2. Nie mogłem się poddać

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Klasztor zawsze był dla mnie drugim domem. Kochałem walczyć. Mój tata jednak obawiał się, że nie dostanę swojej mocy. Cóż, ja nigdy się tym nie martwiłem, ale kiedy nawet Wendy ujawniła swoje magiczne zdolności, poczułem, że chyba coś jest ze mną nie tak. Powoli zaczynałem popadać w depresję.

Ćwiczyłem coraz ciężej, ale czułem się tylko gorzej. Podsłuchałem, że mój tata spisał mnie na straty. Smutek przeradzał się w złość, a jedyne, na czym mogłem się wyżyć, były kukły.

Podczas gdy moi przyjaciele chwalili się swoimi mocami i zaczynali uczyć się wytwarzać smoka, ja trenowałem. Starałem się być tak wspaniały, jak mój ojciec, ale totalnie mi to nie wychodziło.

- Wszystko w porządku, synu? - zapytał mnie pewnego razu, kiedy pogrążony we własnych myślach przyglądałem się ptakom za oknem.

- Nie - odparłem. Czułem wstyd przed kimś tak wspaniałym jak zielony ninja, zbawca całej naszej krainy.

- Słuchaj. W twoim wieku myślałem, że pójdę w ślady swojego taty, tak jak ty. Myślałem, że będę największym złoczyńcą w Ninjago, jednak pewien ninja pokazał mi, że inne jest moje przeznaczenie. Uratował mnie. - Spojrzał melancholijnie w niebo za oknem, a ja poczułem się jeszcze bardziej niepewnie. - Może masz moc, a może nie. Nikogo to nie obchodzi. Tu, w klasztorze, kochamy się miłością bezwarunkową. Jesteś wspaniały taki, jaki jesteś. Pamiętaj o tym.

I odszedł. Wiedziałem, że znowu wyciągnie spod łóżka ten album ze zdjęciami. Ach, zawsze musiałem go pakować w takie głębokie rozmyślenia o przeszłości!

Ja tymczasem zacząłem zastanawiać się nad jego słowami i doszłem do wniosku, że ninja to nie ktoś ze wspaniałymi zdolnościami i zabawnymi ripostami na słowa przeciwnika, lecz ktoś, kto ma wielkie serce i szczerą chęć pomocy.

No, może nie wywnioskowałem tego z jego słów, tylko sam na to wpadłem. Mam czasem przebłyski geniuszu, okej?

Ubrałem więc w czerwony strój ninja - był jedyny wolny, nie licząc zielonego, który to miał dostać najpotężniejszy ninja - i poszedłem na miasto. Był już późny wieczór, a zło przecież nigdy nie śpi. Ktoś musiał je powstrzymać!

Czułem się wyjątkowo mocarnie. Przemawiała mną szczera chęć pomocy innym.

Szlajałem się zlany z cieniem do późna, a i tak nie znalazłem nikogo, komu przydałaby się moja pomoc. Nawet jakiegoś głupiego pchlarza, który utknął na drzewie. Gdy już miałem ze spuszczoną głową wrócić do klasztoru, usłyszałem niepokojący dźwięk alarmu. Natychmiast pobiegłem w tamtą stronę, a to, co tam zastałem, mocno mnie zszokowało.

Dwójka wężonów obrabowała sklep. Wyszli z niego z wypchanymi po brzegi torbami, wciąż celując do wystraszonego staruszka, który był właścicielem budynku.

Byłem zdziwiony. Mój ojciec i inni byli ninja zawsze opowiadali nam, że wężoludzie są już dobrzy i mieszkają w podziemiach. Wyobrażałem sobie ich jako szczęśliwe i spokojne stworzenia, takie jak my.

Patrząc na rozbójników, już wtedy jednak potrafiłem zauważyć, że ludzie to też wcale nie są takie cudowne stworzenia. My też kradniemy, kłamiemy i robimy o wiele gorsze rzeczy. Dlatego od razu sobie postanowiłem, by nie skreślać wszystkich węży z powodu tej dwójki.

Wracając. Napastnicy mnie zauważyli, bo przez mój szok wyszedłem z cienia. Wężon z pistoletem w dłoni nie wiedział, czy celować do mnie, czy do właściciela sklepu, który trzymał telefon i był gotowy zadzwonić na policję. Zanim jednak się zdecydował, wyrwałem mu broń z dłoni i rzuciłem tak daleko, jak się dało.

Wężonowie to nie jest jednak taka ciemna masa. Nim się zorientowałem, dostałem w twarz śliskim, ale i okropnie ciężkim ogonem. Odrzuciło mnie w tył i bolało jak cholera, ale wiedziałem, że nie mogę się poddawać. Chociażby dla tego staruszka. No, był jeszcze mój honor. Nie mogłem go stracić przez jakieś tam węże!

- No, chodźcie tu! Jestem Jack Kai Garmadon i nie dam się pokonać! - krzyknąłem, gdy już udało mi się podnieść.

Jeden z wężoludzi wziął skradzione przedmioty i rzucił je na bok, by nie przeszkadzały im podczas walki, po czym razem z partnerem z niesamowitą prędkością zaczęli do mnie pełzać. Przyznaję, wściekłem się. Z głośnym okrzykiem bojowym rzuciłem się na opryszków i stało się coś naprawdę niesamowitego.

Moje pięść świeciły się na zielono! Byłem pod tak dużym wrażeniem, że zatrzymałem się i patrzyłem na zjawisko z niedowierzaniem. No cóż, wężonowie nie mieli aż takiego szczęścia, jakie pewnie chcieliby mieć. Z impetem wpadli na moje pięści i odrzuciło ich do tyłu, prosto na radiowóz.

A co ja wtedy zrobiłem? Szczerzyłem się jak głupi i nie potrafiłem oderwać wzroku od swoich dłoni. Od tamtego momentu stały się moimi ulubionymi częściami ciała. Serio, nawet moje włosy przy rękach to nic.

Mój ojciec był ze mnie okropnie dumny, a ja zacząłem kontrolować swoją moc i stałem się zielonym ninją. Nawet Libby zaczęła mnie szanować!

A tamten dzień tak wrył mi się w pamięć, że aż musiałem go opisać.

Jack

~~

Tak, dobrze zauważyliście. Lloyd dał swojemu synowi na drugie imię "Kai'.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro