104) Potwór bez uczuć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Bycie „gościem" w Norze to wyjątkowo trudne zadanie. Na pierwszy rzut oka niczego ci nie brakowało – dobre jedzenie, mili towarzysze, zainteresowanie twoją osobą, brak jakichkolwiek obowiązków – jednak na dłuższą metę pobyt w domu Weasleyów można było porównać do aresztu domowego. Bo choć Molly należała do najwspanialszych osób, jakie Tonks znała, to miała swoje wady, a największą z nich niewątpliwie była nadopiekuńczość.

Nimfadora miała zamieszkać w Norze, żeby oderwać się od swoich problemów, jednakże przez dwa dni nie zauważyła żadnej poprawy. Co gorsza trudno było zapomnieć o swoich sprawach, kiedy wszyscy przyglądają się tobie z uwagą i pilnują, żebyś czuła się swobodnie. I chociaż Tonks poczuła się znacznie lepiej po nocnym spacerze z Billem, to dalej chciała wyrwać się z domostwa rudej familii jak najszybciej. Problem pojawiał się jednak w momencie, gdy przyszło zastanowić się nad tym gdzie młoda aurorka ma wrócić. Nie było przecież mowy o tym, żeby znowu zwalić się rodzicom na głowy i zadręczać ich jej prywatnymi sprawami. Ale Tonks doszła do wniosku, że przecież nie wszystkie problemy są nie do rozwiązania.

Kiedy Dora obudziła się rano po niespełna czterech godzinach snu, wiedziała już co musi zrobić. Najważniejsze to zniknąć na dłuższą chwilę, żeby uniknąć spotkania z Lupinem, którego Molly zaprosiła na kolację. Złożyło się na tyle dobrze, że miała pretekst do takowego wyjścia i mogła w tym czasie załatwić kilka swoich spraw. Jeżeli udałoby jej się to wszystko wykonać, miałaby podstawy do uznania tego dnia za udany.

Najtrudniejsze jednak pozostawało przed nią, bo nie była pewna czy Molly udzieli jej pozwolenia na wyjście.

- Ale dokąd chcesz iść? – zapytała pani Weasley, uważnie lustrując Tonks zaniepokojonym spojrzeniem. Nie łatwo było przekonać Molly do jej pomysłu, zwłaszcza jeżeli twoje zachowanie było wątpliwie normalne. Zwykłe słowa tu nie wystarczały, dlatego też Nimfadora by osiągnąć swój cel zmusiła się do zjedzenia całego śniadania i zachowania go w swoim żołądku dłużej, niż to ostatnio bywało.

- Mam kilka ważnych spraw do załatwienia – odpowiedziała Tonks, dopijając resztkę przesłodzonej herbaty, która wyjątkowo jej nie smakowała.

- Nie mogą chwilę zaczekać? Przecież jesteś tu na wakacjach. – Molly pogładziła ją delikatnie po czarnych włosach, które Tonks splotła w warkocz sięgający za łopatki i westchnęła. – Poza tym teraz jest tak niebezpiecznie.

- Molly, nie zapominaj, że rozmawiasz z wykwalifikowanym aurorem – upomniała ją Dora. – Nie chcę odkładać wszystkiego na później, to bezsensu. Im szybciej się z tym uporam tym lepiej. Uwierz mi.

- No dobrze, niech ci już będzie – zgodziła się za co Tonks obdarowała ją buziakiem w policzek. Molly pokręciła rozczulona głową i dodała jeszcze: - Tylko wróć na kolację.

***

Lato było jej ulubioną porą roku, czuła się wtedy najlepiej, tak jakby odjęło jej kilka lat. Również wtedy w lesie pojawiało się jeszcze więcej zwierzyny i mogła zrobić spore zapasy dla siebie i Andrew. W prawdzie wyżywienie dwóch osób nie należało do trudnych zadań, gorzej był zimą, kiedy wiele zwierząt zapadło w sen zimowy, a razem z nimi był jeszcze Remus.

Remus Lupin. Nie widziała go już tak długo, a mimo wszystko nadal, na myśl o nim, uśmiech pojawiał się na jej twarzy. Przywiązała się do niego i tęskniła za nim. Nie wiedziała czy wilkołak jeszcze wróci do lasu, obawiała się, że już nigdy go nie zobaczy, ale ciągle miała nadzieję. W głębi duszy liczyła na to, że pewnego dnia zobaczy go przed jej szałasem.

Wstała leniwie z trawy, na której siedziała i skierowała się w stronę chaty Moona, który pewnie już na nią czekał, może nie tyle na nią co na obiad, który miała mu zrobić z wczorajszej zwierzyny. Szybko mknęła miedzy drzewami, przemierzając dobrze znaną jej drogę, aż nagle zatrzymała się. Znajdowała się w odległości niecałego kilometra od chaty Andrew, ale doskonale słyszała, że staruszek z kimś rozmawia. Serce podskoczyło wesoło w jej piersi. Na nowo rozpoczęła swój bieg, nie myśląc o niczym innym niż o jak najszybszym znalezieniu się na miejscu. Tak, to było najważniejsze i całe jej ciało dołożyło wszelkich starań by osiągnąć ten cel. Już ze sporej odległości słyszała wyraźnie ich głosy.

- Dawno cię tutaj nie było. Już myślałem, że zapomniałeś o swoim starym mentorze? – spytał go Andrew spokojnym głosem.

- Kiesko wyglądasz – odpowiedział mu ktoś zupełnie inny, niż się spodziewała, jednak nie przestała biec. – Miałem parę spraw do załatwienia. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz.

- Nie – odpowiedział mu Moon. – Ale nie przejmuj się. Już dawno porzuciłem myśl, że jestem dla ciebie kimś ważnym, Fenrirze.

Chatka była coraz bliżej, a głosy mężczyzn stawały się głośniejsze. Meg znała Greybacka, wiedziała jaki dziki potrafi być, a jego impulsywność potrafiła człowieka przerazić. Nie musiała się martwić o Andrew. Był on już stary i sam uważał, że zbliża się kres jego żywota, ale potrafił o siebie zadbać, a i sam Fenrir odczuwał przed nim spory respekt. Jednak Maggie czuła się zobowiązana by dbać o starca i wspierać go.

- Nie wydajesz się cierpieć na brak towarzystwa. Doszły mnie pogłoski, że masz nowego ucznia – rzucił wściekłym tonem młodszy mężczyzna.

- Nie mieszajmy w to Remusa.

– Naprawdę, Andrew? – prychnął Fenrir, a Meg przyśpieszyła. Wyczuła jego wściekłość. - On ma zastąpić moje miejsce?

- Nikt nikogo tu nie zastępuje – odparł spokojnie Moon.

Maggie złapała za klamkę drewnianych drzwi i biorąc głęboki wdech, weszła do środka. Sylwetka Fenrira nie pozwalała jej rozejrzeć się po chacie, bo stał niecałe półtora metra od wejścia. Już gdy tylko się na niego spojrzało, było widać, że niedawno wrócił z miasta. Stosunkowo schludny strój nie był nigdy wizytówką Greybacka, jednak zawsze gdy pojawiał się w lesie po dłuższej nieobecności przywoził ze sobą nowe ubrania, które przez chwilę sprawiały, że wyglądał na przyzwoitego człowieka. Wilkołak spoglądał na Moona, który stał przy oknie, spoglądając na las.

- Witaj, Fenrirze – przywitała się. Nigdy nie mogła narzekać na złe stosunki z tym mężczyzną. W pewien sposób była mu nawet wdzięczna za to, że zebrał wszystkie wilkołaki razem w jednym miejscu. To dzięki niemu poznała Andrew i Remusa.

- Meg. – Skinął w jej stronę głową, lustrując przy tym uważnie wzrokiem swoich dzikich oczu. – Wyglądasz kwitnąco.

- Czym zasłużyłam sobie na taką uprzejmość? – spytała z uśmiechem i podeszła do Andrew. – Wszystko w porządku?

- Tak, właśnie rozmawiałem z Fenrirem na temat naszego wspólnego przyjaciela – odparł staruszek i na trzęsących się nogach wrócił na swój wysiedziany fotel. – Jednak wydaje mi się, że to nie był cel jego wizyty.

- Nie fatygowałbym się po to, żeby poplotkować o kimś takim – stwierdził Greyback, krzyżując ręce na piersi. – Chciałem przypomnieć ci naszą rozmowę sprzed kilku lat.

- Chyba nawet wiem o którą chodzi. – Moon pokiwał głową i splótł ze sobą dłonie. Spojrzał na Meg jakby szukał w jej postawie odpowiedzi na pytanie, nad którym właśnie rozmyślał. – Masz zamiar bawić się w zielarza?

- Zechcecie mi powiedzieć o co chodzi? – dopytywała się Maggie, spoglądając to na Andrew, to na Greybacka. Doskonale wiedziała, że mężczyźni poznali się dużo wcześniej, zanim pojawiła się w lesie. Była również świadoma tego, że poróżniła ich pewna sprawa, o której starzec nigdy nie chciał z nią rozmawiać i mogła dać sobie głowę uciąć, że właśnie ten temat został właśnie poruszony.

- Nie warto, Meg. Nie będziemy o tym więcej rozmawiać, Fenrirze – odezwał się surowo najstarszy z nich, mierząc Greybacka surowym spojrzeniem.

- Jestem pewien, że już dawno wspomniałeś o tym Lupinowi. – Fenrir uderzył z łoskotem w stół, który zadrżał pod ciosem. Maggie wstrzymała oddech.

- Prędzej będę z nim o tym rozmawiał niż z tobą.

- Właściwie to co masz do Remusa? – zapytała Owen, podpierając ręce na biodrach.

- A więc to tak... - warknął Greyback i wciągu sekundy znalazł się przy niej, tym samym przygwożdżając ją do ściany chaty. – Czujesz coś do niego.

- Kpisz sobie ze mnie? Wiesz, że trzymam mężczyzn na dystans od czasu, kiedy...

- Oj Maggie, Maggie... Nie ładnie tak kłamać. Myślałaś, że się nie zorientuję? – spytał, biorąc między swoje zaostrzone ostrymi pazurami palce kosmyk jej włosów i zbliżył do niej twarz. – Przecież to czuję... Na dźwięk jego imienia krew w twoich żyłach zaczyna płynąć szybciej, serce przyśpiesza, jeden oddech goni drugi i... Ty się rumienisz, Maggie?

- Nie powinno cię interesować to, co jest między mną a Remusem – oznajmiła stanowczo, zaciskając mocno usta. Szybkim ruchem odsunęła dłoń wilkołaka od swojej twarzy i spojrzała w jego ślepia z obrzydzeniem.

- Ah, tak... Myślałem, że jesteś inna, Meg. Ale nie martw się, mam dla ciebie, a właściwie to dla was, wspaniałą nowinę. – Uśmiechnął się wrednie odchodząc od niej i spoglądając przelotnie na Moona. – Remus Lupin już nigdy tu się nie pojawi, a jeżeli jest taki głupi i postanowi tu wrócić, osobiście rozszarpię go na strzępy.

- Nie zrobisz tego! – zawołała wściekle Owen, robiąc krok w stronę wilkołaka, na co ten roześmiał się złowrogo. Jego śmiech sprawiał, że na ciele pojawiała się gęsia skórka. Był tak potworny i przerażający, że na jego dźwięk Meg zapragnęła by Remus już nigdy nie pojawił się w lesie.

- A niby kto mnie powstrzyma? Ty? – Spojrzał na nią prowokująco, a ona zacisnęła pięści. – Uwierz mi, odpowiednio się nim zajmę. O ile dotrze tu w jednym kawałku, ostatnio uzbierał sobie sporo wrogów.

- Nic mu nie zrobisz, bo go potrzebujesz – warknęła przez zaciśnięte zęby, a w oczach Greybacka pojawiło się na chwilę zwątpienie. Więc miała racje! Już od pewnego czasu podejrzewała, że nie bez powodu Fenrir pozwalał Remusowi pojawiać się w lesie. Od początku było wiadomo, że ta dwójka się nienawidzi, ale mimo wszystko oboje przebywali w swoim otoczeni. Mieli swoje powody. – Nie wiem do czego ani dlaczego, jednak potrzebujesz go.

- Jesteś tego taka pewna, Maggie? – spytał, kręcąc głową. Próbował pokazać swoją wyższość nad nią, ale tym razem mu się to nie udało. Odwrócił się w stronę drzwi. Już miał opuścić chatę, ale odwrócił się jeszcze i szczerząc swoje kły, powiedział. – Kiedy tu wróci, przekonamy się kto miał rację. Jeśli wróci...

Drzwi trzasnęły z łoskotem, a Greyback zniknął. Meg wypuściła z ulgą powietrze i osunęła się na podłogę. Bała się o Remusa. Fenrir był impulsywny i nieobliczalny. Dlatego nawet jeżeli miała rację i potrzebował do czegoś Lupina, to mógł zrezygnować ze swoich planów i skrzywdzić go, by dać jej nauczkę. Pozostawało jej więc liczyć na to, że już nigdy nie spotka się z Remusem. Bo jeśli wróci... A przecież mi to obiecał, odezwała się niepokojąca myśl, która przez ostatni czas napawała ją szczęściem.

- On wróci...

***

Pokątna zmieniła się nieodpoznania. Kiedyś była to ulica, na której tętniło życie magicznej części Londynu. Teraz świeciło tam pustkami. Wielu sprzedawców postanowiło zniknąć, zamykając swoje sklepy i wyjeżdżając, a i nikt nie wałęsał się wzdłuż kamienic jak to bywało dawniej. Jedynie w dalszej części alei panował tłok – to właśnie tam bliźniacy Weasley mieli swój sklep. Tonks nie spodziewała się, że w tych czasach będą mieli taki natłok klientów, ale jednak słowa Billa się sprawdziły. Fred i George dawali ludziom odrobinę radości w tych czasach. Nimfadora odwróciła wzrok od kolorowego budynku. Obiecała chłopakom, że do nich kiedyś zajrzy, ale nie uważała, żeby ten dzień był odpowiedni.

Wciągnęła głośno powietrze, przekonując się w duchu, że podjęła dobrą decyzję i zapukała w drzwi jednego z budynków. Chwilę musiała zaczekać aż łysy mężczyzna w średnim wieku uchylił drzwi i spojrzał na nią zza swoich szkieł grubości denek od butelek.

- Pani w sprawie ogłoszenia, tak? – spytał piskliwym tonem, a Tonks pokiwała głową. Mężczyzna otworzył drzwi szerzej, wpuszczając Nimfadorę do środka. Znaleźli się w słabo oświetlonej klatce schodowej. Nic tam praktycznie nie było. Wejście prowadzące najprawdopodobniej do sklepu, który znajdował się na parterze, ogromna donica z uschniętymi kwiatami oraz schody prowadzące na piętro. – Pozwoli pani, że się przedstawię. August Richards, właściciel mieszkania.

- Jestem Tonks, miło pana poznać. – Dora uścisnęła dłoń Augusta i uśmiechnęła się delikatnie.

- No to ja zapraszam panią na górę. – Wskazał ręką na schody i przepuścił Tonks przodem. Wspinała się po stopniach, aż doszła do drzwi i nie czekając na Richardsa, otworzyła je. Pierwszym co ujrzała był spory stos kartonów, ułożonych nieopodal wejścia. Zdziwiona spojrzała na właściciela mieszkania, a on wyminął ją szybko i przesunął pudła, tak by mogła swobodnie rozejrzeć się w środku. – Od pewnego czasu żyję na walizkach. Nie ukrywam, że zależy mi na czasie. Wyjeżdżam do córki i chciałbym szybko się uwinąć z formalnościami.

- Rozumiem. W tej kwestii nie będę sprawiać kłopotów – stwierdziła Tonks, rozglądając się dookoła. Mieszkanie nie było za duże, a na jej wymagania wystarczałoby aż w nadmiarze. Niewielkim korytarzem przechodziło się do sporej wielkości salonu oddzielonego od kuchni jedynie blatem, przy którym stały trzy krzesła. Wszystkie ściany utrzymane były w jasnym beżu, a drewniana podłoga idealnie komponowała się z regałem i komodą, które stały w salonie. Oprócz nich była tam czteroosobowa brązowa kanapa i fotel w tym samym kolorze. Kuchnia również była wyposażona w wystarczającym stopniu. Lodówka, kuchenka, liczne szafki i dwie półki tworzyły niewielki zakątek kucharza, z którego Nimfadora z pewnością nie korzystałaby za często. Przechadzała się po pomieszczeniu co chwila otwierając jakąś szufladę albo przejeżdżając dłonią po meblach, a Richards podążał wiernie za nią, przyglądając się uważnie każdemu jej ruchowi. Tonks przystanęła przy drzwiach. – Tutaj jest sypialnia?

- Tak, a po drugiej stronie łazienka – odpowiedział, wskazując ręką za siebie. Dora pokiwała ze zrozumieniem głową. Nie chciała zaglądać do toalety, bo to miejsce kojarzyło jej się jedynie z nieprzyjemnymi mdłościami, a jak na razie ten dzień był od nich wolny. Weszła do pokoju, którego ściany pomalowane były na granatowo. W środku znajdowało się łóżko, niewielka szafa i stoliczek nocny. Tonks wróciła do salonu i usiadła na fotelu, a August zajął miejsce na kanapie. – Podoba się pani?

- Mieszkanie? Tak, nawet bardzo. – Uśmiechnęła się, spoglądając jeszcze raz dookoła. – Ile by pan oczekiwał?

- Wydaje mi się, że niewiele. Zaledwie trzysta galeonów – odpowiedział Richards, a Tonks pokiwała głową. To nie była wygórowana cena jak na lokum przy Pokątnej, nie przekraczała również jej możliwości. Nimfadora była jednak ciągle niezdecydowana.

Mieszkanie jej się podobało, nie zbankrutowałaby, kupując je, ale coś jej nie pozwalało od razu powiedzieć, że chce je kupić. Pierwszy krok jest najtrudniejszy. To właśnie miał być ruch, od którego miała zacząć zmiany w swoim życiu. Własne mieszkanie pomogłoby uwolnić jej się od przeszłości, a także od przesadnie troskliwych rodziców. Taka okazja mogła się już nie trafić, ale coś sprawiało, że Tonks ciągle się wahała.

- Więc jest pani zdecydowana? – spytał z nadzieją Richards.

- Muszę to przemyśleć – stwierdziła Dora, postanawiając jeszcze raz rozważyć wszystkie za i przeciw. Obiecała przecież Dumbledore'owi, że zastanowi się nad jego propozycją. Smutne spojrzenie Augusta, zmusiło ją do odezwania się. – Wszystko zależy od mojej pracy. Ale zapewniam pana, że jeszcze w tym tygodniu wyślę panu sowę z odpowiedzią.

- Będę jej oczekiwał z niecierpliwością.

***

Czas, który spędziła poza Norą, minął wyjątkowo szybko. Oglądanie swojego potencjalnego mieszkania samo w sobie nie było czasochłonne, ale po tym jak pożegnała się z panem Richardsem, postanowiła deportować się w jakieś mało uczęszczane miejsce i trochę odetchnąć świeżym powietrzem. Spacer pozwolił jej się zrelaksować i ani przez chwilę nie zadręczała się swoimi problemami. Chciała zostać na zawsze z dala od reszty świata, ale wiedziała, że Molly zacznie jej szukać.

Oczywiście nie miała zamiaru wracać na kolację, biorąc pod uwagę, że Remus został na nią zaproszony. Dlatego też poczekała aż minie odpowiednia ilość czasu i deportowała się w okolicy domu Weasleyów. Liczyła na to, że już nikogo nie będzie. Stanęła przed drzwiami prowadzącymi do kuchni i zapukała głośno. Nie musiała długo czekać.

- To z pewnością Tonks! – zawołała Molly, a w jej głosie dało się słyszeć przejęcie. Dora poczuła się źle z tym, że sprawiła jej tyle troski.

- Lepiej to sprawdź – stwierdził nie kto inny jak Szalonooki. Jego gburowatego głosu nie można było pomylić. Serce Tonks zabiło mocniej. Jeżeli Moody cały czas był w Norze, to Remusa równie dobrze mogła spotkać. W pierwszej sekundzie chciała uciec, ale doszła do wniosku, że byłoby to głupie.

- Nie bądź głupi, Alastorze. Wiem, że to ona.

- Jak ty tego nie zrobisz, to zrobię to ja – mruknął stanowczo Szalonooki i rozległo się stukanie jego drewnianej nogi o podłogę. Nimfadora wzniosła oczy ku niebu, czekając aż jej mentor dotrze do drzwi. – Kto tam?

- Tonks.

- Udowodnij – zażądał Moody.

- Serio? I co niby mam ci powiedzieć? Że jestem metamorfomagiem, aurorem, członkiem Zakonu Feniksa? – zakpiła Tonks, krzyżując ręce na piersi. Naprawdę nie miała ochoty na taką wymianę zdań. Zwłaszcza gdy nie była pewna, czy Lupin jest za drzwiami.

- Nie, to wie każdy. Co tobie powiedziałem przed odebraniem Pottera z King's Cross?

- Mam ci streścić całą rozmowę? Nie byłeś zbyt miły... - mruknęła Dora, licząc, że nie będzie musiała wspominać tamtej chwili. Oczywiście wzięła sobie słowa Szalonookiego do serca, ale nie miała zamiaru mu tego uświadamiać. Niestety za drzwiami zapadło milczenie i nikt jej nie otworzył. Tonks zezłościła się. Jeżeli Lupin będzie w środku i usłyszy to co Moody jej wówczas powiedział, będzie mógł sobie pomyśleć, że jej na nim zależy. I co z tego, że taka była prawda? Ona na peronie powiedziała mu zupełnie coś innego i wolała, żeby trzymali się tamtej wersji. – Dobra, masz czego chciałeś! Powiedziałeś, że masz gdzieś moje uczucia i rozterki sercowe, że nie obchodzi cię to, że jakiś mój chłoptaś potraktował mnie jak zabawkę, że byłam w szpitalu, że Syriusz jest nieprzytomny! Przecież potrafię ukrywać emocję, prawda?! – wykrzyknęła zdenerwowana, wyobrażając sobie minę Remusa, który wysłuchuje tego wszystkiego i walnęła pięścią w drzwi. Za nimi Molly wciągnęła oburzona powietrze, Nimfadora domyśliła się, że wszyscy zebrani to słyszeli i że Moody ma teraz przerąbane. Pani Weasley nie daruje mu tych słów.

Drzwi otworzyły się, a w progu stał Szalonooki, który od razu zmierzył ją zarówno swoim magicznym okiem, jak i tym normalnym. Tonks nie mogła nic rozczytać z jego jak zwykle niezadowolonej miny, ale pomyślała, że oczekiwał od niej jakiejś bardziej zwięzłej i nie aż tak dosadnej wypowiedzi.

- Nie wyglądasz najlepiej – stwierdził, wpuszczając ją do środka. Tonks prychnęła wściekle i weszła.

- Dla ciebie to nic nowego.

- Przestańcie się kłócić! – zawołała Molly, obejmując od razu Nimfadorę i prowadząc ją do stołu. Tonks zerknęła dookoła. Oprócz pani Weasley i Szalonookiego w pomieszczeniu byli jeszcze tylko Artur i Kingsley. – Dlaczego nie wróciłaś na kolację?

- Jadłam na mieście, Molly. Nie musisz się o mnie martwić – stwierdziła, siadając koło aurora. Było to oczywiście kłamstwem, bo niczego nie jadła od śniadania, ale nie czuła głodu. Nadal była jednak zła. Nie dlatego, że Moody wyprowadził ją z równowagi. Chodziło o Lupina, znowu... Nie chciała go widzieć, ale kiedy go nie zastała, poczuła bolesne ukłucie w okolicy serca, bo... Tak naprawdę to pragnęła go ujrzeć, tęskniła za nim. I dlatego była zła. Wściekała się na siebie, bo przecież przed chwilą zrobiła pierwszy krok w stronę nowego życia, a teraz znowu zaczęła o nim myśleć.

- Jak tam na urlopie, Tonks? – zagadnął ją Kingsley, szturchając delikatnie w ramię.

- Dobrze, ale już wróciłabym do czynnej służby w Zakonie... - mruknęła. Miała ochotę teraz wylać wszystkie swoje żale. Jednak nie była taka głupia, żeby paplać wszystkim dookoła o swoim złamanym sercu. Ale przecież mogła wygarnąć, to co miała im za złe.

- Oj przydałabyś się. – Uśmiechnął się King.

- Tak, to dlaczego żadne z was nie zawiadomiło mnie od tak dawna o jakimkolwiek zebraniu?

- Byłaś w szpitalu, musiałaś odpocząć – stwierdził Artur, zdziwiony taką reakcją ze strony Nimfadory.

- Od dawna nie jestem już w Mungu i nie wybieram się tam w najbliższym czasie.

- Gdybyś się nie zachowywała jak rozkapryszony dzieciak, to może byśmy ci powiedzieli gdzie i kiedy są zebrania – stwierdził Moody, za co został zgromiony morderczym spojrzeniem Molly. – Nie miałem zamiaru przeinaczać Zakonu Feniksa w jakąś operę mydlaną z tobą w roli głównej.

- Alastorze, nie mów tak! – oburzyła się Molly.

- Nie, niech mówi. Chętnie posłucham jeszcze innych zarzutów dotyczących mojej osoby – warknęła Tonks, zaciskając dłonie w pięści.

- To nie są żadne zarzuty, Tonks. Po prostu chcieliśmy dać ci trochę czasu na poukładanie swoich spraw – odezwał się Kingsley, a Nimfadora zmierzyła go wzrokiem. Nie zasłużył na takie traktowanie, ale Dora była już wyprowadzona z równowagi. Przestała się wściekać na siebie, a z powrotem skierowała swoje negatywne emocje w stronę Szalonookiego.

- Daruj sobie, King. Dobrze wiem, czyim pomysłem było odsunięcie mnie od Zakonu. Moody dba tylko o to, bo nic poza tą głupią wojną go nie obchodzi! Mogłoby się wydawać, że to właśnie ty, Szalonooki mnie zrozumiesz. W końcu nasze tragedie są takie podobne! – krzyknęła w stronę swojego mentora, który nie spuszczał z niej wzroku. I Tonks chcąc wyrzucić z siebie te wszystkie złe emocje, zrobiła o jeden krok za daleko. To co powiedziała, było cisem poniżej pasa, bo przecież mówiąc jej to, zaufał komuś po raz pierwszy od dawna. Jednak ona wtedy tego nie dostrzegała, była zaślepiona wściekłością. – Przecież ty jesteś z kamienia! Od ich śmierci nie obchodzi cię nikt, a to wszystko co powiedziałeś wtedy na Grimmauld Place było kłamstwem! Jesteś potworem bez uczuć!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro