ja.

Spojrzałam w bok, bo nie mogłam patrzeć na jego bezczelnie uniesione brwi, jakby się dziwił, że tak się do niego odezwałam. Ale czy ja nie miałam racji? Tak się wtedy czułam. Kimś niepotrzebnym dla niego. Zbędnym owocem czegoś, co nie miało prawa bytu. Bo skoro nie kochał mamy, to po co się z nią żenił? A teraz miał tylko problemy przez moją obecność. Pewnie już wcześniej by zostawił mamę, gdyby nie ja. A najgorsze jest to, że mimo iż był czasem surowy, wymagający i nie umiał mnie chwalić, tylko wymagać, to kochałam go bezwarunkowo. Tak jak dziecko kocha swojego rodzica. Ale moja miłość się gdzieś głęboko ukryła, zastępując ją nienawiścią i zawodem.

Miałam ochotę się rozpłakać, ale nie chciałam dać mu pokazać, że chcę go brać ma litość. Chciałam, by wiedział, że jestem silna, mimo że w środku rozwalało się moje serce na kawałki. Bo traciłam jednego rodzica i to nie z przypadku, a jego własnej woli.

– Wiesz co, idź już do tej swojej Cadence. – Uniosłam w górę głowę, by spojrzeć w jego chłodne błękitne tęczówki, które kiedyś okazywały mi troskę, gdy byłam chora, gdy się skaleczyłam, grając w piłkę. A teraz? Widziałam w nich tylko bezdenną przepaść, która mówiła mi, że nie ma już tam dla mnie miejsca.

Minęłam go i ruszyłam w kierunku wyjścia. Musiałam się przewietrzyć i pobyć sama przez chwilę.

– Cadence nie ma z tym nic wspólnego – odezwał się w końcu, gdy złapałam klamkę od drzwi frontowych. – Może jej nie znam za długo, ale wiem, że nie byłaby zdolna do czegoś takiego. Zostaw ją w spokoju, jest dobrą osoba, a ty jesteś po prostu do niej uprzedzona.

Zaśmiałam się bez cienia radości, by zagłuszyć dźwięk rozpadającego się ostatniego kawałka mojego serca.

Nacisnęłam klamkę, przez co drzwi od razu ustąpiły. Zanim przekroczyłam próg, nie spoglądając się na niego, odezwałam się ostatni raz:

– Możesz do niej wracać. Nic cię tutaj nie trzyma. Nie masz już córki.

Zatrzasnęłam za sobą drzwi i popędziłam przed siebie. W pośpiechu otwierałam furtkę, chcąc jak najszybciej się stamtąd wydostać. Starłam delikatne łzy, które zaczęły moczyć moje policzki i biegłam przed siebie. Było mi tak cholernie przykro. Mój wcześniejszy humor zniknął w eterze, zastępując go poczuciem beznadziejności.

Miałam ochotę wrzeszczeć, ale nie miałam na to sił. Zdyszałam się po paru minutach biegu, więc zatrzymałam się przed pobliskim parkiem. Oparłam dłonie o kolana i wciągałam łapczywie powietrze. Moja klatka piersiowa unosiła się w zawrotnym tempie, a rozbite serce dawało o sobie znać, że przecież ma jeszcze dla kogo bić. Chciałam zadzwonić do Nicholasa. Miałam ogromną ochotę się z nim spotkać i po porostu posiedzieć wtulona w jego ramiona, nie oddzywając się, tylko układając swoje myśli, ale jak na złość nie zabrałam telefonu.

Przestraszyłam się, gdy obok mnie nagle nadjechał samochód i zatrzymał z piskiem opon przy chodniku, tuż obok mnie.

Spojrzałam niepewnie na czarnego SUV-a, a kiedy okno od strony pasażera uchyliło się, przełknęłam zdenerwowana ślinę, a oddech ugrzęzł mi w gardle.

– Witaj, słoneczko, dawno się nie widzieliśmy. Tęskniłaś?

Huehuehue😈

No teraz dawać wrażenia z rozdziału? Ktoś się domyślił, że o to chodziło z Nicholasem i Rose?

Niedługo poznamy Rose. Pojawi się na moment, by troszkę namieszać i zniknąć.

Jak dobrze pójdzie, to w tym miesiącu skończymy z NnŻ.

Miłego dnia.

Pozdrawiam ❤️
M-adzikson 🤘🏻

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro