92) Pukanie do drzwi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Dzień był wyjątkowo piękny. Słońce świeciło wysoko na bezchmurnym niebie, a ptaki śpiewały swe melodyjne trele. Wszyscy byli w niesamowicie dobrych nastrojach, które udzielały się każdemu – każdemu oprócz Nimfadory. Narzekać nie mogła, uczucie które wypełniało każdy centymetr jej ciała, uskrzydlało ją. Jednak życie zawsze musiało robić jej na złość.

Nikomu nie powiedziała w kim przyszło jej się zakochać. On musiał się dowiedzieć o tym jako pierwszy, ale do tej pory nie było okazji by mogła mu wyznać miłość. Za to wszyscy inni mieli okazję by dzielić się swoim szczęściem. Sara wysłała jej list opisujący ogrom jej brzucha i liczne kopnięcia dziecka. Franczesco podobno stał się strasznym panikarzem i każdy skurcz odbierał jako poród. Lucky nie chciała straszyć swojego partnera, ale przeczuwała, że dziecko nie przyjdzie na świat w wyznaczonym terminie tylko wcześniej. Laura wróciła do Zakonu, chociaż nie powiedziała swojemu narzeczonemu o tym kim jest, jednak obiecała Tonks, że powie mu to wkrótce. Kuzynka Nimfadory była najszczęśliwsza na świecie, ponieważ Derek przedstawił ją swoim rodzicom i niedługo mieli wziąć ślub. Laura poprosiła też wstępnie Tonks o to by była jej druhną. Charles i Hestia również wiedli sielskie życie, a Estera z Giuseppe coraz rzadziej przychodzili na zebrania, wykręcając się dzieckiem. Syriusz także wydawał się trochę bardziej pobudzony niż wcześniej. Prawie cały czas mówił o Harrym, dla którego rozpoczęły się SUMy. Wszyscy wiedzieli, że Umbridge na ten czas skupi się bardziej na egzaminatorach niż na ustawianiu uczniów po kątach i wpajaniu im chorych wizji świata. Wszystkim w jakimś stopniu się powodziło, tylko nie Tonks. Pewnie podzielałaby ogólno panującą radość, gdyby udało jej się porozmawiać z Remusem. A to nie było wcale łatwe! Być może Dorze wydawało się tylko, że Lupin ją ignoruje. Faktem było to, że każdy ruch, każde słowe, wszystko co wykonał Remus przykuwało jej uwagę i być może brała to za bardzo do siebie. Jednak wilkołak zaprzestał wspólnych wieczorów, nie siadał już obok Dory i nie wymieniali przyjaznych uśmiechów nad stołem. Tonks przez myśl przeszło, że być może domyślił się jej uczucia i chce ją trzymać na dystans, bo nie czuje tego samego co ona. Jednak nie mógł wiedzieć o tym co Dora czuje, bo ona sama dowiedziała się o tym niedawno. Musiało chodzić o coś innego.

Sprawy Zakonu miały się dobrze, a przynajmniej tak się wszystkim wydawało. Jedyny Moody pozostawał nieustannie czujny i wściekał się, bo cała reszta poczuła się swobodnie mimo, że wojna się nie skończyła.

- Ale też się nie zaczęła. – powiedział podczas jednego ze spotkań Charles, a Moody gdyby tylko mógł zabiłby go w tamtym momencie spojrzeniem.

- Skoro tak myślisz to, co tu robisz? – zagrzmiał Szalonooki.

- Nie rozumiesz, Moody. Ja wiem, że sytuacja jest poważna. – zapewnił go Charles. – Każdy z nas doskonale wie, co wydarzyło się podczas finału Turnieju Trójmagicznego. On powrócił i z pewnością zbiera swoich popleczników. Atak na Laurę, masowa ucieczka, to wszystko wydarzyło się tak dawno. Skąd mamy wiedzieć kiedy znowu zrobią jakiś ruch. Moody, nie chcę żyć w strachu, nie chcę bać się żyć!

Kłótnia jaka wtedy się rozpoczęła trwała długo. Każdy popierał Charlesa, ale i Moody miał wielu po swojej stronie. Nikt nie potrafił się określić. Tonks również. Chciała walczyć, chciała zakończenia tego wszystkiego, by nikt nie musiał ginąć. Jednak marzyła o tym by mogła żyć bez strachu, tak jak to powiedział Carl. Chciała by ona i Remus byli razem, by zamieszkali gdzieś w małym mieszkanku, albo domku na przedmieściach, gdzie mogliby wieść spokojne, szczęśliwe życie. Jednak w zaistniałej sytuacji nie było to możliwe. Remus nie wiedział o jej uczuciu, co nie przeszkadzało jej jednak snuć pięknych planów, a wojna nie zbliżała się nawet o krok ku końcowi. Dora nie odzywała się dużo podczas burzliwej wymiany zdań, wpatrywała się w milczącego Lupina, wiedząc, że słowa, które wypłyną z jego ust, będą tak mądre i tak prawdziwe, że każdy się z tym zgodzi.

- Co o tym myślisz, Remusie? – zapytał spokojnym tonem Artur, wpatrując się w wilkołaka. Dora wyprostowała się, a Lupin odchrząknął.

- Fakt, otwarta wojna się nie zaczęła, ale to nie znaczy, że jej nie ma i nie zakończy się dopóki jedna ze stron nie zrobi tego decydującego kroku. Niestety pozostajemy na łasce, a raczej nie łasce śmierciożerców. Jest nas niewielu i nie wygramy tej wojny, a żeby dostatecznie powiększyć nasze szeregi, świat musi dowiedzieć się o jego powroci i uwierzyć. – stwierdził Remus i westchnął. – Mnie też wykańcza ta bezczynność. – Tu Syriusz prychnął, jakby został urażony tym stwierdzeniem. – Pozostaje nam jedynie przygotować się jak najlepiej na dzień, w którym śmierciożercy z Voldemortem na czele wyjdą z cienia. Znamy wszystkich śmierciożerców, którzy już wcześniej go popierali, znamy potencjalnych nowicjuszy. Przewyższają nas liczebnie, a naszym zadaniem jest zrównanie sił. Nie możemy pozwolić sobie na wpadki. Sturgisa nadal nie wypuścili, pół roku zamieni się niedługo w rok. Walczymy z dwoma wrogami.

- Powinniśmy moim zdaniem pokonać na początek jednego z nich, a następnie drugiego. Nie możemy dłużej walczyć na dwa fronty. – Hestia zmarszczyła nos i westchnęła.

- Łatwo powiedzieć. – odezwał się Kingsley. – Ministerstwo nie uwierzy w powrót Sami-Wiecie-Kogo, dopóki on się nie ujawni, a nie zrobi tego, bo sytuacja jest dla niego wygodna.

- W takim wypadku jedynym sposobem by Ministerstwo było po naszej stronie, jest zmuszenie śmierciożerców do ujawnienia się. – prychnął Moody, wywracając magicznym okiem.

- Naszym obowiązkiem jest wypełnienie zadań, które powierzył nam Dumbledore. Nie możemy dopuścić do tego, żeby ktokolwiek dostał się do Departamentu Tajemnic. – powiedział stanowczo Remus. – A ja postaram się wytłumaczyć wilkołakom jak się ma sprawa, może kilkoro z nich stawi opór Greybackowi.

***

Pukanie do drzwi odwróciło jego uwagę od okna. Spodziewał się kto się za nimi znajduje. Wiedział, że została w Kwaterze Głównej. Często zostawała i próbowała z nim porozmawiać, ale on wtedy udawał, że śpi albo zamykał się w jednym z nieużywanych pokoi, by nie mogła go znaleźć. Bolało go to, bo uwielbiał spędzać czas w jej obecności, chłonąć tą bliskość, ale przecież postanowił, że będzie ją trzymał na dystans. Ona chyba też przyzwyczaiła się do ich spotkań, ale kiedyś się odzwyczai i zrozumie, że niektóre rzeczy się kończą...

Zapukała po raz kolejny. Remus walczył ze sobą by nie podbiec do drzwi i nie otworzyć ich. Nimfadora westchnęła ciężko i najprawdopodobniej oparła się plecami o ścianę. Zastukała paznokciami o drzwi. Remus pomyślał sobie, że musi w tym momencie marszczyć brwi w ten zabawny sposób i pewnie bawi się wisiorkiem, który od niego dostała. To było dla niego coś ważnego, fakt, że ten drobiazg jest dla niej na tyle istotny, że zawsze go nosi. Takie rzeczy dawały mu złudną nadzieję, że być może zajmuje spore miejsce w jej sercu. Ale to przecież nie było możliwe. Tonks nie mogło zależeć na nim aż tak.

Po raz kolejny rozległo się pukanie. Tym razem delikatne, jakby była już zniechęcona. Remus dziwił się, że Tonks w ogóle puka, przecież ona nigdy nie pukała. Wpadała jak tornado do pokoju i swoją aurą wypełniała całą wolną przestrzeń. Ostatnio zauważył, że Tonks stała się bardziej powściągliwa i spokojna. Jakby uważała na każdy krok, który miała zrobić. Miał okropne wyrzuty sumienia, bo jakiś głos w głowie mówił mu, że to jego wina.

Myślał, że teraz zapuka po raz kolejny, ale nie zrobiła tego. Zaniepokoił się tym. Siłą woli pozostał na łóżku i wsłuchał się. Czy odeszła? Czy dała już sobie spokój?

- Remusie... - westchnęła zbolałym głosem. – Nie wiem co się z tobą dzieje, a może ze mną... Może mi się tylko wydaje, ale mam wrażenie, że mnie unikasz. Brakuje mi naszych rozmów. Czuje się teraz tak dziwnie samotna i... Tęsknie za tobą. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro