I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tłumaczenie z angielskiego opowiadania "Like Cobwebs" użytkowniczki Daegaer, opublikowanego na AO3 w 2010 roku.

Link do oryginału: https://archiveofourown.org/works/85581

Zgoda na tłumaczenie: Jest, a jakże!

Disclaimer: W celu jeszcze lepszego dopasowania treści tego opowiadania do polskiej historii oraz języka, dokonuję w nim niewielkich zmian niewpływających na fabułę. Opowiadanie w oryginale ma 18916 słów.

*

Litwa zasłonił oczy przed ostrym światłem poranka i skrzywił się cierpiętniczo. Jego głowa pulsowała tępym bólem, odbierając mu ochotę do opuszczania łoża. Prawdę mówiąc, najchętniej zawinąłby się szczelnie w futra i koce, a potem nie ruszał się z alkowy przez cały dzień.

Dobrze zatem czuł, że wino przy wczorajszej wieczerzy zdawało mu się jakieś przyciężkie. Po zastanowieniu uznał, że pozwoli sobie na jeszcze chwilę spoczynku, a później uspokoi żołądek jakąś lekką strawą.

- Korono - z trudem dobył zachrypniętego głosu. - Powiedz sługom, żeby za godzinę podano mi chleb i polewkę.

Odpowiedź nie nadeszła. Litwa jęknął z żalem i zmusił się do uchylenia powiek. Dotarło do niego, że Polska zapewne tak samo jak on odchorowywał wczorajszą zabawę.

Zatrzymał spojrzenie na baldachimie łoża - a przynajmniej próbował, zanim przeszedł go niespokojny dreszcz. Nad głową miał sufit, i z pewnością nie był to sufit ich komnaty sypialnej. Tylko zupełnie płaska, biała powierzchnia, ani śladu drewna i znajomych stropowych belek.

Usiadł powolił, chociaż pokój kołysał mu się w oczach. Łoże nie miało narożnych słupków i było znacznie mniejsze, niż to obyczaj nakazywał. Z pewnością przeznaczono je dla tylko jednej osoby i wszystko wskazywało na to, że tej nocy Litwa spał w nim sam.

- Polsko? - rozejrzał się za nim ze zdumieniem. To w ogóle nie była ich komnata - o wiele zbyt mała, ze skromnie pomalowanymi ścianami i tylko jednym, dziwnie wielkim i kanciastym oknem. Kiedy odrzucił pościel i poderwał się na nogi, zdał sobie sprawę, że nie spał pod kocami, ale pod dziwnie lekką, a jednocześnie ciepłą kołdrą.

Prawie potknął się o własne stopy, źle oceniwszy odległość łoża od posadzki. Stał na dywanie i rozglądał się po nieznanym sobie pokoju z wyjątkowo dziwnym umeblowaniem. Wszystko było tu obce, a jednak -

- a jednak to był jego dom. Każdy naród odczuwał własny kraj i dom, kiedy się w nim znajdował. Tego uczucia nie dało się z niczym pomylić.

Wstrząśnięty, przebył te śmieszne kilka kroków dzielących go od okna. Szyba okazała się jedną wielką taflą szkła, stworzoną bez użycia jakiegokolwiek widocznego spoiwa. Światło przeciekało przez nią bardzo jasne i czyste, aż musiał zmrużyć powieki, ale nie było wątpliwości. Znajdował się na swoich ziemiach - tylko zupełnie odmiennych od tych, które widział za oknem dzień wcześniej. Litwa był tutaj sam, nie mógł wyczuć nawet najmniejszego śladu Polski, a do bólu głowy dołączył nieznośny świąd skóry.

W panice zbyt szybko odwrócił się od okna i od nagłego ruchu chwyciły go mdłości. Nocnego naczynia nie było nigdzie w zasięgu wzroku - chwycił ze stolika pierwsze lepsze pudełko i wysypał jego zawartość na ziemię, po czym gwałtownie do niego zwymiotował.

Po wszystkim poczuł się odrobinę lepiej, choć głowa nie przestała go boleć i czuł się więcej niż zakłopotany. Pudełko było bardzo umiejętnie wykonane z jakiegoś sztywnego gatunku papieru, a teraz nie dało się go już odratować. Ostrożnie postawił je na podłodze i zbliżył się do drzwi.

- Polsko! - zawołał na ciasnym korytarzu, ale nadal nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Cóż, potrzebował kogoś, kto wyczyściłby pokój i przygotował mu coś do jedzenia. - Czy jest kto w domu? Ukraino? Biała Rusi?

Otworzył następne drzwi, za którymi znalazł pomieszczenie z białą, emaliowaną wanna, umywalnią i jeszcze jakimś obiektem z pięknej ceramiki, którego przeznaczenia nie potrafił sobie wyobrazić. Zajrzał w ów tajemniczy obiekt i dojrzał wodę, zbierającą się na jego dnie. Zdecydował się nie eksperymentować z nieznanym i ostrożnie zamknął podwójne wieko. Wanna z kolei była bardzo duża i ciężko mu było wyobrazić sobie ilość wody, która zdołałaby ją napełnić. Nikt w kuchniach nie miałby czasu, żeby przez cały dzień nie robić nic poza nagrzewaniem wody w kotłach tylko na jedną kąpiel. Cóż - najprawdopodobniej był to pomysł Polski.

Ostatnie drzwi ukazały mu mniejszy pokój z prostym stolikiem i jednym krzesłem. Był w dość monotonnych kolorach, a jedynym kolorowym akcentem był jaskrawy obraz, wiszący na jednej ze ścian, a przedstawiający jego samego oraz Polskę. Przyglądając mu się, Litwa zdał sobie sprawę, że nigdy nie widział tak znakomitego malarstwa. Wcale nie dało się dostrzec pociągnięć pędzla, a dbałość artysty o szczegóły i doskonałe podobieństwo były wręcz zastanawiające. Poczuł się tylko trochę zdziwiony sposobem, w jaki zostali wraz z Polską przedstawieni. Dlaczego okazali malarzowi brak szacunku, uśmiechając się szeroko? I w co właściwie byli ubrani? To nie był strój, w jakim Litwa pozwoliłby się kiedykolwiek namalować - krótkie, przypominające bieliznę spodnie i biednie wyglądające koszule, których rękawy nie sięgały nawet łokcia. Nie mieli na sobie nawet butów, jak jakieś małe, wiejskie dzieci. Plaża w tle nie przypominała ani wybrzeży Bałtyku, ani Czarnego Morza.

Odwrócił się i jego wzrok przykuły półki zastawione księgami. Na ten widok musiał aż usiąść ciężko na krześle. Od kiedy to opływali z Polską w takie bogactwa? Na tych półkach było więcej ksiąg, niż widział w gabinetach największych uczonych na włoskich uniwersytetach. To prawda, księgi stały się dużo tańsze, od kiedy nie trzeba było ich przepisywać ręcznie, ale mieć tak wiele na własność...

Wyjął kilka z półki uważnie i przyjrzał się okładkom z grubego papieru, kolorowym rycinom i wyraźnej, czarnej czcionce. Dziwne, pomyślał, zajrzawszy do środka. Napisano je po litewsku. Wszystkie.

Otwierał jedną księgę po drugiej, znajdując tam opowieści o codziennym życiu i podróżach różnych ludzi, wszystkie brzmiące dlań dość nonsensowne. Słowa smakowały inaczej, kiedy powoli odczytywał je z kart, nieprzyzwyczajony do widoku języka swoich ludzi w druku. Czuł się potężny i dumny, widząc taką ilość słów wydrukowanych po litewsku, ale też nieco zawstydzony, tak jakby czyniło to słowa zbyt wyraźnymi, zbyt rzeczywistymi. Z zakłopotaniem odkrył, że czytanie we własnym języku przychodziło mu trudniej niż po polsku - wielu słów nie mógł zrozumieć, choć brzmiały znajomo.

Może gdyby Korona kiedykolwiek okazał zainteresowanie mową Litwinów..., pomyślał, ale zaraz zdusił w sobie irytację. Nie chciał się teraz złościć na Polskę, chciał go znaleźć i upewnić się, że wszystko z nim w porządku. Zresztą Polska na pewno przewróciłby oczyma na myśl o tylu książkach po litewsku i wręczyłby mu Pismo Święte - po polsku albo po łacinie.

Odłożył książki i wrócił z powrotem do swojej-nieswojej komnaty. Nie mógł przeszukiwać tego niezwykłego domostwa nago. Najpierw się odzieje, a potem rozejrzy za przyjaciółmi i służbą. Małe śledztwo nagrodziło go odkryciem w postaci stosów ubrań w wysokiej szafce, z których żadne nie wyglądało na jego własność. Jakimś sposobem wydawały mu się szalenie drogie i ekstrawaganckie, a przecież jednocześnie przypominały ubrania najbiedniejszych wieśniaków. Nie było nogawic ani pludrów, żadnych porządnych koszul (nawet tych okropnych, hiszpańskich) i ani jednego kaftana.

Naciągnął w końcu na siebie ciemnozielone spodnie i po kilku próbach poradził sobie z wymyślnym zapięciem. Miało ono małe ząbki, które łączyły się ze sobą za pociągnięciem metalowej zawieszki. Był to niezwykle sprytny wynalazek i Litwa przez jakiś czas usiłował zrozumieć sposób jego działania, co nie udało mu się pomimo wielokrotnego rozpięcia i zapięcia mechanizmu. Potem założył koszulę jakiegoś nieznanego, chyba zachodniego kroju. Materiał był znakomitego gatunku, a szwy praktycznie niewidoczne. Nie znalazł pończoch, więc na bose stopy założył parę brzydkich trzewików i ciasno zawiązał sznurówki.

Wszystko pasowało na niego idealnie, przez co czuł się w tym miejscu jeszcze bardziej nieswojo. Grzebień i szczotka na małym stoliku obok łóżka miały na sobie pojedyncze brązowe włosy, z całą pewnością należące do niego. Przeczesał fryzurę i zaczął szukać wstążki. Żadnej w komnacie nie było, więc ostatecznie zostawił włosy rozpuszczone i coraz bardziej niespokojny zbiegł po schodach. Zajrzał do każdego pokoju, obejrzał ich tajemnicze umeblowanie, zbyt duże okna i rzeczy, których w ogóle nie potrafił nazwać. Zatrzymał się w końcu w jednym z pokojów. Na stole leżał bochenek chleba, owinięty jakąś przejrzystą tkaniną, która zatrzeszczała przy najlżejszym dotknięciu. Czując nagły głód, Litwa odszukał nóż, odrzucając kilka o stępionych, zaokrąglonych ostrzach, i odkroił sobie kawałek pieczywa. Przeżuwając, otwierał po kolei szafki i szuflady. Talerze i filiżanki z cienkiej, pięknej porcelany, szklane słoiki owinięte papierem z namalowanymi owocami, dobrze zamknięte metalowe pojemniki. Czy taka mała kuchnia zdołałaby wykarmić całe domostwo? Wolał się nad tym nawet nie zastanawiać.

- Konfitura truskawkowa - przeczytał na głos. Potem z frustracją spojrzał w górę, opuszczając słoik.

- Jaki głupiec ważyłby się zmarnować papier na podobną bzdurę? - zapytał pustego pokoju. Raz jeszcze przyjrzał się konfiturze, zastanawiając się, co drukarz miał na myśli, albo dlaczego uznał za konieczne dodać listę składników. Mimo wątpliwości rozsmarował konfiturę na kolejnym kawałku chleba i otworzył dużą, białą szafę, aby odkryć, że w środku była zimna i jasna, wypełniona kolejnymi pojemnikami. Potrząsnął w niedowierzaniu głową widząc pudełko opisane jako "mleko", ale poczuł się lepiej na widok całkiem swojsko wyglądającego sera. Niektóre z butelek na półce nazywały się "piwo", więc wyjął jedną z nich. Musiał włożyć trochę wysiłku w podważenie płaskiej blaszki za pomocą noża, ale wreszcie usiadł przy stole przy przynajmniej częściowo zadowalającym śniadaniu, nawet jeśli piwo było nieco mocniejsze, niż zwykł zazwyczaj pijać o poranku.

Później wyszedł na zewnątrz i urządził sobie spacer po swoich włościach, które okazały się znacznie mniejsze, niż powinny być. Zniknął bez wieści dobrze utrzymany park, który pamiętał jeszcze z wczorajszego dnia, nie było całego obejścia, sadu, ogrodu warzywnego. Jedynymi owocami, które znalazł, były jakieś duże, niejadalnie wyglądające czerwone jagody na pnączu wspinającym się na ścianę domu. Był zupełnie sam, czuł to wyraźnie, w domu, który był jego domem, ale o wiele zbyt małym i wcale nie takim, jakim powinien być.

Zostały mu do rozwiązania dwa palące problemy - wyglądało na to, że będzie musiał uprzątnąć swoją sypialnię samodzielnie, a do tego koniecznie musiał iść za potrzebą. Niechętnie wszedł znów na górę i ostrożnie zabrał stamtąd cuchnące już pudełko. Nie widział nocnika w żadnym z pokojów, ani wychodka na zewnątrz, co rozwiązałoby oba problemy za jednym zamachem. Ostatecznie zostawił pudełko w odległej części ogrodu i ulżył sobie przy pobliskim drzewie.

Trzeba mi jechać do Wilna, powiedział sobie, ale na samą myśl poczuł dziwny dreszcz. Jego serce biło o wiele za szybko, przez co krew szumiała mu w głowie. Przycisnął dłoń do piersi i spróbował głębiej odetchnąć. Wilno na pewno też jest inne, pomyślał, czując pod palcami przyspieszony puls, i czuł, że w tej chwili po prostu nie potrafi znieść więcej nowości.

Muszę odnaleźć Polskę, pomyślał, i odrobinę mu ulżyło. Jeśli nie jest ze mną, to znaczy, że musi być z prymasem.

Poczułby się o wiele lepiej, gdyby nie był sam.

Rozejrzał się po okolicy jeszcze raz, w bezskutecznej nadziei, że podwórze i stajnie pojawią się z powrotem i będzie mógł dosiąść konia, ale potem z rezygnacją spojrzał na słońce i ruszył piechotą we właściwym kierunku.

*

Natychmiast poznał, kiedy wkroczył na ziemie należące do Polski. To haniebne, pomyślał, a jego oczy zwilgotniały, kiedy poczuł z powrotem jego obecność i zdał sobie sprawę, jak bardzo samotny czuł się tego poranka. Przyklęknął, żeby musnąć dłonią polską ziemię.

- Och, Korono, cóż się z nami dzieje? - zapytał, a potem zawołał: - Polsko!

W oddali dostrzegł domek z ogródkiem. Drzwi się otworzyły, znajoma głowa wyjrzała na zewnątrz, jakby na głos czyjegoś wołania, a potem zniknęła z powrotem. Litwa poczuł, jak znów napływają do niego siły i pobiegł w stronę domku. Odepchnął od siebie dziwne uczucie związane z koniecznością pukania do drzwi Polski i załomotał w drzwi.

- Momencik! Spokojnie, już idę! - usłyszał, i wtedy sam Polska otworzył mu drzwi.

- Łał, Licia - powiedział. - Czy to ty wołałeś mnie przed chwilą? Próbowałem zadzwonić, ale nie odbierasz.

Pomachał Litwie przed oczyma jakimś małym obiektem, jakby próbował dać mu coś do zrozumienia.

- Uhm, dzień dobry - powiedział, kiedy Litwa nie mógł już wytrzymać i chwycił go w objęcia.

- Korono, przebóg, już żem myślał, że rozum postradam, od samego poranka dziwy jakoweś szatańskie mnie otaczają i dom mój odmieniony jest i pusty, aż echo odbija się po ścianach, i nie ma w nim ciebie, a jeśli to dlatego, żem cię jakkolwiek zranił, ignosce mihi i niechaj wreszcie się przebudzę z tego przeokrutnego snu...

- Um - powiedział Polska, ostrożnie poklepując go po plecach. - Licia? Chyba większości nie załapałem.

Odsunął go na odległość ramion, żeby móc spojrzeć mu w twarz.

- Czy ty piłeś?

- Tylko łyk piwa - przyznał Litwa. - Dopiero co dniało.

Polska miał na sobie ten sam rodzaj odzieży, jaką znalazł w swojej komnacie, i brzmiał dosyć dziwnie.

- Dlaczego wyrażasz się tak osobliwie?

Polska uniósł brew.

- To nie ja tutaj brzmię jak Zbyszko z Bogdańca. Poza tym, Liciu, wiem, że nie jesteś zapalonym naśladowcą mody, ale ubierałeś się po ciemku czy jak?

- Nie, było już po świtaniu - powiedział Litwa. - Dlaczego trzymasz mnie na progu, zamiast zaprosić na pokoje?

- Nie trzymam - powiedział Polska. Przyjrzał mu się uważniej i drgnął. - Jesteś totalnie rozłożony. Wchodź, czym chata bogata. - Wziął Litwina za rękę i wciągnął go do środka. - Co się dzieje?

Litwa rozejrzał się po korytarzu. Dom Polski był tak samo inny jak jego; korytarz był zbyt wąski, odchodziło od niego zbyt mało drzwi i był pomalowany na śmieszne kolory. To z całą pewnością był dom Polski, ale nie dom Litwy - powinien przecież należeć do nich obu, ale tak nie było.

- Korono - powiedział. - Straszna rzecz się stała, aż gardło ściska mi się z przerażenia. Obudziłem się niezdrów - czy znów nasi wrogowie podchodzą pod granie? Dlaczego, na Boga, nasze domy są osobno? Gdzie się podziała cała czeladź w naszym obejściu? Jeśli ktoś próbuje nas rozdzielić, dlaczego nie jesteś ze swoją chorągwią?

Rozejrzał się po nieznanym sobie korytarzu, czując narastającą panikę.

- Całe to zło z winy Walezjusza - powiedział. - Skoro opuścił swój kraj w chwili zagrożenia, obowiązkiem naszym wobec ojczyzny pozbawić go tronu, który odrzucił, i natychmiast powołać interrexa. Jakże mogliśmy upaść tak szybko? Dlaczego nie mogę wyczuć Rzeczypospolitej Obojga Narodów?

- Słucham? - zapytał Polska. - Liciu, chyba powinniśmy usiąść.

Wziął przyjaciela za ramię i poprowadził go do kuchni, gdzie łagodnie popchnął go na krzesło. - Jadłeś coś dzisiaj?

- Trochę chleba z serem, piwo i konfiturę owocową - powiedział Litwa. - Niezbyt wiele. Co to za obyczaj, żeby przesiadywać w kuchni? Nie możemy zasiąść na pokojach?

- Jeśli masz ochotę - powiedział Polska. - Zamierzałem zrobić ci coś do jedzenia i może jakąś kawę albo herbatę.

- Zamierzałeś przygotować dla mnie strawę - powiedział pusto Litwa. Polska nigdy nie zrobiłby czegoś takiego, zawsze czekał, aż posiłek zostanie mu podany pod nos. - Czy nie ma tutaj innych?

- Innych?

- Ukrainy, Białej Rusi, Inflant, Kurlandii, Prus Książęcych - zaczął wyliczać Litwa, czując z dreszczem na plecach, że zna już odpowiedź na swoje pytanie. Polska patrzył na niego bardzo, bardzo dziwnie.

- Nie, Licia - powiedział. - Nie ma ich tutaj. Mają swoje własne domy.

- Zawiązali konfederację i zbuntowali się? - zapytał Litwa z mieszaniną gniewu i zgrozy. - Co, nawet Kurlandia?

- Nie - cóż, tak, niektórzy z nich, ale nie Łotwa..

- No dobrze, więc kto robi pranie? - zapytał zszokowany Litwin. Wizja Polski piorącego swoje własne pończochy była zbyt absurdalna, aby brać ją pod uwagę. - Kto czyści twoje stajnie? Trzymasz chyba kogoś zamiast nich?

- Licia, wygadujesz tak jakby totalne bzdury. Nie, poczekaj - Korona popchnął go z powrotem na krzesło. - Litwa, przestań, widzę, że dzieje się coś złego, o co ci chodzi?

- Kiedy ja żądam od ciebie eksplanacyj - poprosił Litwa. - Opowiedziałem ci właśnie jak tylko potrafiłem, że od dzisiejszej pobudki świat doprowadza mnie do obłędu.

I jeszcze Polska był dla niego okropnie szorstki. Nie wymienili nawet najbardziej oficjalnego pocałunku.

- Błagam, wyjaśnij mi to wszystko..

- W porządku - zgodził się Polska z szerokim uśmiechem. - Zacznijmy od tego: obudziłeś się i wydaje ci się, że nadal jesteśmy w Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Powiedz mi, znowu próbowałeś pić to coś, co Estonia pędzi w garażu?

- Gdzież podziała się Rzeczpospolita? - szepnął Litwa. - Dlaczego "wydaje mi się", że wciąż w niej jesteśmy?

Polska patrzył mu uważnie w oczy, a jego uśmiech powoli bladł.

- Który mamy rok, Licia?

- Zostały dwa dni do świętego Jana - powiedział Litwa.

- ...dobrze, ale którego roku?

- Roku pańskiego 1575, oczywiście.

Polska roześmiał się nerwowo, a potem przygryzł wargę.

- Nie. Jest rok 2009.

*

Ciąg dalszy prawdopodobnie nastąpi :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro