26) Jesteśmy aurorami

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia, po dość brutalnej pobudce, Tonks wraz z przyjaciółkami siedziała w kuchni, jedząc śniadanie. Od samego rana Molly krzątała się po kuchni szykując poranny posiłek i kanapki do pracy. W kuchni było już dość tłoczno jak na tą porę dnia. Przy stole siedzieli już Artur czytający Proroka, Bill próbujący doprowadzić do ładu swoje potargane włosy, Remus jedzący swoją kanapkę, Amelia mieszająca swoją kawę, ziewająca Sara i Tonks, która próbowała jeszcze chwilę przespać się na kuchennym stole.

- A więc Artur z tuńczykiem, Bill z serem i pomidorem, Amelia z sałatą i ogórkiem, Sara z serem i szynką, a ty Tonks? – wyliczała Molly, wymachując nożem, którym smarowała kromki chleba – Tonks, nie śpij!

- Co? – zapytała nieprzytomnym tonem, dziś niebiesko włosa, Dora.

- Pytałam z czym chcesz kanapkę.

- Zaskocz mnie, Molly. – powiedziała posyłając pani Weasley promienny uśmiech. W tym momencie do kuchni wszedł Syriusz.

- Witam ranne ptaszki! – zawołał dziarsko od progu. – Molly, wiesz, że pięknie dziś wyglądasz?

- Przestań mi tak słodzić. Z czym chcesz kanapkę, Syriuszu? – zapytała znudzonym tonem.

- I za to cię kocham! Z kurczakiem poproszę. – powiedział i posłał jej huncwocki uśmiech.

- Daruj sobie, Syriuszu. – powiedziała Molly wywracając oczami.

- Już dobrze, dobrze!- zawołał Black i podniósł ręce w poddańczym geście – A czekając na moją pyszną kanapeczkę... Tonks, Remus możemy pogadać w salonie?

- Nie dasz mi się wyspać? – mruknęła zaspanym głosem Tonks i podniosła się powoli z siedzenia. W tym czasie Remus wychodził już za Syriuszem.

Kiedy byli już na pierwszym piętrze, Black przepuścił ich w drzwiach i zamknął je szczelnie. Remus i Tonks spojrzeli po sobie. Żadne z nich nie wiedziało o co chodzi Syriuszowi, który teraz skrzyżował ręce na piersi i tupiąc nogą, uśmiechał się chytrze.

- Dowiem się czemu wczoraj nie było was tak długo i dlaczego kąpaliście się w niekompletnym stroju? – zapytał. Wyglądał tak jakby odkrył jakąś wielką tajemnicę i nie mógł dłużej czekać by się upewnić w swoich poglądach.

- O co tobie chodzi? – zapytał niepewnie Remus, a w jego głosie dało się wyczuć lęk.

- Dobra, zapytam prościej. Co jest między wami? – powiedział gestykulując i mówiąc jakby byli małymi, pięcioletnimi dziećmi.

- Syriuszu, nie wiem co ty sobie ubzdurałeś, ale... - zaczął Remus nieswoim głosem.

- Chyba nie chcesz mi sprzedać tej twojej śpiewki. Ja i Tonks jesteśmy tylko przyjaciółmi! – powiedział naśladując Lupina.

- Ale to prawda. Jesteśmy przyjaciółmi. – włączyła się do rozmowy Dora.

- Spędzacie trochę za dużo czasu razem, żeby być TYLKO przyjaciółmi. – upierał się przy swoim Black.

- I co z tego, że spędzamy razem dużo czasu? – zapytała i przybrała wyzywający wyraz twarzy. Remus na widok jej wojowniczej miny uśmiechnął się pod nosem. – Mamy się do siebie nie odzywać bo tobie i niewiadomo komu jeszcze wydaje się, że jesteśmy razem?

- Źle mnie zrozumiałaś, słonko. – uśmiechnął się promiennie - Nie mam nic do waszej przyjaźni, bardzo mnie ona cieszy, tak samo gdybyście byli razem. Więc chcę wiedzieć czy mojego przyjaciela i moją kuzynkę coś...

- Tonks, spóźnimy się do ministerstwa! – dobiegł ich głos Sary z dołu.

- No cóż, muszę lecieć. Zapewniam cię kuzynie, że jeśli byłoby coś na rzeczy dowiedziałbyś się jako pierwszy. – zapewniła go Tonks, potem pocałowała jego oraz Remusa w policzek i wybiegła z pokoju.

- Czujesz coś do niej. – stwierdził stanowczo Black, lustrując przyjaciela wzrokiem.

- Nie słyszałeś co ona powiedziała? A poza tym nie mógłbym... I ty dobrze o tym wiesz! – zaprzeczał Lupin, unikając spojrzenia przyjaciela.

- Tak samo było z Mary.

- Mary to co innego... Byłem wtedy dzieciakiem.

- Teraz zachowujesz się jak dzieciak!

***

- Co tam robisz Carl? – zapytała Tonks, przeciągając się na fotelu. Siedziała w swoim boksie i wpatrywała się tempo w kartki papieru leżące na jej biurku, a Charles zawzięcie skrobał piórem.

- To co ty powinnaś robić. Przepisuję stare raporty. –powiedział nie odrywając oczu od pergaminu.

- Ale po co właściwie to robimy?

- Ponieważ nasz szef, Rufus Scrimgeour, kazał nam to zrobić. – odpowiedział obojętnie Tomson nie przestając pisać.

- Co mnie obchodzi, że dziesięć lat temu zabito pięć osób, a morderca popełnił samobójstwo? Przecież to nie ma znaczenia... - jęknęła zrezygnowana i odrzuciła od siebie świeżo przepisane akta.

- Wszystko ma znaczenie. Dawne wydarzenia mogą się przydać w przyszłości. – stwierdził Carl.

- Od kiedy jesteś taki mądry, geniuszu? – zapytała i sięgnęła po swoje drugie śniadanie. Zajrzała do torebki i zamiast kanapki wyjęła babeczkę jagodową. Uśmiechnęła się pod nosem. Kochana Molly, zaskoczyłaś mnie.

- Tomson, Tonks! – przykuśtykał do ich boksu wysoki mężczyzna, który trzymał w ręku teczkę. – Mam dla was zadanie. Trzymaj. – warknął wpychając teczkę w ręce Charlesa. – Macie się z tym jak najszybciej uwinąć.

- Tak jest, szefie. – odpowiedział Carl, ale Scrimgeour wyszedł. Tonks spojrzała na teczkę i wyrwała ją przyjacielowi.

- Zadanie, w końcu coś poważnego. – wykrzyknęła ucieszona.

- Tonks, komuś stała się krzywda... - przypomniał jej, ale ona już czytała akta.

- Zaginiona Emily Gottesman. – odczytała Dora. - Zaraz znam to nazwisko! Lucas Gottesman to był...

- Krukon, rok młodszy ode mnie. – powiedział Carl.

- Tak, może to jego siostra? Mamy adres, musimy tam jechać i to jak najszybciej. – zadecydowała Nimfadora.

***

Mała wioska Chudleigh od czasu wielkiego pożaru w 1807 r. zawsze była cicha i spokojna. Nikt nie spodziewałby się, że do jednego z domów zostaną wezwane dość nietypowe służby bezpieczeństwa. Jednak tego dnia na jednej z bocznych uliczek, znikąd zmaterializowały się dwie osoby. Gdyby ktoś je zobaczył z pewnością pomyślałby, że uciekli ze szpitala psychiatrycznego. Dziewczyna miała długie do ramion niebieskie włosy i razem z mężczyzną trzymali w rękach kilku calowe patyki. Ta dziwna para zmierzała właśnie ulicą River Street do domu z numerem trzydziestym drugim. Zatrzymali się przy małym jednopiętrowym domku z ładnym, zadbanym ogródkiem. Dziewczyna zapukała do drzwi. Po chwili drzwi otworzył młody mężczyzna średniego wzrostu o niebieskich oczach i bujnej blond czuprynie. Wyglądał na zmęczonego i bardzo zmartwionego, a kiedy zobaczył dwójkę towarzyszy przybrał zdziwiony wyraz twarzy.

- Tonks? Charles? Co wy tu robicie? – zapytał zszokowany.

- Cześć Lucas! – przywitała się Dora.

- Słuchajcie, to nie jest dobra pora na odwiedziny.

- Lucas, my nie jesteśmy tutaj w tej sprawie. – sprostował Carl. – Jesteśmy Aurorami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro