46. Karma to suka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

NICHOLAS P.O.V.

Przebudziłem się i ociężale otworzyłem powieki. 

Cholera, mój łeb! 

Musiałem się napić wody, bo przez suchość w gardle chciało mi się kaszleć. Dawno nie miałem kaca. Już zapomniałem jakie to zajebiście chujowe uczucie. 

Wypiłem chyba naraz z litr czystej, ale wody, żeby nie było! Spojrzałem kątem oka na elektroniczny zegar na parapecie, który swoją drogą strasznie dawał mi po oczach. Całe szczęście, że u Dana były przyciemniane rolety zewnętrzne, bo o piątej trzydzieści to już pewnie jasno na niebie i by mnie raziło. A tego chyba bym tak od razu po przebudzeniu nie zniósł. 

Swoją drogą to za długo nie pospałem. 

Wygramoliłem się z łóżka, bardzo niechętnie, ale gdy przypomniałem sobie, że mam cel by wstać i to wyjątkowy, od razu się ożywiłem. 

Telefon! Gdzie mój telefon?

Przeszukałem szafkę nocną, kredens, pod łóżkiem. 

Znalazłem go w końcu pod kołdrą, musiałem z nim zasnąć. Odblokowałem go i pierwsze co, to ujrzałem zdjęcie Veronici. No tak, pewnie musiałem przeglądać i wzdychać do ekranu zamiast od razu wtedy podejść do tego zasranego O'Donnella i mu pokazać, gdzie jego miejsce. 

Ale jak to mówią: człowiek mądry po szkodzie? No w moim przypadku to rzadko się sprawdzało. Chyba do końca życia było mi dane pozostać głupkiem. Impulsywnym i narwanym głupkiem. 

Westchnąłem ciężko, przyglądając się mojej pięknej dziewczynie. Mogłem ją tak nazywać, chyba? Oczywiście do czasu, gdy by mi tego nie wybiła z głowy. 

Zrobiłem jej to zdjęcie ukradkiem na jednym z naszych wypadów. To akurat było jeszcze z początków naszej znajomości, gdy nawet nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo mi się podoba. Siedziała uśmiechnięta, wpatrując się gdzieś przed siebie w drzewa. Zachodzące słońce padało na jej twarz, pięknie ją rozświetlając. 

Lubiłem gdy się uśmiechała. Zasługiwała na każdy uśmiech świata. Na niekończącą się radość. Na wszystko co dobre. 

Czy padło mi na głowę? Dla niej na pewno. 

Nie było żadnych połączeń od Roni, więc postanowiłem przejść do kuchni i poszukać aspiryny czy elektrolitów. Cokolwiek, co by mnie mogło postawić bardziej na nogi. 

Bardziej to by postawiło cię nie picie wczoraj, debilu! 

Odgoniłem dręczące mnie i to jeszcze na kacu myśli i zacząłem przeszukiwać szafki. Trochę narobiłem przy tym hałasu, sprawiając przy tym cierpienie swojej obolałej głowie. Ale nie tylko jej, bo i Dan się obudził. Nie wiem czy połowy klatki nie obudziłem. 

– Jedno pytanie – usłyszałem od razu, gdy wszedł do pomieszczenia – co ty, do chuja wafla robisz o tej godzinie? 

– Szukam tabsów – odpowiedziałem zgodnie z prawdą i odwróciłem się w jego stronę. 

Zlustrował bardzo oceniająco moją sylwetkę i prychnął. 

– Jak ty, kurwa, wyglądasz?! 

Jęknąłem na jego podniesiony głos. 

– Tak jak się czuję? Gównianie? I nie drzyj się, debilu. 

– A właśnie, że będę. Masz za swoją głupotę! 

Przewróciłem oczami.

Nie musisz mi mówić, stary. 

– Idź mi stąd – warknął, wymijając mnie, gdy przeszukiwałem szafkę z garnkami. – Tu ich raczej nie znajdziesz.

Otworzył odpowiednią szafkę i podał mi aspirynę. 

– Masz i idź spać w końcu. Jest jeszcze wcześnie. 

– Ale jak? – rzuciłem zdziwiony. – Przecież tam szukałem. 

– Widocznie nie tylko na mózg ci padło, a jeszcze na oczy. 

– Dobra, skończ już. Wiem, że zjebałem. Naprawię to – przyznałem szczerze i zalałem wodą dwie pastylki.

Wziąłem kubek i chciałem wyjść jeszcze się położyć. 

– Taa, o ile jeszcze będzie chciała – oświecił mnie. 

Przysnąłem w miejscu. Cholera! Miał rację! 

Wypiłem jednym duszkiem lekarstwo, ignorując to, że skończyłem z odruchem wymiotnym. Popędziłem do pokoju gościnnego, w którym spałem i zabrałem telefon, by spróbować dodzwonić się do Roni. 

Odebrała poczta głosowa. 

Fuck! 

Spróbowałem jeszcze raz. A potem drugi i chyba z dziesiąty. 

Dalej nic. 

Ja pierdolę, zjebałem po całości

Drążącą ręką wybrałem jeszcze raz jej numer, ale zatrzymałem się, zanim przyłożyłem do ucha telefon. 

Nie po maniacku, jak to mawiał Shy Gardener! Pewnie jeszcze śpi, uspokój się, świrze. 

Odłożyłem grzecznie telefon na szafkę i usiadłem. 

Podrygiwałem nogą i grzecznie czekałem. 

Zerknąłem na zegar za plecami. Piąta pięćdziesiąt. 

Czekałem dalej. Musiałem dać jej czas. Wieczność tak czekałem, aż nie mogłem dalej wytrzymać. 

Piąta pięćdziesiąt dwa. 

Dzwonię! 

Nadal wyłączony telefon. Postanowiłem więc zadzwonić do największego i najbardziej obeznanego źródła. Radio Wolna Europa, czytajcie: Margaret. 

Jednak w tym czasie, gdy miałem wybierać numer, telefon powiadomił mnie, że bateria jest na wyczerpaniu. 

No piękny dzień. Naprawdę! 

Podłączyłem szybko na kabel, wcześniej wpadając do Dana po ładowarkę, bo swojej nie miałem ze sobą. Dostałem po raz kolejny zjebkę dnia. Słuszną zresztą. Daniel to czasem musiał się czuć, jak mój ojciec, doprowadzając mnie do ładu. 

Od samego początku był przy mnie i znosił każde dziwactwa, a było ich sporo. Zwłaszcza po wypadku. Czasem się zastanawiałem dlaczego on dalej się ze mną zadawał. Może jakiś syndrom tatusia? Nie miał jeszcze swoich dzieci i uczył się na mnie, by potem wiedzieć jak się zachowywać, przy swoich? No to dałem mu niezłą szkołę. Oby jego dzieciaki nie poszły w tę stronę co ja. 

Byłem mu wdzięczny za wszystko i dobrze zdawał sobie z tego sprawę, ale chciałem mu jeszcze raz podziękować. Ale to nie dziś. 

Wpadłem do pokoju, spojrzałem na komórkę. Jeszcze chwila i by mi padła ta nieszczęsna bateria. Wisząc, jak ostatni debil z telefonem na kablu, przy szafce nocnej, zadzwoniłem. 

Ta też nie odbierała. 

Czy oni wszyscy ogłupieli? Chcą mnie doprowadzić do zawału? 

Nie Margaret, to Liam. Wybrałem jego numer i całe szczęście, po nieszczęsnych czterech sygnałach odebrał. Zdarzało mi się go budzić o jeszcze wcześniejszych porach, więc mógł być już przyzwyczajony. 

– Stary, ja wiem, że się już za mną stęskniłeś, ale dziś mam dzień z moją dziewczyną. A do tego jest – zamilkł na chwilę – Szósta? Pojebało cię? Cierpisz na bezsenność? Coś się stało? 

Westchnąłem. 

– Gdybyś tak nie nadawał i dał mi dojść do słowa, to bym ci powiedział. Od dziewczyny się tak paplać nauczyłeś? 

– Och, jak miło, że dzwonisz z rana w tak cudownym humorze. Co cię skusiło, do dzwonienia o tak wczesnej porze, mój przyjacielu?

Nabijał się, głupek jeden. 

– Daj mi rudą. 

– Śpi. Nico, wiesz, która godzina? 

– To ważne, proszę. 

Tym razem on westchnął. 

Słyszałem jak budzi Margo, a nie było to łatwe. Trwało wieczność. 

– Halo – usłyszałem jej zaspany głos. 

– Cześć, tu Nicholas. Wiesz może co z Roni? Próbuję się do niej dodzwonić, ale nie odbiera? 

Cisza. 

– Halo, jesteś tam? 

– Co? – odezwała się jakby zdezorientowana. 

– Słyszysz mnie? 

– Tak. 

– To co? Wiesz, co się dzieje? 

– Ale z czym? 

Przymknąłem powieki, by nie wywrócić oczami. Czy ona w ogóle mnie słuchała? 

– Nie z czym, tylko z Roni. Wiesz co z nią? Nie odbiera ode mnie telefonów. 

Odpowiedziało mi głośne ziewnięcie. 

– A dziwisz się? Przecież jest środek nocy. Po co ty dzwonisz do niej o tej godzinie? Wczoraj poszła spać późno, więc pewnie pośpi do jedenastej. 

– Och. 

Mogła mieć rację. 

– Chciałem ją przeprosić. 

– Okej, ale może poczekaj z tym trochę? Jeszcze śpi na pewno. 

– Okej. 

Rozłączyłem się i czekałem dalej. 

A że nie należałem do zbyt cierpliwych osób, to musiałem panować nad tym, by do niej nie pojechać. 

Minęło dobre parę minut, nie mogłem za długo wytrzymać. A jeśli coś jej się stało? Tylko to miałem wtedy w głowie.

No cholera jasna! Nie wytrzymam!

Miałem złe przeczucia. Nigdy telefonu nie wyłączyła, nawet, gdy się pokłóciliśmy. 

Więc w tym stanie narwania wsiadłem na  rower i wybrałem się… nie, nie do Roni. Mówiłem, że ja nie Shy-maniak. Pojechałem do Liama. 

Sam nie wiem, po co, ale może porozmawiać i wziąć wszystkie za i przeciw, by jechać do niej?

– Boże, Nicholas. Ona śpi. Jakby się coś działo, to by jej mama dała znać. I nie, nie jest to dobry, pomysł, byś jechał do niej teraz. – Próbowała mnie przekonać Margaret. 

– Ale… 

– Żadne ale! – przerwała mi. – Daj jej pospać i tobie też by się przydało, bo – zlustrowała mnie od góry do dołu – słabo, wręcz okropnie wyglądasz. 

– Stary, jedź do domu. Nie świruj. Jak coś będziemy wiedzieć, to zadzwonimy – wtrącił się Liam.

Wiem, że byłem jak taki upierdliwy rzep. Nie moja wina, że się martwiłem, a jednocześnie po wczorajszym dniu, nie chciałem być nachalny w jej kierunku. 

Targały mną sprzeczne emocje. 

Chciałem dać spokój przez chwilę, ale też pragnąłem wyjaśnić zaistniałą popieprzoną sytuację i przeprosić. To ostatnie przede wszystkim, bo zachowałem się jak cham i prostak, wystawiając ją. 

Ale teraz pragnąłem powiedzieć jej wszystko. Wszyściuteńko! O swoich obawach, uczuciach, pragnieniach… Tak bardzo chciałem, by wiedziała. 

Ostatecznie ich posłuchałem. Pojechałem się zdrzemnąć, comi nawet wyszło, po jakieś godzinie, ale liczył się sam fakt. 

Obudziłem się nagle, nawet nieco bardziej żywszy, choć dalej na kacu. 

Dziesiąta dwadzieścia. Cholera zaspałem! 

Szybkim ruchem spojrzałem na telefon, zero połączeń. Wybrałem odpowiedni numer. 

Dalej nic. 

Ciśnienie mi wzrosło, więc zerwałem się z łóżka. Ciuchy były z lekka prześmierdnięte, dlatego zabrałem coś od Dana, by nie wejść przed Roni za flejtucha i śmierdziela. Ubrałem pierwsze lepsze dresy i koszulkę, narzuciłem swoją bluzę, która wczoraj schowana była w plecaku i wyszedłem na dwór. 

Teraz już musiałem do niej jechać. 

Jednak jazda rowerem Dana niezbyt była mi na rękę, bo zaczęło padać jak z cebra. Wróciłem, więc po kluczyki. 

Wsiadłem do Forda i ruszyłem. 

Żeby jej nic nie było. Żeby jej nic nie było, powtarzałem i przekonywałem sam siebie na głos. 

Trzeba było jeszcze zadzwonić do rudej, może ona już coś wiedziała, ale miała dać znać. Ale nie dała! Boże, sam się niepotrzebnie nakręcałem. Albo i potrzebnie. 

Po chwili dotarło do mnie, że będzie problem ze zadzwonieniem, bo nie zabrałem komórki. Została na kablu przy szafce nocnej. 

Fuck! 

Przyspieszyłem, choć warunki pogodowe nie sprzyjały. Dalej lało. Nie było czasu się wracać po ponad połowie drogi, a miałem powody, by być szybciej. 

Moja Veronica. Oby cała i zdrowa. Tylko zła, wściekła, oburzona na mnie. Ale cała! 

Wszystko wyjaśnię, ona mi wybaczy (miałem taką nadzieję) i zaczniemy od nowa. A raczej dalej będziemy pogłębiać naszą dziwnie rozpoczętą relację, którą będziemy polepszać.

Tak. Tak będzie, Nicholas. Nie nakręcaj się. 

Jakiś upierdliwy staruszek wyjechał z podporządkowanej, więc musiałem gwałtownie zahamować, ale zdarzyło się coś, czego się nie spodziewałem. 

Auto nie zwolniło. Jakby hamulce przestały działać. 

Przestraszony zjechałem na przeciwległy pas, by nie uderzyć w staruszka i jego stare Volvo. Nie miałem zbytnio pola manewru, więc jechałem prosto. Na szczęście nie było nikogo na przeciwko. Wyprzedziłem go i chciałem skręcić w prawo, by dojechać do ulicy prowadzącej do Roni. 

Puściłem gaz, by zwolnił, ale on dalej jechał.

Co jest, kurwa? 

Hamulec dalej nie działał. Auto nie zwalniało tempa. Kiedy chciałem w końcu skręcić, gaz jakby załączył się na nowo i pojazd przyspieszył. 

Ja pierdolę. 

Nie mogłem nic zrobić. Samochód przyspieszał, gdy skręcałem, robiąc coraz większy hałas przez wysokie obroty. Wpadłem w poślizg. Nie mogłem zahamować. Kierownica blokowała się, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch. 

Nie mogłem wycentrować jazdy. Nic. Byłem w szoku. 

Co się, kurwa, dzieje?!  

Auto zaczęło obracać się wokół własnej osi, a potem pędzić na wysoki budynek. 

Życie stanęło mi pomiędzy oczami. Jak i wspomnienia, które uderzyły we mnie jak grom z jasnego nieba. Tylko tym razem całe szczęście jechałem sam. Może tak miałem odpłacić za swoje grzechy i zabicie dziecka…

Karma to suka, ale sprawiedliwa. Narobiłem wiele złych rzeczy, wielu ludziom. Wróciła i do mnie. Życie mi się odpłacało.

Zamyślony i w całkowitym zaćmieniu pod wpływem adrenaliny, stresu i strachu, nie zauważyłem samochodu, który właśnie jechał ze mną na czołowe.

Nie! To się nie dzieje naprawdę… 

Mój Ford nagle zahamował. 

Zupełnie jakby był sterowany. 

Kurwa… 

Ale potem nie pamiętam za wiele. Wszystko działo się tak szybko. Zderzenie. Huk. Siła odśrodkowa wyrzucająca moje ciało przez przednią szybę. 

Cholerne pasy! 

Tłuczone szkło, a potem promieniujący przez całe moje ciało ból i ciemność. 

A w tym wszystkim moja wybujała fantazja. Za to bardzo piękna i tak nierealna.

Moja Veronica. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro