86) Konfrontacja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tonks szła ulicą, chłonąć pierwsze, ciepłe promienie słońca tego roku. Rozglądała się dookoła, szukając właściwego numeru. Okolica, w której właśnie się znalazła, było wyjątkowo ładna. Zadbane jednorodzinne domki otoczone zielonymi, skoszonymi trawnikami, wyglądały prawie identycznie. Nimfadora otworzyła furtkę, weszła na ganek domku z numerem dwudziestym i nacisnęła na dzwonek. Poczekała chwilę, aż usłyszała metaliczne skrzypnięcie, towarzyszące odkluczeniu drzwi. Otworzył jej wysoki umięśniony mężczyzna. Tonks zadarła nos do góry, żeby spojrzeć mu w oczy i przyjrzeć się dokładniej. Miał przystojną, pociągłą twarz o mocno zarysowanej żuchwie, którą pokrywał gęsty zarost. Uśmiechnął się do niej, przeczesując swoje długie do ramion, ciemne włosy, a Tonks zwróciła uwagę na jego ciemne, brązowe oczy.

- Ty pewnie jesteś Tonks. – stwierdził, ukazując swoje białe, równe zęby, odwrócił się od niej i zawołał: - Kochanie, to do ciebie!

Wpuścił Dorę do środka. Dom na pierwszy rzut oka był idealnie wyczyszczony i uporządkowany, tak, że wszystko miało swoje miejsce. Usłyszała jak ktoś zbiega po schodach i zobaczyła Laurę z wielkim uśmiechem wymalowanym na twarzy.

- Tonks! Jak ja się za tobą stęskniłam! – zawołała uradowana i rzuciła się Nimfadorze na szyję. Dora uśmiechnęła się wesoło i uściskała kuzynkę. Zmieniła się od kiedy widziała ją po raz ostatni. Była o wiele weselsza i wprost tryskała energią. – Poznałaś już Dereka?

- Tak, właśnie przed chwilą. – odparła Tonks i uśmiechnęła się do Dereka, który właśnie wiązał na sobie krawat.

- Nie będę wam długo przeszkadzać. Zaraz zaczyna się moja zmiana. – stwierdził mężczyzna i zarzuciła na siebie granatową marynarkę.

- To niesprawiedliwe, że każą tobie pracować w weekendy. – mruknęła niezadowolona Laura, a jej wybranek roześmiał się.

- Przynajmniej będziecie miały dla siebie trochę czasu. – oznajmił Derek i pocałował ją krótko, poczym zwrócił się do Tonks. – Miło było cię poznać, wpadnij kiedyś kiedy będę miał wolne, poznamy się lepiej.

- Jasne, że wpadnę. – zapewniła go, a on uśmiechnął się i wybiegł z domu. Tonks spojrzała na kuzynkę i spytała: - A więc to on?

- No, tak. Derek jest cudowny. – zarumieniła się Laura. – Opowiadaj co tam się u was dzieje.

- Dużo by tu opowiadać. – westchnęła Tonks, opadając na skórzaną kanapę. Laura przyniosła im po kubku kawy i wsłuchała się w opowieść Dory, począwszy od feralnego wesela, skończywszy na najnowszych informacjach z ministerstwa. Laura słuchała wszystkiego z zainteresowaniem, przeżywając w ciągu chwili to wszystko co Tonks przecierpiała przez ostatnie dwa miesiące. Wszystko było dla Laury nowością, bo od dawna nie pojawiła się w Kwaterze Głównej.

- Naprawdę mnóstwo mnie ominęło...

- A jak ty się czujesz? – spytała Tonks, pamiętając o tragedii jaka spotkała Laurę podczas śledzenia, potencjalnego śmierciożercy.

- Jest dobrze, ale zauważyłam, że nie mogę się przemęczać. To zaklęcie jakby zniszczyło mnie od środka i chociaż mnie wyleczyli, nie wróciłam do stanu sprzed wypadku. Uzdrowiciele powiedzieli, że gdyby wiedzieli dokładnie co to za zaklęcie, udałoby im się wyleczyć mnie całkowicie.

- Wrócisz do nas? – zapytała Dora, a Laura spojrzała na nią smutno.

- Nie wiem, starałam się pogodzić Dereka i Zakon, ale to nie wychodziło. Pytał się gdzie jestem i co się ze mną dzieje, a ja nie potrafiłam mu wyjaśnić.

- Nie powiedziałaś mu, że jesteś czarownicą? – zdziwiła się Tonks, a Laura pokiwała smutno głową.

- Boje się jego reakcji. Nie chcę, żeby to kim jestem zakończyło nasz związek.

- Ale przecież nie możesz ukrywać przed nim prawdy. – oburzyła się Nimfadora, kiedy jej kuzynka zwiesiła smutno głowę. – Od początku go okłamujesz, im dłużej będziesz ukrywać prawdę tym gorzej to przyjmie. Z resztą przysięgałaś, składałaś obietnicę, że będziesz wierna Zakonowi.

- Wiem, nie musisz mi tego przypominać, Tonks! – zawołała Laura i ukryła twarz w dłoniach. – Estera i Giuseppe są w Zakonie, Sara i Franczesco też są w Zakonie, Hestia i Charles tak samo, Bill i Fleur również. Tylko ja... ja mam partnera spoza Zakonu i nie jestem w stanie go nakłonić do przyłączenia się do nas, bo nie może. Wiesz ile bym dała, żebyśmy byli tacy sami? Żeby on był czarodziejem albo żebym ja była mugolem...

- Słuchaj, musisz mu powiedzieć. Wyjaśnić wszystko i do nas wrócić. Każda różdżka się liczy, a my mamy ich zbyt mało. – powiedziała z powagą Nimfadora.

- Chyba masz rację... Będę musiała zaryzykować.

***

Wspinała się po schodach Kwatery Głównej. Musiała ostrzec bliźniaków, bo Molly miała się niedługo zjawić i najlepiej by było gdyby w tym momencie deportowali się na Pokątną. Otworzyła drzwi do ich pokoju bez pukania i zauważyła coś czego się kompletnie nie spodziewała. Fred i George stali pochyleni nad ogromną księgą, kierując w jej stronę różdżki, a po drugiej stronie był Szalonooki. Tonks wiedziała co to oznacza.

- Molly nie będzie zachwycona. – stwierdziła, spoglądając niepewnie w stronę bliźniaków, którzy właśnie dokonali zaprzysiężenia do Zakonu.

- Są pełnoletni i podjęli korzystną dla nas decyzje. – stwierdził stanowczo Moody, zatrzaskując księgę.

- Chcieliśmy zrobić to już w wakacje, ale mama nie pozwalała nam na to. – wyjaśnił George.

- Teraz mogliśmy zrobić to na spokojnie. – dodał Fred.

- Czyli nadszedł czas na konfrontację.- stwierdziła Dora i jakby na zawołanie, gdzieś na dole rozległy się krzyki zbudzonej Walburgi i... rozwścieczonej Molly. Chłopacy spojrzeli przerażeni na Tonks, a ona szukała ratunku u Szalonookiego, który ze stoickim spokojem, śledził magicznym okiem wbiegającą po schodach Molly. Dreszcz przerażenie przebiegł Tonks po karku, kiedy odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z Molly. Była czerwona na twarzy i oddychała ciężko. Spojrzała po wszystkich i wyciągnęła drżącą rękę w stronę swoich synów.

- Wy...- wysapała złowrogo z furią w oczach, a Tonks cofnęła się o krok z przerażenia. Tuż za Molly pojawił się Artur, równie przerażony co bliźniacy. – Jak? Jak mogliście?! Uciekliście... Szkoła... Ukrywaliście się... Nie wiedzieliśmy co się z wami dzieje! Idioci... - mówiła nieskładnie, a Tonks zauważyła, że jej złość z każdym wypowiedzianym słowem maleje i ustępuje miejsca przerażającej trosce. – Jak mogliście nam to zrobić?!

- My... -zaczął Fred, nie mogąc wydusić z siebie nic więcej.

- No... - dodał George, którego również zatkało.

- Najważniejsze, że wiemy gdzie są i że wszystko z nimi w porządku. – postarał się uspokoić żonę Artur. Molly ze łzami w oczach przygarnęła do siebie synów i gładziła ich rude czupryny.

- Skoro wszystko się wyjaśniło, zapraszam do kuchni. Trzeba wprowadzić nowych członków w szczegóły naszej misji. – mruknął Moody, a Tonks posłała mu spojrzenie, które mogłoby zamordować.

- Słucham? – spytała osłupiała Molly, a chłopcy natychmiast wyrwali się z jej objęć. Spojrzeli na siebie i zniknęli nagle w powietrzu. – TY! Pozwoliłeś moim synom dołączyć do Zakonu!? Postradałeś zmysły, Alastorze?! Jak śmiałeś!?

- Nie muszę ci się z tego tłumaczyć. Wiesz jaka jest sytuacja i musisz to zrozumieć. – oznajmił jej dobitnie Moody i wyminął ją, opuszczając pokój. Nimfadora również wyszła, posyłając Arturowi spojrzenie mówiące: „Dasz sobie radę." Zbiegając po schodach, słyszała krzyki Molly i spokojne zapewnienia Artura. W kuchni czekali już wszyscy. Kiedy Dora weszła, wszystkie spojrzenia zwrócone były na nią. Bill stał ze swoimi braćmi, obejmując ich ramionami, a Fleur siedziała nieopodal, spoglądając na nich niepewnie. Remus i Syriusz opowiadali Kingsleyowi o tym jak bliźniacy uciekli z Hogwartu, a Charles i Hestia kłócili się o coś. Pozostali członkowie po prostu czekali. Tonks podeszła do Syriusza i Remusa, usiadła między nimi i westchnęła.

- Było tak spokojnie...

- Poczekaj, aż Molly dowie się, że jej synowie nie wracają do Nory. – zaśmiał się Black, a Tonks jęknęła. Czekali na Weasleyów jeszcze kilkanaście minut, aż w końcu Artur wprowadził do kuchni obrażoną Molly, która z dumnie podniesioną głową usiadła jak najdalej od swoich synów i nie uraczyła ich spojrzeniem. Moody zaczął zebranie, informując bliźniaków o najważniejszych sprawach, które miały miejsce do tej pory, a oni słuchali go z zainteresowaniem. Tonks jedynie biegała wzrokiem po wszystkich Wesleyach, bojąc się kolejnego wybuchu złości Molly, a także zerkała na Charlesa i Hestię, którzy piorunowali się spojrzeniem. Nieliczni tego dnia byli skupieni na sprawach Zakonu.

***

Tonks niosła dwa kubki herbaty do pokoju Remusa. Wróciła dopiero z pracy i miała ochotę na rozmowę z kimś kto chociaż stara się ją zrozumieć. Po raz kolejny rozmawiała z Charlesem, a następnie z Hestią i oboje uparcie twierdzili, że to oni mają właśnie rację, a drugie powinno się z nim zgodzić. Otworzyła łokciem drzwi i uśmiechnęła się do siedzącego przy biurku Lupina. Ten wstał natychmiast i odebrał od niej jeden kubek. Tonks stanęła przy oknie, spoglądając na pustą ulicę.

- Myślisz, że miłość istnieje? – zapytała, nie spoglądając na niego.

- Oczywiście. Dlaczego o to pytasz? – odezwał się natychmiast i podszedł do niej.

- Zastanawiam się czy kiedykolwiek czułam coś takiego. – stwierdziła i upiła łyk herbaty.

- Oczywiście, że czułaś, każdy to czuł. – zapewnił ją Remus i położył dłoń na jej ramieniu, a ta uśmiechnęła się do niego.

- Myślisz, że małżeństwo albo ciąża w tych czasach to coś normalnego?

- To jest normalne, wojna jest nienormalna. – stwierdził Lupin.

- Chciałabym się zakochać, wziąć ślub, mieć dziecko... Wszyscy moi przyjaciele mają choćby jedną z tych rzeczy za sobą, a ja? – westchnęła. – Chciałabym mieć takie problemy jak Carl i Hestia. Kłócą się o to, kiedy wziąć ślub.

- Kiedyś też będziesz miała takie problemy. – zapewnił ją i stwierdził w myślach ze smutkiem, że to nie z nim będzie się kłócić o takie rzeczy.

- Być może... Dobrze, że jesteś, Remusie. – powiedziała i wtuliła się w niego. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro