|12|

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Nya*

- A więc tak - kontynuował Wu. - Pierwsza nasza wyprawa będzie po kwiat lotosu. Potrzebny jest przynajmniej jeden. Następnie wyruszymy po pałeczkę złotego pierścienia. Resztę planu przekażę później.
- A co z Cole'em i Kai'em? Przecież nie mogą być sami... - zaczęłam niepewnie spoglądając na chłopaków.
- Zostaniesz z nimi? - spytał sensei.
- Ja? - zdziwiłam się.
- W końcu znasz ich najlepiej - oznajmił staruszek.
- No dobrze - popatrzałam na mojego brata. - Ale nie jestem do końca pewna, czy będę tutaj bezpieczna.
- Dasz sobie radę - objął mnie w pasie Jay. - W końcu jesteś mistrzynią wody...
- Ale wodą już nie strzelam - prychnęłam.
- Umiesz walczyć - pocałował mnie przelotnie w policzek.
- Ehh, no dobrze. Kiedy wyruszacie? - zapytałam.
- Jutro z samego rana - poinformował Wu. - A teraz zróbcie mi herbaty.

Pixal wywróciła oczami po czym poszła do kuchni.

- To ja pójdę się przygotować - oznajmiła Skylor spoglądając ukradkiem na Kai'a. Wyszła z pokoju.

Zane westchnął idąc do kuchni. Zapewne robić obiad. Wszyscy powoli zaczęli się rozchodzić. Zrobiłam to samo.

*Jay*

- I na pewno wiertarka mi się przyda... - wrzuciłem narzędzie do walizki. - Hmm... może jeszcze zestaw małego chemika? - oznajmiłem przecierając zakurzone pudełko z chłopcem trzymającym pipety i kolby stożkowe *chemiatakbardzo 😂*
- Może jednak nie - prychnąłem.

Ktoś zapukał do drzwi.

- Proszę - rzuciłem odkładając pudełko.

To była Nya.

- A ty co przepraszam robisz? - zaśmiała się podchodząc do mnie.
- Pakuję się - oznajmiłem wkładając *Alluum hahahahaha (dop. Betty - Przerażasz mnie Shadow :')) * ubrania do walizki.
- Ale zdajesz sobie sprawę, że nie możesz jej wziąć? - prychnęła.
- Jak to nie? - spojrzałem na walizkę, która nie była w stanie się domknąć.
- A uważasz, że po co sensei dał nam te torby? - wskazała na nią.
- Przecież ona jest za mała! - zdenerwowałem się biorąc wcześniej wspomnianą rzecz w ręce.

Można było ją przerzucić przez ramię.

- Czyli muszę się wypakować z tej walizki? - wywróciłem oczami.
- Niestety tak - zaśmiała się całując mnie w policzek.

Uśmiechnąłem się do niej po czym brunetka opuściła pokój.

- I znowu robota... - mruknąłem. - Zawsze ninja mają pod górkę.

*Wieczorem...*

- Naprawdę pakowanie do takiej małej torby zajęło mi aż cztery godziny!? - złapałem się za głowę. - Coś ze mną nie tak.

*Isaac*

- ...Jutro trzeba będzie gdzieś zamknąć Nyę - oznajmiłem.

Siedziałem razem z Hardark'iem w salonie. Praktycznie nie przesiadujemy z innymi osobami. Wręcz ich unikamy. Prawdę mówiąc to kompletnie nie znamy osób, za które się podajemy. Niby siedziałem w głowie Kai'a dość długo, ale i tak nie poznałem go na tyle dobrze, aby go udawać. Ma taki specyficzny charakter... w ogóle jest jakiś dziwny.

- Pomyślimy o tym jutro... - oznajmił brunet przeciągając się.
- Nie zapominaj o tym, że mamy ich śledzić - burknąłem niedbale. - Nadal nie jestem pewny, czy to wszystko wypali.
- O to się nie martw... Zawsze mamy asa w rękawie - uśmiechnął się zadziornie. - Powiemy, że Kai i Cole nie żyją. Nya i Skylor załamią się po stracie mistrza ognia, a Seliel i Jay po stracie mistrza ziemi. Reszta nie da sobie sama rady. I nie zapominaj też o tym, że mamy moce - zaśmiał się wytwarzając kilka kamieni w ręce.
- Może masz rację... - westchnąłem.
- O czym tak rozmawiacie? - zapytała Nya wchodząc do salonu.
- My? - zdenerwowałem się. - Nic ciekawego...

Patrzała na mnie przez krótką chwilę po czym wzruszyła ramionami i poszła w stronę kuchni. Cicho odetchnąłem.

- Czyli wszystko ustalone? - zapytałem.
- Chyba tak - mruknął. - Spakowałeś się?
- A niby do czego? - zdziwiłem się bujając się ma krześle.

Na chwilę straciłem równowagę, przez co prawię się wywróciłem.

- Dureń - prychnął.
- Odezwał się - odburknąłem.
- Dobra, wracajmy do swoich pokoi - oznajmił wstają z krzesła.

Zrobiłem to samo.

*Cole*

- Zauważyłeś, że zawsze mamy takie same problemy? - zapytałem.
- W sensie? - popatrzał na mnie Kai.
- No na przykład razem leżeliśmy w szpiatalu... - zacząłem.
- W sumie - odpowiedział.

Po wyjściu ze źródełka, nasza droga trwała w nieskończoność. Szukaliśmy jakiegoś potajemnego wyjścia... czegokolwiek. Dowiedzieliśmy się również do czego służyły te ampułki. Dostarczają one do naszego organizmu jedzenie, dzięki czemu nie odczuwamy głodu.

- Cole... - zaczął Kai lekko się śmiejąc. - W sumie to całe szczęście, że nie jesteś głodny... mogłoby się to dla mnie źle skończyć.
- Masz farta - prychnąłem.

Owy korytarz ciągnął się w nieskończoność. Do tego jeszcze było tak ciemno, że ledwo widziałem czy Kai idzie przede mną... za mną... a może w ogóle go nie ma. Poruszaliśmy się dotykając ścian. Dopiero po dłuższej wędrówce zauważyliśmy, że korytarz zaczął się zwężać. Po chwili przybrał takie rozmiary, że musieliśmy się czołgać, aby przez nie przechodzić. Nagle poczułem, że opór stawiany przez ściany stawał się coraz mniejszy. W końcu w ogóle go nie było. Znowu mogliśmy poruszać się normalnie.

Zrobiło się tutaj jaśniej i goręcej niż wcześniej.

- Gdzie my jesteśmy? - zapytał Kai. - Mam nadzieje, że nie w jakimś wulkanie...

Doszliśmy do zakrętu. Za nim znajdowały się duże bajora lawy. Oddzielały one nas od przejścia. Musieliśmy skakać po głazach, które wystawały z poza magmy.

- Wykrakałem - złapał się za głowę szatyn.

Temperatura z minutę na minutę rosła. Jeżeli się stąd nie wydostaniemy to ugotujemy się żywcem.

- Czyli mamy jedną szansę? - zapytałem z ironią.
- Na to wygląda - oznajmił chłopak przecierając ręką mokre od potu czoło.
- Jakoś nie widzę tego w jasnych kolorach... - westchnąłem.
- Ja też - stwierdził Kai.




















Yhyhyhy bo to nie tak, że się spóźniłam o jeden dzieńXD Wcalee... Ehhh jakiś taki nudny ten rozdział ;-; Życie, moje zawsze są nudne heheh. Piszcie czy wam się spodobał ;*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro