150.2) Pył na Pokątnej

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przebiegł na drugą stronę ulicy, a potem kilkanaście metrów w prawo. Tam schował się za kupą gruzu, która musiała być kiedyś tym nieszczęsnym balkonem, który zmiażdżył nogę Franczesca, roztrzaskując przy okazji ogromne szyby w sklepie Madame Malkin. Black schylił się, kucając tuż obok manekina z nadpalonym projektem nowej szaty. Ciężko było cokolwiek dostrzec. Krzyków było coraz mniej, płaczu było coraz więcej, a siwą chmurę dymu co chwila rozświetlały groty zaklęć.

Przez głowę przeszła Syriuszowi nawet tak absurdalna myśl, że chyba lepiej odnalazłby się w Azkabanie podczas próby odbicia Luny, niż tutaj na Pokątnej, gdzie nie wiedział czy jego zaklęcie trafi we wroga, w przyjaciela, czy kogoś zupełnie innego. A mimo to, że bał się rzucać na oślep zaklęć, że bał się przypadkowych ofiar, to zaciskał palce na różdżce coraz mocniej i mocniej.

Drgnął, gdy usłyszał czyjś przerażony krzyk. Potem inny głos wypowiedział formułę najgorszego z zaklęć, a zielony błysk niemal rozświetlił całą otaczającą Blacka przestrzeń, odbijając się w gęstym dymie. I jedno było pewne... Ktoś właśnie zginął. Serce Blacka zwolniło, był pewien, że stłumione uderzenie, które właśnie usłyszał, to było bezwładne ciało upadające na ziemię. A zaraz po nim coś zaszeleściło. Dosłyszał obcas buta, uderzający o bruk. Jeden raz, potem drugi, krok za krokiem, aż dźwięk ten był coraz głośniejszy i coraz bardziej wyraźny. Zbliżał się... I Syriusz był pewien, że chociaż przed oczami miał mgłę, to wpatrywał się w oczy tego człowieka, tego śmierciożercy, który przed kilkoma sekundami dokonał najgorszego gwałtu na naturze, odbierając komuś życie. Uniósł różdżkę, tak jakby faktycznie ktoś przed nim stał, chociaż nie widział dalej niż na dwa metry i z niezrozumiałym przekonanie, bez zastanowienia wypowiedział formułę.

Zaklęcie wystrzeliło z jego różdżki. Jasny grot pomknął przed nim, trafiając wprost do niewidocznego celu. Czyjś cichy, raptownie przerwany jęk i huk odrzuconego ciała, które uderzyło z impetem w mur po drugiej stronie ulicy. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do Syriusza, co zrobił. Co wydarzyło się tak szybko, jakby zupełnie bez jego świadomości. Wyskoczył zza gruzu, zostawiając manekin za sobą. Na oślep przebiegł na drugą stronę ulicy, musząc upewnić się kogo trafił. Bo, że trafił, to wiedział na pewno...

Przemknął szybko, by spojrzeć wprost na czerwoną plamę pozostawioną na ścianie między kolejnymi sklepami, a potem z duszą na ramieniu, spuścił wzrok na ziemię i odetchnął z ulgą. Na bruku leżało ciało spowite w czarny płaszcz. Człowiek ten przed śmiercią musiał mieć maskę, teraz jednak jego nieznajoma, blada twarz wpatrywała się tępo w niebo, a spod jego głowy sączyła się krew. To nie był przyjaciel, to nie był niewinny człowiek... To był kolejny agresor, który z powodu chorych urojeń i rozkazów swojego pana rozpętał całe to piekło... To był człowiek, który przed chwilą zabił innego człowieka i dostał to, na co zasłużył... A Syriuszowi, choć miał na całym ciele dreszcze, nie było go żal i nie czuł się winny tego, że roztrzaskał temu śmierciożercy głowę.

I nagle te wszystkie opory, które jeszcze przed chwilą go gnębiły, przestały być jakkolwiek zasadne. Black przekonał się, że powinien wierzyć swojej intuicji i następnym razem również się nie wahać. Miał ochotę splunąć pod nogi, na bezwładne ciało, ale nie zrobił tego. Chociaż tyle szacunku zachował dla ludzkiego istnienia, nawet tak podłego jak życie śmierciożercy.

Ruszył dalej. W biegu dostrzegał jedynie czubki dachów, najlepiej widoczny był dach budynku Banku Gringotta - miejsca, przed którym ostrzegali go bliźniacy, ale również miejsca, do którego w jakiś sposób dążył. Sam nie wiedział czy podświadomie szukał zwady, kolejnych śmierciożerców, których mógłby ich powstrzymać, nawet ostatecznie, tak jak przed chwilą. Jednak coś go ciągnęło właśnie tam.

Wiedział doskonale, jak wygląda topografia ulicy Pokątnej. Była dość wąska, jak na tak obleganą przez czarodziejów przestrzeń. Najwęższa była tuż przy przejściu obok Dziurawego Kotła, a potem rozszerzała się, by osiągnąć najszerszy punkt właśnie w okolicach Banku Gringotta. Być może faktycznie śmierciożercy wybrali ten budynek jako swoja bazę, ale jednocześnie nie zmieniało to faktu, że dziedziniec przed bankiem był najlepszym miejscem do toczenia jakichkolwiek walk, a tamta przestrzeń być może nawet dawała szansę do wygrania jednej z takowych walk.

Syriusz biegł dalej, wpadał już na coraz mniejszą ilość przechodniów. Gołym okiem można było zauważyć, że jest ich coraz mniej. Liczył jedynie, że powodem tego była ucieczka, chociaż ciała, które mijał, zupełnie anonimowe i porzucone nie napawały go nadzieją. Miał jednak rację, im biegł dalej w górę Pokątnej, tym pył zdawał się rzadszy, mniej duszący, a Syriusz mógł dostrzec coraz więcej. Zdawało mu się nawet, że w pewnym momencie znów zauważył Lucky, chociaż nie miał pewności, że znów wróciła na Pokątną, po tym, jak odstawiła swojego pokiereszowanego partnera do Althedy. Z pewnością za to widział Sturgisa Podmore'a, dawno nie widzianego kompana, który teraz za pomocą zaklęcia tarczy chronił kilkoro przechodniów. Black miał ochotę do niego doskoczyć i przekazać mu, gdzie ma kierować tych bezbronnych ludzi, ale nim zdołał to zrobić, cała grupa już zniknęła. Ruszył więc dalej tam, gdzie pyłu było najmniej, niemal tuż pod sam Bank Gringotta, gdy usłyszał coś, co przyprawiło go o ciarki. Coś, co gdyby nie fakt, że było dopiero późne popołudnie, a księżyc był dopiero w nowiu, mógłby pomylić z wyciem wilkołaka, które przecież doskonale znał. Znał na tyle dobrze, by wiedzieć, że jeżeli coś kojarzy mu się z wilkołakiem, to powinno również kojarzyć się z Remusem Lupinem.

Wiedziony przeczuciem wiedział gdzie musi iść, ale ostrożność podpowiadała mu, że nie powinien postępować pochopnie. Niemal przykleił się do muru, licząc, że w razie niespodziewanego ataku będzie mógł w każdej chwili skryć się w jednej z licznych wnęk. Wytężył wzrok, by rozeznać się w sytuacji. Jego przeczucie, czy raczej powinien powiedzieć, że jego obawy były słuszne. Pośrodku placu naprzeciwko Banku Gringotta być może nie było wielu śmierciożerców, tak jak podejrzewali bliźniacy. Właściwie Syriusz oprócz jednego ciała - martwego, a może tylko oszołomionego - które minął kilka kroków wcześniej, nie wiedział żadnego innego śmierciożercy. Mógł jednak dostrzec dwie postacie, dwóch wilkołaków - Remusa Lupina, swojego przyjaciela oraz, ku własnemu przerażeniu, Fenrira Greybacka, potwora w ludzkiej skórze, który niczym fatum wciąż pojawiał się w życiu Remusa.

W całym tym hałasie i zamieszaniu, nie słyszał zbyt wiele, był za daleko, żeby jakiekolwiek słowa do niego dotarły. Widział jednak przejmującą wściekłość wypisaną na twarzy Lupina i chore zadowolenie wyrażone przez paskudny, przyprawiający o dreszcze uśmiech Greybacka. Remus był na skraju wytrzymałości i ledwo trzymał swoją wściekłość na wodzy. To była taktyka, którą ten potwór skutecznie wykorzystywał w starciach z Lupinem. Remusowi zależało. Zależało na zbyt wielu rzeczach i osobach, a już z pewnością zależało mu za bardzo... Był człowiekiem momentami głupim, co Syriusz niejednokrotnie mu wypominał, ale przede wszystkim honorowym z sercem po właściwej stronie. Greyback natomiast był potworem, bo człowiekiem nie można było go nazwać, bez żadnych uczuć i zahamować, bez sumienia. I doskonale widział, że zagranie na emocjach, to jedyna metoda jaką mógł zdominować Remusa. A niestety los był na tyle okrutny, że Greyback wiedział o wielu sprawach związanych z Lupinem i z łatwością mógł trafić w czuły punkt.

Syriusz naprawdę nie chciał wiedzieć, jakie karty na stół wyłożył Greyback. Wystarczyło mu, że widział, jak bardzo wpływa to na Remusa, jak wytrąca go z równowagi, doprowadza na granice wściekłości, sprawiając, że każdy jego kolejny ruch jest coraz mniej przemyślany, coraz mniej precyzyjny i coraz bardziej głupi. Przerażało go to, że zarówno Remus jak i Greyback, chociaż oboje trzymali swoje różdżki, zdawali się ich zupełnie nie potrzebować. Wściekłość między nimi, ten konflikt trwający od zarania dziejów, był czymś bardziej zwierzęcym, instynktownym. Black miał wrażenie, że żadnemu z nich nie starczyłoby to, gdyby za pomocą zaklęcia zranili tego drugiego. Nie, zarówno jeden jak i drugi, chciał rozszarpać swojego rywala na strzępy, najlepiej gołymi rękami... To była czysta głupota, to było tak cholernie ryzykowne stawać naprzeciwko Greybacka samemu, że Syriusz zaczynał wątpić w jakąkolwiek umiejętność trzeźwego rozumowania u swojego przyjaciela. Wiedział, że powinien stanąć teraz koło przyjaciela i być dla Remusa zdrowym rozsądkiem tak, jak on zawsze był dla niego. Co więcej we dwóch mieli większą szansę by pokonać i w końcu skutecznie, raz na zawsze powstrzymać Greybacka. A to wiele by zmieniło... Syriusz ciągle z tyłu głowy miał to, co niedawno powiedział mu Ted Tonks. Że to Greyback przewodzi jednej grupie szmalcowników, że to on doprowadza kryjących się po lasach mugolaków przed Rejestr, albo i przed oblicze samego Voldemorta, a może sam odbierał im życie... Nie miało to znaczenia, liczyło się jedynie to, że w ten czy inny sposób przyczyniał się zakończenia ludzkiego życia. Gdyby tym razem oni ostatecznie wygrali, przyczyniliby się pośrednio do uratowania kilku, kilkunastu, a może nawet i kilkudziesięciu osób, które Greyback zapewne prędzej czy później dopisałby do listy swoich ofiar. Tak, to było pewne. Syriusz miał wspomóc Lupina, włączyć się do walki, która na ten moment była strasznie nierówna.

Black nie był na tyle arogancki i zadufany w sobie, by twierdzić, że jego refleks jest lepszy niż ten, który Remus zawdzięczał dzięki swoim wilczym zmysłom. On miał jednak tą zaletę, że potrafił spojrzeć chłodno na całą sytuację, a już z pewnością chłodniej niż Lupin. Z odległości, w której się teraz znajdował, widział wszystkie błędy, które popełniał jego przyjaciel, a które mogły go przecież kosztować życie. Mógł się jedynie domyślać, jak bardzo Remus będzie na niego wściekły, gdy pojawi się obok niego, bo on sam w takim momencie też kipiałby ze złości. Ale wolał znosić wściekłość przyjaciela niż jego śmierć.

Ruszył więc spod swojej bezpiecznej kryjówki, narażając się na kolejne ciosy, które mogły nadejść z każdej strony, mimo tego, że w tym miejscu pył nie był aż tak duszący. Czuł niemal, jak różdżka wibruje w jego zaciśniętej dłoni. Już chciał rzucić zaklęcie oślepiające, żeby osłabić Greybacka i dać sobie i Remusowi, chwilę czasu na przygotowanie się do dalszej walki. Już zaklęcie cisnęło mu się na usta, kiedy usłyszał przeraźliwy krzyk, krzyk należący do dziecka. Stanął jak wryty pośrodku ulicy, nie wiedząc, co dalej zrobić. Targały nim wątpliwości. Mógł ruszyć na pomoc swojemu przyjacielowi, który choć nie miał przewagi, to istniała szansa, że przeciągnie tą walkę jeszcze trochę... Albo ruszyć w przeciwnym kierunku i pomóc bezbronnej istocie. Nieważne, którą decyzje by podjął, obu mógł równie mocno żałować. Było to przytłaczające, ale przypomniał sobie przeklęte słowa, które powiedział Tomson jeszcze tego samego dnia, gdy próbowali dostać się na wyspę więzienną Azkabanu. Nie mógł wartościować czyjegoś życia. Jeśli był w stanie komuś pomóc, powinien to zrobić.

Przez ramię spojrzał jeszcze raz na Remusa, który sprawnym ruchem osłonił się zaklęciem tarczy, by kilka sekund później rozproszyć przeciwnika kolejnym ciosem. Black w myślach błagał przyjaciela by przeżył. Nie przyznawał tego w duchu, ale w jakiś sposób, może telepatycznie, chciał przekazać Remusowi, że przecież czeka na niego ciężarna żona, że Syriusz też czeka na to, aż oboje będą mogli wrócić do domu, więc nie powinien zachowywać się jak ostatni gnojek i ryzykować własnego życia w imię zemsty, nawet jeśli była ona słuszna. Liczył, że zdrowy rozsądek doprowadzi Lupina do tych samych wniosków. Tylko to mu pozostało, wierzyć, że właśnie tak się stanie. Sam biegł teraz w stroną, z której słyszał ten krzyk i płacz, niosące się po ulicy. Przedzierał się przez kłęby pyłu na oślep, ledwie znosząc rozrywający uszy dźwięk dziecięcego szlochu, a jednocześnie wiedział, że gdyby nie on nigdy nie odnalazłby osóbki, która potrzebowała pomocy. Wydawało mu się, że dotarł w okolice sklepu ze sprzętem do quidditcha, ale intuicja go zmyliła. Poczuł smród spalenizny, oprócz dymu w powietrzu unosił się popiół, który wpadał mu do ust, niosąc gorzki smak. I niestety wiedział już dokładnie, gdzie się znajduje. Szczątki sklepu Ollivandera były żywym dowodem na to, jak bestialskie metody mieli śmierciożercy. Gdy Syriusz dobiegł i ujrzał zniszczoną kamienicę, tę samą, w której wieki temu kupił swoją pierwszą różdżkę, kolana się pod nim ugięły. W głowie zaczęły krążyć mu pytania dlaczego? Dlaczego właśnie Ollivander, do czego jest potrzebny śmierciożercą, czego Voldemort może chcieć od niego? Próbował znaleźć odpowiedzi, ale kolejna fala szlochu przypomniała mu, że nie po to biegł na złamanie karku, że nie odpowiedzi były jego celem. Wyminął więc pozostałości po sklepie Ollivandera i wszedł w niewielką, ślepą uliczkę, która mieściła się tuż za rogiem. niestety źródło całego zamieszania na Pokątnej było najbardziej spowitą w pyle, dymie i popiele częścią ulicy. Nie widział nic. I choć nie powinien tego robić, zaryzykował, krzycząc głośno:

­— Gdzie jesteś? Gdzie jesteś, pomogę ci!

Dziecko nie odpowiedział, ale jednak przestało płakać, co oznaczało, że musiało usłyszeć jego wołanie. Powtórzył więc:

­— Pomogę ci się stąd wydostać, tylko powiedz mi, gdzie jesteś!

Chwila ciszy stała się tak przejmująca, że Black zastanawiał się czy przypadkiem nie ogłuchł pod wpływem wszystkich impulsów, których dzisiaj doświadczył, ale jednak po chwili usłyszał cichy głos:

­— Tutaj! Tutaj jestem z moim tatą... Mój tata się nie rusza.

Syriusza przeszedł dreszcz. Cichy, dziewczęcy głosik był przerażony, a to, co wypowiedział, sprawiało, że Black również poczuł to przerażenie. Zagryzł jednak zęby, bo wiedział, że musi znaleźć tą małą i zabrać ją w bezpieczne miejsce. I wiedział też, jak trudne to będzie, bo dziewczynka musiała stać teraz właśnie nad martwym ciałem swojego ojca.

­— Już idę ­— odpowiedział, próbując powstrzymać drżenie własnego głosu. ­— Idę, ale musisz ciągle mówić, żebym wiedział, gdzie mam iść.

­— Jestem tutaj, pod murem! Posadziłam tu mojego tatusia, bo było mu słabo — spełnił jego prośbę dziewczęcy głos, naprowadzając go coraz bliżej siebie. ­— Powiedział, że nic mu nie będzie, że nie mam się bać. Ale ja się boję, proszę pana! ­— wyznała, chociaż wcale nie musiała tego robić. Jej głos zdradzał to za nią. ­— Próbowałam wołać mamę, ale ona była bardzo daleko i na pewno mnie nie słyszała... Rozdzieliliśmy się. Ja wolałam iść z tatą, bo obiecał, że kupi mi jakiś mały upominek... Ale teraz chyba zasnął, bo się nie odzywa, a ja nie wiem, gdzie szukać mamy... ­— Syriusz czuł ciarki na plecach, słuchając tego, a w gardle pojawiła się nieznośna gula, której nie potrafił przełknąć. ­— Jest pan tutaj?

­— Jestem­ ­— odpowiedział, robiąc ostatnie kroki.

Wiedział, że jest już u celu, wiedział o tym, zanim zobaczył siedmio, może ośmioletnią dziewczynkę ubraną w puchową kurtkę i wełnianą czapkę z pomponem, spod której wystawały dwa, czarne warkoczyki. Wiedział, bo nim zobaczył tą małą kruszynę o wielkich, zapłakanych, niebieskich oczach, dostrzegł najpierw ciało mężczyzny ułożone, tak jak powiedziała dziewczynka, pod murem - bezwładne, choć w pozycji siedzącej. Black zauważył również sporą ilość krwi, która płynęła tak obficie, że przesiąkła już przez materiał zimowego ubrania. Próbował nie patrzeć na ciało, chociaż przez ułamek sekundy, widząc zastygniętą w ostatnim grymasie twarz mężczyzny, wydawało mu się, że skądś go kojarzy. Podszedł do dziewczynki i uklęknął przed nią na jedno kolano, żeby ich twarze znalazły się na tej samej wysokości, ale przede wszystkim by odwrócić ją plecami do zwłok ojca, by nie musiała dłużej na nie patrzeć.

­— Już jestem ­— powtórzył z trudem. ­— Jak... jak się nazywasz? ­— zapytał, próbując zdławić duszącą go gulę w gardle. Dziewczynka zachlipała, pociągnęła nosem, oblizała nerwowo drżące wargi i w wyuczony sposób przedstawiła się:

­— Nazywam się Betty Savage, mam siedem lat, a to mój tata... On jest dzielny, on jest aurorem.

Syriusz zrozumiał już, skąd kojarzył tego człowieka. Opowiadała mu o nim Tonks. Savage był w oddziale, patrolującym Hogsmeade i Hogwart, którym dowodziła właśnie Nimfadora.

Ręce mu zadrżały, oddech z trudem dostał się do płuc. Nie wiedział, że którykolwiek ze współpracowników Tonks miał rodzinę. Choć brzmiało to absurdalnie, w końcu byli tylko ludźmi i mieli prawo do normalnego życia. I jak na ironię właśnie przez to, że byli tylko ludźmi, każde z nich mogło niespodziewanie zginąć, tak jak to się stało z Savagem. Tylko czemu musiało to się wydarzyć na oczach jego córeczki. Blacka bolało serce na myśl o tym, że ta mała nie jest świadoma tego, co się właśnie wydarzyło, a jednocześnie musiał wykorzystać ten fakt by dowiedzieć się, jak to się stało.

­— Witaj, Betty ­— przywitał się, przywołując z trudem na twarz uśmiech. ­— Ja mam na imię Syriusz. Wiesz co, dobrze, że tu jesteś, bo trochę się zgubiłem w tej mgle.

Dziewczynka pokiwała głową ze zrozumieniem, robiąc przy tym minę znawcy.

­— To przez ten pożar i przez to, że ci źli panowie porwali tego starego dziadka...

­— Masz na myśli pana Ollivandera, tego od różdżek? ­— zapytał Syriusz, gryząc się w język, by nie powiedzieć o kilka słów za dużo, by nie zapytać wprost czy to śmierciożercy zamordowali jej ojca. Wiedział, że wbrew swojej naturze musi się wspiąć na wyżyny wyrozumiałości i delikatności względem tej dziewczynki. Betty pokiwała głową.

­— Tak, akurat przechodziliśmy obok, kiedy to się stało. Ci panowie byli bardzo źli... Krzyczeli i targali tego dziadka za włosy i ubrania. Przestraszyłam się bardzo, wie pan?

­— Wiem ­— przyznał Black. ­— Ja na twoim miejscu też bym się przestraszył, ale i tak jesteś bardzo dzielna ­— zapewnił dziewczynkę, naprawdę podziwiając jej wielką odwagę. ­— Czy wiesz może, co się później stało? Kiedy już ci źli panowie zaatakowali pana Ollivandera?

­— Niewiele, tata kazał mi wbiec do tej uliczki i się ukryć. Nie chciałam go słuchać, ale tak się bałam, że jednak uciekłam... Widziałam tylko jeszcze, jak mój tatuś wyciąga różdżkę. Mówiłam panu już, że mój tata jest aurorem, prawda? I bardzo dzielnym człowiekiem ­ On próbował uratować tego dziadka — powiedziała w sposób przepełniony dziecięcą dumą, przez co Syriusz poczuł się jeszcze gorzej. ­Analizując jednak jej wypowiedź, mógł dojść do wniosku, że to właśnie Savage był tym człowiekiem, który, jak to ujęli bliźniacy, był zarówno odważny jak i głupi, i że to on chciał powstrzymać śmierciożerców. To on, chociaż w dobrej wierze, rozpętał to, co działo się właśnie na Pokątnej. Tym bardziej żal ściskał serce Syriusza, gdy pomyślał, że poświęcenie tego aurora nie wystarczyło, bo próbując uratować Ollivandera, stracił własne życie. Dziewczynka nie oszczędziła mu dalszych trudności i kontynuowała: ­— Ja cały czas byłam tutaj schowana. Tata powiedział, że do mnie przyjdzie i przyszedł... Tylko był słaby. Powiedział, że się skaleczył i mu niedobrze. Przewrócił się, a ja próbowałam mu pomóc usiąść. Powiedział, że jestem bardzo dzielna.

­— I miał rację, jesteś najdzielniejszą dziewczynką ­— zapewnił ją z trudem, co dodało jej trochę pewności.

­— Powiedział, że muszę go posłuchać i nie wychodzić stąd dopóki ktoś mnie nie znajdzie, a jeśli to będą ci źli panowie w maskach, to mam uciekać jak najszybciej będę umiała... No i że muszę być bardzo, bardzo ostrożna ­— powiedziała, wspominając ostatnie słowa swojego ojca przed śmiercią. Spojrzała podejrzliwie na Syriusza, swoimi bystrymi oczami. ­— Pan nie jest zły, prawda?

­— Staram się być dobry ­— przyznał Black.

­— To dobrze... ­— odetchnęła z ulgą. ­— Potem tata powiedział, że się zmęczył i że musi chwilę odpocząć. I że bardzo mnie kocha, a... potem zasnął. Próbowałam go obudzić, ale się nie odzywa i nie otwiera oczy ­— wyznała i po raz kolejny zapłakała. ­— Czy pomoże mi pan obudzić tatusia?

Black ugryzł się boleśnie w język, bo już prawie powiedział tej małej i wyjątkowo dzielnej dziewczynce, że jej tatusia nie da się już obudzić, że faktycznie był bardzo odważnym człowiekiem, ale tym razem po raz ostatni. Nie wiedział, jak może zareagować na wyznanie dziecka, czuł, że traci grunt pod nogami... Nie mógł na nią krzyknąć czy potrząsnąć nią, tak jak to zrobił z Penelopą. Musiał być delikatny, ale nie wiedział jak. Wtedy jednak usłyszał dobrze znany mu głos, który wołał:

­— Jest tu ktoś?

Dziewczynka pisnęła ze strachu i schowała się za Syriuszem, ale on zapewnił:

­— Nie bój się, to mój przyjaciel. ­— Posłał jej uspokajający uśmiech i odkrzyknął: ­— Tutaj, Weasley!

Bill natychmiast zjawił się przed nimi, rozglądając się z niepokojem.

­— Syriuszu, co ty tu u diabła robisz? Przecież tam... ­— zamilkł nagle, gdy jego wzrok padł na twarz Blacka, która musiała doskonale wyrażać to, jak bardzo bezradny jest w tej sytuacji. Bill uniósł brwi do góry, nieznacznie wskazując brodą w stronę ciała Savage'a, a Black pokręcił głową, dając do zrozumienia, że mężczyzna nie żyje. Bill przetarł twarz dłonią i przywołał uśmiech. Schylił się do dziewczynki, mówiąc pogodnie: ­— Dzień dobry, jestem przyjacielem Syriusza. Nazywam się Bill Weasley.

­— Betty Savage ­— przedstawiła się, wychylając się zza Blacka i ściskając wyciągniętą dłoń Billa.

­— Masz bardzo ładne imię, Betty ­— zagadnął ją, brzmiąc zupełnie beztrosko. ­— Powiedz mi czy masz ochotę na kakao?

Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko z dziecięcą radością w oczach.

­— Uwielbiam kakao, proszę pana! Najlepsze robi moja mama!

­Bill sprawnie przejął obowiązek rozmawiania z małą dziewczynką, robił to z o wiele większą wprawą i doświadczeniem, zapewne wynikającymi z tego, że był dobrym starszym bratem, nie to co Syriusz, i niejednokrotnie pewnie musiał zajmować się swoim młodszym rodzeństwem. Weasley podrapał się przesadnie po brodzie i przyznał:

­— A ja całe życie myślałem, że najlepsze robi moja mama, potem, tylko pamiętaj, że to jest sekret... Potem okazało się, że moja żona jest mistrzynią w robieniu kakao ­— przyznał konspiracyjnym szeptem, zerkając co chwilę na nieruchomego Blacka. ­— Mam taki pomysł! Może pójdziemy do niej i poprosimy ją o wielki kubek przepysznego kakao z bitą śmietaną.

Dziewczynka w pierwszej chwili pokiwała ochoczo głową, oblizując usta, tak jakby już czuła smak słodkiego napoju, ale szybko sobie przypomniała:

­— A mój tata? On tutaj śpi...

Syriusz zaklął cicho, przełykając z trudem ślinę i wymienił znaczące spojrzenie z Weasleyem.

­— Wiesz co, Betty? Ja tu zostanę i poczekam aż twój tata się obudzi ­— zełgał łatwo, nie mogąc uwierzyć, że takie słowa przeszły mu przez usta. ­— A ty pójdziesz z Billem na kakao. Tylko nie zapomnijcie zostawić trochę dla mnie, dobra?

­— Dobrze, panie Syriuszu ­— zgodziła się na tą propozycję, jednak od razu też spytała: ­— ale nie zostawi pan mojego taty, prawda?

­— Nie zostawię ­— zapewnił z trudem Black, zaciskając mocno zęby. Bill wyczuł, że nadszedł najlepszy moment by znów odwrócić uwagę dziewczynki.

­— Wiesz, Betty, najszybciej będzie, jak cię zaniosę. Mam baaardzo długie nogi i pokonamy całą ulice raz dwa ­— powiedział, uśmiechając się szeroko i robiąc kilka przysiadów, które miały być chyba potwierdzeniem jego słów. ­— Nawet się nie obejrzysz, a już będziesz piła pyszne kakao.

­— Dobrze ­— zgodziła się dziewczynka, wyciągając ręce w stronę Billa, który złapał ją i z łatwością uniósł. Syriusz próbował się otrząsnąć, by jeszcze chwilę sprawiać jakiekolwiek pozory. Spojrzał na Weasleya, mówiąc:

­— Jest więcej osób, które mają ochotę na kakao. Zbierają się w okolicach lodziarni Fortescuera, a stamtąd wyruszają do sklepu twoich braci.

Bill pokiwał głową.

­— Wiem, Syriuszu, Fleur pomaga Althedzie...

­— Pomaga zrobić kakao? ­— zapytała naiwnie dziewczynka.

­— Tak, pomaga zrobić pyszne kakao i tam właśnie pójdziemy, zgoda? ­— Dziewczynka pokiwał głową, a potem pomachała na pożegnanie ręką do Syriusza i wysłała jeszcze buziaka swojemu, jak myślała, śpiącemu tacie. Syriusz i Bill wymienili ostatnie spojrzenie nim Weasley zniknął w kłębach dymu, kontynuując akcję ratowania małej dziewczynki. Syriusz z trudem unormował oddech, patrząc na ciało aurora. Nie rozumiał jakim cudem Betty miała w sobie tyle odwagi i wytrwałości by wytrzymać taki widok. Obiecał dziewczynce, że nie zostawi jej taty i nie miał zamiaru tego robić, ale nim będzie mógł zająć się ciałem nieżyjące aurora, musiał dopilnować by kolejne dziecko nie zostało pół-sierotą. 

________________________________

Szybko dodaje fragmencik bez korekty, bo wczoraj się nie wyrobiłam 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro