Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Przez większą część soboty nie wychodził ze swojego pokoju, a gdy już to zrobił najpierw upewnił się, że jego mamy nie było w pobliżu. Louis zdawał sobie sprawę z tego jak głupio się zachowywał, jednak jeszcze nie mógł poradzić sobie z tym czego się dowiedział. Chciał aby rodzicielka była szczęśliwa, prawdą było iż zasługiwała aby poznać kogoś i się zakochać, ale nie spodziewał się, że tą osobą prawdopodobnie będzie jego nauczyciel. Czuł się źle z tym wszystkim, lecz najgorzej było gdy rozmyślał nad tym, ponieważ jego umysł podsuwał mu różne opcje tego jak to może się skończyć i żadna z nich mu nie pasowała. Najchętniej poszedłby do kobiety i prosto z mostu zapytał o Ashena, ale nie miał odwagi, ponieważ jeśli dowiedziałby się, że naprawdę się spotykają to byłby dla niego gwóźdź do trumny i niewątpliwie musiałby się jakoś z tym pogodzić, a przynajmniej spróbować, a tak mógł tylko domyślać się prawdy i udawać, iż nic takiego się nie działo. Może i był śmieszny ze swoim nastawieniem do całej tej sprawy, jednak nic nie mógł na to poradzić. Zdawał sobie sprawę, że jakby na to nie patrzeć nie było to jego sprawą i nie miał prawa się wtrącać, w końcu sam był wściekły gdy mówiła mu o tym aby przestał widywać się z Harrym. 

Jedynym plusem tego wszystkiego było to, iż niedługo miał zamiar wyprowadzić się z domu, więc gdyby sytuacja uległa zmianie i postanowili przestać się ukrywać on niczego by nie widział. Oczywistym było, iż będzie tęsknił za mamą, siostrą, lecz naprawdę musiał zrobić to dla siebie i udowodnić, że jest w stanie poradzić sobie sam. Podejrzewał jak to wszystko prawdopodobnie się skończy, ale musiał przynajmniej spróbować, bo gdyby tego nie zrobił później z pewnością by tego żałował. Gdy o tym myślał uświadomił sobie, że powinien zacząć szukać jakiejś pracy i mieszkania do wynajęcia, jednak odkładał to tak bardzo jak mógł, lecz już dłużej nie mógł tego robić.

Koniec szkoły zbliżał się coraz bliżej, ale nim to nastąpi najpierw czekały go egzaminy i przedstawienie. Nie mógł doczekać się tego drugiego, ponieważ ciężko pracował, a poza tym to była ostatnia sztuka, w której wystąpi i chciał znowu pokazać na co go stać. Louis sam nie wiedział jak to się stało, że zamiast Makbeta skończyli ze współczesną wersją Pięknej i Bestii, jednak głośno tego nie komentował. W pewnym sensie mógł zrozumieć zmianę zdania nauczycielki, nie chciał być wredny, ale w jego ocenie nie wszyscy poradziliby sobie z Makbetem, poza tym lepiej wystawić coś gdzie każdy dobrze wypadał niż wysłuchiwać później pretensji, że sztuka była zbyt trudna i nie mogli tego udźwignąć. 

Tomlinson nie mógł dłużej udawać, iż nie miał niczego do zrobienia, niechętnie zostawił laptopa oraz swoje jakże wspaniałe przemyślenia i wreszcie zwlekł się z łóżka. Nie chciało mu się odrabiać lekcji, ale skoro nie mógł liczyć na żaden cud, zabrał się za coś co było najłatwiejsze. Minęła jakaś godzina, a szatyn dopiero kończył rysunek na zajęcia artystyczne, miał szczęście że nie było narzuconego tematu i mógł zrobić co chciał, oczywiście pewne granice nadal obowiązywały, lecz to nie było problemem. Odłożył na bok ołówek i zaczął zastanawiać się czego jeszcze brakowało jego wizji. Wydawało mu się, iż wszystko było odpowiednio dopasowane i z niczym nie przesadził, lecz to była tylko jego opinia. Nie myśląc nad tym dłużej wsadził rysunek do swojej teczki i zajął się pozostałymi lekcjami, nie miał pojęcia skąd wziął się taki stos nieodrobionych zadań, sądził że prawie wszystkim zajmował się na bieżąco, jednak pomylił się i to bardzo.

Siedział nad kolejnymi niezrozumiałymi dla niego przykładami gdy do jego pokoju wpadła jak burza Ruby. Louis był odrobinę zdziwiony zachowaniem siostry, aż w pierwszym odruchu nie wiedział jak powinien się zachować. Blondynka nie czekając na jego zaproszenie rozsiadła się wygodnie na łóżku i zaczęła mu się badawczo przyglądać, szatyn był coraz bardziej zaniepokojony tym co działo się z dziewczyną. Wydawało mu się, że dzisiaj również nigdzie nie wychodziła, więc nie miał pojęcia co mogło wytrącić ją aż tak bardzo z równowagi. Odkręcił się w jej stronę i czekał aż zacznie mówić, znał ją na tyle dobrze i wiedział, iż musiał po prostu cierpliwie czekać na jej ruch, ponieważ jeśli zacząłby się dopytywać o to co się wydarzyło niczego by z niej nie wyciągnął. 

- Byłeś tutaj cały czas? - spytała znienacka. 

Szatyn nie rozumiał zbytnio o co jej chodziło, przecież nie przyszłaby tutaj aby pytać o to czy siedział w pokoju. Zaczynał podejrzewać, iż może pokłóciła się z mamą, jednak nie słyszał żadnych krzyków, więc chyba jednak to nie było powodem jej wizyty. Z każdą chwilą coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że Ruby zrobiła jakąś głupotę, a teraz potrzebowała jego pomocy z naprawieniem tego albo odwróceniem uwagi rodzicielki. Louis mimo wielu swoich własnych kłopotów miał zamiar zająć się siostrą i tym czego od niego oczekiwała, w końcu byli rodziną, a on zrobiłby dla niej wszystko. 

- Tak - odpowiedział. - Stało się coś? 

- Nie, po prostu byłam przekonana, że wychodziłeś. 

- Próbujesz mi powiedzieć, że mam sobie iść? - zapytał prosto z mostu. 

- Nie, nie, siedź tu sobie i rób to co robisz - rzuciła i natychmiast wybiegła z pokoju. Niebieskooki coraz mniej z tego rozumiał, jednak nie zrobił nic aby to zmienić. Naprawdę chciał jej pomóc, ale skoro siostra wolała zadawać dziwne pytania niż powiedzieć o co chodziło, to nic z tym nie mógł zrobić, najwidoczniej go nie potrzebowała. Na razie wolał dokończyć lekcje, a później planował do niej zajrzeć i zobaczyć czy przypadkiem nie zmieniła zdania. 

Uwinął się ze wszystkim w jakieś dwie godziny, był tym tam zmęczony, że najchętniej zrobiłby sobie małą drzemkę, lecz pamiętał o tym co postanowił. Zajrzał najpierw do pokoju blondynki, jednak powitała go jedynie cisza, czym prędzej wyszedł z pomieszczenia i skierował się na dół. Skierował się do salonu, ale nikogo nie zastał, więc poszedł szukać dalej, zajrzał do kuchni, a następnie gabinetu mamy, do którego właściwie nie powinien wchodzić, lecz i tam nikogo nie było. Zastanawiał się gdzie podziała się cała jego rodzina, a co najważniejsze czemu nikt go nie powiadomił o tym, iż zostawał sam, w końcu mógł inaczej zagospodarować sobie czas. Mógł się tylko domyślać z kim spędzała czas jego rodzicielka, ale jeśli chodziło o Ruby miał kompletną pustkę w głowie, a może po prostu wyszła gdzieś z Aresem, a on to za bardzo roztrząsał. 

Nie mając nic lepszego do roboty wrócił do kuchni po kawałek ciasta, a następnie udał się z powrotem do swojego pokoju. Zjadł ciasto i korzystając z tego, iż był sam postanowił przespać się kilka godzin aby mieć siły na wieczorny wypad na miasto z Jamesem i Victorią. Louis sam wyszedł z tym pomysłem i naprawdę cieszył się z tego, że spędzą razem trochę czasu, jednak gdy zbliżała się godzina wyjścia miał na to coraz mniejszą ochotę, jednak nie mógł już tego odwołać. Potrzebował zapomnieć o tym co wydarzyło się między nim a Scottem i o tym czego przypadkiem się dowiedział, a najlepszym sposobem aby to zrobić było wyjście na szaloną imprezę. Pomyślał również o innych powodach, dlaczego umówił się z przyjaciółmi i mimo, iż mu się nie chciało musiał przyznać sam przed sobą, że był lekko podekscytowany, w końcu ostatnio nie miał zbyt wielu chwil na zabawę. Na wszelki wypadek ustawił budzik i kilka alarmów w komórce, a potem przestał walczyć sam ze sobą i powoli zapadł w sen. 

* * *

Louis rozejrzał się po zatłoczonym pomieszczeniu, rozglądał się za przyjaciółmi, których w pewnym momencie zgubił, jednak nigdzie ich nie widział. Po wysłaniu kilkunastu wiadomości, próbował się do nich dodzwonić, lecz żadne z nich nie odbierało, a nagrywanie na pocztę głosową wydawało mu się bezcelowe, więc nie mając innego rozwiązania postanowił przejść się po całej sali i po prostu ich poszukać. Wydawało się to dość ciężkim zadaniem biorąc pod uwagę ile osób się tutaj kręciło, westchnął cicho, a następnie zaczął przepychać się wśród tańczących ludzi, nie było to łatwe i zajęło mu to dość sporo czasu, ale jakimś cudem udało mu się obejść połowę pomieszczenia, a najważniejsze niczego sobie przy tym nie zrobił, nie licząc tego, iż prawie upadł na środku przez pewną ,,tańczącą'' parę, która wyskoczyła przed nim zupełnie znikąd. 

Zatrzymał się w najmniej zatłoczonym miejscu i ponownie próbował skontaktować się z przyjaciółmi, jednak rezultat był taki sam jak poprzednio. Szatyn nie miał pojęcia gdzie mógłby ich dalej szukać, ponieważ to było trochę bezsensowne mógł chodzić tak całą noc, a pewnie i tak nic by z tego nie wyszło. Sam zaproponował wyjście do klubu, a teraz zaczął tego żałować, najchętniej wróciłby do domu, ale nie mógł ich tak zostawić. Próbował sobie przypomnieć kiedy widział ich po raz ostatni, lecz niestety nie miał pojęcia gdzie i w którym momencie się rozdzielili, pamiętał tylko, iż James poszedł kupić coś do picia, a Victoria tańczyła z jakąś znajomą, później jeszcze jakiś czas spędzili razem i nim się zorientował został sam. Louis cieszył się, że nie wypił aż tak dużo i jeszcze wiedział co wokół niego się działo, bo gdyby było inaczej miałby spory problem. Na początku wydawało mu się, że dzisiejsze wyjście będzie świetnym rozwiązaniem i pozwoli mu na chwilowe zapomnienie o kłopotach. Musiał przyznać, iż do pewnego momentu to nawet działało, nie myślał o niczym tylko się bawił, ale jak każda dobra rzecz i to także musiało się skończyć. 

Rozglądał się badawczo po pomieszczeniu, lecz to nadal nie przynosiło rezultatów, miał zamiar się poddać gdy przyszedł mu do głowy jeszcze jeden pomysł odnośnie tego gdzie mógł szukać Jamesa. Nie zastanawiając się dłużej skierował swoje kroki do męskiej toalety, wątpił aby znalazł tam przyjaciela, jednak nie zaszkodziło sprawdzić. Wszedł do pomieszczenia, ale było ono zaskakująco puste, oprócz niego w środku był tylko jeden chłopak, który akurat mył ręce. Louis miał już wyjść i kontynuować swoje rozczarowujące poszukiwania gdy nieznajomy zwrócił się do niego. 

- Szukasz kogoś? - zapytał uprzejmie. 

- Nie - odparł szybko. - W zasadzie tak - dodał po chwili. - Szatyna mniej więcej mojego wzrostu. 

- Wielu tu takich - rzucił uśmiechając się przyjaźnie. - Mogę tylko powiedzieć, że akurat tutaj nikogo takiego nie widziałem.

- No nic, idę szukać dalej - oznajmił.

Niebieskooki miał zamiar jak najszybciej opuścić pomieszczenie, ponieważ czuł się trochę dziwnie w pobliżu tego chłopaka, poza tym znowu miał to uczucie, które zawsze pojawiało się gdy coś było nie tak. Udało mu się wyjść bez problemów, jednak nadal towarzyszyło mu to dziwne przeczucie, ale postanowił je zignorował. Miał wrócić już na salę gdy dostrzegł pewne drzwi, których w pierwszym momencie nie widział, bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego, iż nie powinien tego robić, lecz ciekawość wzięła górę i zamiast wrócić na główną salę skierował swoje kroki w przeciwnym kierunku. Nie spodziewał się, że będzie mógł przez nie przejść, jego zdziwienie było ogromne gdy od razu udało mu się otworzyć drzwi. Wszedł do środka, ale jedynym co zobaczył był dość długi i ciemny korytarz, był odrobinę zaskoczony tym co odkrył, w końcu nie myślał, że przypadkiem znajdzie coś takiego. Zrobił kilka kroków do przodu nic dziwnego się nie wydarzyło, więc postanowił dowiedzieć się co znajdowało się na końcu korytarza. Wydawało mu się, iż nie miał on końca, postanowił wreszcie wrócić i zapomnieć o tym, już kierował się w stronę wyjścia gdy ktoś złapał go za ramię i przyparł do ściany.

Louis miał zamiar krzyczeć, lecz nieznajomy zasłonił mu dłonią usta, szatyn spojrzał na osobę, która go zaatakowała i na chwilę znieruchomiał gdy odkrył, iż był to chłopak z toalety. Szatyn próbował wyrwać się z jego uścisku, jednak nie miał szans, czarnowłosy bez słowa nim szarpnął i pociągnął za sobą. Przeszli kawałek gdy oczom niebieskookiego ukazały się kolejne drzwi, nieznajomy wepchnął go przez nie, a następnie zamknął drzwi na klucz. Louis poczuł strach, nie był przygotowany na taką ewentualność przez co dał się zaskoczyć i pozwolił aby go tu przyprowadzono, próbował wymyślić jakiś sensowny powód, dlaczego chłopak go zaatakował, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Niezrozumiałe dla niego było to, iż nie słyszał jego kroków, nie mówiąc już o tym, że praktycznie rzucił nim o ścianę. Czarnowłosy szarpnął nim i znowu zasłonił mu dłonią usta, szatyn powoli wpadał w panikę, wiedział iż musiał się jak najszybciej uwolnić, ponieważ to już nie były żarty i mogło mu się coś stać, a gdyby doszło do walki nie wiedział czy byłby w stanie się obronić. Obcy chłopak przyparł go do ściany i zaczął przyglądać mu się z zaciekawieniem, Tomlinson dostrzegł coś w jego twarzy co sprawiało, iż oblał go zimny pot.

Czarnowłosy odsunął się od niego nieznacznie, co wykorzystał Louis, bez chwili wahania ugryzł go w dłoń, a następnie z całej siły uderzył kolanem w krocze, chłopak puścił go i osunął się na podłogę co od razu wykorzystał niebieskooki. Wyciągnął z jego kieszeni klucz i czym prędzej skierował się w stronę wyjścia, wydawało mu się, że już uciekł gdy nagle został złapany za nogę przez co z hukiem runął na podłogę. Z jego ust wyleciało ciche jęknięcie, jednak nie zastanawiał się dłużej nad tym, że go bolało tylko próbował się podnieść, lecz nie mógł tego zrobić, kopał nieznajomego z całych sił, ale ten jakby tego nie czuł. Chłopak wstał jak gdyby nic, na jego twarzy pojawił się przerażający grymas przez, który Louis zaczął się coraz bardziej bać. Nie mając innego wyjścia postawił na ostatnią deskę ratunku, chociaż wątpił aby ktoś go usłyszał.

- Ratunku! - krzyknął z całych sił. 

- Zamknij się - wysyczał chłopak, a następnie kopnął go w brzuch. Z ust Louisa wymsknął się dość głośny syk, widział że nieznajomy miał zamiar kopnąć go ponownie gdy niespodziewanie niczym huragan do środka wpadł wściekły Harry. Tomlinson chyba nigdy nie cieszył się tak bardzo na widok zielonookiego, spojrzał na niego spod przymrużonych powiek, Styles w tym momencie wyglądał upiornie niczym prawdziwa Śmierć. Gdyby go nie znał pewnie cholernie wystraszyłby się tak jak to zrobił jego oprawca, który odszedł od niego jak najdalej. Szatyn czuł na sobie wzrok bruneta, jednak nie odezwał się słowem, ponieważ nie był w stanie tego zrobić. Niebieskooki zobaczył jak Harry zrobił kilka kroków w stronę czarnowłosego, jego przyjaciel wyglądał niczym drapieżnik, który polował na swoją ofiarę przez co był jeszcze bardziej przerażający niż kilka sekund wcześniej. 

- Popełniłeś błąd - wysyczał Styles. 

- P-przepraszam - wyjąkał przerażony chłopak. - J-ja n-nie w-wiedziałem.

Louis był w lekkim szoku, Harry nie zdążył nawet podejść do tego człowieka, a raczej bestii, a on już wyglądał jakby miał rozpłakać się ze strachu. Niebieskooki go nie żałował, w końcu to on zaatakował bez żadnej przyczyny, więc mógł zobaczyć jak wygląda znalezienie się po drugiej stronie, miał tylko nadzieję, iż brunet z tym nie przesadzi, bo nie potrzebowali aby czarnowłosy dostał ataku serca. 

Szatyn uświadomił sobie, że w dalszym ciągu leżał na zimnej posadzce, postanowił się podnieść, lecz było to trudniejsze niż przypuszczał. Najpierw postanowił usiąść, gdy już to zrobił z jego ust wymsknął się cichy jęk z bólu, nie chcąc pogarszać swojego stanu został na razie w takiej pozycji i skupił się ponownie na akcji, która działa się obok niego.

- Twoje przeprosiny są nic nie warte - splunął przybliżając się do chłopaka. - Myślisz, że nie wiem co tu robiłeś przez ten cały czas, obserwowałem cię i widziałem ile osób skrzywdziłeś. Nie wtrącałem się, ponieważ to nie należało do moich obowiązków, jednak dzisiejszego dnia wszystko się zmieniło. Miałeś przed sobą jakieś kilkanaście lat życia, lecz jedną nieprzemyślaną decyzją to przekreśliłeś. 

- N- nie r- rozumiem.

- Och pozwól, że ci wyjaśnię - wymruczał robiąc krok do przodu. - Zaraz umrzesz Matt.

Gdy to powiedział zrobił jeszcze jeden krok i bez zbędnego przeciągania tej chwili złapał chłopaka, przyciągnął go do siebie i bez żadnego ostrzeżenia rzucił nim o ścianę. Z ust Louisa wyrwał się cichy krzyk gdy czarnowłosy niczym szmaciana lalka upadł naprzeciwko niego, szatyn nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji, bo gdyby wiedział, że to tak się skończy spróbowałby powstrzymać Harry'ego. Podszedł na kolanach do ciała chłopaka i powoli je odwrócił, chciał sprawdzić czy nic poważnego mu się nie stało, ale patrząc na powiększającą się kałużę krwi miał coraz gorsze przeczucia. Tomlinson najpierw sprawdził puls, ale go nie wyczuwał, a to mogło znaczyć tylko jedno, próbował przypomnieć sobie coś z kursu pierwszej pomocy, lecz było to dość trudne. Zamknął oczy aby się skupić, a wtedy potrzebne informacje do niego wróciły, próbował pomóc chłopakowi, jednak mijały kolejne sekundy, a nic z tego co robił nie przynosiło efektu.

- Tracisz czas - rzucił Harry. - On już dawno jest po drugiej stronie.

Szatyn nie słuchał przyjaciela, cały czas próbował coś zrobić, ale po jakimś czasie musiał przyznać, że to był koniec. Czym prędzej odsunął się od ciała przez co niefortunnie uderzył głową w ścianę, Louis nie wiedział co powinien teraz zrobić, przecież nie mógł udawać, iż nic się nie wydarzyło. 

- Nic ci nie jest? - spytał Styles.

Tomlinson spojrzał na bruneta, który w dalszym ciągu stał w jednym miejscu i przyglądał mu się badawczo. Niebieskooki próbował wyczytać coś z twarzy przyjaciela, lecz niczego nie mógł odgadnąć, ponieważ wydawało mu się, iż Harry w tym momencie nie odczuwał żadnych emocji albo bardzo dobrze je ukrywał. Przeniósł swoje spojrzenie na bezwładne ciało i kałużę krwi, która z każdą chwilą robiła się coraz większa. Nie wierzył, że chłopak naprawdę to zrobił i bez żadnych skrupułów zabił, nie twierdził iż czarnowłosy nie był bez winy, ze słów Harry'ego wynikało, że miał sporo na sumieniu, ale to nie znaczyło, iż musiało się stać to co się stało. 

- Zabiłeś go - wyszeptał. 

- Już dawno powinienem to zrobić - rzucił chłodno. - Nic ci nie jest? - powtórzył swoje pytanie. 

- Chyba nie - odpowiedział bez przekonania. Postanowił wreszcie podnieść się z zimnej podłogi, w dalszym ciągu go bolała, jednak wydawało mu się, iż odrobinę mniej lub był w tak wielkim szoku i niczego nie czuł. Z małą pomocą bruneta udało mu się wstać, dopiero po tym dokładnie uświadomił sobie w jakiej znaleźli się sytuacji. Utknęli w sekretnym pokoju z martwym chłopakiem, a szanse na to aby nikt się o tym nie dowiedział były bliskie zeru. Louis wiedział, że powinni zadzwonić na policję i w jakiś sposób wyjaśnić wszystko co zaszło, a potem liczyć na jakiś cud, lecz dobrze wiedział jaka będzie reakcja Stylesa, więc zapytał o coś innego. - Co zrobimy z ciałem? 

- Ty nic nie zrobisz - oznajmił trącając nogą chłopaka, Matta. - Najlepiej o tym zapomnij.

Tomlinson nie wierzył w to co usłyszał, niby jak miał zapomnieć o tym co widział, już zawsze to wszystko będzie w jego głowie i mógł tylko nauczyć się z tym jakoś żyć. Szatyn był odrobinę zaskoczony tym, że jeszcze nie zaczął panikować i w miarę starał się ogarnąć całą sytuację, wiedział iż było to chwilowe i prędzej czy później sam będzie potrzebował pomocy. Chciał jak najszybciej uciec z tego pomieszczenia i wrócić do domu, lecz zostawienie Harry'ego z tym wszystkim nie wchodziło w rolę, bo przecież jakby na to nie patrzyć zrobił to aby go ratować. Niebieskooki nie mógł uwierzyć w to jakiego miał pecha, ledwo co wyszedł z domu, a już znalazł się w paskudnej sytuacji, a mogło być jeszcze gorzej. 

- Niby jak! - krzyknął. - Na moich oczach zabiłeś chłopaka - dodał spokojniej. 

- Nie masz pojęcia co chciał ci zrobić - wysyczał robiąc krok w stronę szatyna. Louis cofnął się mimowolnie, ponieważ zielonooki nadal wyglądał przerażająco i musiał przyznać, że zaczął się go bać. Zdawał sobie sprawę z tego, iż prawdopodobnie niczego mu nie zrobi, bo gdyby było inaczej nie fatygowałby się aby mu pomóc. 

- Mogliśmy wezwać policję - wyszeptał spuszczając wzrok. 

- Myślisz, że by mu coś zrobili - wypluł te słowa. - Nie żałuję tego co zrobiłem i żadne twoje słowa nie sprawią, że będę miał poczucie winy. 

Nie był głupi i bardzo dobrze o tym wiedział, mógł cały czas powtarzać, iż to co zrobił Harry było złe, lecz on i tak będzie upierał się przy swoim zdaniu. Było mu ciężko, ale musiał przyznać, iż w pewnym stopniu umiał postawić się na jego miejscu i zrozumieć co nim kierowało, jednak to nie zmieniało jego zdania. Mogli się kłócić o to całą noc i nie doszliby do porozumienia, a mieli na głowie coś o wiele ważniejszego. 

- W porządku - westchnął. - Nie kłóćmy się i tak już niczego nie zmienimy, więc pytam cię po raz kolejny co zrobimy z ciałem? Chyba go tu nie zostawimy. 

- Zajmę się tym, nie martw się - rzucił lakonicznie, a następnie zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Louis wziął z niego przykład i zaczął robić to samo, próbował wymyślić jakiś plan, jednak miał zupełną pustkę w głowie. Zaczął nerwowo kręcić się w kółko, zdawał sobie sprawę z tego w jakim beznadziejnym położeniu się znajdowali. 

- Możesz mi powiedzieć jakim cudem się tu znalazłeś i otworzyłeś zamknięte od środka drzwi? - spytał.

- Mam własne klucze - odparł brunet. - W pewnym sensie to miejsce należy do mnie. 

- Oczywiście - mruknął. 

Wpadał w coraz większą panikę, wydawało mu się, że zaraz wszystko się wyda, a on skończy w więzieniu marnując swoje najlepsze lata. Próbował się uspokoić, jednak było to najzwyczajniej w świecie niemożliwe, nigdy nie sądził, iż znajdzie się w takiej koszmarnej sytuacji. Wiedział jak poważne będą konsekwencje gdy to wszystko się wyda, a Louis był przekonany, że tak się stanie, jednak wolał nie mówić o tym na głos. Pragnął uwierzyć Harry'emu i pozwolić mu zająć się całą sprawą, lecz prawda była taki, iż obaj w tym siedzieli, a on nie mógł od tak o tym zapomnieć. Tomlinson nie wiedział jak sobie z tym poradzić, ponieważ już teraz gdy tylko zamykał oczy widział moment śmierci tego chłopaka, więc jak miał żyć z tym przez kilkadziesiąt lat. Gdyby to od niego zależało pewnie poszedłby na policję i próbował to jakoś wyjaśnić, jednak bardzo dobrze wiedział, że Harry mu na to nie pozwoli. Spojrzał dyskretnie na Stylesa, lecz ten wyglądał jakby nic takiego się nie wydarzyło, aż trochę zaczął mu zazdrościć opanowania. Patrząc na chłopaka uświadomił sobie inną rzecz, a mianowicie w jak wielu takich sytuacjach już się znajdował, że teraz nawet nie wahał się przed następnym krokiem tylko robił to co uważał za stosowne. Louis dalej kręcił się w kółko, aż jego spojrzenie padło na drzwi, a wtedy znieruchomiał. 

- Harry - zaczął piskliwie. - Wszystko działo się tak szybko, ktoś mógł tu wejść i przypadkiem widział co się stało, więc policja mogła być już w drodze.

- Lou, spójrz na mnie - rzucił, a następnie podszedł do niego szybko i złapał go za ramiona. Niebieskooki wykonał polecenie bruneta i spojrzał w jego oczy. - Jestem w 100% pewien, że nikt niczego nie widział, więc nie panikuj - odparł pewnie Harry. 

- Skąd możesz mieć pewność? - zapytał cicho.

- Bo zatrzymałem czas - rzucił i czym prędzej odszedł od zszokowanego chłopaka. 

Louis osunął się na ponownie na podłogę, nie mógł uwierzyć w to co właśnie usłyszał. Pragnął wierzyć, że to wszystko co się działo, te całe rewelacje, które mówił mu Harry były jednym kiepskim żartem, był nawet pewien moment gdy sądził, iż brunet robił z niego idiotę, ale już dłużej nie mógł tak myśleć. Od samego początku widział, że było z nim coś nie w porządku, już nawet był w stanie uwierzyć w ludzi o nadprzyrodzonych umiejętnościach, lecz prawda była zupełnie inna. Cały czas skłaniał się ku swojej teorii o Harrym i Śmierci, a patrząc na dzisiejsze wydarzenia, tylko się w tym utwierdził. Nie wiedział co powinien zrobić gdy wreszcie dostanie potwierdzenie od chłopaka, nie chciał się z nim rozstawać, lecz musiał się również zastanowić nad tym co będzie w takim wypadku dla niego najlepszym rozwiązaniem. 

- Obiecuję, że później ci wszystko wyjaśnię - kucnął przed szatynem, chciał w jakiś sposób mu pomóc, po prostu coś zrobić, jednak wiedział iż nie był to odpowiedni czas i mógł to jeszcze pogorszyć. - Poczekaj tutaj na mnie, powinienem zaraz wrócić - oznajmił i zniknął z ciałem Matta. 

Louis westchnął cicho, w dalszym ciągu był nieprzyzwyczajony do takich zniknięć bruneta, prawdę mówiąc wątpił aby kiedykolwiek się do nich przyzwyczaił. Nie miał pojęcia jak to się stało, że chciał tylko spędzić miły wieczór w towarzystwie przyjaciół, a skończył zostając uwikłanym w morderstwo. Całe to zdarzenie ciągle było dla niego czymś nieprawdziwym, czymś co tylko wymyślił sobie w głowie, a gdy otworzy oczy wszystko będzie w jak najlepszym porządku. Niby nie było już ciała, lecz plama krwi dalej przypominała mu o tym całym zdarzeniu. Rozejrzał się po pomieszczeniu, chciał znaleźć coś co mogło pomóc mu w wytarciu brudnej podłogi, lecz oprócz papierowych ręczników nie zauważył niczego pomocnego. Podniósł się powoli i chwiejnym krokiem podszedł do małej umywalki, która stała w drugim końcu pokoju, przemył twarz zimną wodą, a następnie biorąc kilkanaście ręczników skierował się do ubrudzonego miejsca.

Uklęknął na kolanach, podwinął rękawy bluzy i zaczął swoją pracę, starał się nie myśleć o tym co robił, ponieważ skończyłoby się to zdecydowanie źle. Wycierał podłogę od kilku minut, jednak miał wrażenie, plama robiła się coraz większa, lecz nadal się nie poddawał. Louis cholernie się bał, ponieważ obejrzał zbyt wiele filmów i seriali kryminalnych aby wiedzieć, iż prędzej czy później policja do niego trafi, a to będzie jego koniec. Gdy tak wszystko ścierał przypomniała mu się jedna rzecz, a mianowicie używanie papieru do wytarcia krwi tylko i wyłącznie wszystko pogarszało, jednak musiał to zrobić, bo nie mógł znieść tego widoku. Szatyn musiał pamiętać aby powiedzieć Harry'emu aby później się tym zajął i dokładnie pozbył się wszelkich śladów ich obecności. 

- Uspokój się - powiedział sam do siebie. - Wpadając w panikę nikomu nie pomożesz. 

Oddychał coraz ciężej, wydawało mu się że całe pomieszczenie robiło się coraz mniejsze, rzucił uwalane krwią ręczniki i niezgrabnie cofał się do tyłu aż poczuł plecami ścianę. Tomlinson zamknął oczy, próbował w ten sposób się uspokoić i unormować swój oddech, lecz z każdą mijaną sekundą było mu coraz gorzej. Wiedział, iż wpadał w panikę i potrzebował kogoś, a właściwe Harry'ego aby mu pomógł, aby zapewnił go, że wszystko będzie dobrze. 

- Louis - usłyszał cichy głos Stylesa. Niebieskooki otworzył swoje oczy i zobaczył chłopaka, który kucał przy nim. Nie zastanawiając się dłużej przytulił się do bruneta. To właśnie był ten moment gdy już nie umiał udawać, że nic się nie stało, wszystko zaczynał go przerastać, a najgorsze iż musiał z tym żyć. - Już po wszystkim - wyszeptał mu do ucha. 

- T-to d-dopiero p-początek. 

- Niczego nie zrobiłeś, więc nie masz się czego bać - oznajmił spokojnie i delikatnie odsunął od siebie szatyna. - Poradzimy sobie, ale musisz się uspokoić inaczej wszystko pójdzie na marne. Możesz to dla zrobić? 

Tomlinson wziął głęboki oddech, w dalszym ciągu cały się trząsł, jednak próbował nad tym zapanować. Przez cały czas Harry go trzymał co było dość pomocne, ponieważ bał się, że jeśli go puści zaraz znowu zacznie panikować. Siedzieli tak przez kilka minut, niczego do siebie nie mówili, ale to w tym momencie nie było potrzebne, bo wszystko co potrzebował wiedzieć Louis wyczytał z oczu Stylesa. 

- Już mi lepiej - wymamrotał cicho, a następnie próbował się podnieść. Zielonookimi nieznacznie mu w tym pomógł, za co był wdzięczny, gdy się podniósł zauważył, iż towarzyszyła im jeszcze jedna osoba, Theo. Szatyn trochę się zawstydził, nie chciał aby ktokolwiek widział jak stracił nad sobą panowanie, ale oczywiście stało się inaczej. Niebieskooki przeniósł spojrzenie na swoje nieudolne próby pozbycia się krwi, z tej perspektywy zauważył jak wielkiego bałaganu narobił, aż zrobiło mu się jeszcze bardziej głupio.

- Zajmij się tym, a ja zabiorę stąd Louisa - brunet zwrócił się do przyjaciela, który nadal milczał, a następnie całą uwagę skupił na szatynie. - Ściągnij bluzę. 

Chłopak bez sprzeciwów wykonał polecenie Stylesa i oddał mu ubranie. Postanowił zaufać Harry'emu i po prostu robić to co mu kazał, bo on był jego jedyną szansą aby się z tego wyrwać. Louis dopiero teraz rozejrzał się po pomieszczeniu, pokój wyglądał jakby ktoś w nim mieszkał lub używał tylko łóżka. Wzdrygnął się lekko gdy uświadomił sobie jak mógł skończyć gdyby nie zielonooki, wiedział że nie miałby żadnych szans, Matt był od niego o wiele większy i silniejszy, lecz i tak próbowałby walczyć. Starał się nie myśleć o ewentualnych zakończeniach tej sytuacji, bo robiło mu się od tego niedobrze. Spuścił wzrok na podłogę i cierpliwie czekał, aż Harry wreszcie go stąd zabierze. 

- Mogę spojrzeć na twój brzuch? - spytał Theo. 

Tomlinson w pierwszej chwili nie rozumiał pytania, dopiero po chwili przypomniało mu się to co potrafił młody mężczyzna. Kiwnął głową na znak, że się zgadza, za bardzo nie wiedział co powinien robić, więc nadal stał na swoim miejscu i pozwolił czarnowłosemu się nim zająć. Wszystko trwało niecałą minutę, Theo kazał podwinąć mu koszulkę, położył mu dłoń na brzuchu i nagle cały ból zniknął. Louis nie sądził, iż to co wtedy powiedział o uzdrawianiu było prawdą, jednak najwyraźniej się pomylił. 

- Dziękuję.

- Nie ma za co - uśmiechnął się, a następnie podszedł do Harry'ego. 

Szatyn westchnął cicho niby fizycznie było z nim już wszystko w porządku, ale  jego psychika była w opłakanym stanie. Próbował udawać, iż jakoś się trzymał, jednak był to coraz trudniejsze, miał zamiar poprosić Stylesa aby wreszcie zabrał go do domu i pozwolił mu odpocząć. Dość trudno było uwierzyć, iż to wszystko wydarzyło się w przeciągu pół godziny, wydawało mu się, że ciągnęło się to przez cały dzień, a może i dłużej. Najbardziej bolało, że jego przyjaciele nadal go ignorowali, sprawdził swój telefon, który na szczęście wyszedł z tego bez szwanku, lecz nadal nie miał od nich żadnej wiadomości. On się martwił, chodził i ich szukał, a oni nie raczyli nawet napisał głupiego smsa, zdenerwowany wyłączył komórkę, a następnie schował ją do kieszeni. 

- Możemy iść? - zwrócił się do przyjaciela. 

- Tak - odparł i podał mu czarną bluzę. - Jest moja, jeśli o to ci chodzi - dodał pośpiesznie widząc minę szatyna. Louis bez słowa przyjął ubranie od chłopaka i od razu je ubrał, bluza była zdecydowania za duża, jednak aż tak bardzo mu to nie przeszkadzało. Wyszedł za Harrym z pomieszczenia, brunet poprowadził go dalej korytarzem, aż znaleźli się przed kolejnymi drzwiami. Szatyn westchnął w duchu, miał tego dosyć chciał wrócić do domu, a zamiast tego znowu był w jakimś sekretnym pokoju. Rozejrzał się po pomieszczeniu, lecz oprócz biurka i dwóch foteli niczego tutaj nie było, Tomlinson miał dziwne przeczucie, iż w tym miejscu wydarzyły się straszne rzeczy, o których wolał nie wiedzieć. 

- Siadaj - rzucił Styles. 

- Gdzie my jesteśmy? - zapytał po chwili. Nie oczekiwał odpowiedzi, więc jakoś bardzo się nie zawiódł gdy od razu jej nie dostał. Zaczął zastanawiać się nad tym, dlaczego w dość znanym klubie znajdowały się tajemnicze korytarze z jeszcze bardziej tajemniczymi pokojami. Coś mówiło mu, że Harry był z tym powiązany, ale wolał nie mówić tego na głos, ponieważ nie potrzebował kłótni ani tego by ich chwilowy rozejm się rozpadł. Louis wiedział, iż miał przed sobą jeszcze jedną niedokończoną sprawę, a mianowicie musiał wreszcie przeprosić chłopaka za to co mu powiedział, ale nie za bardzo wiedział jak powinien się za to zabrać, więc milczał.

- Tu załatwiam pewne sprawy, ale przejdźmy dalej, możesz mi powiedzieć co ty tu kurwa robiłeś? - warknął Styles i zaczął nerwowo chodzić po całym pokoju. Niebieskooki obserwował go dyskretnie, uświadomił sobie że chłopak dopiero teraz pozwolił sobie na pokazanie jakichkolwiek emocji i niestety wyładowywał je na nim.

- A jak myślisz? - odparł sarkastycznie.

- Miałeś siedzieć w domu - oznajmił ignorując wypowiedź szatyna. 

Louis w tym momencie nie rozumiał jego zachowania, niczego mu nie obiecywał, poza tym brunet nie miał prawa rządzić jego życiem i mówić mu co mógł, a czego nie powinien robić. Wydawało mu się, iż chłopak przesadzał z tą całą ochronę i gadką o bezpieczeństwie, przecież to nie było tak, że każda osoba, którą mijał na ulicy, z którą znajdował się w jednym pomieszczeniu chciała mu coś zrobić. Gdyby słuchał zielonookiego z pewnością tylko siedziałby w domu, ponieważ bałby się wyjść, a to zdecydowanie nie było to czego dla siebie chciał. 

- Niczego takiego ci nie mówiłem. 

- Nieważne - machnął ręką lekceważąco. - Jak dostałeś się do środka? 

- Normalnie - wyszeptał. - Mam fałszywy dowód, jak większość ludzi w moim wieku - wyznał bez skrępowania. 

- Świetnie - rzucił Harry. - Już tutaj nie wejdziesz, więc nawet nie próbuj. 

- Nie możesz tego zrobić! - krzyknął podnosząc się gwałtownie z fotela. 

- Uwierz mi mogę i zrobię to, kłóć się ze mną dalej, a sprawię że nie wejdziesz do żadnego klubu, baru czy czegokolwiek gdzie może coś ci się stać w całym Springfield. 

- Harry! 

Tomlinson aż zagotował się ze złości, Styles nie miał prawa mu tego robić, jakoś wcześniej chodził na różne imprezy i nigdy nic mu się nie działo, nie licząc okropnego kaca. To, że znalazł się w niewłaściwym miejscu i czasie nie sprawiało, że powinien siedzieć zamknięty w swoim pokoju i myśleć o tym przez następne kilkanaście lat. Widział, iż z brunetem nie można było teraz spokojnie i racjonalnie porozmawiać, jednak to nie znaczyło, że nie zamierzał się poddawać, po prostu mógł przemówić mu do rozumu odrobinę później. Znajdywał się w podobnych sytuacjach tak wiele razy przez co zdążył nauczyć się, w którym momencie odpuścić aby nie narobić sobie kłopotów. Harry mógł myśleć, iż wygrał, jednak później gdy już ochłonie szatyn zamierzał do tego wrócić.

- Mądra decyzja - odpowiedział Styles.

- Mogę wrócić do domu? 

- Nie wracasz do domu - oznajmił spokojnie zielonooki.

Louis nawet nie był zaskoczony, ponieważ spodziewał się takiej odpowiedzi, jednak musiał przynajmniej spróbować. Nie miał siły na kłótnie, bo i tak żadna siła nie odciągnęłaby chłopaka od swojego pomysłu. Prawda była również taka, iż po prostu nie chciał zostawać sam, a jeśli Harry chciał ponownie bawić się w opiekunkę, mógł mu na to pozwolić. Westchnął cicho i z powrotem usiadł na swoim miejscu, powoli zaczynał mieć dość tego jak zawsze to wszystko między nimi wyglądało, chciał coś zmienić, lecz nie był pewien czy brunet również tego pragnął.

- Nie męczy cię to? 

- Co konkretnie? - zapytał. 

- To wszystko między nami, te bezsensowne kłótnie odnośnie rzeczy, których nie możemy zmienić. Chwilami ranisz mnie tym co robisz lub mówisz, potem ja robię to samo tobie i nie chce już aby wszystko tak wyglądało. Chciałbym abyś zaufał mi na tyle aby powiedzieć mi całą prawdę, a wtedy może mógłbym ci jakoś pomóc - urwał, a później ciszej dodał jeszcze jedną rzecz. - Jesteś jedyną osobą, do której mogę zwrócić się z całym tym szaleństwem, a przez większość czasu tego nie robię, bo nie mam pojęcia na czym stoimy.

- Mówiłem ci nie raz, że zawsze jestem tu dla ciebie - wyszeptał. - Ale masz rację z tym co powiedziałeś, również mam tego wszystkiego dosyć, więc mam dla ciebie propozycję pójdziesz ze mną, a ja powiem ci wszystko co powinieneś wiedzieć, lecz tym razem bez żadnych kłamstw. 

Tomlinson nie musiał się nawet nad tym zastanawiać, ponieważ to co powiedział Harry było tym na co czekał cholernie długi czas. Cieszył się, że brunet się z nim zgadzał i chciał pomóc mu w naprawieniu ich relacji, a przynajmniej chciał spróbować to zrobić. Wiedział, iż było wiele do wyjaśniania, jednak nie bał się tego czego może się dowiedzieć, ponieważ już naprawdę nie było niczego co mogło zmienić jego zdanie o chłopaku.

- W porządku - zgodził się. - Zróbmy to - dodał pewniej, a następnie pozwolił by Styles zabrał go z tego okropnego miejsca. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro