110) Mimo wszystko

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Las był cichy i spokojny, wyjątkowo martwy... A przynajmniej taki jej się wydawał, od kiedy on odszedł. Maggie żyła w tym miejscu od dawna, nawet można by rzec, że od bardzo dawna, ale teraz przebywanie w nim, wydawało jej się niemożliwę. Jednak co miała zrobić? Od kiedy została wilkołakiem dawała sobie radę tutaj, zintegrowała się z leśną społecznością, z Andrew, niegdyś nawet z Fenrirem i co najważniejsze z nim, Remusem Lupinem, który z niknął z lasu, z jej życia i zapowiadało się, że już nie wróci. Choociaż obiecał, przeszło jej przez myśl, a łza zakręciła jej się w oku.

Czuła się samotna, choć tak naprawdę miała do okoła wielu wspaniałych ludzi, jednak uczucie żalu i tęsknoty nie opuszczało jej na krok. Serce mówiło jej, że powinna wierzyć, mieć nadzieję, czekać na niego, ale myśląc racjonalnie dochodziła do wniosku, że dla wszystkich byłoby lepiej, gdyby Lupin zniknął na zawsze. Gdyby się zjawił ponownie w lesie, mógłby nie przeżyć spotkania z Fenrirem, a ona nie wytrzymałaby tego, że jego serce należy do innej.

Innej, młodszej, piękniejszej, dla niego idealnej. Jak to możliwe, że ona widziałą w nim kogoś perfekcyjnego, a on darzył tym podziwem, tym uczuciem inną? Meg nigdy nie uważała się za kobietę mało atrakcyjną, znała swoją wartość, jednak kiedy myślała o tamtej, miała wrażenie, że jest starą brzydulą. Dlaczego? Bo Remus wybrał inną. Wybrał i już nie wrócił, chociaż obiecał.

Maggie nie mogła znaleźć dla siebie miejsca, wszyscy to zauważali. Andrew martwił się o nią, widząc jak z nie na dzień coraz bardziej więdnie. Inne wilkołaki czuły się nieswojo w jej towarzystwie, pamiętając ciągle jaka była niegdyś wesoła. Greyback czerpał z jej stanu olbrzymią satysfakcję, a ona nie wiedziała co ze sobą zrobić.

Bywały momenty, że nie potrafiła nic zrobić, polowanie również nie sprawiało jej już przyjemności, wtedy siedziała i myślała o tym wszystkim, co mogłaby mieć. Nocami często śniła, że Remus jest przy niej, a za dnia miała wrażenie jakby słyszała jego głos, czuła zapach, tak jak wtedy. Dostrzegała tą cudowną woń kawy, książek i lasu, tak jakby był tuż obok niej, na skraju lasu. Wyobrażała sobie, że Lupin obejmuje ją swoimi ramionami, a ona może się wtulić w niego i zatracić w tym cudownym zapachu bez reszty. Dzięki tym marzeniom, obecność Lupina była dla niej wręcz namacalna, aż za bardzo...

Zerwała się nagle z chłodnej, wilgotnej ziemi i wsłuchała w odgłosy lasu oraz jego mieszkańców. Ich oddechy były tak wyraziste, ale tylko jeden sprawiał, że jej serce przyśpieszało. To był on. Wrócił! Spełnił swoją obietnicę i wrócił, mimo wszystko. Euforia ogarnęła jej ciało, uśmiech pojawił się na twarzy. Jednak to wszystko było chwilowe. Od razu przypomniała sobie o swoich obawach, o racjonalnych argumentach, o tym, że Remus nigdy nie powinien wrócić.

Jeżeli ona wyczuła jego obecność, to zrobili to również inni, a już z pewnością Greyback.

***

Chyba każdy rodzić pragnie o tym, żeby dzień wyprowadzki ich dzieci nigdy nie nadszedł. Niestety, Andromeda i Ted już niejednokrotnie przeżyli taką sytuację. I za każdym razem przeżywali to w inny sposób. Nimfadora była niesfornym dzieckiem, które często kłóciło się z rodzicami. Już kiedy miała niespełna dziesięć lat, postanowiła spakować wszystkie swoje zabawki i wyprowadzić się z domu. Wtedy sytuacja wydawała się być komiczna, Tonksowie nie brali tego zajścia na poważnie. Dobrze się bawili, gdy ich córka doszła do końca ulicy i biegiem wróciła, ponieważ przestraszyła się czegoś.

Tonksowie nie musieli czekać długo na kolejną wyprowadzkę. Wkrótce przyszedł list z Hogwartu i Dora była w domu zaledwie dwa miesiące. Co pół roku odprowadzali ją na peron z walizkami i żegnali się tak, jakby mieli jej więcej nie zobaczyć. Oczywiście za każdym razem towarzyszyła im świadomość, że wróci na wakacje. Problem zaczął się, gdy Nimfadora skończyła szkołę.

Już tydzień po zakończeniu edukacji Dora postanowiła znaleźć sobie lokum gdzieś bliżej centrum, żeby miała bliżej na kursy aurorskie. Była tak zdecydowana, że spakowała swoje rzeczy do walizek, żeby móc w każdej chwili wynieść się z domu. Całe szczęście rodzice szybko wybili jej to z głowy. Wyjaśnili, że to bez sensu, że skoro nadal się uczy, to lepiej będzie jej w domu, że sama będzie musiała na siebie płacić. Nimfadora rozpakowała walizki i postanowiła posiedzieć jeszcze jakiś czas na garnuszku rodziców.

Po tym jak Dora wstąpiła do Zakonu Feniksa bywała w domu coraz rzadziej. Praca, obowiązki, przyjaciele, zabawa. Kiedy Syriusz udostępnił jej stary pokój Andromedy, a Nimfadora go wyremontowała, Tonks częściej spała w Kwaterze Głównej niż we własnym pokoju.

Nimfadora wyprowadziła się tak naprawdę po raz pierwszy po pamiętnej kłótni z Laurą. Zamieszkała wtedy z Sarą, jednak wróciła i nic nie zapowiadało się na to, żeby miała się wyprowadzić ponownie. A przynajmniej jej rodzice o niczym takim nie słyszeli. I mieli nadzieję, że po tym wszystkim co się wydarzyło, ich córeczka zostanie na stałe w rodzinnym domu. Jednak teraz, kiedy spoglądali na spakowane walizki i Dorę zakładającą kurtkę, zdawali sobie sprawę, że ich maleńki ptaszek wyfrówa z gniazda.

- Na pewno wszystko spakowałaś? - dopytywała się Andromeda, która co chwilę donosiła córce potrzebne rzeczy, któych Tonks zapomniała. - Wzięłaś ciepły sweter?

- Chyba tak - odpowiedziała Nimfadora, a jej matka już chciała ruszyć w poszukiwaniu odzienia. Dora złapała ją szybko za rękę, tym samym zatrzymując ją. - Dam sobie radę, mamo.

- Skoro tak uważasz..

- Posłuchaj, skarbie - zaczął Ted, wcześniej chrząkając, bo obawiał się, że głos go zawiedzie. - Jest jeszcze czas na zmianę decyzji. Możemy wyjechać stąd w każdej chwili. Wystarczy, że powiesz jedno słowo...

- Nie powiem, tato. Postanowiłam, wyprowadzam się do Hogsmeade i będę tam pracować.

- Wolałbym, żebyś zmieniła zdanie - mruknął niezadowolony Ted, a Nimfadora pokręciła głową. - Musisz być taka uparta?

- Muszę - przytaknęła dziewczyna i schyliła się po walizki. - Czas na mnie.

- Odezwij się, jak dotrzesz na miejsce, dobrze? - poprosiła Andromeda, przytulając córkę.

- Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia - odpowiedziała Tonks i objęła ojca, który spoglądał na nią z nietęgą miną. - Napiszę jutro.

- Odwiedzaj nas tak często, jak to możliwe.

***

Nimfadora nie pojawiła się w tym miejscu od bardzo dawna. Dlaczego? Mogłaby powiedzieć, że nie miała czasu na takie wizyty i sentymentalne spacery, jednak to nie była prawda. Tonks się po prostu bała. Była przerażona wizją spotkania z przeszłością, ale tego dnia...

Tego dnia, kiedy miała rozpocząć kolejny etap w swoim życiu, nie wyobrażała sobie by być w innym miejscu niż to. Dlatego od razu po tym, jak pożegnała się z rodzicami, pojawiła się tutaj. Zdawała sobie sprawę z tego, jak dziwnie musi wyglądać siedząc na walizkach na cmentarzu, jednak nie interesowało jej to. Nie ważne co ludzie myśleli na jej widok. Nie ważne co działo się dookoła. Liczyło się tylko jedno - Nimfadora Tonks przyszła odwiedzić swoją przyjaciółkę.

Skromny nagrobek z białego marmuru wyróżniał się na tle pozostałych pomników. Z pewnością był najnowszy ze wszystkich, do tego najbardziej zadbany i zdecydowanie najczęściej odwiedzany. Tonks poczuła się źle z myślą, że wcześniej nie przychodziła na grób Amelii. Teraz nadrabiała wszelki zaległości.

- Amelio! Kochana Amelio, gdybyś tu tylko była... - westchnęła smutno, przywołując przed oczy obraz swojej przyjaciółki. Robinns była wysoką, zgrabną blondynką, która zawsze przychylnie spoglądała na swoich przyjaciół pięknymi, brązowymi oczyma. Miała zniewalający uśmiech, taki prominny i dobry. Zresztą cała taka była - promienna i dobra.

- Tyle się wydarzyło, od kiedy odeszłaś - mruknęła niewyraźnie, przecierając zmęczone oczy. Nie chciała opowiadać o tym wszystkim, co miało miejsce w ostatnim czasie. Nie wiedziała w tym sensu. Przy okazji wierzyła, a raczej chciała wierzyć, że Amelia tak naprawdę nigdy jej nie opuściła i trwała przy niej, nawet wtedy gdy było bardzo źle. Tonks nie chciała, żeby Robinns była obok tylko duchem, ale żeby żyła.

- Wolałabym znowu być dzieckiem... - westchnęła Dora, a oczy zaczęły ją szczypać. Zamrugała kilkakrotnie, nie chcąc się rozpłakać. Jednak nic to nie dało, bo od razu w jej głowie pojawiły się obrazy z przeszłości. Majestatyczny zamek osadzony między lazurowym jeziorem, od którego tafli odbijały się promienie popołudniowego słońca, a ciemnym, mrocznym lasem, którego widok i najróżniejsze domysły na temat znajdujących się w nim nieznanych stworzeń budziły strach w sercach najodważniejszych uczniów. Pokryte zieloną trawą błonia rozpościerały się dookoła wielkiej budowli, która ciepłym latem dawała upragniony cień, jednak tegoroczna jesień rozpieszczała młodzież, która dopiero co wróciła do swojej ukochanej szkoły. Tam gdzie promienie jesiennego słońca przedzierały się przez niebiańskie obłoki i padały na zieleń trawy, wygrzewali się uczniowie, ciesząc się ostatnimi ciepłymi dniami. Dookoła słychać było śmiech rozweselonej młodzieży. Pośrotku błoni rósł stary, rozłożysty dąb. - Pamiętasz, Amelio, błonia Hogwartu? Jak biegałyśmy po nich każdego dnia i nasze drzewo, pod którym zawsze siedzieliśmy? Kiedyś Charlie założył się ze mną, że wdrapie się na sam czubek, ale nie zdołał dojść nawet do połowy, bo Sara zaczęła rzucać w niego łajnobombami... - westchnęła, wspominając stare, dobre czasy oraz łykając przy tym łzy, które spływały po jej bladych policzkach.

- Już niedługo znowu tam będę, ale tym razem bez ciebie... - powiedziała, myśląc o jej zobowiązaniach i przeniesieniu do Hogsmeade, gdzie będzie musiała się przenieść prosto z cmentarza. Zastanawiała się przed chwilę, jak to będzie wyglądało: codzienne patrole, nowi współpracownicy, brak przyjaciół i rodziny. A po chwili jej myśli zawróciły i zajęły się tym, co spowodowało, że podjęła taką decyzję.

- Amelio, ja nie potrafię inaczej... To ciągle mnie męczy, nie daje mi spokoju! - zawyła żałośnie, kryjąc twarz w dłoniach. - Starałam się, naprawdę się starałam i nic! Nie mogę, nie potrafię... To dla mnie za dużo, o wiele za dużo. Ja już nie wierzę w to, że cokolwiek mi pomoże, że ta praca, ten wyjazd... Nic chyba już mi nie pomoże.

Ciepły, letni wiatr zmierzwił jej włosy, otaczając ją dziwnym,a zarazem przyjemnym uczuciem, które towarzyszy człowiekowi, gdy ktoś go obejmuje. Naiwnie pomyślała, że to Robinns w jakiś sposób daje jej znać, że jest obok. Tonks zaszlochała głośno, nie powstrzymując już łez, które jedna za drugą spływały po jej policzkach. Tak bardzo chciała, że by jej Amy wróciła, żeby mogła z nią porozmawiać w cztery oczy.

- Amy, ja nadal go kocham... Mimo wszystko...

***

Stał kilka metrów przed lasem, który rozpościerał się naprzeciw niego, kryjąc w sobie ogrom tajemnic, niepewności, trudności. Natomiast zerkając na prawo, dostrzegał ruiny wioski, która niegdyś tam stała, a teraz pozostawała po niej kupa gruzu. Nadal czuł wyrzuty sumienia na myśl o tamtej pełni, jednak wiedział, że będzie musiał się wyzbyć takich uczuć by przetrwać. Nadal nie był pewien, jak to wszystko rozegra. Właściwie to cała jego misja ciągle stała pod znakiem zapytania i dopóki nie dojdzie do starcia między nim a Greybackiem. To będzie decydujący moment. Wtedy albo będzie miał możliwość wykonania swojego zadania, albo najprawdopodobniej zginie. I z pewnością nie będzie to przyjemna śmierć...

Jednak nie mógł się skupiać na negatywach całej tej sytuacji. Musiał pomyśleć o tym, że w końcu ma okazję odciąć się od bolesnych wspomnień, przemyśleć to, co się wydarzyło i co powinien dalej zrobić. A zielony las to doskonałe miejsce na tego typu przemyślenia. I jeżeli wszystko dobrze pójdzie, to uda mu sie osiągnąć więcej niż myśli, a przynajmniej tak powiedział mu Dumbledore.

Remus chwycił swoje bagaże i ruszył w stronę lasu. Nie miał czasu na przyglądanie się roślinom, musiał przygotować się na najgorsze. Lupin przekroczył granicę lasu i wszedł w głąb puszczy. Nie zaszedł daleko, gdy nagle doszedł go odgłos zbliżających się kroków. Ktoś biegł ku niemu. Rozejrzał się szybko i spojrzał w kierunku ścieżki, prowadzącej dalej w las. Dostrzegł kobietę i to nie byle jaką. Uśmiechnął się na widok rozwianych, brązowych włosów, które powiewały za nią i piwnych oczu. Jednak im bliżej j niego była, tym bardziej Remus dostrzegał, że jest coś nie tak. Błysk w oczach Maggie nie był radosny, to strach odbijał się na piwnej barwie. A jej twarzy nie zdobił uśmiech, co wydawało się bardzo niepokojące.

- Maggie, stało się coś? - zapytał zanim zdążyła do niego dobiec.

- Wróciłeś... - wysapała cicho, zatrzymując się naprzeciw niego. Dała sobie chwilę na złapanie oddechu, a potem przyjrzała mu się dokładnie. Miał na sobie czyste ubrania, w przeciwieństwie do tych, w które ona była ubrana. Elegancko zaczesał włosy, a twarz była dokładnie ogolona. Prawdę powiedziawszy nie zmienił się, od kiedy zobaczyli sie po raz ostatni. Nadal wyglądał na zmęczonego człowieka, który wydawał się być wyrwany ze swojego naturalnego otoczenia i osadzony w zupełnie obcym miejscu.

- Wróciłem - zgodził się z nią i obdarzył ją ciepłym uśmiechem.

- Dlaczego? - zapytała rozżalona, łapiąc go za klapy marynarki i chcąc potrząsnąć nim tak, by zrozumiał, że nie powinien wracać. Remus wydawał się być zupełnie zaskoczony jej pytaniem. Spojrzał jej w oczy, szukając odpowiedzi, wyjaśnienia.

- Obiecałem ci to w końcu - odezwał się cicho. Meg spojrzała w jego miodowe oczy, nie wierząc, że jest to prawda. Takie sceny widywała tylko w snach i nie sądziła, że kiedykolwiek staną się jawą. Odrzuciła od siebie wszelkie obawy z jakimi tu przybyła, przyciągnęła Lupina do siebie i ich usta złączyły się w pocałunku, o którym marzyła. Remus z początku był zszokowany, wypuścił bagaże z rąk, które upadły głucho na ziemię. Maggie odebrała tą reakcję jako zgodę i wtuliła się w Lupina, pogłębiając pocałunek, który mężczyzna oddał. Tkwili tak od dłuższej chwili, aż Owen oprzytomniała.

- Remusie... - zaczęła, chcąc powiedzieć, że nie powinien wracać, ale wtedy oboje usłyszeli szelest. Nie byli sami. Inni zdążyli wyczuć Lupina i wyszli mu na spotkanie.

Było już za późno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro