109) Gdzie ty jesteś, Tonks?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nimfadora z westchnieniem rozsunęła ciężkie zasłony, chcąc wpuścić do swojej sypialni odrobinę światła. Niestety dzień był wyjątkowo paskudny. Ciemne chmury skłębiły się na niebie i lunął z nich deszcz. Krople wody obijały się o parapet, bębniąc przy tym niemiłosiernie. Tonks stała przy oknie, opierając się czołem o chłodną szybę i wpatrywała się w ponury krajobraz. Wydawało jej się, że pogoda dostosowuje się do jej nastroju, a może odwrotnie, to ta paskudna aura zepsuła jej dzień z samego rana. Wiedziała jednak, że teraz nie może się zamartwiać, a działać. Pozostał jej zaledwie niecały tydzień, zanim wyjedzie do Hogsmeade. Była na to gotowa, ale pozostało tyle do zrobienia. Niechętnie oderwała się od szyby i skierowała swoje kroki w stronę łazienki, gdzie szybko się odświeżyła i stanęła twarzą w twarz ze swoim własnym odbiciem.

Nimfadora w ostatnim czasie nie dbała o siebie i było to po niej doskonale widać. Ona również zdawała sobie z tego sprawę. Opuściła swój codzienny rytuał, który powtarzała dzień w dzień, od kiedy tylko pamiętała. Każdego ranka stawała przed lustrem i dopasowywała swój wygląd do nastroju. Być może nie nadużywała swoich mocy, ale kolor włosów zmieniała nader często. Zielony, fioletowy, niebieski, blond, rudy, kasztanowy, biały, czerwony, czarny, a gdy nie miała na siebie pomysłu, wybierała swój ulubiony – różowy. Jednak od wielu dni nie robiła ze sobą zupełnie nic. Wpatrywała się w chorobliwie szarą twarz, swoją twarz, na której od dawna nie można było dostrzec uśmiechu. Sińce pod oczami z dnia na dzień stawały się coraz bardziej widoczne, usta straciły zdrową barwę, a w oczach nie tliły się już te radosne iskierki.

- Gdzie ty jesteś, Tonks? – spytała swoje odbicie. Miała tego wszystkiego dość. Naprawdę miała dość tego, jak wyglądało jej życie. Była nim strasznie zmęczona i naprawdę chciała to zmienić. Jednak jej postanowienie, dotyczące odcięcia się od przeszłości, nie było zbyt łatwe do zrealizowania. Chciałaby osiągnąć swój cel, ale bała się, że nie da rady i zatraci się w tym wszystkim jeszcze bardziej. – Ale spróbuję.

Zamknęła oczy, zacisnęła pięści i skupiła się na tym jak powinna wyglądać. Różowe włosy. Wzięła głęboki oddech i wyprostowała się. Rumiane policzki i malinowe usta. Dreszcz przebiegł po jej kręgsłupie, powodując pojawienie się gęsiej skórki. Zdrowy kolor skóry i figlarny błysk w oku. Oczami wyobraźni spoglądała na samą siebie, dawną siebie, która niewątpliwie gdzieś się zgubiła.

- No i jak tam? - szepnęła cicho i otworzyła oczy. Uśmiechnęła się do swojego odbicia, które wyglądało dokładnie tak, jak powinno. Gdyby ktoś ją widział, z pewnością zawołałby, że dobrze widzieć starą Tonks. Nimfadora przyglądała się sobie z zaciekawieniem, doszukując się czegoś, jakiegoś punktu zaczepienia, czegoś co pozwoliłoby jej stworzyć siebie na nowo. Nie dostrzegła jednak niczego, co nie byłoby zwiazane z jej dawnym życiem. Wpatrując się tak cały czas w swoje oblicze, zauważyła coś dziwnego, coś co zdarzyło jej się tylko raz.

Zdolności metamorfomaga zdołała opanować już w dzieciństwie, jeszcze przed Hogwartem. Co prawda często zarzały się jej chwile, gdy jej moce, a właściwie emocje, brały górę nad nią samą. Wtedy jej wygląd zmieniał się - niby nieświadomie, a jednak podświadomie pozwalała na każdą przemianę. Mimo wszystko zawsze panowała nad swoimi mocami, nawet kiedy na chwilę traciła kontrolę. Tylko raz zdarzyło się jej, że nie była w stanie tego zrobić. Rany po starciach z wilkołakami były nie dozakamuflowania. Nie mogąc ukryć swoich skaz, czuła się taka bezradna.

I tak czuła się w momencie, gdy przyglądała się, jak z jej włosów spływa soczysty różowy kolor, pozostawiając po sobie tylko smutny, misi brąz. A ona nie mogła nic z tym zrobić - ani zatrzymać, ani zmienić. Patrzyła, jak ostatni różowy kosmyk smutnieje i poczuła jak wraz z bolesnym ukłuciem serca, ogarnia ją paraliżujący strach.

- Doro, zejdź na dół!

***

Andromeda usiadła obok niego z ciężkim westchnieniem i rozejrzała się po ich salonie. Wiedział, o czym myślała. Zdawał sobię sprawę z tego, że jest jej ciężko. Jemu również było. O dziwo, kolejna wojna nie przyspożyła im tyle cierpienia, co ich własna córka. Nimfadora zmieniła się, była teraz zupełnie innym człowiekiem, a oni nie rozumieli, dlaczego tak się stało.

- Wiem, Andromedo - powiedział cicho Ted, obejmując żonę ramieniem. - Ale wiesz, że to będzie dla niej najlepsze, dla nas...

- Ted, naprawdę myślisz, że ona się zgodzi? - spytała smutno z nadzieją w głosie.

- Mam nadzieję.

Oboje zamilkli, słysząc jak ich córka schodzi po schodach. Ted poczuł jak zaczynają pocić mu się ręce. Denerwował się tym, że musi porozmawiać z własnym dzieckiem. Ta myśl wydawała mu się tak beznadziejnie absurdalna, jednak była prawdziwa. I kiedy spojrzał na swoją jedyną córeczkę, serce nagle mu stanęło. Jego radosna Dora zniknęła, przed nim stał smutny, wynędzniały i przestraszony cień, którego z każdym dniem było coraz mniej.

- Chcieliście ze mną rozmawiać? - odezwała się słabym, drżącym głosem, opowierając się o framugę drzwi. - Coś się stało?

- Nie... - jęknęła Dromeda, bojąc się tej rozmowy równie mocno co on.

- Właściwie to tak - odparł stanowczo Ted. Przez lata zarzucano mu słabość i uległość, mówiono, że to Andy gra pierwsze skrzypce w ich związku. Jednak taką postawę przyjmował, gdy jego rodzina była bezpieczna, a teraz nie była. - Nie możemy udawać, że nic się nie wydarzyło.

- Nie mamy zamiaru wymuszać na tobie wyjaśnień, ale... - zaczęła jego żona, nie patrząc na Tonks, która usiadła naprzeciwko nich na fotelu. Dziewczyna przyglądała się im dość niechętnie, jakby chciała wyjść w tej chwili i nigdy nie wrócić.

- Uważamy, że powinnaś odciąć się od tego co się wydarzyło, od tego co złe - oznajmił Ted, a Dora prychnęła, jakby chciała stwierdzić, że ma jej powiedzieć coś, czego ona nie wie. Jednak nie powiedziała tego, a ich wypowiedź skwitowała cichym:

- Łatwo powiedzieć...

- Kochanie, wpadliśmy z tatą na pewien pomysł - oznajmiła Dromeda, łapiąc go za rękę i szukając wsparcia. Ted pragnął zapewnić ją i ich córkę, że będzie dobrze, że wszyscy dadzą radę. Ale nie było czasu na takie bzdury, musieli przekonać Tonks.

- Chyba nie chcecie mnie wysłać do Weasleyów - zakpiła z nich Nimfadora, wzdychając ciężko. - Ostatnio to nie wypaliło.

- Nie, nie do Weasleyów - zapewniła ją Andy.

- Doro, chcemy wyjechać.

- Gdzie? - zapytała zaskoczona.

- Gdziekolwiek - odpowiedziałą Andromeda, dostrzegając szansę. - Myśleliśmy o Francji, Rumunii, Włoszech. Byle dalej stąd...

- Chcecie wyjechać na stałe? - Nimfadora spoglądała to na swoją matkę, to na ojca, jakby widziała ich po raz pierwszy w życiu. Ted spodziewał się takiej reakcji. Dora z początku będzie wstrząśnięta pomysłem, będzie się sprzeciwiać, ale przemyśli to i w końcu się zgodzi.

- Chcemy wyjechać wszyscy. Ja, mama i ty... - sprostował Ted. - Razem zaczniemy życie gdzieś indziej.

- Ale jak to? - wyjąkała z niedowierzaniem. - Przecież tu jest nasze życie, przyjaciele, praca, Zakon...

- To wszystko jest przyczyną twojego stanu. Wojna i ten przeklęty Zakon! - zawołał Ted, a obie kobiety spojrzały na niego z lekkim przestrachem. On nigdy nie krzyczał. Wziął głeboki wdech i powiedział o wiele łagodniej: - Jeżeli wyjedziemy, będziemy mogli żyć spokojnie i szczęśliwie.

- Nie, jeżeli wyjedziemy, będziemy ciągle uciekać! - zawołała Tonks, wstając z fotela i gromiąc ojca wzrokiem. Ona nigdy nie uciekała...

- Może to jest jedyny sposób? - wtrąciła Andromeda, próbując załagodzić sytuację.

- Wcale nie. Jest inny - zaprzeczyła natychmiast Nimfadora. - Zostać i walczyć!

- Doro, nie denerwuj się - uspokajała ją matka.

- Obiecaj, że przemyślisz naszą propozycję - poprosił Ted, licząc na to, że jego córka niedługo podzieli jego zdanie, a wtedy będą mogli wyjechać. Mogliby wyjechać razem z Franczesciem i Sarą do Este. Tonks byłaby wtedy blisko swojej najlepszej przyjaciółki, a optymistyczna Lucky mogłaby podzielić się z nią swoim optymizmem. Albo mogliby zatrzymać się w Rumunii u Charliego Weasleya. Ted zawsze lubił tego rudzielca, który miał na uwadze przede wszystkim dobro jego córki. Wystarczyło poczekać, aż Dora się zgodzi.

***

W życiu państwa Rossi zmieniło się wiele, od kiedy przyjechali do Wielkiej Brytanii. Wtedy nie byli jeszcze razem. Jednak nie potrzebowali wiele czasu by zrodziło się między nimi silne uczucie. Z czasem się ze sobą zeszli, Giussepe oświadczył się Esterze, a ta go przyjęła. Był ślub, było wesele, była noc poślubna i pojawiło się dziecko. Właściwie to dopiero się pojawi. Z tego też powodu zamienili małe, aczkolwiek przytulne i komfortowe mieszkanki, wynajmowane od Madame Rosmerty w Hogsmeade na większe mieszkanie na obrzeżach Bath. Nie przelewało im się w życiu, zmiana lokum znacznie naruszyła ich budżet, który sam w sobie nie był duży. Od kiedy przybyli do Brytanii, Estera pomagała w Trzech Miotłach, gdzie była zatrudniona na pół etatu, a Giussepe chwytał każdą okazję na zarobienie paru knutów, ale stałej pracy nadal nie mógł znaleźć. Żyli skromnie i odkładali wszystkie swoje zaskórniaki, żeby później wydać je na dziecko. Nie mogli jednak nażekać, bo czuli się szczęśliwi. W momencie, gdy otaczały ich zewsząd wojna i ryzyko śmierci, oni przeżywali najszczęśliwsze dni, których nikt nie mógł im odebrać.

Sara cieszyła się szczęściem swojej szwagierki i nie mogła powstrzymać się od uśmiechu, kiedy zobaczyła drobną Esterę z widocznym już brzuszkiem i Giussepe'a, który troszczył się o swoją żonę. Mała Amelia również była niezwykle radosna w ramionach swojej ciężarnej cioci.

Jednak cudowna sielanka, która niczym niezmącona trwała w mieszkaniu Rossich, nie odciągnęła Lucky od przyziemnych spraw. Po głowie cały czas chodziła jej Tonks. Nimfadora była jej najlepszą przyjaciółką, w gruncie rzeczy jedyną osobą, która trzymała ją w Anglii i przypominała o życiu, które miała przed poznaniem Franczesca. Kochała ją jak siostrę i mogłaby oddać dla niej wszystko, ale stało się to, czego tak bardzo się obawiała. Jej wyjazd do Włoch, długa rozłąka i wiele innych czynników przyczyniło się do osłabienia więzi, jak je do tej pory łączyła. Sara żyła we Włoszech otoczona miłością i szczęściem u boku mężczyzny, z którym pragnęła spędzić całe życie i z dzieckiem, jej największym skarbem. A Tonks trwała w tym całym bagnie i nie mówiła nic, nie dała żadnego znaku, nie napisała nawet słówka, kiedy jej świat się walił.

- Coś cię martwi? - spytała Es, podchodząc do niej z Amelią na rękach. Maleńka wykrzywiła swoje usta w najpiękniejszy uśmiech na świecie, a Lucky natychmiast wzięła ją i przygarnęła do siebie. - Nie układa się między wami?

- Nie, to nie to. - Pokręciła głową i spojrzała na Franczesca, który siedział na kanapie razem z Giussepem i pił piwo. Między nimi było wszystko wspaniale. - Wczoraj byliśmy u Tonks.

Estera pokiwała głową ze zrozumieniem i westchnęła ciężko.

- Wiesz coś? - spytała Sara, chociaż wiedziała, że gdyby tak było, Estera natychmiast by jej o tym napisała. Pani Rossi uśmiechnęła się smutno.

- Nic pewnego - stwierdziła i pogłaskała się po swoim brzuchu. - Nie pamiętam nawet, kiedy z nią ostatnio rozmawiałam, ale... W Zakonie sporo się o tym mówi.

- Domyślam się.

- Jedni uważają, że to sprawka Syriusza i jego stanu. Tonks przecież była z nim bardzo blisko, a teraz nie wiadomo czy on wogóle z tego wyjdzie - stwierdziła Estera i wpatrzyła się w widok za oknem. Sara pomyślała o Blacku, który od kilku miesięcy leżał w śpiączce, a uzdrowiciele nie dawali mu zbyt dużych szans na wybudzenie. To mógł być powód zachowania Tonks. - Inni twierdzą, że to jej stan zdrowia. Wszyscy wiedzą, jak często bywała w szpitalu. W dodatku Bellatrix potraktowała ją tą paskudną klątwą. Niby się z tego wylizała, ale niektórzy utrzymują, że Tonks nie powiedziała o czymś, że coś ukrywa i jest to związane z jej zdrowiem.

- Myślisz, że jest na coś chora? - spytała Sara, chociaż odpowiedź sama cisnęła jej się na usta.

- Na zdrową to ona nie wygląda, a i nie zbadano jeszcze tej klątwy.

- Mówią coś jeszcze? - dopytywała się Lucky.

- Kilka osób zwala winę na Billa Weasleya - stwierdziła Estera, a kiedy spostrzegła zdumione spojrzenie Sary, dodała: - Bill i Fleur biorą ślub w przyszłym roku. Niektórzy myślą, że Tonks nadal czuje coś do niego i ta wiadomość ją załamała.

- Nie sądzę, żeby to była prawda - mruknęła Sara, głaszcząc Amelię po główce. - Tonks nie czuje do Billa nic i to już od dawna.

- Też tak uważam, ale nie wykluczam, że może chodzić o jakiegoś faceta.

- Co masz na myśli?

- Wszyscy wiedzą, że po bitwie Tonks nie wróciła ze szpitala do domu - westchnęła Estera i spojrzała w oczy Sary. - Zniknęła na cały tydzień i do tej pory nikt nie wie, gdzie wtedy była. Ale gdy wróciła do domu, to nikt nie mógł już do niej dotrzeć.

- Uważasz, że była wtedy z kimś? - zdziwiła się Sara. Przeraziło ją to, jak mało wię o życiu swojej przyjaciółki.

- Tak, Saro. Myślę, że była wtedy z kimś ważnym dla siebie, ale wróciła sama.

Estera wzięła małą Amelię i zostawił Sarę samą z jej myślami. Lucky skrzyżowała ręce i oparła się czołem o zimną szybę. Jej ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz. Czy któraś z tych plotek mogła być prawdą? Czy Tonks była tak silnie związana z Syriuszem, że jego wypadek mógłby wywołać u niej taki stan? Jednak Black żył, a Nimfadora nie zachowywała się tak nawet po morderstwie Amelii. Bitwa na pewno pozostawiła w Tonks jakieś rany, ale czy były one tak trwałe? Czy mogło jej coś dolegać i nie powiedziałaby o tym najbliższym? Czy w jej życiu jest ktoś, kto ją skrzywdził? I najważniejsze czy Nimfadora z tego wyjdzie?

- Będzie dobrze, skarbie - mruknął Fran, przytulając swoją ukochaną, a ona pragnęła uwierzyć w jego słowa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro