8. Teraz powiem ci, co z tobą zrobię.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kieruję się chodnikiem w stronę sklepu. Mam do przejścia jeszcze kilkanaście metrów. Wieczorny klimat i zimowa aura niezbyt sprzyjają samotnym przechadzkom. Nienawidzę zimy, mrozu, wiatru i chodzić sama po zmierzchu.

Gdyby mama nie wymyśliła spaghetti na kolację, to leżałabym teraz w swoim wygodnym ciepłym łóżeczku, popijając kakao i oglądając jakiś serial na Netflixie.

Oczywiście moje plany zostały pokrzyżowane, musiałam wyskoczyć z mojej słodkiej puchowej piżamki i jechać do sklepu. Nie wiem, kto normalny o tej godzinie wymyślił robienie spaghetti, a nie – już wiem. Mój tata, który ma bzika na jego punkcie. Niedługo przyjedzie od klienta i ma zachciankę jak kobieta w ciąży. Wybłagał żoneczkę, żeby mu przyszykowała. A kto musi jechać? Dobroduszna Veronica.

Wysyłam przy okazji wiadomość do Margo, że będę z notatkami za jakieś dwadzieścia minut. Nie muszę długo czekać na jej odpowiedź.

Nowe powiadomienie:

Margo: Czekam ja, twoje ulubione żelki, czekolada i „Obecność 2".

Uśmiecham się pod nosem. Żelki i czekolada to moje kochanki zaraz po łóżku.

Ja: Przykro mi, ale dziś nie zostaję, muszę jeszcze ogarnąć naukę i zawieźć mamie zakupy. A przekąski wezmę na wynos ;-)

Margo: O cholera. To sama nie będę oglądać! A skoro nie zostajesz, to nie podzielę się niczym!

No tak, nieustraszona Margaret i jej zamiłowanie do horrorów. A na końcu wychodzi tak, że kiedy mnie już wciągnie fabuła, to ona już zdąży wyjść z pokoju. Albo co chwilę odwraca głowę. Piszczy bądź krzyczy, nawet kiedy niespodziewanie mysz przebiegnie na drugim planie.

Ciężki mój los z tą dziewczyną. Przynajmniej z Sophie można normalnie pooglądać. Muszę się z nią sama umówić na seans, bez tej nadpobudliwej i bojaźliwej rudowłosej.

Kurwa.

Opieprzam samą siebie w głowie, bo muszę się cofnąć do samochodu. Nie byłabym sobą, gdybym nie zapomniała czegoś. W tym przypadku jest to portfel.

Odwróciłam się zwinnym ruchem.

I to był błąd.

Zostaje gwałtownie pociągnięta przez czyjeś silne ramiona do tyłu. Przez kilka metrów ktoś ciągnie mnie do tyłu ze sobą, zawlekając moje ubezwłasnowolnione ciało w wąską uliczkę pomiędzy starym opuszczonym budynkiem a biblioteką. Oszołomiona tą nagłą sytuacją, nie zdążyłam nawet wydusić z siebie słowa, kiedy do moich ust została mocno przyciśnięta dłoń, uniemożliwiając tym samym, wołanie o jakąkolwiek pomoc.

Przeszliśmy kilka kroków, kiedy napastnik mną szarpnął, tym samym puszczając i popychając do tyłu. Zachwiałam się lekko i potknąwszy się, upadłam na chodnik, uderzając głową w mur budynku. Pulsujący ból przeszył moją czaszkę. Otumaniona spojrzałam zamglonym wzrokiem na osobę stojącą przede mną. Wysoki, szczupły, posturą przypominający raczej mężczyznę. Ubrany cały na czarno z nałożonym kapturem na głowę, przez co nie mogłam dojrzeć jego twarzy.

– Czego ode mnie chcesz? Nie ma przy sobie pieniędzy. – Udaje mi się jakoś wydukać, przez moje ciało przeszedł nagle nieprzyjemny dreszcz.

– Nie chcę pieniędzy – odzywa się chłodnym, nieprzyjemnym tonem. Zważając na jego tembr głosu, jest to raczej młoda osoba. Zdecydowanie płeć męska.

– W takim razie co? –  pytam niepewnie, mając w głowie coraz to czarniejsze wizje tego, co może się wydarzyć.

Ciebie.

Moje oczy szeroko się rozszerzają, serce zaczyna bić z zawrotną prędkością. Oddech więźnie w krtani, a wszechogarniająca ciemność zaczyna nachodzić na moje pole widzenia, kiedy wyciąga z kieszeni bluzy nóż.

O mój Boże.

– Pożałujesz, że się urodziłaś – warczy, przybliżając się do mnie.

Chciałam wstać i szybko uciec, jednak on chyba przejrzał moje zamiary, bo w dwóch krokach podchodzi i kopie mnie w brzuch.

Kulę się, obejmując mocno w pasie. Przeszywający, zapierający oddech ból zawładnął moim ciałem. W oczach zaczynając mi się zbierać się łzy. Łzy bólu, strachu i przerażenia. Miałam zamiar się podnieść, lecz uniemożliwił mi to.

– Gdzie idziesz kurwa? Zostajesz! – Ukląkł przede mną, przybliżając ostrze do szyi. – Teraz powiem ci, co z tobą zrobię.

Przełykam głośno ślinę ze strachu, gdy napastnik kładzie zimny metal do odkrytego kawałka mojego ciała. Z przerażenia zaciskam oczy, nie chcąc patrzeć na to, co ma się wydarzyć.

– Najpierw ściągnę z ciebie ubranie. Podetnę cię tutaj. – przejeżdża delikatnie ostrzejszą stroną noża od ucha wzdłuż szyi. – Gdy ty będziesz leżeć i się wykrwawiać, będę cię pieprzyć z każdej strony. Kiedy mnie zaspokoisz, to zostaną ci już tylko sekundy życia. Które ja bardziej przykrócę i poderżnę cię jeszcze głębiej. – teraz przenosi narzędzie pod brodę i zwinnym ruchem przejeżdża po skórze.

– Pomocy! Niech mi ktoś pomoże! – wolałam, szlochając, tracąc coraz bardziej oddech z każdym kolejnym słowem.

– Pomóżcie...– dławię się swoimi słowami, jednak żadna pomoc nie przychodzi...

– Veronica, obudź się. – Wytrwał mnie damski głos.

Poderwałam się z łóżka, łapiąc się odruchowo za szyję. Z zapłakanymi oczami, z szybko pędzącym sercem i przyspieszonym oddechem dostrzegłam, że znajdowałam w swoim pokoju, we własnym łóżku. Moja klatka piersiowa szybko się i unosiła i opadała, a na ciele czułam spływające krople potu. Starłam zapłakane policzki w rękawy piżamy i spojrzałam na swoją rodzicielkę, która siedziała na skraju łóżka.

– Znowu ten sen? – Głos mojej mamy, utwierdził mnie w tym przekonaniu, że wybudziłam się, a tamto, to był tylko sen.

Spojrzałam na nią i szybko przytuliłam do siebie. Pogładziła mnie pokrzepiająco po plecach, bujając na boki.

– Shh... już dobrze. Jestem tutaj – pocieszała cichym, spokojnym głosem mama.

Miewałam te sny niekiedy codziennie. Co dzień budziłam się w środku nocy, oblana potem i ze łzami w oczach.

A zaczęło się to na początku roku, zaraz po tamtym wydarzeniu.

– Trzeba się dowiedzieć, czy coś w tej sprawie wiadomo. Muszę porozmawiać z tatą, niech zadzwoni do tego sierżanta, który zajmuje się tą sprawą.

– Po co? Przecież od czterech miesięcy nic nie znaleźli. Pewnie nawet przestali już szukać. – Oderwałam się od jej ramion i spojrzałam w  ciepłe, czekoladowe tęczówki, które wpatrywały się we mnie ze smutkiem i współczuciem.

– Ale znów masz te koszmary. Musimy iść do psychologa – dodała opiekuńczym tonem.

– Nie idę do żadnego psychologa. Dawno już ich nie miałam, pewnie wróciły jednorazowo. – Od razu zanegowałam ten pomysł. Brunetka cicho westchnęła.

Nie miałam zamiaru leżeć u kogoś na jakieś obskurnej kozetce i wylewać obcej osobie swoje żale. Po to tylko żeby porobił sobie jakieś tam notatki i powiedział, że wszystko będzie dobrze.

Nie zapomnę o tym wydarzeniu, ale czasu też nie cofnę. I żadne słowa mi w tym nie pomogą.

– Kochanie, jakby coś się działo to mów. – Pocałowała mnie czule w policzek i pogładziła po czole, ścierając kolejne wypływające z moich oczu słone strużki cieczy.

– Wiem mamo, dziękuję. Możesz iść już do siebie, ja napiję się tylko wody i też się położę z powrotem – poinformowałam,  delikatnie się uśmiechając.

– Jesteś pewna? – zapytała niepewnie.

– Tak mamo.

– Okej, to dobranoc. Kocham cię córuś. – Kolejny raz mnie pocałowała i skierowała do drzwi.

– Dobranoc, też cię kocham.

I tak jak mówiłam, tak też zrobiłam. Upiłam łyk wody i położyłam się, żeby po paru minutach marzyć o odpłynięciu do krainy Morfeusza. Jednak moje marzenia były nie do spełnienia i nie spałam praktycznie cała noc. Leżałam przy zapalonym świetle i próbowałam zająć moją głowę czymś innym, przyjemniejszym. Z marnym skutkiem.

Tydzień minął w zastraszającym tempie. Niedzielę i poniedziałek przeleżałam w domu. Nie poszłam na zajęcia pod pretekstem złego samopoczucia. Choć w sumie nie był to pretekst, bo źle się czułam: głowa nadal mnie bolała, ale większy ból był ten psychiczny. Mimo iż nie doszło do żadnego niepożądanego incydentu. Tej okropnej rzeczy, którą chciał zrobić mi ten człowiek, to i tak nie mogłam przestać myśleć, co by było, gdyby to się jednak stało. Nigdy nie chciałam być w takiej sytuacji. Nikt by nie chciał. To okropne uczucie. Żywię szczerą nienawiść do tego typa, jak można być tak popsutym człowiekiem – popapranym na umyśle dupkiem. Miałam nadzieję, że znajdą tę szumowinę i zrobią z nią porządek. Choć nigdy nie byłam osobą mściwą ani nie życzyłam nielubianym osobom źle, tak w tym przypadku moje idee mogły być naruszone i pragnęłam, żeby zapłacił za to, co planował zrobić. A w szczególności za to, że zapewne nie był to jego pierwszy raz, a nie każda kobieta miała tyle szczęścia, co ja. Takie robactwo trzeba wyplenić, zanim wyrządzą porządne szkody i zagnieżdżą się na stałe w jakimś ustronnym i ciemnym zaułku, żeby czyhać na swoją ofiarę i zaatakować w najmniej odpowiednim momencie.

Z Sophie postanowiłyśmy nie mówić nic Margo o tym zdarzeniu. Pierwszy powód był taki, że mimo swojego wybuchowego charakteru w głębi duszy była strasznie emocjonalna, i przejęłaby się jeszcze bardziej niż ja. Zaczęłaby pluć sobie w gardło, że nie poszła razem z nami – że to by ochroniło mnie i nikt by mi nic nie podał. A drugi to: w trakcie tygodnia pogodziła się z Liamem, przez co była aż nadto szczęśliwa. Nie chciałyśmy jej psuć humoru. A sam Liam, przyjechał do niej z bukietem piętnastu wielkich białych róż i prosił o przebaczenie.

Życie nie jest usłane różami, ale magia róż jest silna na tyle, że gdy widzisz prawie dwumetrowego mięśniaka klęczącego przed tobą z bukietem i błagalnym spojrzeniem o przebaczenie, to nie może być inaczej i chociaż jesteś na niego wściekła, to spróbujesz się nie gniewać. Oczywiście zależy, co takiego zrobił, bo zdrady byle badylem się nie naprawi. Ale która kobieta nie lubi dostawać kwiatów? Jakaś na pewno, ale nie Margaret. Gdyby zobaczyła go z samą zwiędnięta łodygą, to też by mu wybaczyła.

– Boże, jakie one są cudowne – trajkotała po raz kolejny rozmarzona Margo – a jak pięknie pachną. Jej szmaragdowe tęczówki pochłaniały z radosnym błyskiem stojący na blacie biurka prezent.

Siedziała w swoim pokoju przy białym biurku, na którym stał w średniej wielkości szklanym niebieskim wazonie bukiet od jej "ukochanego". Wpatrywała się w niego jak zaczarowana, wzdychając i podziwiając kwiatuszki, które i tak za parę dni zwiędną, a potem wyrzuci je do odpadów, zapewne o nich zapominając. Bo tak jak kwiaty cięte są piękne, tak też mają ulotne życie. Tak, jak na każdą istotę czeka mogiła, niezależnie czy jest piękna, czy też nie. Mógł, chociaż kupić kwiat doniczkowy. Wtedy miałaby okazję o niego podlewać i zadbać, wzmacniając jego korzenie, żeby rozwijał się tak, jak ich uczucia. O ile w ogóle jakiekolwiek i kiedykolwiek zaistnieje w nich ziarenko zwane uczuciem.

– Wystarczyło kilka róż, żebyś mu wybaczyła? – odezwała się blondynka opierająca się o zagłówek łóżka obity jasnoszarym welurowym materiałem. W dłoni trzymała pilot skierowany w ekran telewizora, którym wyszukiwała jakiegoś serialu na Netflixie.

– Ale za to jakich pięknych. Skąd wiedział, że uwielbiam białe róże? – zapytała retorycznie, bo oczywiście za chwilę sama odpowiedziała na to pytanie, oczywiście abstrakcyjną odpowiedzią. – Bo jest mi przeznaczony...wymarzony. Idealny. – Przeciągała każde z ostatnich słów w rozmarzeniu, nadal wpatrując się w bukiet.

Przewróciłam oczami, słysząc jej pseudoromantyczne wymysły. Ta dziewczyna była idealnym odpowiednikiem człowieka patrzącego na świat przez różowe okulary. Nie dość, że wierzyła w prawdziwą miłość od pierwszego wejrzenia, to jeszcze nie widziała czyhających i wszechobecnych podstępów tego zakłamanego świata. Była idealnym pionkiem w grze pt. Okrutna rzeczywistość, a swoją naiwnością skazana na game over, bez dodatkowego życia. Ale pomimo tego, Margaret Baker była najbardziej kruchą, wrażliwą i życzliwą osobą w moim otoczeniu. Miała wybuchowy charakter i czasem jej myślenie, można było porównać z gadaniem nastolatki, ale nie można jej było zarzucić, że nie miała empatii dla drugiego człowieka. Że była szczera, lojalna i pomocna. Potrafiła zrezygnować ze swoich wymarzonych planów tylko po to, żeby przyjechać do swojej przyjaciółki, która miała gorszy dzień. Gdy ktoś miał kłopoty, nie dawała za wygraną, póki nie dowiedziała się, o co chodzi i starała się wybrnąć nawet z najgorszej sytuacji. Mogła się kłócić i nienawidzić niektórych osób, ale gdy działa się im jakaś krzywda, ona była pierwsze, by im pomóc. Pocieszała, doradzała, jak tylko umiała. Czasem denerwowała swoją porywczością i gadulstwem, ale była dobrym i wartościowym człowiekiem.

Prawdziwym przyjacielem.

– Margo, powiedzmy sobie szczerze, gdyby ci wieniec pogrzebowy przyniósł, to tak samo zachwycona byś mu wybaczyła – sarknęłam w jej kierunku, przeglądając portale społecznościowe na swoim telefonie. Sophie leżąca obok mnie, zachichotała cicho, przez co została zgromiona ostrzegawczym spojrzeniem rudowłosej.

Taka była prawda, obojętnie co by zrobił: nawet mógłby przyjść nawalony, naćpany, cokolwiek. Tylko wszedłby w próg, to wpadłaby w jego ramiona i od razu zapomniała o wszystkim. Podejrzewam, że za kilka dni sama by się do niego odezwała, bo już nie mogła wytrzymać. To była tylko kwestia czasu. Miała bzika na punkcie tego chłopaka. Miałam tylko nadzieje, by jej nie zranił i nie musiała przez niego cierpieć. Tacy kolesie nie mieli w priorytecie związków, zaangażowań a przede wszystkim wierności. No i rzadko się zmieniali. W sumie nie znam żadnego, który by zmienił swój styl życia dla żony i trójki dzieci w wieku dwudziestu paru lat. Lecz nasza kochana, romantyczna Margo, wierzyła w przeznaczenie i wielki happy end. Tylko że jak już mówiłam, życie to nie bajka, a ona nie jest księżniczką zamkniętą w zamku, którą uratuje idealny książę. Ale weźcie jej to przetłumaczcie. No nie ma bata, żeby się to udało.

– Jejku, ale on mnie też przeprosił. Na kolana padł, rozumiesz? Myślałam, że chce mi się oświadczyć. – Westchnęła przeciągle i wstała w końcu od biurka, dając w końcu spokój temu bukietowi. Podeszła do okna i zaczęła się wpatrywać w ulicę, która była widoczna z jej okna domu.

Serio Margo? Na pewno chciał poprosić o rękę, zaproponować wspólne mieszkanie i planować imiona dla gromadki dzieci.

Spojrzałyśmy na siebie z Sophie i równocześnie przewróciłyśmy oczami.

– Widziałam. – Zwróciła nam uwagę, mimo iż stała obrócona do nas tyłem, gdy znów znalazła się przed biurkiem, w którym szukała czegoś w szufladzie. – Jest, znalazłam! – rzuciła zadowolona, trzymając w dłoni nożyczki i znów usiadła na fotelu obrotowym obitym tym samym materiałem co łóżko.

– Po co ci nożyczki? – zapytała zaciekawiona Sophie.

– Muszę trochę przyciąć im łodygi, żeby dłużej się trzymały – wytłumaczyła i zaczęła obcinać końce kwiatów.

Ja oszaleje z nią. I ten biedny bukiet też. Od tego momentu nie cierpię kwiatów. Choć też zawsze lubiłam róże, tyle że czerwone. Wiem banalne, ale co zrobić. Taka klasyka mi się podoba.

To jakże ciekawe zajęcie przerwał dźwięk wiadomości wydobywający się z telefonu rudowłosej. Odczytała wiadomość i szybko zerwała się z krzesła obrotowego. Okej, ta dziewczyna zaczynała mnie przerażać. Zastanawiałam się, czy może była na jakiś prochach albo energetykach, bo energia ją rozpierała jak nigdy. Ciągle coś robiła. Łaziła po pokoju z tymi badylami, biegała od biurka do okna i z powrotem.

Do jakiegoś maratonu się szykuje, czy co?

– Co cię dziś opętało? Co jest takiego ciekawego za tym oknem? Czekasz, aż twój książę na białym koniu... oj, przepraszam, w granatowym BMW zaśpiewa ci serenadę pod oknem? – zironizowałam, posyłając jej cwaniacki uśmiech. Rudowłosa łypała gniewnie w moją stronę. Gdyby jej wzrok potrafił zabijać, to prawdopodobnie leżałabym już nogami do góry. Podniosłam ręce w geście poddania i zaczęłam się śmiać. Na co dziewczyna nagle rzuciła we mnie różową puchatą poduszką, która parę sekund temu znajdowała się pod nogami Sophie.

– Liam napisał, że przyjedzie za chwilę – rozjaśniła nam swoje zachowanie i znów podeszła do kwiatów zaciągając się ich zapachem. Słońce wpadające przez okno rzucało blask na jej twarz, w której usta wyginały się w delikatnym uśmiechu, a jej wymodelowane loki do pasa mieniły się na złoty kolor.

– A łazisz do tego okna już od rana – dodała Sophie, która właśnie podnosiła się z łóżka do siadu. Rozmarzona dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami na słowa naszej przyjaciółki.

Siedziałyśmy w domu Margo od dziesiątej. Jej rodziców i brata nie było w domu, bo pojechali na weekend do ciotki. Więc postanowiłyśmy w trójkę urządzić sobie babską sobotę: leżeć pół dnia i leniuchować w słodkich puchowych piżamach przed telewizorem z pizzą i słodyczami. Żyć nie umierać. Jeszcze, gdyby była możliwość włączenia w Margaret przycisku STOP, żeby nie nadawała ciągle o Liamie, byłoby wtedy idealnie. Ale niektóre marzenia niestety są irrealne.

– Oj tam, bo nie wiedziałam, o której ma przyjechać i czy napisze wcześniej, że jedzie – odpowiedziała. Znajdowała się z powrotem w tym samym miejscu i wpatrywała w małe lusterko, kiedy starannie malowała usta bordową pomadką. Idealnie pasowała do jej złocisto-beżowej cery pokrytej na nosie i policzkach złocistymi piegami, które zawsze starannie tuszowała, zamiast je eksponować, gdyż dodawały jej uroku.

– To wiedziałaś od początku, że ma przyjechać? Miałyśmy mieć babski wieczór. B.a.b.s.k.i. – Przeliterowałam ostatnie słowo i spojrzałam z żalem w oczach na przyjaciółkę. No bo sorry, szybko raczyła nam, o tym powiedzieć? Zapraszała nas do siebie, żeby pogzić razem ze swoim fagasem? Ta dziewczyna doprowadzała czasem człowieka do rozpaczy. Ale jak jej nie kochać?

– Ojej, na chwilę ma przyjechać –  wytłumaczyła, dalej poprawiając swój makijaż. Wcześniej znów popatrzyła przez okno, czy jej "mężczyzna" nie stoi już czasem na podjeździe. Bo to nie jest tak, że on może poczekać na nią. Wstyd, hańba, niedowierzanie, żeby poczekać parę minut na swoją dziewczynę, koleżankę, znajomą? Nie miałam pojęcia, kim dla siebie w tamtym momencie byli. Według Margo to pewnie już za chwilę narzeczoną.

Była godzina szesnasta. Zaplanowałyśmy jeszcze wypad do Starbucksa, znajdującego się na dzielnicy Margo, w którym serwują mistrzowskie brownie z orzechami i gorącą czekoladę, na którą miałam ochotę od dłuższego czasu. Miałyśmy niedługo wychodzić, jednak jak widać, nie każdy jednak miał takie same plany. Na końcu z naszego babskiego wieczoru będą nici – pomyślałam. Kiedy już przyjedzie Liam, to pewnie Margo będzie z nami tylko ciałem, bo mentalnie to w sypialni z sam na sam z tą męską żyrafą. I będą się migdalić przy nas non stop. Boże, miałam mdłości na samą myśl.

– Super, że nas poinformowałaś o tym. Jeśli wy będziecie zajęci tylko sobą, to ja z Sophie idziemy do mnie, bo nie będę patrzeć, jak się bez przerwy wymieniacie śliną przy nas. – Przerzuciłam się na brzuch i zakryłam poduszką.

– Zluzuj majty Ver. Na chwilę miał wpaść. Stęsknił się za mną – zaznaczyła, a chwilę potem usłyszałam, jak jej telefon za wibrował.

– O, już jest. Idę go wpuścić. – Zerwała się z krzesła jak poparzona, kątem oka spojrzałam, jak stoi przed wielkim lustrem powieszonym na ścianie, żeby poprawić ubranie. No tak, mogłam się domyślić, że coś nie gra cały dzień łazi w krótkiej obcisłej niebieskiej kiecce z rękawkami, pełnym makijażu jakby wybierała się co najmniej na jakąś domówkę, ale taneczną, a nie łóżkową z pizzą i laptopem. Oj Margaret.

– A nie możecie tego załatwić na zewnątrz? – zapytała błagalnie Sophie, spoglądając w stronę Margo, która już przechodziła przez próg. Ja powieliłam zdanie Sophie i również na nią spojrzałam, unosząc wcześniej poduszkę. Błagałyśmy ją niemo o litość, ale dziewczyna nie robiła sobie nic z naszych próśb.

– Nie! W jakim świetle mnie to stawia, przecież jak na kulturalnego człowieka przystało, trzeba zaprosić gościa do środka! – krzyknęła naburmuszona, zaraz potem szybko wyszła na korytarz, kierując się do drzwi wyjściowych.

– Iście zajebiście! Jak myślisz, będzie kulturalnie, jeśli się teraz ewakuujemy przez okno? – zapytałam blondynkę z nadzieją, że się zgodzi i nie będę musiała oglądać scen miłosnych mojej drugiej przyjaciółki. Soph głośno się zaśmiała i podeszła do okna spoglądając z zastanawiającą miną w dół.

– Wiesz, całkiem ciekawa propozycja, ale ja skakać nie będę, życie mi jeszcze miłe. Nogi i ręce też – wyraziła swoje zdanie, na co westchnęłam głośno i z powrotem padłam głową na poduszki.

Boże daj mi siły.

Po paru minutach dobiegł nas głos Margaret, w tle kroki ciężkich butów obijały się o przestrzeń korytarza.

– Muszę pogadać z dziewczynami. Miałyśmy spędzić razem wieczór – mówiła Margo.

Kilka sekund później przyjaciółka przekroczyła próg swojego pokoju, a za nią jej dwumetrowy Adonis w czarnych prostych jeansach, białej koszulce z adidasa i czerwonych Air Max-y na stopach. Na twarzy jak zwykle gościł kilkudniowy zarost, a usta wyginały się w przyjaznym uśmiechu. Przywitał się z nami i poszedł usiąść przy biurku, zaraz za nim, na jego kolanach usadowiła się Margo.

Już się zaczyna.

– Dziewczyny, Liam zaprasza nas na ognisko ze swoimi znajomymi nad jeziorem – wygłosiła nasza przyjaciółka. Popatrzyła na nas z nadzieją, że się zgodzimy i posłała swój popisowy uśmieszek – cnotki-niewiniątki.

– Kiedy? – zapytałam, niezbyt przyjaźnie. W sumie nawet mnie to nie obchodziło, bo nie miałam zamiaru tam iść. Nie podobał mi się ten pomysł. Lepszą opcją było leżenie bykiem w łóżku i objadanie się niezdrowym żarciem.

– Dzisiaj o dziewiętnastej – zakomunikował szarooki brunet siedzący z naszą przyjaciółką na kolanach.

– Dzisiaj? Serio? – bąknęłam, nie dowierzając. No wiedziałam, że tak będzie, czułam to w kościach, że żaden babski wieczór się nie odbędzie. Dzięki Margo.

– Chodź Roni. Będzie fajnie. Pogadamy i poznamy nowych ludzi – namawiała mnie rudowłosa, patrząc na mnie jak nastolatka na matkę, która prosi o wyjście na szkolną dyskotekę.

Serio Margo? Jakże mnie to przekonało? Już lecę, pędzę, biegnę. Aż kopyta mnie palą, tak biegnę prędko i w dodatku boso przez ulicę, żeby poznać nowych ludzi. Popatrzyłam na nią tępo, ze zmarszczonym czołem. W myślach obmyślając plan, gdzie ukryć ciało mojej przyjaciółki, gdy ją już uduszę za swoje głupie pomysły. Dobrze wiedziała, że nie lubię wielkich przepełnionych imprez, ale kameralnych z nieznajomymi tym bardziej. Nie ufałam ludziom, i nie miałam ochoty na nowe znajomości. Tym bardziej z jego towarzystwem. Pewnie to kolejni zdobywcy bawiący się dziewczynami. Jacyś menele albo ćpuny. Wracając wspomnieniem do jego imprezy i tej całej piniaty, która nieokazała się, wypełniona cukierkami – no cukierkami, ale o innym działaniu, to ja podziękuję za jego znajomych. A ja powiedziałam, że już więcej nie pójdę na żadną imprezę. Dziękuję za propozycję, ale NIE!

– Wiesz co? Ja podziękuję, ale ty idź śmiało. My z Sophie pójdziemy do mnie. Chyba że ty chcesz iść? – odpowiedziałam, a ostanie zdanie skierowałam w stronę blondynki, patrząc na nią z niemym błaganiem w oczach, żeby się nie zgodziła.

– A kto tam będzie? – zapytała blondynka, patrząc z zaciekawieniem w stronę Liama.

Dzięki, Brutusie.

– My – wskazał na siebie i Maragret – Nicholas i kilku kumpli z dziewczynami i jeszcze mój kuzyn. Mała zaufana grupka – odpowiedział, na co dziewczyna się zamyśliła.

– W sumie możemy iść, czemu nie. I tak nie mamy nic ciekawszego do roboty – zdecydowała Sophie, czym już kompletnie straciłam jakiekolwiek szanse, na spokojne spędzenie czasu w gronie moich przyjaciółek. Przewróciłam oczami i spojrzałam z żalem na Sophie. Ona tylko wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się lekko do mnie.

– No to super. Załatwione. Będziemy o dziewiętnastej – oznajmiła Margo, po czym przyparła do ust chłopaka. Zaczęli walkę swoimi językami, wywołując mój pierwszy odruch wymiotny.

– Idźcie sami, ja wrócę do domu. Słabo się czuję, więc poleżę w łóżku. Chyba mnie przeziębienie rozkłada – skłamałam i wstałam z łóżka, żeby pozbierać swoje rzeczy. I tak już po naszym wspólnym wieczorze, więc mogłam już sobie iść do domu, tam przynajmniej miałam okazję odpocząć.

Margo oderwała się od Liama i popatrzyła na mnie pytająco, na co wzruszyłam ramionami i kontynuowałam pakowanie swoich rzeczy do torby.

– No weź, nie bądź cipa i chodź z nami – odezwał się tym razem Liam. Obróciłam głowę w jego kierunku i natrafiłam na jego szeroki uśmiech. Nie przekonasz mnie tym uśmiechem – pomyślałam i pokiwałam przecząco głową.

– Sorry, serio źle się czuję. Miłej zabawy.

Wzięłam torbę w rękę, pożegnałam się z wszystkimi i skierowałam do swojego ukochanego samochodu.

Leżałam od godziny w swoim pokoju na łóżku, które uwielbiałam. Było ciepłe i wygodne. Tęskniłam za nim cały dzień. Pomagał mi odpocząć i zapomnieć o stresie. Nie było między nami żadnych zobowiązań, tylko spaliśmy ze sobą każdej nocy. No prawie każdej.

Kiedy wróciłam, rozpakowałam torbę i poszłam zrobić sobie naleśniki z czekoladą. Przynajmniej potrenowałam swoje zdolności kulinarne, które nie były może zbyt wybitne, ale beznadziejne też nie. Potrafiłam zrobić sobie coś do jedzenia, nie przypalając przy tym połowy garnków czy patelni lub nie tłukąc połowy zastawy. Choć często przez przypadek mi się coś wyślizgiwało z rąk, ale tak już miałam w pechowe dni. A że miałam je dość często, to mama pochowała całą bardziej odświętną zastawę, którą wykładała tylko na wybrane okazje. Wtedy nawet w ich kierunku nie patrzyłam, żeby czasem nie ujawniły się moje ukryte zdolności kinetyczne i przez przypadek samym wzrokiem ich nie przesunąć i zrzucić ze stołu.

Tak więc kontynuując – leżałam w moim łóżeczku wraz z moją ulubioną paczką żelek i oglądałam kolejny odcinek z mojego dzisiejszego maratonu serialu Shadowshunters. Rozmyślałam nad zrobieniem takich run z Margo i Sophie, żebyśmy zostały parabatai. Może wtedy zaczęłyby powielać moje zdanie i nie zostawiały dla jakiś obcych ludzi. Moje przemyślenia przerwał dźwięk nadchodzącej wiadomości. Ciężko wzdychnęłam, sięgając po telefon, bo Margaret przez cały czas namawiała mnie, żebym do nich jednak dołączyła, więc co jakieś dwadzieścia minut otrzymywałam od niej SMS. Kiedy spojrzałam na wyświetlacz, niemiło się zaskoczyłam, gdyż tym razem to nie była moja przyjaciółka.

Dupek: Dlaczego Cię nie ma?

O Boże, znowu mu się przypomniało, że dawno mi nie truł dupy. Dobrze, że zapisałam sobie jego numer. Po pierwsze to dupek, sam się przyznał ostatnio w samochodzie, że nim jest. Taki dupek, który truje dupę. Po drugie po uprzednich wydarzeniach stwierdziłam, że zapiszę w razie czego, gdybym znów wylądowała jakimś cudem w jego domu, czy coś. Choć miałam wielką nadzieję, że nie i nie, że to planowałam.

Aniele pamiętaj, miej mnie w opiece. Żadnych imprez i nocowań u obcych facetów. I zero alkohol!

Wystukałam odpowiedź i wysłałam.

Ja: Nie mam ochoty na wyjścia.

Odpowiedź przyszła niemal od razu.

Dupek: Jak się czujesz?

A temu, co się zebrało na jakieś troski? Że niby martwi się, czy się dobrze czuję? Taa, jasne. Na pewno ma jakiś interes w tym.

Ja: Normalnie a co?

Dupek: W takim razie skoro już Ci przeszło, to szykuj się. Za pół godziny po Ciebie jestem.

A więc o to mu chodziło. Ściemniałam przecież, że nie idę, bo się źle czuje. Fuck.

Ja: Nigdzie nie jadę. Idę niedługo spać. Jestem zmęczona.

Dupek: Zapomniałem, że księżniczka dużo śpi.

A ten znowu z tą księżniczką. Księciunio się znalazł od siedmiu boleści. Nie miałam ochoty się z nim kłócić i w ogóle konwersować. Potrzebowałam spokoju. Niech się tam bawią razem w swoim towarzystwie, a mnie dadzą odpocząć w swoim azylu spokoju. Razem z moją miłością, na której leżę.

Dupek : Szykuj się.

               Pół godziny.

Przewróciłam oczami i zablokowałam telefon, rzucając go obok siebie na łóżko.

Ehe takiego wała. Już pędzę.

Czemu oni byli tacy uparci? Nie mogli zrozumieć, że nie chcę iść? Nie miałam ochoty na żadne imprezy, czy kameralne, czy też nie. Poleżeć w trakcie dnia i na słoneczku się poopalać w trzyosobowym, znajomym towarzystwie to mogłam – bardzo chętnie. Lecz nie chciałam zawierać nowych znajomości, bo takowych nie potrzebowałam. Nie były to moje priorytety. Jedynym, jakim wtedy miałam, to zrobienie sobie kolacji.

Krzątałam się po kuchni, sprzątając naczynia po zjedzonej kolacji. Może nie była jakaś nadzwyczajna, bo same kanapki, ale przynajmniej się najadłam. Miałam właśnie kierować się w stronę swojego pokoju, kiedy mój telefon zaczyna dzwonić.

A ten, czego znów chce?

– Czego chcesz? – rzuciłam od niechcenia, po odebraniu połączenia.

– Ciebie też miło słyszeć – zironizował, na co przewróciłam oczami. Ten koleś mnie irytował, bardziej niż wciornastki w okresie letnim.

– Ponawiam pytanie. Czego? – Westchnął ciężko, ale zaraz potem odpowiedział poważnym tonem:

– Czekam.

Boże daj mi siły.

Na co? – zapytałam nieco ostrzej. Już coraz bardziej traciłam cierpliwość do tych jego przekomarzań. Zamiast od razu powiedzieć, to bawił się w kotka i myszkę, przeciągając tę bezsensowną rozmowę.

– Chyba na kogo – odpowiedział, po czym usłyszałam trzask zamykanych drzwi, jakby wysiadł z samochodu. W tle słychać było przejeżdżające lub trąbiące samochody. Czekałam, aż dokończy swoją odpowiedź, ale jednak się nie doczekałam.

– Więc, na kogo? – ponagliłam.

– Na ciebie.

– Co? Po co niby na mnie czekasz? O czym ty pieprzysz? – zapytałam zaskoczona, z konsternacją zaczęłam wyczekiwać odpowiedzi. Której oczywiście dalej nie otrzymałam.

– Nicholas mówię do ciebie! – wykrzyknęłam do słuchawki. Może ten chłopak miał problemy ze słuchem?

– Słyszę. Nie musisz się drzeć. Czekam na ciebie. Możesz już wyjść? – odpowiedział, dysząc przy tym, jakby był w trakcie biegu.

– Co? O czym ty człowieku pierdolisz? – Teraz to już naprawdę byłam zdezorientowana. Moje nerwy zaczęły się nasilać, więc byłam już na skraju wybuchu.

– Farbujesz włosy? Naturalny masz blond?

Co? Zaraz mu przyjebie telepatycznie.

– Dobra koleś. Pogadaliśmy, pożartowaliśmy, ale teraz wybacz, nie mam czasu na pierdoły. Skonsultuj się z fryzjerem, jeśli cię interesuje farbowanie włosów, albo najlepiej z psychiatrą, bo chyba masz niedorozwinięte komórki mózgowe. Albo w ogóle ich brak. Cześć. – Rozłączyłam się i skierowałam się do swojego pokoju, biorąc ze sobą mój ulubiony biały kubek z Shihtzu wypełniony parującą cieczą, czyli moją ulubioną herbatą.

Przystojny i seksowny to może i on był, ale głupi jeszcze bardziej. Dzwonił do mnie, biegł w trakcie rozmowy, potem pytał o farbowanie włosów. No cymbał jakiś. Niedorozwój umysłowy. Nie ta kolejka u Pana Boga i naprawdę mu współczułam, że tak mało inteligencji otrzymał.

Usadowiłam się wygodnie na moim mięciutkim, kochanym łóżeczku, sięgnęłam po laptop, żeby włączyć kolejny odcinek serialu i móc pooglądać przystojnego Daddario. Jedyni homoseksualiści, którzy mnie wzruszali to Alec i Magnus – bardziej niż w niejednym filmie romantycznym. No i jeszcze magnetyczne i nietypowe oczy Sherwooda. Zawsze mnie fascynowała heterochromia. Mimo iż lubię swoje ciemne czekoladowe oczy, to taka inność też jest fajna. Znak rozpoznawczy. Przynajmniej wtedy drugi człowiek w rozmowie patrzy się z fascynacją głęboko w oczy, a nie na przykład na biust. Co najczęściej się zdarza w rozmowie, między niewyżytymi samcami i dziewczynami z większym biustem eksponowanym w głębokim dekolcie.

Ja uwielbiam, kiedy ktoś mi patrzy głęboko oczy. Według mnie oddaje to szacunek drugiej osobie. Nie lekceważy tego, co mówi rozmówca, nie rozprasza się, patrząc w inne strony. Oczy są odzwierciedleniem duszy. To w nich widać każdą emocję buzującą w ciele człowieka.
W nich ukryta jest prawda o człowieku. Mówią nam tak wiele, lecz tylko nieliczni umieją z nich czytać.

Mój telefon znów za wibrował, powiadamiając o przyjściu wiadomości. No nie! Jeśli to znowu on, to przysięgam, chyba mój telefon wyląduje w ogródku u sąsiada.

Dupek: Wyjrzyj przez okno.

Co znowu? Boże, jak ten człowiek mnie irytował. Co ta ameba umysłowa znów wymyśliła? Teraz zabawi się w ogrodnika i o kwiatki w ogrodzie będzie pytać?

Dupek: Przed domem.

Postanowiłam tam pójść, nie wiem po co, ale poszłam. Tylko jeśli ten jełop znowu będzie bredzić, to przysięgam, możecie szukać jego poćwiartowanych zwłok w rynsztoku. Zbiegłam szybko po schodach, kierując się do kuchni, gdzie był najlepszy widok przed dom. Co prawda, nie jedyny, bo jeszcze z salonu, ale tam siedział mój tata, który oglądał coś w telewizji. A nie miałam ochoty na tłumaczenia: A co robisz? Po co? Na co? Dlaczego? Z nim to jak z dzieckiem. Już pominę fakt, że mnie tak traktował, w międzyczasie wymagając samej nauki i dostosowywania się do jego reguł. Podeszłam do kuchennego okna, odsunęłam delikatnie białą firankę i zamarłam. Serce przyspieszyło mi do prędkości galopujących gazeli, oczy rozszerzyły z zaskoczenia. Zauważyłam, że ten przygłup stał przy furtce oparty o nią ramionami i chyba mnie zauważył, bo wskazał palcem, żebym przyszła do niego.

 – Ja pierdole! – warknęłam chyba trochę zbyt głośno.

– Veronico, jak ty się wyrażasz?! – Upomniał mnie mój ojciec, siedzący dalej w salonie, ale przez moje niespodziewane głośne "zadowolenie" widokiem zza okna usłyszał, co mówiłam.

Stałam niemal jak wryta, nie wiedząc co robić. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, choć miałam wrażenie, że za moment mi zmiękną i upadnę. Po co on tu przylazł? Co on tutaj robił? Od kiedy tu stał? Wtedy nie ściemniał, że jest tutaj? Okej, teraz już nic nie rozumiałam. Brunet wyciągnął telefon z kieszeni i zaczął chyba coś na nim pisać. Po paru sekundach mój telefon za wibrował, a wyświetlacz się podświetlił. Spojrzałam na niego.

Nowa wiadomość: 1

Dupek: Długo tak będziesz tam stać? Możesz przyjść, pooglądać z bliska.

Przewróciłam oczami na ten denny tekst i wybrałam jego numer. Po drugim sygnale w końcu odebrał.

– Możesz mi powiedzieć, co ty, do cholery, robisz pod moim domem? – zapytałam ostro, patrząc nadal na niego przez okno z wściekłą, zaciętą miną.

– Przecież mówiłem, że czekam na ciebie. Pół godziny minęło, więc jestem. Ale możesz już się przestać wydurniać i przyjść, bo już mnie to nudzi. Nie mam czasu – oznajmił zblazowanym tonem, patrząc w stronę okna, przed którym stałam.

– Co? Przecież mówiłam ci, że nie jadę nigdzie – wyjaśniłam podniesionym głosem, z zaciętą miną spoglądając w jego stronę, mając przy okazji nadzieję, że dotrze to do jego pustego łba, odpuści i pojedzie sobie.

– Veronica, z kim rozmawiasz? I co ty robisz przy tym oknie? – Donośny głos dotarł do mnie zza moich pleców. Powoli przekręciłam się w prawą stronę, żeby ujrzeć stojącego w progu kuchni mojego ojca, trzymającego kubek po kawie.

– Z Margo. Myślałam, że widziałam kuriera, czekam na przesyłkę – skłamałam, szybko wymyślając taką wersję wydarzeń. Nie było opcji, żebym powiedziałam prawdę. Zacząłby się od razu wywiad, nie dość, że ze mną to jeszcze z Nicholasem. Już widziałam, jakby dzwonił do swojego kumpla z policji, żeby sprawdzić, czy nie miał założonej kartoteki. Nie, nie przesadzałam – byłby do tego zdolny.

– Od kiedy mam na imię Margo, bo nie przypominam sobie, żebym zmieniał? – zaśmiał się w słuchawce Nicholas. Ocknęłam się i dotarło do mnie, że on to słyszał. Poprawiłam szybko firankę, by nie wzbudzać podejrzeń ojca, żeby czasem nie przyszło mu do głowy sprawdzanie mojego punktu obserwacyjnego. Skierowałam się szybko do wyjścia z kuchni.

Chciałam już wrócić szybko do swojego pokoju, żeby wyperswadować pewnemu upartemu brunetowi, żeby się odwalił, bo nigdzie się nie wybierałam. Na odczepne pocałowałam tatę w policzek, żeby odrobinę przygasić jego dociekliwość i prędko pobiegłam do pokoju. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i przyłożyłam słuchawkę do ucha.

– Mówię do ciebie! Boże, jaka ty jesteś irytująca. Zaraz stracę cierpliwość i pojadę sam – mówił, wyraźnie spieniony.

– No i o to mi chodzi. Masz sobie jechać. Ja nigdzie się nie wybieram – wytłumaczyłam, niemal krzycząc, bo przecież mówiłam mu to od początku, a do niego nadal nie docierało.

– Dlaczego skłamałaś, z kim rozmawiasz? – zapytał, nagle zmieniając  temat. Wzięłam głęboki uspokajający oddech i przymknęłam powieki.

Ten typ jest głuchy, na bank. Jak on mnie wkurza.

Znajdźcie synonim do słowa Nicholas. Denerwujący.

– Nie twój interes! – wycedziłam.

– Czyżby księżniczka, bała się powiedzieć tatusiowi, że rozmawia z mężczyzną? – sformułował swoją niepoprawną tezę, mówiąc to drwiącym tonem.

– Ha ha ha, to mnie rozbawiłeś. Mężczyzną? Oj nie przypominam sobie, żebym z takim rozmawiał. Jeśli już, to z upartym głuchym i niezbyt inteligentnym dzieciakiem – odpowiedziałam, nie szczędząc sobie jadu w głosie, wkładając w swoje słowa resztki cierpliwości.

– Ej, ej jestem od ciebie starszy o dwa lata.

– To nie świadczy o twojej dojrzałości umysłowej – odparła, pomijając fakt, skąd wiedział, ile miałam lat.

– Auć, to boli. Nie kąsaj tak. A wracając do mojego pytania? To odpowiesz? – zapytał, ciągnąć znów temat. Przewróciłam oczami po jego słowach.

Następny synonim. Wkurwiający.

– Boże, bo tak. Nie będę się tłumaczyć.

– A jakbym zadzwonił teraz do drzwi i powiedział, że jestem twoim chłopakiem?

Moja mina momentalnie zrzedła i nie było mi już w ogóle do śmiechu. Miał mnie. Nie mógł tego zrobić. Nie chciałam, żeby to robił. Nie, że się bałam swojego taty. Byłam w końcu dorosła, ale przez to miałbym trute przez następne wieki. W skrócie: wywiad lokalny, godzinne nauki przedmałżeńskie, lekcje o antykoncepcji, przypominanie o wartościach kształcenia, hierarchii potrzeb człowieka "Najpierw nauka, potem praca a na końcu przyjemności." Wypominanie mojego wieku "Jesteś jeszcze młoda". I tak mogłam wymieniać jeszcze przez parę godzin, co by było, gdyby tata dowiedział się, że miałam rzekomo chłopaka. Ja i on mielibyśmy, krótko ujmując – przejebane. Więc wolałabym uniknąć zbędnego ględzenia, tym bardziej że to nie był mój chłopak, ani kolega – w ogóle to nikt szczególny. Więc po co to... Mój natłok myśli przerwał śmiech dobiegający z mojego telefonu.

– Tę ciszę mam rozumieć, że mogę tak zrobić – stwierdził, przywołując mnie tym do rzeczywistości.

- Nie! – wrzasnęłam wkurzona i jednocześnie przerażona wizją zrealizowania tego, o czym mówił. Parsknął śmiechem, po moich słowach. Nie wiedziałam, co w tym było takiego śmiesznego.

– Dlaczego?

– Bo nie chcesz mieć do czynienia z moim ojcem i serią zadawanych do ciebie pytań – wytłumaczyłam z nadzieją, że odpuści. Oczywiście było to wątpliwe w jego wykonaniu.

– Dobrze. W takim razie mam propozycję nie do odrzucenia. Zbieraj się i wychodź. Jeśli pojedziemy nad jezioro, to nie zrobię tego – zadeklarował, a w jego głosie można było wyczuć rozbawienie.

– Ale ja już mówiłam, nie jadę! Nie mam ochoty. Poza tym powiedziałam sobie, że już więcej na imprezę nie pójdę.

– Nie bądź sztywniarą. Są tam twoje przyjaciółki, będę ja, a że ostatnio pełnię funkcję twojego wybawiciela – przerwał na chwilę, parskając śmiechem na moje warknięcie do telefonu – więc nic ci nie grozi i będziemy cię pilnować.

– Po pierwsze, nie sztywniara. Po drugie nie jestem dzieckiem ani psem, żeby mnie pilnować – wycedziłam przez zęby.

Kolejny synonim. Irytujący.

Okej. Jak sobie życzysz. Otwieram uliczkę... – zaczął cicho, po czym usłyszałam charakterystyczne skrzypnięcie furtki – podchodzę do drzwi – w tle słyszałam jego kroki odbijające się o kostkę brukową – wyciągam rękę w stronę dzwonka i...

– Ani mi się waż – przerwałam mu natychmiast i wyleciałam biegiem z pokoju – stój, gdzie stoisz! Zaraz wyjdę. – dodałam, zbiegając w międzyczasie po schodach na dół.

Po drodze powiedziałam ojcu, że idę pogadać z Margo, która czeka w samochodzie pod domem. Podeszłam do drzwi wyjściowych, przekręciłam zamek i uchyliłam je delikatnie, spoglądając z nadzieją, że żartował i nie było go tam. Oczywiście, jak to mówią? Nadzieja matką głupich? Nie! Nadzieja drugą matką Veronici Madeline Nelson!

Stał w progu, oparty o framugę drzwi plecami, na których leżała bordowa bluza z kapturem z małym napisem GAP, a na twarzy z kilkudniowym zarostem widniał cwaniacki uśmiech. Dłonie trzymał schowane w czarnych joggerach. Delikatny powiew wiatru rozwiewał jego zmierzwione ciemnobrązowe włosy które, mimo iż były w nieładzie, to wyglądały niemal idealnie. Szlag.

Czy on musi być taki przystojny?

Wpatrywał się we mnie, lustrując zaczepnym wzrokiem. Szelmowski uśmiech, świadczący, jakby bawiła go ta sytuacja, przyprawiał mnie o zawstydzenie. No bo pewnie bawiło go, że dorosła dwudziestolatka bała się konfrontacji  tatuś – chłopak (który nawet nie był jej chłopakiem, ani nikim ważnym) a zachowywała się jak trzynastolatka, która może być za chwilę przyłapana na paleniu papierosów. No co poradzę, że to była trochę zabawna sytuacja.

Brunet po chwili ciszy uniósł pytająco brwi, czekając na dalszy rozwój sytuacji. Otworzyłam szerzej drzwi, po wcześniejszym upewnieniu się, iż tata nadal znajdował się w salonie. Przepchnęłam go delikatnie, bo przez to, jak opierał się, zastawił mi drogę do wyjścia. Pociągnęłam go za ramię w bok, żeby nie stać przed drzwiami, gdzie jedno spojrzenie przez wizjer zdradziłoby, z kim tak naprawdę rozmawiałam. I moje plany ukrycia tego irytującego chłopaka poszłyby się kochać.

Zbliżył się do mnie i stanął w zbyt bliskiej odległości. Zadarłam głowę do góry, żeby zmarszczyć pytająco czoło, bo nie miałam pojęcia, co kombinował. Jego ciemne tęczówki, przybrały kolor czarny. Świdrowały intensywnie moje własne, przez co znacząco moje serce przyspieszyło pompowanie krwi. Przełknęłam głośno ślinę, kiedy nie spuszczał ze mnie wzroku. Miał ładne oczy, takie piekielnie ciemne, ale zarazem tajemnicze. Ich czeluście z łatwością mogły pociągnąć człowieka na samo ich dno, nie zważając na wszelakie konsekwencje. Do moich nozdrzy dotarł przyjemny męski zapach, powodując tym samym, że przełknęłam głośno ślinę i zaczęłam się denerwować. Nie miałam pojęcia dlaczego, ale kiedy przeniósł wzrok, zatrzymując się chwilę dłużej na mojej białej przylegającej koszulce, pod którą nie miałam stanika, przymknęłam powieki i prychnęłam.

Fuck!

Kiedy wróciłam od Margo, poszłam się przebrać w domowe ciuchy, koszulkę i szare dresowe spodnie. Nie planowałam żadnych wyjść ani tym bardziej odwiedzin gości, więc dla wygody zdjęłam biustonosz. Oczywiście ktoś musiał przyjść. I to w dodatku ten ciołek. Przystojny, ale dalej ciołek.

Spojrzałam złowrogo na niego, również zakładając ręce na klatce, żeby przykryć ewentualny widok moich sterczących sutków, gdyż przez panującą chłodną temperaturę przeszedł mnie dreszcz. Jednak gotowałam się od środka, na jego trywialne zachowanie. On z rozbawieniem uniósł ręce w geście poddania, po czym włożył je z powrotem w kieszenie spodni.

– Więc robimy tak: idziesz się przebrać, choć jak dla mnie możesz zostać tak, szczególnie ta górna część garderoby – poruszał znacząco brwiami i uśmiechnął się, widząc moją naburmuszoną minę  – przebierasz się i jedziesz ze mną.

– Ale....– nie dał mi dokończyć, bo ruszył w stronę drzwi i przystawił rękę na dzwonek, po czym go nacisnął. I wtedy miałam największą z możliwych chęci na zaplanowanie długiej, męczącej  zbrodni. Może by tak wykorzystać jakiś tępy sztuciec?

– Dobra kurwa, niech będzie! Poczekaj tutaj, zaraz wracam – wybąkałam pod nosem i szybko podbiegłam pod drzwi i czym prędzej je otworzyłam, póki nie zrobił tego tata.

Wchodząc, odetchnęłam z ulgą, że mój ojczulek dopiero co zaczął wstawać z kanapy. Oznajmiłam, że to ja nacisnęłam dzwonek przez przypadek, na co skrzywił się lekko i popatrzył badawczo, ale nijak skomentował. Powiedziałam, że idę się przebrać i jedziemy do Margo. Łyknął tę bajeczkę, tym bardziej że byłyśmy umówione na nocowanie u Margo, wcześniej wytłumaczyłam, że musiała jechać do jakiegoś wujka, dlatego wróciłam do domu.

Więc stało się tak, że siedziałam od paru minut w czarnym Fordzie Nicholasa, który kierował się w stronę jeziora Gardiner Pond. Siedzieliśmy w ciszy. Słychać było jedynie delikatne brzmienie Eltona Johna wydobywające się z głośników i praca silnika samochodu. Na początku od samego wejścia do samochodu dostałam reprymendę, że ostatni raz na mnie tyle czekał i więcej już po mnie nie przyjedzie. Ale czy ja się o to prosiłam? Nie! Od razu mówiłam, że nigdzie nie jadę, tym bardziej z nim mi się to nie uśmiechało. Miałam nadzieję, że jakoś to przeżyję. Jak i ciche plany zmyć się po godzinie, pogadać z dziewczynami, no i tak jak mówiłam – zero alkoholu.

Mój Aniele, pilnuj mnie.

Hej, dajcie znać co sądzicie.

Gwiazdeczki i komentarze mile widziane. 😘

Cóż takiego wydarzy się nad jeziorem? Niektórzy już wiedzą 😈😈 choć dodam tam co nieco XD

Gdyby ktoś był zainteresowany to na tt mam konto, wstawiam tam czasem jakieś zalążki rozdziałów. Gdy kiedyś – w odległej przyszłości będzie tam kilku czytelników to mogę dodawać częściej jakieś spoilery (nazwa: M_adzikson) #NigdyNieŻałujwattpad.

Buziaki ❤️️:-*

Pozdrawiam

M-adzikson 🤘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro