40) Szczęścia, Lucky

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miranda Harkness żyła, ale nie przebudziła się przez kolejne kilka dni. Praca stanęła znowu w miejscu. Bezsensowne było dla nich powtarzanie ciągle tych samych zdań i upewnianie się w przekonaniu, że nie mają nic więcej.

Zakwaterowanie we własnym domu, było dla Tonks czystą przyjemnością i cieszyła się z tego, że cała ta sprawa się zakończyła. Nie będzie musiała widywać już Laury, nie licząc rzecz jasna spotkań Zakonu.

Sara zdecydowała się poinformować rodziców o swojej wyprowadzce – nie przyjęli tego najlepiej. „Nie dość, że Włoch, to jeszcze czarodziej" – powiedział jej ojciec, ale ona nie przejmowała się tym za bardzo. Zaczęła pakować swoje rzeczy, a Amelia i Tonks, choć z ciężkim sercem pomagały jej w tym. Czasami wymieniały porozumiewawcze spojrzenia, podczas gdy Lucky szczebiotała jak bardzo nie może się doczekać. Cieszyły się jej szczęściem.

„Ten piątek trafia na listę najgorszych dni w moim życiu." – pomyślała Dora budząc się. Ociągając się wstała z łóżka, umyła się i ubrała. W pośpiechu zjadła śniadanie i wybiegła z domu. Nie chciała się spóźnić, nie dzisiaj. Aportowała się na mugolskim lotnisku, prawie w tym samym momencie co Amelia.

- Będzie trzeba się pożegnać...- zauważyła smutna Robinns. Tonks w milczeniu chwyciła ją za rękę i razem weszły do budynku. Przy bramce stali już Estera, Giuseppe, Sara i Fran. Lucky uśmiechnęła się smutno na widok przyjaciółek. Chyba dopiero teraz dotarło do niej, że nie będzie miała ich na wyciągnięcie ręki.

- Wszystko spakowałaś? – zapytała na przywitanie Dora z wymuszonym uśmiechem.

- Tak, chyba tak... - powiedziała, a potem spojrzała na swojego chłopaka, który rozumiejąc ją bez słów zabrał swojego przyjaciela i siostrę na bok. – Tak bardzo się cieszyłam, ale teraz...

- Tylko mi nie mów, że zmieniłaś zdanie. – powiedziała Dora.

- Fran powiedział mi o waszej rozmowie... Dziękuje, Tonks. – szepnęła cicho, łamiącym się głosem i chwyciła przyjaciółkę za rękę.

- Saro, wiesz że zawsze możesz do nas wrócić. – zapewniła ją Robinns i wykonała ten sam gest co ona. Sara uśmiechnęła się, zamrugała kilka razy i oznajmiła:

- Będziecie musiały mnie odwiedzić! Jak ten głupek mi się w końcu oświadczy to będziecie moimi druhnami. – poinformowała je, a one zgodnie parsknęły śmiechem.

- O ile ci się oświadczy. – zaśmiała się Tonks, a Sara sprzedała jej kuksańca w bok.

- Zawsze byłyśmy razem, a teraz... - jęknęła Amelii, której oczy się zaszkliły.

- Przecież będę pisać. – zapewniła ją Lucky. – A poza tym od czego mamy lusterka dwukierunkowe?

- To nie to samo. – zauważyła Dora ze smutną miną.

- Będzie mi was brakować...

- Nam ciebie bardziej! – chórem odpowiedziały dziewczyny.

- Nie zapomnij o nas, Saro! – załkała cicho Amelia i przytuliła mocno przyjaciółkę.

- Nie mogłabym! – zaperzyła się i odwzajemniła gest. Kiedy skończyły się przytulać Sara rozłożyła szeroko ręce i powiedziała: - No chodź tu Tonks!

- Jesteś głupia, strasznie głupia. – powiedziała i przytuliła się do niej. – I za to cię kocham.

- Pasażerowie lotu numer dwanaście do Włoch, proszeni są o przejście przez barierkę kontrolną, dziękujemy. – odezwał się kobiecy metaliczny głos. Sara westchnęła głośno i powiedziała:

- Czas na mnie.

Wzięła walizkę bez słowa, bo nie potrzeba było tu żadnych słów. Fran ściskał właśnie Esterę, kiedy podeszła do niego. On objął ją ramieniem i oboje odwracając się do przyjaciół pomachali do nich, poczym zniknęli za ścianą. Ogromna gula w gardle, którą Tonks miała od rana powiększyła się. Stała tam z Amielią ściskając sobie ręce i patrząc w miejsce gdzie zniknęła ich przyjaciółka. Dora starła łzę, która spłynęła po jej policzku i zaraz potem uśmiechnęła się wyobrażając sobie Sarę zajmującą się jej ukochanymi hipogryfami, o których zawsze marzyła i pomyślała jeszcze tylko: „Szczęścia Lucky."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro