• Rᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ IX •

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Nathaniel z niezwykłą ostrożnością, by nie zadać Claire niepotrzebnego bólu, wykonywał zimny okład kostki. Dziewczyna nie odezwała się ni słowem, gdy żarliwie zaoferował swą pomoc. Bowiem w jego oczach widziała niczym niezmącone poczucie winy. Nawet gdy ją prowadził przez las, nieprzerwanie wyglądał na przygnębionego, trapionego wyrzutami sumienia. I choć wtedy naciskał, by ją nieść, stanowczo odmówiła. Pewne granice musiały pozostać nieprzekroczone.

     Niejedna dziewczyna czułaby się teraz jak księżniczka. Niejedna dziewczyna wytargałaby ją za włosy, zwlekła z łóżka, by tylko zająć jej miejsce. Niejedna dziewczyna przyglądałaby się z czystą zazdrością. W końcu nie zawsze posiadało się okazję do tego, by przystojny chłopak opiekował się z taką troską. Claire nie była jednak ani jedną, ani drugą, ani nawet trzecią. Po prostu nie wiedziała, jak czuć się w obliczu nowego Nathaniela. Do tej pory wyłącznie grał na nerwach, lecz teraz widziała w nim też zwykłego człowieka? Takiego, który się martwi i potrafi być miły.

     W międzyczasie paru opiekunów, którzy zostali w ośrodku, również obejrzeli nogę dziewczyny, czy aby na pewno nie pojawiły się niepokojące obawy. Nic jednak, ku uldze Claire, nie wskazywało na poważny uraz. Kostka bolała znośnie i tylko lekko spuchnęła.

     — Wiesz co — zaczął cicho. Sporo czasu przepadło, nim w końcu uniósł na nią niepewny wzrok. — Naprawdę nie chciałem cię popchnąć. Przepraszam.

     — Łał. — Pokręciła głową, jednocześnie przykładając otwartą dłoń do piersi. Całkiem nieźle wyszło jej udawanie wielce zaskoczonej. — To ty umiesz przepraszać?

     Nathaniel posłał jej spojrzenie przepełnione powagą i szczerym żałowaniem. Wystarczyło to, by Claire straciła całą ochotę na żarty i docinki.

     — Mówię serio. — Wyprostował się na tyle, na ile pozwalało mu przebywanie w pozycji kucającej.

     — Dobrze. — Też i Claire spoważniała. — Przyjmuję przeprosiny.

     Chłopakowi jakby ściągnięto ogromny ciężar z ramion. Trochę się rozluźnił, lecz ani na krok nie odstąpił przykładania do kostki zimnego okładu.

     — W ogóle co to była za reakcja. To wypchnięcie, rzecz jasna.

     — Myślałem, że wpadła na mnie Madison — odpowiedział bez zastanowienia, jednocześnie zgodnie z prawdą.

     — I to niby cię do tego upoważniało? Proszę cię, nie jesteśmy dzieciakami. Teraz to ona mogła być na moim miejscu. Z bolącą nogą. Nawet jeśli jej nie lubisz, to sobie na to po prostu nie zasłużyła.

     — Ostrzegałem! — wykrzyknął, jakby był to niepodważalny argument na obronę. — Zresztą nie sądziłem, że będzie to miało takie skutki. Mogłaś mnie puścić, miałaś na to czas! — brnął w swoją rację, która według niego oczyszczała go.

     Skrzyżowała ramiona na piersi i wcelowała w niego kpiący wzrok. Właściwie posiadała wtedy wybór, mogła zwyczajnie powiedzieć: Spokojnie, to tylko ja. Jednakże wolała się nie ujawniać. Wierzyła, że wybrnie z niekomfortowo-żenującej sytuacji. Dostała za swoje. Tak czy siak, wcale go to nie usprawiedliwiało. Ona czy Madison — na równi były ludźmi, a efekt jego działania nie należał do chwalebnych.

     — Nadal z nią nie porozmawiałeś? — zapytała po przedłużającej się ciszy, gdyż przypomniała sobie o problemie w postaci nie życzę sobie jej towarzystwa

     Nathaniel westchnął, a w owym westchnięciu zawarł bezsilność, zmęczenie i rozdrażnienie. Podniósł się ociężały, ręce wspierając na kolanach. Usiadł na łóżku naprzeciwko Claire. Długą chwilę się w nią wpatrywał, przez co dziewczyna już myślała, że zignoruje jej pytanie.

     — Próbowałem — powiedział w końcu. Dłonie ułożył z tyłu po obu stronach i mocno zacisnął je na pościeli. — Do Madison naprawdę trudno dotrzeć, jeśli wbije sobie coś do głowy. Podejrzewam, że podobnych rozmów czeka nas cała masa.

     O ile kiedykolwiek uda mu się do niej dotrzeć. Nigdy wcześniej nie myślał o swojej przyszłości, ale jeśli to, co mówiła Madison, stanowiło prawdę, prędzej czy później pozna swoją narzeczoną wybraną przez rodziców. W tym temacie bardziej myślał, że sam ją pozna, a nieakceptowania nie brał nawet pod uwagę. Naraz jednak przypomniało mu się skomentowanie relacji Isabelli i Marka; rodzice się nie zgodzą, Mark ją wykorzysta.

     Zmarszczył nos.

     — Mam do ciebie nietypowe pytanie.

     Claire oderwała się od przyglądania się kostce. Wlepiła pytające spojrzenie w chłopaka, a gdy ten długo milczał, rzuciła ponaglająco:

     — No, słucham.

     Nathaniel zastanowił się ostatni raz.

     — Jak zachowałby się Mark, gdyby spotkał, powiedzmy, bogatą dziewczynę?

     Pytanie najpierw zaskoczyło Claire. Było jak uderzenie w policzek, na moment odbierające poczucie rzeczywistości. Potrzebowała dobrych paru sekund, by odzyskać rezon.

     — Zleży, czy byłaby ładna — powiedziała śmiertelnie poważnym głosem.

     — Ech — ciche westchnięcie wyrwało się z ust Nathaniela, który bez oporów uwierzył w słowa dziewczyny.

     Jego oblicze spochmurniało. Zmrużył oczy. Chwilę przyglądał się Claire, po czym podrapał się po głowie i odchylił do tyłu.

     — No to chyba mamy problem.

     Claire zaśmiała się krótko, kpiąc z łatwowierności rozmówcy.

     — Tylko żartowałam — postanowiła zlitować się i przyznać do swojego drobnego oszustwa. — Rozumiem, że pytasz ze względu na Isabellę.

     — To moja siostra. Oczywiście, że się o nią martwię.

     — Mark jest strasznie irytujący, upierdliwy i uparty jak osioł. Jednym słowem, jak wstrętny rzep uczepiony psiego ogona — zaczęła wyliczać, a po ustach błąkał się uśmieszek. Zamilkła, jakby rozmarzyła się w pławieniu w wadach kuzyna. — Jednak mimo tego jest opiekuńczy, a przede wszystkim wierny. Zatroszczy się o twoją siostrę i nigdy jej nie skrzywdzi, o to nie musisz się martwić. Żadna bogaczka nie zawróci mu w głowie. Całkowicie skupił się na Isabelli. Nie ważne, jaką fortunę oferowałaby mu inna, dla niego liczy się tylko Isabella.

     Nathaniel skinął głową, ale jakoś tak bez przekonania. Ot, zwyczajne potwierdzenie, że słyszało się informację, ale nie do końca się z nią zgadzało. Łatwiej byłoby mu uwierzyć, że Mark obracał się za ładnymi dziewczynami, zmieniał je jak skarpety i że szybko znudzi się Isabellą. Chociaż w tym przypadku by się jej trzymał, zważywszy na pieniądze.

     Claire widziała, jak chłopak raz po raz się marszczył i zaciskał szczękę. Widocznie nad czymś usilnie myślał. Czymś niekoniecznie przyjemnym. Czyżby rozważał prawdomówność dziewczyny? Negował, jakoby Mark był nieszkodliwy?

     — Mark to świetny chłopak. Isabella idealnie trafiła — powiedziała tylko. Jeśli Nathaniel nie przyjmie tego do serca, nie zamierzała go więcej przekonywać. — Mam nadzieję, że twoja siostra nie jest jakąś dziunią bawiącą się uczuciami — odbiła piłeczkę niezwykle celnie, co nie lada ją ucieszyło.

     Nathaniel spojrzał na nią spod byka, jakby właśnie rzuciła w jego stronę najgorszą obelgą, która wymagała zadośćuczynienia w postaci przelania krwi.

     — Chyba sobie żartujesz! — wykrzyknął, po czym zbliżył do niej twarz. — Isabella to chodzący anioł.

     — Każdy ma swoje wady. — Wzruszyła ramionami, dzielnie znosząc spojrzenie chłopaka.

     Nathaniel prychnął pod nosem. Nie skomentował jednak słów Claire. Po pierwsze — miała rację. Po drugie — przesadził z porównaniem siostry do anioła. Po trzecie — czuł, że niezależnie od tego, co powie, dziewczyna sprosta mu z uniesioną głową, co na chwilę obecną nie wiedział, czy bardziej go irytowało, czy jednak intrygowało i zachęcało do dalszych przepychanek.

     — Dlaczego wtedy przed autobusem tak intensywnie mi się przyglądałaś? — zapytał, gdyż nagle zawitało to w jego głowie.

     Dziewczyna uniosła brwi.

     — Dlaczego pytasz o to teraz?

     — Z braku lepszego tematu. Z czystej ciekawości. Więc?

     Zamyśliła się na krótką chwilę.

     — Twoje oczy — rzuciła zagadkowym hasłem. Nadal jeszcze nie wiedziała, czy życzyła sobie podzielić się własnymi upodobaniami.

     — Moje oczy? — Po ogólniku Claire mógł się wszystkiego spodziewać.

     — Są brązowe — odparła. Zawiesiła wzrok, wbijając go w stopy. Nie potrafiła mówić i jednocześnie patrzeć na niego. Dziwne dreszcze wstydu przebiegały po ciele na zamiar obnażenia się przed nim z małego sekretu. — Uwielbiam brązowe oczy. Gdy takie widzę, zawsze się im przyglądam — wypluła szybko, na jednym wydechu. Choć wyznanie wcale nie było niezwykłe, to jednak Claire się bardzo zmieszała, co najmniej jakby rozprawiała o swym cudacznym fetyszu. Może i był to fetysz, ale na pewno nie cudaczny.

     — Tylko tyle? — Całe założenie o planie zalotów przez jego przystojną twarz albo wiedzę o majątku poszło w niwecz. Właściwie w niwecz odchodziło w miarę, jak przebywał z dziewczyną. Chociaż wahał się, czy aby nie był to skutek uboczny początkowo wzbudzonego zdenerwowania.

     Claire skinęła głową, nadal nie podnosząc wzroku.

     — A co byś chciał więcej?

     Sekundy mijały, zmieniały się w minuty. Cisza trwająca między nimi powoli stawała się dusząco nieprzyjemna, gdyż Claire siedziała na łóżku zapatrzona w podłogę, a Nathaniel zdawał sobie sprawę, że wyjawienie prawdy było dla niej niekomfortowe.

     — Lubisz czekoladę? — wypalił z pierwszym lepszym pomysłem.

     — Oczywiście. Kto nie lubi.

     — To nic dziwnego, że lubisz brązowe oczy. Po prostu przypominają ci o czekoladzie — stwierdził, przy czym minę miał poważną niczym u uczonego, który dokonał znaczącego odkrycia.

     Claire wybuchła niekontrolowanym śmiechem, a chwilę później dołączył do niej Nathaniel. Śmiali się tak w najlepsze. Gdy już rozbolały ich brzuchy, a wesołość wycisnęła z oczu łzy, spojrzeli na siebie uspokojeni.

     — Co do koloru oczu. — Nathaniel przysunął się bliżej. Ich twarze dzieliło zaledwie parę centymetrów. — Uważam, że twoje są ładniejsze. Zielone z domieszką... niebieskiego? Hmm... Chyba bardziej szarego. I ta złota obwódka wokół źrenic. Z pewnością są ciekawsze i robią większe wrażenie niż moje.

     Po skończonej wypowiedzi Nathaniel jednak nie odsunął się.

     Claire przełknęła ślinę. Ciepło powoli rozpalało policzki.

     Byli sami w pokoju. Otaczał ich spokój. Czas jakby się zatrzymał, a oni wraz z nim wstrzymali oddechy.

     Poczuli się dziwnie. Bardzo dziwnie. Serca wykonały serię mocnych uderzeń. Ostatecznie owa dziwność nakazała odwrócić im wzrok i zasupłała usta, by nie umknęło ni jedno słowo.


⋅•☙•❧•⋅


     — Żyjesz?

     Przywitanie się nawet nie przeszło przez głowę Marka. Odkąd kuzynka wróciła, cały czas krążyła mu w myślach i nic nie mógł poradzić na to, że się martwił. Niby niegroźne przewrócenie się, a wystarczyła tylko szczypta pechu, by poważniej uszkodzić kostkę. Dlatego gdy odebrała połączenie, pragnął od razu usłyszeć zapewnienie, że wszystko było u niej w porządku.

     — Duch mówi: kostka w normie, ale trochę boli.

     Oboje się roześmiali. Był to inny śmiech niż ten z Nathanielem, choć podobny — nie potrafiła wyjaśnić słowami, po porostu to czuła. Tego z Markiem brakowało jej, zwłaszcza że po incydencie z pokojem mało rozmawiali.

     Gdy już się uspokoili, w słuchawce dało się słyszeć westchnięcie chłopaka.

     — Brian chodzi zły. Psioczy, że poszłaś z Nathanielem. W sumie zaskoczyłaś mnie tym wyborem, ale nie narzekam.

     — Zaskoczyłam nawet samą siebie. Ale... — urwała. Nie wiedziała, czy powinna podzielić się z nim sytuacją z Brianem. Z jednej strony wolała zachować to w tajemnicy, z drugiej gryzło ją to na tyle, że chciałaby wyrzucić do Markowi. — Nie układami mi się dobrze z Brianem.

     — Co się stało?

     — To, że powiedział mi o swoich uczuciach, to wiesz. Teraz chce, żebym dała mu drugą szansę — wyznała ciężko.

     Mark milczał przez chwilę.

     — To, że on chce, nie znaczy, że musisz.

     — Zgodziłam się, dałam mu czas do końca wycieczki. Problem w tym, że ostatnio przekroczył granicę mojej przestrzeni osobistej.

     — Co zrobił? — w głosie Marka wybrzmiała złowieszcza nuta. Zmarszczył brwi, niecierpliwie oczekując odpowiedzi.

     Claire podniosła się z łóżka. Zerknęła w stronę drzwi, upewniając się, że klamka się nie poruszała, obwieszczając rychły powrót Nathaniela. Tylko tego brakowało, by chłopak usłyszał niepowołaną dla niego informację.

     — Chciał mnie pocałować — wyrzuciła szybko w obawie, że współlokator lada moment stanie w pokoju w całej swej denerwującej okazałości.

     — C-co? — Mark zakrztusił się śliną. — Mam mu wytłumaczyć parę spraw? — zapytał śmiertelnie poważne i Claire podejrzewała, że wytłumaczenie nie będzie opierało się na słowach.

     — Spokojnie. Nie powiedziałam ci tego po to, żebyś urządzał niepotrzebne sceny. Masz niczego nie robić!

     — Jesteś pewna?

     — Nic. Nie. Rób — powiedziała wolno.

     Wówczas do pokoju wszedł Nathaniel. Wzrokiem wodziła za nim, gdy przemierzał pomieszczenie. Wygrzebał z walizki koszulkę i odwrócił się do niej przodem.

     — Aż tak zaimponowało ci moje ciało? — Specjalnie napiął mięśnie rąk, po czym bardzo wolno zaczął zakładać odzienie.

     — Nie. Po prostu delektuję się tym, że już nie śmierdzisz.

     — Słucham? — odezwał się Mark.

     — Nie do ciebie. Mój kochany współlokator wrócił.

     — Ooo — przeciągnął wyraźnie uradowany. — To bawcie się tam grzecznie, dzieciaczki. Jeszcze nie chcę zostać wujkiem.

     — Wujkiem?! — niemal się zapowietrzyła. — Człowieku, ty się módl, żebyś nie miał morderczyni w rodzinie. Kończę, na razie!

     Rozłączyła się szybko, nim Mark zdążył cokolwiek dopowiedzieć.

     — Takie małe coś miałoby mi krzywdę zrobić? — prychnął Nathaniel.

     — Ty lepiej uważaj, żeby takie małe coś ci krzywdy we śnie nie zrobiło.

     Zgarnęła ręcznik, piżamę i skierowała się do wyjścia. W ostatniej chwili powstrzymała się, by nie trzasnąć drzwiami. W opustoszałym noclegu łatwo byłoby wskazać sprawcę.

__________

przeogromnie dziękuję wszystkim Czytającym!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro