91) Oczywista prawda

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oczywiste rzeczy najtrudniej dostrzec, a zwłaszcza wtedy gdy wszyscy dookoła starają ci się uświadomić, że mają rację. I tak się stało, że mieli rację, a Tonks była ślepa na prawdę, która dopiero w momencie gdy pojawił się Nate, stała się jasna i dostrzegalna. Mogła kląć się w duchu i przeklinać swą głupotę, ale nic nie poradzi na to, że była głucha i ślepa w obliczu uczucia jakim pałała do niego.

Nie znała słów by opisać minę Nate'a w momencie gdy wyznała, że się zakochała. Moore zaczął chrząkać, czerwienić się i nieskładnie pytać czy to chodzi o niego, bo jeżeli tak to on bardzo by chciał zacieśnić z nią relacje. Ona ledwo słyszała słowa wypływające z jego ust, nie to było dla niej istotne. Zerwała się na równe nogi, przeprosiła go i powiedziała, że ich spotkanie było błędem, żeby tylko natychmiast wybiec z przesłodzonej herbaciarni na chłodne powietrze, które podwiewało jej sukienkę. Biegła ile sił w nogach, uciekała przed czymś, choć sama nie wiedziała przed czym. Przebiegła całą ulice Główną, zatrzymując się na skraju wioski i opierając się o płot, by złapać oddech. Prawda napływała do niej z przerażającą prędkością uświadamiając, to co kryło się w jej sercu. Nie potrafiła w to uwierzyć, przecież to było nie realne. Ona nie mogła się w nim zakochać, przecież...

Nie mogła o tym myśleć. Od zawsze była człowiekiem czynu i musiała coś zrobić. Objęła ramiona, które pokryła gęsia skórka i obróciła się w miejscy, wstrzymując niepotrzebnie oddech. Teleportacja była wyjątkowo nieprzyjemne i wydawała się dłuższa niż zazwyczaj, a huk, z jakim wylądowała na pustej ulicy, sprawił, że dzwoniło jej w uszach. Wbiegła do domu, a droga z chodnika do drzwi wejściowych, wydawała się kilometrową podróżą. W środku było cicho i już gdy przeszła przez próg, wiedziała, że go nie ma, ale mimo to pobiegła do jego pokoju, by sprawdzić czy tam jest. Jego zapach otulił jej ciało. Nigdy nie rozróżniała zapachów, które tworzyły tą niezwykłą woń. Aromat świeżo parzonej kawy z nutką zakurzonego pergaminu i zapachem lasu po deszczu. Woń Remusa wypełniająca jego pokój, otoczyła Nimfadore, ratując ją od niebezpiecznej palpitacji serca, która mogłaby doprowadzić do zawału. Uśmiechnęła się widząc nieład w pomieszczeniu, który bezskutecznie próbowano uprzątnąć. Zapach Lupina działał na nią, tak jak jego obecność, zauważyła już kiedyś, że przy wilkołaku czuła się bezpiecznie i spokojnie. Zamknęła oczy i przywołała do siebie wspomnienia wszystkich tych wieczorów, które spędzili tu wspólnie jako przyjaciele. Przez myśl przeszło jej pytanie czy to właśnie podczas jednego z tych spotkań poczuła do niego ten żar. Jej dłoń machinalnie powędrowała do szyi, na której wisiał naszyjnik, bożonarodzeniowy prezent od Lupina. Powoli oswajała się z szokującym faktem.

- Nie ma go tutaj. – Podskoczyła na dźwięk głosu Syriusza. – Jest w Departamencie Tajemnic.

- Ja tylko tak sobie zajrzałam. Drzwi były otwarte... - zaczął się tłumaczyć, a Black pokiwał głową i uśmiechnął się do niej.

- Jak randka? Poznałaś księcia na białym koniu?

- To nie było to. Wydaje mi się, że potrzebuje kogoś innego. – odpowiedziała, czując jak policzki jej pąsowieją.

- Też tak uważam. – Skinął głową i odwrócił się na pięcie. – Remus będzie najpóźniej za godzinę.

***

Ciemny, pusty korytarz oświetlony blaskiem nieznanego pochodzenia do złudzenia przypominał mu jego własne serce. Mała, zasuszone bijące dla jednej istoty, która była iskierką mogącą rozniecić płomień. Nimfadora Tonks. Brzmienie jej imienia, którego sama tak nie znosiła , sprawiało, że czuł się tak cudownie. Myśl, że jego największa miłość zwróci kiedykolwiek na niego uwagę w sposób, w jaki on na nią patrzył, była największym marzeniem. Największym i nieosiągalnym.

Warta pod Departamentem Tajemnic była stratą czasu. I choć powinien był zachować stałą czujność i mieć oczy dookoła głowy, w rzeczywistości myślami był przy niej. Zaczynał doceniać wyobraźnie, moc marzeń, bo tylko w odległej krainie swoich myśli mógł być z nią, tam nie miał znaczenia jego wiek, zawartość portfela czy to, że był wilkołakiem. Zrobiłby wszystko, żeby pozbyć się piętna, które dręczyło go od zawsze. Ale czy gdyby nawet był normalnym człowiekiem, to czy Tonks zwróciłaby na niego uwagę? Zapewne nie. On był dla niej przyjacielem, tylko przyjacielem. Zamknął oczy, gdyby tylko mógł stać się dla niej kimś więcej.

Wiedział, że z każdym dniem coraz bardziej się od niej uzależnia. Wiedział, że każdy spędzony z nią wieczór, każda chwila podczas której ona jest obok, działa na jego niekorzyść. Nimfadora mogła traktować go jak przyjaciela, ale on już dawno przestał patrzeć na nią w ten sposób.

Dwóch niewymownych minęło się w wejściu do Departamentu Tajemnic. Remus nie znał ich, chociaż wiedział jak się nazywają, bo taki to był jego obowiązek. Znał już wszystkich niewymownych w Ministerstwie, ale nie sądził by ta wiedza w jakikolwiek sposób przybliżyła ich stronę do wygranej. Poprzednia wojna była inna. Gdy tylko wyszedł ze szkoły, rzucił się w wir walki. Wtedy nie było dnia, żeby ktoś nie był ranny, żeby ktoś nie zginął. Grali w otwarte karty i to był plus tamtej wojny. Ta była zupełnie inna, czekanie wykańczało wszystkich i nawet najlepsze strategie się nie sprawdzały. Jednak najgorsze było to, że przez tą niepewność i oczekiwanie znalazł czas na coś tak bzdurnego jak miłość.

Jego warta powoli się kończyła, musiał opuścić Ministerstwo i przekazać pelerynę następnej osobie. Podnosząc się z chłodnej posadzki, postanowił, że on i Tonks nie mogą już być tak blisko jak do tej pory.

***

Historia lubi się powtarzać. Przynajmniej tak uważał Syriusz. Uważał również, że każdy człowiek ma jakieś zadanie na tym świecie. Kiedy był młody umawiał się z wieloma kobietami, które gdyby tylko powiedział słowo, zostałyby z nim na całe życie. Jednak on nie tego nie chciał. Czuł, że on nie był człowiekiem, który mógłby współtworzyć szczęśliwą rodzinkę. Jednak mógł jako tako pomóc w tym swoim przyjaciołom. Pamiętał jakby to było wczoraj, gdy to podstępem, słowem i czynem nakłaniał Potterów do siebie. Udało mu się! No nie żeby to była jakoś specjalnie jego zasługa, ale przecież przyczynił się do ich zejścia i stworzyli szczęśliwą rodzinę. Na krótko, ale szczęśliwi byli. Teraz przyszła kolej na powtórkę z rozrywki.

Nigdy nie pomyślałby, że Remus zakocha się w kimś takim jak Tonks. Lunatyk miał inny gust jego zdaniem. Przy boku Lupina, Syriusz, zawsze wyobrażał sobie miłą, przykładną dziewczynę, która była pokroju tych rumieniących się dziewcząt na myśl o czymś niestosownym. Tonks była zupełnie inna. Ale jak to mawiają, serce nie sługa. Syriusz nie chciał się chwalić, ale wyczuł to już dawno, wcześniej niż oni sami. Takie rzeczy się widzi, a przynajmniej on widział. Nie mógł powiedzieć, że Tonks i Remus do siebie pasują, bo to nie była prawda. Oni byli od siebie kompletnie różni. Ale czy to w miłości nie było piękne, że łączy ona ludzi z odrębnych światów? Syriusz podrapał Hardodzioba pod dziobem, a zwierze zatrzepotało delikatnie skrzydłami. Hipogryf od pewnego czasu stał się jego głównym towarzyszem niedoli. Zakon zajęty był pełnieniem wart w różnych bzdurnych miejscach, a Remus i Tonks zazwyczaj przesiadywali w pokoju Lupina i nie zwracali na niego większej uwagi. Ale nie jego szczęście się tu liczyło lecz przyszłych państwa Lupinów. Teraz gdy i Tonks uświadomiła sobie to co czuje, wiedział, że przyjdzie dzień gdy będą razem. Tak, właśnie...

Remus i Tonks będą razem, a on nadal będzie sam...

***

Telewizja nie sprawiała przyjemności Andromedzie, ale uśmiech na twarzy Teda, który obejmował ją ramieniem, gdy oglądali to badziewie, sprawiał jej największą przyjemność. Spojrzała na zegarek i uśmiechnęła się również.

- Dora chyba dobrze się bawi z tym chłopcem. – stwierdziła, a Ted pokręcił nosem. Dromeda wiedziała jak on podchodzi do tematu partnerów Nimfadory. – Nie rób takiej miny. Doskonale wiesz, że przyjdzie kiedyś dzień, w którym nasza córeczka znajdzie sobie kogoś.

- Byleby tylko ten ktoś był odpowiedni. – mruknął Ted, zmieniając kanał.

- Jesteś zazdrosny o swoją własną córkę.

- Nie, po prostu nie śpieszy mi się do wnuków.

Trzask zamykanych drzwi przerwał ich wymianę zdań. Dora zawsze zamykała drzwi z hukiem i nie można było stwierdzić czy zwiastował on dobre wieści, czy te złe. Ted spiął się natychmiast i zwrócił głowę w stronę wejścia. Nimfadora stała w progu i spojrzała na nich przelotnie. Próbowała zachować powagę, ale co chwila szczery uśmiech pojawiał się na jej twarzy.

- Coś się stało, Doro? – spytał się Ted, jakby był gotów w tej chwili zrobić coś chłopakowi, z którym ona się widziała.

- Tak. – odpowiedziała krótko Nimfadora, a jeden z najcudowniejszych uśmiechów zakwitł na jej twarzy. – Zakochałam się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro