Rozdział 20 - Sny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Zobacz. Plac zabaw. Taki zwykły. Z huśtawkami i w ogóle.

I ty.

Mała, niewinna. W małej różowej sukience spływającej po twoim drżącym, wątłym, niedorosłym ciele. I włosy ciemne w dwa kucyki po bokach związane. Tata czesał. Tata nie umie warkoczy jak mama.

I twój uśmiech tak szczery i beztroski. Dorośli ci go zazdroszczą. Koleżanki odzwierciedlają go jak lustra. Biegniesz z jedną ramię w ramię na zjeżdżalnie. Słodka, bezinteresowna przyjaźń. Bez zobowiązań i strachu. Bez wywyższania lub poniżania. Równa jak dwa kawałki ciasta.

Wbiegasz na drabinkę. Śmiech, słyszysz ten śmiech? To twój. Naprawdę. Jesteś już zresztą na szczycie. Brunetka przed tobą już zjechała. Twoja kolej. Twoja kolej, skacz! Skacz, czemu nie skaczesz? 

Lucy?

Lucy...

Uśmiech spłynął powoli z jej ust jak łzy. Czerwona zjeżdżalnia ciągnęła się przed nią zachęcająco. Ale... Ale Lucy nie miała już 6 lat. Była za duża na zjeżdżalnie. Smutek zalał powoli jej zmęczone dorosłością serce. Miała 16 lat. A czuła się jak 30. 

Życie było niesprawiedliwe.

Lucy? Czemu nie skaczesz?

Ten głos. Bardzo znajomy, ale nigdy nie słyszała go w swoich snach. Chyba... Jego brzmienie przywodziło dziwne uczucia. Tęsknotę, smutek, żal, zmęczenie... Czyj to głos?

- Kim jesteś? - spytała mała 6-letnia Lucy swoim cieniutkim dziewczęcym głosikiem.

Przez chwilę trwała cisza. Dosłownie cisza, dźwięki placu zabaw umarły jak ostatnia nadzieja na powrót dzieciństwa.

Lucy?

- Tak?

Przepraszam...

Maleńka brunetka zmarszczyła dorośle swoje beztroskie czoło. Zanim zdążyła spytać za co głos ją przeprasza, zjeżdżalnia zniknęła, a wraz z nią cały plac zabaw i dzieci. Nawet jej koleżanka z brązowym warkoczem rozpłynęła się wraz z ostatnim jej uśmiechem. Została tylko pustka. Dziwnie szara pustka pełna znajomej ciszy.

I ciche skomlenie.

Lucy rozejrzała się po pustce i jej wzrok szybko odkrył straszny widok. Kilka kroków od niej, skulony jak bite szczenię, cicho popłakiwał jej brat. Lloyd. Miał tyle lat co w rzeczywistości. To nadal sen czy to naprawdę on? Jego blond włosy były potargane, chaotycznie rozrzucone, rozlewające się na nieistniejącej podłodze. Lucy nie wytrzymała w końcu żalu w jej sercu i podbiegła do niego.

- Lloyd? - spytała, kładąc swoje drobne dziecięce rączki na jego ramieniu.

Młodzieniec otarł ręką twarz i zielone oczy zaświeciły spośród złotych kosmyków.

- K-Kim... Ty... - zaczerpnął głęboko powietrza i wytarł powoli twarz obiema rękami. Podniósł się na ręce i przyjrzał jej się niepewnie. - Lucy?

 Skinęła spokojnie głową.

- To naprawdę ty? - Lloyd rozejrzał się jak spłoszone zwierzę.

- Nic cię nie goni - zapewniła. - Moje sny należą do raczej spokojnych.

Lloyd spojrzał na nią jeszcze raz zdezorientowany.

- Co ty tu robisz? - spytał. - Jesteś w moim śnie czy ja w twoim? Ty... Czy ty w ogóle jesteś prawdziwa?

Lucy spojrzała na swoją różową sukienkę w błękitne kropki. Przyjrzała się swoim drobnym dziecięcym rączkom.

- Nie wiem... - mruknęła smutno. Uniosła na niego swoje zielone oczka. - A ty?

Lloyd zamrugał. Zanurzył palce w swoich włosach patrząc na nią tępo. Jego oczy wciąż jeszcze były czerwone od płaczu.

- To na pewno nie jest mój sen... - mruknął ponuro. Po czym rozpogodniał nagle i uśmiechnął się do niej. - Nawet nie wiesz jak mnie to cieszy.

Lucy zamarszyła się zdziwiona, lecz nim zdążyła coś powiedzieć, wielkie ręce brata objęły ją całą, zgubiła się gdzieś w jego wielkim uścisku. Chciała się wyrywać i jęczeć, że nie jest małym dzieckiem, mimo, że tak wygląda, ale łzy jej brata ją trochę wzruszyły. Ale tylko trochę. Po za tym... Nikt nigdy nie cieszył się tak na jej widok. Utonęła swym sześcioletnim ciałkiem w jego ramionach. Czuła się tak bezpiecznie, że aż sama miała ochotę się rozpłakać.

- Co się dzieje w twoich snach? - spytała, odsuwając się od niego.

Skrzywił się. Lecz zanim zdążył coś powiedzieć z pustki wyłoniła się czyjaś sylwetka. Oboje spojrzeli w tę stronę i oboje rozpoznali ją prawie od razu.

- I wszystko jasne - burknęła Lucy, przybierając minę obrażonej 6-latki.

Lloyd odwrócił spojrzenie i mruknął niechętnie, jakby na przywitanie:

- Ojciec.

Garmadon podszedł do nich i usiadł przy nich, zupełnie jakby został do tego zaproszony. Jego ruchy były łagodne, twarz nie wyrażała niczego szczególnego. Wyglądał zupełnie tak jak wtedy, gdy klątwa zabrała go do Krainy Umarłych. Miał nawet na sobie dokładnie to samo ubranie.

- Cześć - powiedział, uśmiechając się do nich uprzejmie. Lucy poczęstowała go swoim groźnym spojrzeniem.

- Czego od nas chcesz? - spytał Lloyd, przeczesując włosy palcami i unikając jego spojrzenia.

- Jesteście źli?

- Też mi odkrycie! - pisnęła Lucy. - Nie było cię wcale w moim życiu! Matka ukrywała mnie przed światem, żebym tylko nie musiała patrzeć ci w oczy.

- Nie miałem na to wpływu - powiedział spokojnie, ale z nutą żalu w głosie.

- Mogłeś przynajmniej powiedzieć, że mam siostrę - głos Lloyda dyszał stanowczym, duszonym gniewem. - Czemu ją ukrywałeś przede mną?

Garmadon spojrzał w oczy drobnej brunetki. Jego twarz malował szczery smutek.

- Myślałem, że was chronię. Chciałem, by choć jedno z was miało szczęśliwe dzieciństwo...

Lucy odwróciła wzrok, grymasząc się jeszcze bardziej.

- Teraz wiem, że cokolwiek bym nie robił i tak wyszłoby na to samo - patrzył na nich z wytęskieniem czekając na spojrzenie któregoś z nich. - Ja nadal was kocham i chcę was chronić. Pozwólcie mi na to.

Na te słowa rodzeństwo drgnęło. Lucy westchnęła ciężko, lecz teraz tym bardziej nie była w stanie spojrzeć ojcu w oczy. Ale Lloyd tak. Uniósł głowę i skierował na niego podczerwienione oczy.

- Czego chcesz?

- Mrok nadchodzi - powiedział Garmadon i tym samym zdobył w końcu ich pełną uwagę. - I my, z zaświatów, wiemy jak go powstrzymać. Proszę, wysłuchajcie mnie.

- No przecież słuchamy - burknęła Lucy.

Garmadon uśmiechnął się do niej krzywo. On nigdy nie umiał się pięknie uśmiechać. ale przynajmniej zawsze było widać jak bardzo się stara. Lloyd prychnął na widok jego wyrazu twarzy, koślawego jak rysunek kretką nabazgrany przez niezdarną 6-latkę.

- Żywioły są bardzo potężną siłą napędzającą i budującą wszechświat - zaczął powoli. - Ale pojedyńczo są jak pojedyńcze świeczki na torcie. Mrok jest czystą esencją ciemności i tylko równie prawdziwe światło może go rozproszyć. Potrzebujecie do tego wszystkich żywiołów.

- Brzmi trochę za prosto... - zauważyła Lucy.

- Musicie je połączyć w jeden, wspólny, czysty Blask - kontynuował. - I... I to nie jest proste.

Brunetka prychnęła.

- Czyż Energia nie jest ich połączeniem?

- Energia jest źródłem, z którego każde z nich czerpie - wyjaśnił łagodnie.

- Jak prąd w gniazdku zasilający wszystkie urządzenia w domu? - spytał Lloyd.

Garmadon i Lucy spojrzeli się na niego z niewymowną kpiną.

- Już nic nie mówię.

- Okej, słuchaj - Garmadon postanowił uratować metaforę syna. - Prąd w gniazdku nie jest połączeniem lodówki, mikrofalówki, pralki i tak dalej. Rozumiesz? - spojrzał na Lucy. - A my potrzebujemy takiego właśnie połączenia. I nie połączenia na zasadzie wziązujemy za sobą pralkę, lodówkę i mikrofalówkę i mamy jeden duży kombo sprzęt, tylko połączenia, w którym wszystkie te przedmioty stają się jednym. Jedną substancją. Jak... Jak... Emm...

- Jakbyś wlał kilka różnych soków to jednego dzbanka? - spytał Lloyd.

Znów spotkały go sporzenia pełne skonfundowania.

- Skąd ty bierzesz takie porównania? - skrzywiła się Lucy.

- Ale tak, w zasadzie dokładnie o to chodzi - Garmadon dokończył wywód. - Spotkałem się tutaj z wami, bo jest jedna rzecz, której nie jesteśmy w stanie ciągiem przypadków i okoliczności zrealizować w waszym świecie...

- Chcesz powiedzieć, że wy tam z zaświatów nami sterujecie? - Lloyd spojrzał na niego z wyrzutem.

- Nie... Znaczy, może trochę, ale tylko po to żeby was chronić!

- I znowu ta sama gadka - Lucy przewróciła oczami.

- To nie jest mój pomysł ani moja inicjatywa! - wyrzucił z siebie prawie panicznie. - Nie mogę wam zbyt wiele powiedzieć i to nie jest moja decyzja ani wola! Nawet nie wiecie jak długo błagałem o możliwość jakiejkolwiek inicjatywy w tej sprawie... - spuścił wzrok, wypuszczając powietrze przez usta z dziwnie szeroko otwartymi oczami. - Nie mogłem już znieść tego jak Lloyd cierpi...

Młodzieniec zamrugał zdziwiony. Lucy spojrzała na nich zaitrygowana.

- Wiesz czemu Morro nasyła na ciebie te wizje? - Garmado spojrzał mu poważnie w oczy.

- N-nie wiem... - jęknął, przeczesując znowu włosy. - Myslałem, że mści się na mnie... Lub błaga o litość i współczucie zalewając mnie obrazami jego dzieciństwa... I tego całego... - sapnął. - Bólu...

- Żywioł wiatru - powiedział Garmadon. - Nie ma wśród was nikogo z tym żywiołem. A potrzebujecie wszystkich.

- Ale nie ma też innych żywiołów - zaprotestowała Lucy. - Jak dźwięku czy roślin...

- Tak, ale wiecie gdzie są ich mistrzowie, nietrudno ich znaleźć - przerwał jej ojciec. - Przybędą na wasze zawołanie i będą gotowi. Ale wiatr to zaginiony element. Potraficie wskazać palcem potomka Dragona?

Lucy zacisnęła usta w wąską linię, odwracając wzrok. Nie lubiła nie wiedzieć o czymś. Za to Lloyd pogrążył się w zamyśleniu nad słowami ojca.

- Morro miał siostrę... - mruknął, jego nieobecny wzrok wędrował po nieistniejącej podłodze. - W Terravile... Petrę Dragon...

Garmadon poklepał go z uznaniem po ramieniu, zaskakując go tym gestem.

- Terraville? - pisnęła Lucy dziewczęcym głosikiem. - A to nie czasem to miasto, do którego Jay lata na zakupy? Nie jestem pewna, ale brzmiało podobnie...

- Tak! - Lloyd wykrzyknął w nagłym podnieceniu. - Masz rację, to to samo miasteczko! Tato...

DONG DONG DONG DONG

Lucy otworzyła oczy i uniosła się gwałtownie. Dyszała ciężko jak po nagłym biegu. Spojrzała na swoje dłonie i odkryła kołdrę. Była sobą. Normalnej wielkości nastolatką w zielonej piżamce. Gong pobudkowy mitrza Wu rozbrzmiewał uparcie na korytarzu za drzwiami.

Ten sen zakończył się zdecydowanie zbyt gwałtownie.

Przebrała się szybko i wyszła na zbiórkę.

- Wujku! - rzuciła jak tylko wypadła z pokoju. Wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę. Lloyd, który właśnie wypadł z własnego pokoju, rzucił się w jej stronę, omal nie wpadając na nią. Stanął bardzo blisko niej, obejmując ramieniem jej barki i szczerząc się do wszystkich.

- Czy możemy polecieć w sobotę na zakupy zamiast Jaya? - spytał.

- NIE!

Teraz niebieski ninja musiał mierzyć się z całą uwagą pozostałych.

- Miałem na myśli "Czemu NIE!" - wyszczerzył się, podkreślając swoje słowa gestem.

- Za blisko - szepnęła Lucy do brata i ten zawstydzony odsunął się od niej o krok.

- W jakież to sprawie taka potrzeba? - spytał spokojnie Wu, kierując wzrok na rodzeństwo Garmadon.

- Bardzo istotnej! - rzuciła Lucy. - Ja mam taką... No, kobiecą sprawę, rozumiecie - przejechała wzrokiem wszystkich, którzy na nią patrzyli i zmieszała ich co do jednego. No, oprócz Ronina. Ten w ogóle na nią nie patrzył.

- A ja muszę kupić bardzo ważną... Rzecz... O której istnieniu tylko ja wiem - Lloyd uśmiechnął się najszczerzej jak potrafił.

Jay podszedł do niego i mrużąc powieki spojrzał mu głęboko w oczy. Skrzyżował ręce na piersi z podejrzliwym wyrazem twarzy.

- Jakoś nie kupuję tego - mruknął. - Ani tego ani tego - tu zwrócił się do Lucy.

- Jak to nie kupujesz - Cole zrobił głupkowatą minę próbując podkreślić swój żart.

- Mogę ci kupić podpaski - kontynuował Jay, ignorując przyjaciela. - Wiem, że nie widać po mnie, ale trochę się na tym znam.

Ronin ziewnął głośno i przeciągnął się z premedytacją.

- Mogę iść zacząć robić śniadanie, Mistrzu? - spytał.

- Emm... Możesz - odparł niepewnie Wu, próbując odsunąć Jaya od rodzeństwa. - O co wam chodzi, wyjaśnijcie to szczerze.

- Mi o nic nie chodzi!

- To nie było o tobie, Jay. Zamknij się albo zacznę coś podejrzewać - rzekł Wu, patrząc na niego karcąco. Niebieski ninja odsunął się kilka kroków do tyłu, pokazując otwarte dłonie w pokojowym geście. 

- Ty mów pierwsza - mruknął Lloyd, szturchając siostrę w ramię. Westchnęła ciężko przewracając oczami.

- Wiemy jak pokonać Mrok - zaczęła. - Ojciec powiedział nam we śnie, że potrzebujemy wszystkich żywiołów w jednym miejscu.

- A w Terraville jest zaginiony potomek Morro - kontynuował Lloyd. - Dziedzic lub dziedziczka żywiołu wiatru.

- Musimy tam polecieć i go odnaleźć, by zdążyć go choć trochę przetrenować!

- Polecimy z Jayem jutro i go sprowadzimy - Lloyd spojrzał na Jaya i kiwnął do niego głową na zgodę. Ninja przybrał dziwnie koślawy wyraz twarzy, zaczął masować nerwowo kark.

- No okej... - burknął po chwili wahania. 

- Co ty na to, wujku? - Lucy spojrzała na niego błagalnie.

Wu prychnął rozbawiony.

- Jak mógłbym kłócić się z własnym bratem?

Brunetka uśmiechnęła się szeroko. Przytuliła go nagle, wyciskając z niego ciche sapnięcie. Po chwili do tulasa dołączył się również Lloyd.

- Co wy tacy czuli ostatnio się zrobiliście? - zaśmiał się Sensei, nie mogąc uwolnić ramion.

- Trochę brakuje nam miłości w życiu - zaśmiała się Lucy.

 - Mamy mało czasu, by to nadrobić - dodał Lloyd.

Wu spochmurniał na te słowa. Poczuł dziwny ucisk w sercu. Uwolnił ręce i przytulił ich ciasno. Stali tak przez kilka chwil, zapominając, że ninja wciąż stali na korytarzu i się na nich patrzyli.

- Tęsknię za Sky - mruknął Kai do Zane'a stojącego nieopodal. - Przytuliłbym ją teraz.

- Heh, tak, ja też dawno nie widziałem się z Pixar - odparł nindroid, pesząc się. - O zobacz, Ronin już dawno zszedł na dół, a ja chyba też mam dziś służbę śniadaniową. Chyba muszę schodzić - stwierdził, kierując się na schody.

- Jacyś dziwni są wszyscy ostatnio - powiedział na głos Kai, już sam nie wiedząc do kogo.

- Co nie? - odparł Cole. - Wciąż mam wrażenie, że coś mnie omija.

- Ciebie to w sumie łatwo ominąć - rzucił Jay jakimś dziwnym, nieswoim tonem. 

Cole i Kai wymienili zdziwione spojrzenia. Coś naprawdę było ostatnio nie tak...

___________________________________________________________________

Błagam, krzyczcie jak popełnie jakiś błąd fabularny, nie jestem pewna co do wielu szczegółów i ciągle zbieram się to tego, by przeczytać całą moją książeczynę od początku.

Rozdziały będą... Mniej więcej tej długości? Czy to dobrze? Strasznie przyzwyczaiłam się do formy 2k słów.

Mam nadzieję, że dotrwamy wszyscy wspólnie do końca tego dzieła moich lat młodzieńczych. Wiecie ile miałam lat gdy zaczynałam to pisać? 14! Wiecie ile teraz mam lat? 20! Pogubiłam wszystkie zeszyty z notatkami o tej fabule. Ale mam dziwne pragnienie ukończenia tego, by powiedzieć sobie wreszcie przed lutrem "No dzitka, nareszcie zrobiłaś coś od początku do końca. Możesz być z siebie dumna"





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro