6) Ty nigdy mnie nie wspierałaś

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                Obietnice Tonks nie spełzły na niczym. Tak jak zapowiedziała, pojawiła się następnego dnia w domu przy Grimmauld Place 12, a także każdego dnia przez cały tydzień. Te wizyty nie miały za dużo wspólnego z działaniem Zakonu Feniksa, co, prawdę mówiąc, w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało Dorze. Moody zapowiedział, że zebrania Zakonu będą się odbywały raz w tygodniu, chociaż jego zdaniem to wyjątkowo za mało. Tak więc, między jednym, a drugim spotkaniem, każdego dnia po pracy Nimfadora stawała pomiędzy domami z numerami jedenastym i trzynastym, żeby już po chwili wbiec do Kwatery Głównej. Spędzała tam wszystkie wolne chwile, przynosiła akta z ministerstwa i rozwiązywała sprawy, leżąc z Billem w łóżku i pozwalając mu bawić się swoimi włosami, pomagała Molly, chociaż nie wychodziło jej to zbyt dobrze i dodawała jej jeszcze więcej pracy. Codziennie po obiedzie siadali albo w kuchni, albo w średnio wyprzątniętym salonie i żartowali wspólnie, a przodownikami tych wybryków byli oczywiście bliźniacy. Często też rozmawiała z Ginny, z którą od razu znalazła wspólny język. Opowiadała jej o swoich przygodach w Hogwarcie, wymieniały się spostrzeżeniami na temat żeńskich drużyn quidditcha i wspólnie słuchały historii Huncwotów. Jednak przede wszystkim każdą możliwą sekundę spędzała z Billem. I to właśnie przez te sekundy, te cudowne sekundy, które wynagradzały im pięć lat rozłąki, Tonks kłóciła się z rodzicami. Gdy wracała późnymi wieczorami, od progu witał ją natłok pytań zadanych przez matkę i to przenikliwe spojrzenie ojca. Nimfadora nie wspomniała im słowem o Zakonie Feniksa, pomimo że już od dwóch tygodni spędzała z jego członkami każdą wolną chwilę, a jej rodzice nie mogli spać, gdy ich córka przebywała nie wiadomo gdzie. Tonks zastanawiała się, co by powiedzieli, gdyby oznajmiła im, że każdą chwilę spędza w domu swojego poszukiwanego kuzyna. Syriusz i Tonks dogadywali się jak dwa łyse hipogryfy. Czasami rozumieli się bez słów, wspólnie pomstowali na Smarkerusie, wspominali niekiedy dzieciństwo Dory, a wszystkiemu zawsze przysłuchiwał się cichy i spokojny, bez względu na wszystko opanowany Lupin. Nimfadora dziwiła się, że Syriusz i Remus ze sobą wytrzymują, że w te wszystkie żarty Huncwotów zaangażowany był i Lupin, nigdy by go o takie rzeczy nie posądziła. Syriusz żartował i naigrawał się ze wszystkiego i wszystkich, rzucając sarkastyczne komentarze na każdy możliwy temat, próbował obrócić każdą sytuację w żart, a Remus... On był inny od wszystkich, był najspokojniejszą osobą spośród domowników. Nimfadora nieczęsto z nim rozmawiała, może to z powodu ilości czasu poświęconego Weasleyowi, a może dlatego, że czuła się w jego obecności jakoś tak inaczej. Przyzwyczajona była do głośnych wybuchów śmiechu, nagłych reakcji i niezbyt elokwentnych wypowiedzi, a Remus był opanowany do granic możliwości, jego powściągliwość poniekąd denerwowała Dorę, kiedy wszyscy się śmiali on jedynie uśmiechał się delikatnie, jego gesty nie były tak zamaszyste i nieprzemyślane jak te Nimfadory, a każde zdanie wypływające z jego ust jakby uderzało ją w twarz, przepełnione inteligencją. I nie miałaby mu tego za złe, może nawet nie zwróciłaby na to uwagi i dogadywała się z nim tak samo jak z innymi, gdyby nie fakt, że za każdym razem jak na niego spojrzała, jak zamieniła z nim chociażby jedno słówko, czuła, że Lupin coś przed nią ukrywa. Tak było też tego dnia, kiedy Tonks i Bill siedzieli w kuchni na Grimmauld Place, trzymając się za ręce. Bill właśnie szepnął jej coś do ucha, przeczesując wolną ręką zielone włosy dziewczyny, a ona zaśmiała się wesoło. Całej tej sytuacji, oprócz gotującej Molly i czytającego zawzięcie Artura, przysłuchiwali się również Syriusz i Remus, którzy rozmawiali półgłosem.

- Nie masz zamiaru jej powiedzieć? – zapytał Syriusz z dosłyszalnym wyrzutem.

- Nie rozumiem, czemu miałbym jej mówić. Słuchaj, już i tak nie dogaduję się z nią najlepiej, a informacja o moim problemie mogłaby to jeszcze bardziej pogorszyć – westchnął Lupin.

- Pogorszyć, pogorszyć... Może jeszcze się od ciebie odwróci, nie odezwie się, hm? Albo i lepiej sama poprosi, żeby Szalonooki wymazał jej każde wspomnienie związane z tobą i ucieknie z Zakonu! – warknął i zmierzył go mrożącym krew w żyłach, stalowym spojrzeniem, a Lupin odwrócił głowę. – Zapomniałeś już, co mówiła Lily? Pozwól, że ci przypomnę. Zasługujesz na wszystko co najlepsze, a już na pewno na zrozumienie.

- Minęło tyle lat, a ty nadal to pamiętasz... Ciekawe, czy tak dobrze pamiętasz lekcje Historii Magii. – Remus uśmiechnął się, spoglądając w stronę zakochanej pary. Byli tacy pochłonięci sobą, że nie miał serca by ot tak nagle wyznać jej prawdę. – Powiem jej, ale później. Teraz jest taka szczęśliwa.

- Bill, Tonks, idźcie do spiżarni po warzywa, zupę zrobię – poleciła Molly, machając różdżką, a para posłusznie wstała i ciągle trzymając splecione ręce, skierowała się do drzwi, ukrytych za drewnianym regałem, za którymi znajdowała się spiżarnia. Molly doskonale wiedziała, że chwila minie zanim jej syn przyniesie to, o co prosiła, ale zacisnęła zęby i nie spoglądała w stronę drzwi. Do tej pory jeszcze nie przywykła do faktu, że jej synek ma dziewczynę. Chwilę później drzwi otworzyły się z hukiem, powodując, że na korytarzu rozniosły się wrzaski pani Black, a do kuchni wpadła kobieta w średnim wieku, która nie zagościła w tym domu od wielu lat. Jej długie brązowe włosy, zaplecione w warkocz, który powiewał za nią jakby na wietrze, a z czarnych oczu biły pioruny. Rozejrzała się po pomieszczeniu, zatrzymując krótko wzrok na każdej znajdującej się w kuchni osobie. Za ową rozwścieczoną kobietą wkroczyli dwaj mężczyźni – brzuchaty jasnowłosy czarodziej ubrany w mugolskie ubrania i człowiek, którego nie sposób nie poznać, Albus Dumbledore uśmiechający się delikatnie, spokojnie kiwając głową w stronę obecnych.

- Gdzie ona jest? – spytała przez zaciśnięte zęby, a widząc, że nikt nie reaguje, wrzasnęła tak głośno, że wszyscy podskoczyli na swoich miejscach. – Gdzie jest moja córka?!

- Witaj, Dromedo! – powiedział uśmiechnięty Syriusz na widok krewnej i rozłożył ręce jakby chcąc ją wziąć w ramiona.

- Nie teraz, Black – uciszyła go skinieniem ręki, a on mruknął coś w stylu: liczyłem na milsze przywitanie. – Gdzie jest Nimfadora?!

- Jest z Billem. – Molly wskazała drżącą ręką na drzwi, za którymi chwilę temu zniknęła para. Andromeda od razu rzuciła się w stronę pokazaną przez kobietę. Była wściekła na swoją córkę, nie rozumiała jak ona może być tak bezmyślna i nieodpowiedzialna. Nie potrafiła zrozumieć jej zachowania. Od zawsze Nimfadora rozumiała się lepiej z Tedem niż z nią. Z hukiem otworzyła drzwi i wpadła do spiżarni. To było małe, prawie puste pomieszczenie. Było tam zaledwie kilka szafek, całująca się para, półki z koszami na warzywa i... Zaraz, co?! – zawołała w głowie i wlepiła przerażone spojrzenie w swoją córkę, która stała pod ścianą i namiętnie całowała się z jakimś wysokim, rudym chłopakiem. Na ten widok krew napłynęła jej do głowy, a coś dziwnie zakuło ją w serce. W mgnieniu oka znalazła się przy córce, chwyciła ją mocno za ramię i wyciągnęła siłą z objęć chłopaka.

- Co do cholery! – wrzasnęła zdziwiona dziewczyna, odciągnięta nagle od równie zszokowanego chłopaka.

- Ani słowa, wychodzimy stąd w tej chwili! – zarządziła jej matka, głosem nieznoszącym sprzeciwu, jak to miała w zwyczaju.

- Mamo, puść mnie! – zawołała Tonks, gdy matka wyciągnęła ją ze spiżarni i wszyscy obecni przyglądali się tej kompromitującej sytuacji.- Mamo, mówię do ciebie! – Andromeda puściła nagle córkę i odwróciła się, zarzucając warkoczem. W tej samej chwili za nimi pojawił się Bill.

- Nimfadoro Tonks, jak śmiałaś?! Jak mogłaś?! – Andromeda nie wiedziała do końca o co już właściwie jest taka wściekła. – Co to ma znaczyć? Nie życzę sobie, żebyś ty i... i on...

- Nie, to ja sobie nie życzę, żebyś mi cokolwiek nakazywała! – Tym razem to Tonks wrzasnęła. Jej włosy nie były już zielone, a płomienno-czerwone. Była wściekła, rozumiała, że jej matka mogła mieć jej za złe, że nie powiedziała nic o Zakonie, ale to, co przed chwilą zrobiła... Miała ochotę wytknąć wszystko, co miała do zarzucenia swojej rodzicielce. – Jak ja mogłam? Jak ty mogłaś?! Mamusia nie nauczyła cię pukać?! – To zdanie ugodziło w Andromedę jak jakaś klątwa. Dromeda otworzyła zszokowana usta i wpatrzyła się w córkę. Po chwili odzyskawszy głos powiedziała, siląc się na spokojny ton: – Porozmawiamy w domu. To nie jest odpowiednie miejsce i czas...

- To bardzo odpowiednie miejsce i czas! – warknęła Tonks, a tym razem nie tylko jej włosy były czerwone, ale również jej oczy połyskiwały mrocznym, szkarłatnym blaskiem. – Krzyczysz na mnie bez względu na to, co zrobię. Nawet palcem nie kiwnę, a ty już się wydzierasz! Nawet teraz, zamiast się cieszyć, że mam kogoś kogo kocham, to drzesz się z nie wiadomo jakiego powodu! – wyrzuciła z siebie Nimfadora. Dlaczego ta sytuacja po raz kolejny się wydarzyła? Dopiero co zakończyli swój konflikt z Molly i mogli w pełni cieszyć się sobą, a teraz pojawiła się jej matka z tą swoją nieugiętą naturą i próbowała zabrać jej to, co sprawiało, że jest szczęśliwa. – Dla ciebie każda sytuacja jest dobra, żeby się na mnie wyżyć! Wiesz co? Nienawidzę cię i wolałabym, żebym moją matką była Molly!

- Ale, Nimfadoro... dziecko! – wydusiła z siebie Dromeda. Ostatnie zdanie było dla niej niezmiernie bolesne.

- Właśnie o to chodzi! Dziecko, dziecko! Nie jestem już dzieckiem! Jestem dorosła i sama decyduję o swoim życiu, rozumiesz? Co chwilę wytykasz mi błędy! Zmień kolor włosów, nie ubieraj się tak, bądź ostrożniejsza! Jesteś taka nieodpowiedzialna, taka niedorzeczna, taka dziecinna, taka absurdalna! Krzyczysz na mnie z byle powodu, a teraz... pewnie przyszłaś wybić mi z głowy bycie w Zakonie, bo według ciebie to też jest absurdalne! Bardzo mi przykro, ale jutro składam przysięgę i nie będzie już odwrotu! – wyrzuciła z siebie Nimfadora. Ta kłótnia uświadomiła jej, jak bardzo ona i jej matka są różne. Nigdy nie zrobiła niczego, by Andromeda była z niej zadowolona. Była jej największą porażką. – Po co mnie w ogóle urodziłaś, skoro jestem taka absurdalna?! Przez ciebie całe moje życie to jeden wielki absurd! – Wzięła głęboki wdech i nie czekając na żadną reakcję matki ani nie zważając na jej przerażoną minę, kontynuowała: – Nigdy, przenigdy nie usłyszałam od ciebie, żebyś była ze mnie dumna... Tata mówi to co chwilę, nawet gdy po raz setny rozbiję ten cholerny wazon, ale ty nigdy nic takiego nie powiedziałaś! Wybacz, bardzo mi przykro, ale ja nigdy nie będę twoją wymarzoną córeczką, więc jeżeli sobie tego życzysz, zniknę z twojego życia na zawsze! Będziesz miała święty spokój! – wrzasnęła i opadła na krzesło stojące przy stole. Ukryła twarz w dłoniach i dodała przez łzy: – Ty nigdy mnie nie wspierałaś... - Jej nastroszone włosy oklapły i przybrały brązową, matową barwę. Wszyscy siedzieli cicho, patrząc na płaczącą Tonks i niewiedzącą co zrobić Andromedę. Molly podeszła do męża i usiadła obok niego bliska płaczu. W końcu, w momencie, gdy Andromeda miała się rozpłakać na dobre, ciszę przerwał Syriusz:

- Chorobliwe dążenie do perfekcji. Pozostałość po wychowywaniu się w tym przeklętym domu, gdzie wszystko musiało być idealne. – Black zacisnął pięści i zęby, a wszyscy spojrzeli na niego. – Mimo własnych przekonań nie mogłaś się tego wyzbyć tak jak ja, prawda, Andy?

- Córciu... - powiedziała, siadając obok Dory i wyciągnęła rękę, by przygładzić jej matowe włosy, ale cofnęła ją. Czuła, że Syriusz miał rację, jej podświadomość ciągle dążyła do perfekcji. – Ja zawsze byłam i zawsze będę z ciebie dumna – zapewniła ją szeptem. To jedno zdanie wystarczyło, by Tonks wtuliła się w swoją matkę, tak jak to robi pięcioletnie dziecko, gdy przyśni mu się zły sen. Andromeda po tym geście sama zaczęła płakać, gładząc ręką głowę swojej jedynej córeczki, którą przecież kochała najmocniej na świecie. Chciała jej dobra i to właśnie dlatego próbowała ją zmienić, zamiast cieszyć się, że w ogóle ją ma. Ciągle czuła ten ból, który pojawił się, gdy Tonks stwierdziła, że wolałaby mieć inną matkę, ale to ona nią była i nic nie było tego w stanie zmienić.

Wszyscy zebrani wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Bill uśmiechnął się serdecznie do ojca Tonks, Molly ocierała łzy skrajem fartuszka, przytulając się do męża, Dumbledore spoglądał na wszystko, jakby cała ta sprawa była dokładnie zaplanowana, a jedynymi osobami, które nie przejawiały wyjątkowej radości z zaistniałej sytuacji, byli Syriusz i Remus. Black cały czas był spięty, a Lupin jak zawsze obojętny i opanowany. Zajęło dłuższą chwilę zanim Dromeda i Tonks uspokoiły się. Andromeda przeprosiła każdego z osobna za swoje karygodne zachowania, przywołując z powrotem swoją godną, dumną postawę.

- Skąd w ogóle wiecie, że tu jestem? – spytała Dora, czując ciągle gulę w gardle.

- Obawiam się, że to moja wina – odezwał się Dumbledore, posyłając Nimfadorze delikatny uśmiech. – Uznałem, że twoi rodzice mają prawo wiedzieć, jak bardzo się narażasz. Nie do końca im się to spodobało.

Tonks pokiwała ze zrozumieniem głową, czując się przytłoczona całą tą sytuacją. Cieszyła się jeszcze, że nie było przy tym dzieciaków, bo Fred i George z pewnością nie dali by jej spokoju. Po chwili Dumbledore pożegnał się ze wszystkimi i zniknął. Tonks ciągle czuła się źle, ale nie miała zamiaru tego okazać. Bill odnalazł wspólny język z ojcem Dory, który jednak po tym, jak wysłuchał jakiegoś wyjątkowo śmiesznego żartu, spoważniał i oznajmił Weasleyowi:

- Jako przykładny ojciec muszę ci powiedzieć, że jeżeli skrzywdzisz moją małą Dorę, będziesz miał ze mną do czynienia.

- Tatoo... - jęknęła przeciągle Nimfadora, co wywołało salwę śmiechu. Tonks przytuliła się do Billa i stwierdziła, że nie wraca do domu.

- Doro, ma się rozumieć, że... - zaczął mówić Ted, na co Tonks mu natychmiast przerwała.

- Spokojnie tato, jesteście jeszcze za młodzi na wnuki – stwierdziła, znowu rozśmieszając zebranych. Rodzice Tonks opuścili Kwaterę Główną po tym, jak Andromeda po raz setny przeprosiła Dorę i zapewniła ją, że jest z niej dumna. Około północy Tonks położyła się obok Billa w pokoju, który sami dość nieumiejętnie posprzątali.

- Pięć lat temu inaczej wyobrażałam sobie to wszystko – stwierdziła, wtulając się w jego nagą pierś.

- Co dokładnie masz na myśli? –spytał sennym głosem.

- Bardziej wyobrażałam sobie, że zaprosimy rodziców na jakiś obiad, a nie, iż twoja mama przyłapie nas w łóżku, a moja w spiżarni... - mruknęła Tonks, a Bill roześmiał się.

- I tak oto zakończył się kolejny, nudny dzień w domu przy Grimmauld Place – stwierdził Weasley i pocałował ją na dobranoc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro