VI
Litwa już ich nie słyszał, przepychając się do drzwi i uśmiechając się przepraszająco do nieszczęsnej służącej, która tylko przewróciła oczami. W wyjściu z gospody zatrzymał się, ale nigdzie nie mógł dojrzeć Białorusi. Ulica pełna była ludzi spieszących za swoimi sprawami, mimo że było już długo po zachodzie słońca. Przyjrzał się na chwilę światłom w drzwiach i oknach — jasne świece pozbawione płomieni, które Polska nazywał oświetleniem elektrycznym, były wspaniałe i czyste, ale zastanawiał się, czy ludzie w tych czasach w ogóle znajdowali czas na sen. Białoruś rzeczywiście zniknęła; cóż, przeprosi ją zatem na jutrzejszym spotkaniu.
— Dalej, dalej, jesteśmy spóźnieni — odezwał się obok niego głos zarazem znajomy i obcy.
— P-przepraszam — wydyszał drugi głos.
Litwa odwrócił się i ledwo rozpoznał dwie osoby, które właśnie wpadły do gospody.
— Inflan—? — zaczął, lecz przerwał. Inflanty wyglądał... starzej. Ba, wyglądał niemal tak samo dojrzale jak Polska!
— Litwa! — ucieszył się za to od razu. — Dobry wieczór... och. — urwał, kiedy Litwa uścisnął go mocno, w uldze, że jednak ktoś z ich dawnego obejścia nie patrzy na niego z nienawiścią. — Dobrze cię widzieć. Przepraszamy za opóźnienie.
— Nie ma za co — zapewnił Litwa, a przed jego zamkniętymi oczami stanął obraz Inflant z przeszłości - chłopca dopiero wkraczającego w wiek męski. Jeżeli to był teraz Inflanty, pomyślał, zatem ten młodzieniec obok, nieśmiało wychylający się zza jego pleców...
— Kurlandia — przywitał go ciepło. — Aleś wyrósł!
— Urosłem? — zdumiał się Kurlandia, a potem jęknął, gdy Litwa chwycił go mocno w objęcia. Poza wzrostem nie zmienił się aż tak bardzo, szczególnie, kiedy wtulił się w pierś Litwina jak małe dziecko.
— Może przydarzyło wam się widzieć po drodze Ruś Białą?
— Nie — mruknął Kurlandia w jego ramię.
— Moim zdaniem najwyższy już czas, żebyś dał sobie z nią spokój — zasugerował Inflanty, a po chwili dodał — Cóż, ale to nie moja sprawa. Nie widzieliśmy jej.
Litwa westchnął, godząc się powoli z myślą, że jego przyszłe "ja" stoczyło się do zauroczenia w służącej. Nie... byłej służącej, poprawił się szybko. Ludzie sami zajmowali się teraz swoim domostwem, zamiast wykorzystywać do tego swoich poddanych. Spróbował wydostać się z uścisku Kurlandii (jakimż to ziemskim cudem on aż tak urósł??? był już tak duży, jak on i Polska za czasów Grunwaldu).
— Tęsknię za czasami, kiedy mieszkałeś w moim dworze — powiedział. — Czyż nie stałoby się szczęśliwą losu odmianą, gdyby nas wszystkich znów połączyło wspólne ognisko domowe?
Inflanty uśmiechnął się uprzejmie, ale ledwo zauważalnie zmarszczył brwi.
— Dobrze wiesz, że zawsze możesz nas odwiedzać kiedy zechcesz, i mam nadzieję, że z wzajemnością. My wiemy, że żartujesz, Leedumaa, ale mam nadzieję, że nie powiedziałeś tego samego Valgavene? Białorusi — dodał, kiedy Litwa zareagował niezrozumieniem na dźwięk jego języka. Cóż, jak na Inflanty to i tak była wyjątkowo subtelna sugestia. Kurlandia natomiast objął go z powrotem, ściskając go z całej swojej siły.
— Mógłbym? — zapytał, podekscytowany. — Naprawdę? I poprowadzisz moją gospodarkę?
Estonia uśmiechnął się z politowaniem.
— Latimaa, nie wygłupiaj się. Litwa robi się czasem nostalgiczny, nie musisz go za to dusić. Wszystko w porządku? Wyglądasz trochę... nieswojo. — poprawił na nosie okulary i uważnie przestudiował Litwę. — I w dodatku zaczynasz mówić staropolszczyzną.
— A to — powiedział Litwa — miałem niezwykły dzień.
Ta odpowiedź chyba Inflant nie usatysfakcjonowała, ale przynajmniej nie wypytywał dalej. Wrócili razem do środka i Litwa ponownie usiadł obok Polski, postanawiając mocno, że nie odezwie się już do nikogo nawet słowem. Pod pozorem popijania wina i jedzenia smażonych warzyw udało mu się przetrwać w milczeniu większą część wieczoru. Wszyscy najwyraźniej wiedzieli o tym, że byli z Polską pokłóceni, i nagły zwrot w ich relacjach budził powszechne zdziwienie. Wszyscy myśleli, że Litwa kochał się w Białorusi, wszyscy uważali, że mówi w dziwny sposób, musiał być uprzejmy dla swoich wrogów, świat pełen był dziwnych i niepokojących rzeczy, i po raz kolejny za ich plecami ozwała się jakaś pieśń, mimo że nie widział żadnych muzykantów. Muzyka, swoją drogą, była okropna. Poczuł ulgę, kiedy nareszcie się stamtąd wydostali, a Polska wesoło uwiesił mu się na ramieniu.
— Nie powinienem się zjawiać jutro na twej radzie handlowej. — powiedział cicho.
— Nie ma mowy! — oburzył się Polak. — Słuchaj, koniecznie musisz tam być. Podskoczę do twojego domu i wezmę twoje notatki, ty w tym czasie przygotujesz nam jakąś kolację i wrócę tutaj w mgnieniu oka. Daj klucze.
Wyciągnął rękę wyczekująco.
— Nie mam kluczy — przyznał się Litwa. — Wrót nie domknąłem. Czy to źle?
— A. No dobra, zaraz wracam. Może nikt ci tam jeszcze czołgiem nie wjechał. Żartuję!
Roześmiał się i zawrócił biegiem, zostawiając Litwina samego i zszokowanego.
Polska, z własnej woli robiący coś wymagającego wysiłku, po długim dniu i jeszcze dłuższym wieczorze przy alkoholu. Litwa potrząsnął głową — cóż za cudaczne czasy.
Wrócił do kuchni i próbował sobie przypomnieć, jak Polska zagrzewał im wcześniej jedzenie. Może by tak...
Nacisnął guzik na białym pudełku połączonym sznurkiem ze ścianą. Wydało z siebie głośny dźwięk dzwonu i Litwa się cofnął. Może Polska zadowoli się chlebem i serem...? Szczerze tęsknił za porządnym kowieńskim lipowym miodem, ulubionym też przez Polskę. Wyglądało jednak na to, że zimne mleko będzie musiało im tego wieczora wystarczyć.
— Wróciłem!
Polska wpadł do kuchni, wymachując tryumfalnie plikiem zadrukowanych kartek, które następnie położył przed Litwą. Czcionka była wąska i czarna, gdzieniegdzie między akapitami pojawiał się kolorowy obrazek koła pociętego na kawałki albo zygzakowate strzałki wędrujące w górę albo w dół. Litwa odłożył je w końcu, rozumiejąc z tego wszystkiego coraz mniej. Jeśli to były jego notatki, to po co kazał je wydrukować, zamiast po prostu użyć rękopisu? Na pewno były przeznaczone tylko dla jego oczu — napisał je we własnym języku, zamiast po polsku czy łacinie. Do tego drukarz zadał sobie wiele niepotrzebnego trudu, upewniając się, że każde słowo było zapisane za każdym razem tak samo.
— No nie martw się tak, nic im nie jest — wymamrotał Polska z kromką chleba w ustach. — Totalnie musisz kiedyś zmienić swoje hasło do kompa. Tylko mi powiedz, na jakie — uśmiechnął się pod nosem. — Aha, trzymaj.
Pęk kluczy wylądował na stercie notatek. Litwa podniósł je z ciekawością i zważył w ręku. Były w porządku, zdawały się idealnie pasować do jego dłoni. Zacisnął na nich palce, czując się nagle nieco bezpieczniej.
— Dziękuję ci — powiedział. — Nie wiem, co oznaczają słowa skreślone na tych kartach. Czym jest traktor i dlaczego mam go kupić od Białej Rusi? Dlaczegóż muszę sprzedawać dobra do Rosji? I dlaczego sprzedaję dobra tobie?
Czy nie możemy po prostu wymieniać się towarami? Czym — przerzucił kilka kartek — czym jest sektor usług i dlaczego muszę go rozwinąć?
— Wiesz, turystyka. Turyści lubią jeździć na wakacje do miejsc, które zapewniają im wszystkie wygody — stwierdził Polska, co w opinii Litwina nie wyjaśniało zupełnie nic.
— Gdzie są te wakacje?
Polska pomyślał.
— Wakacje to takie... pielgrzymki do różnych słonecznych miejsc.
— Ziemia święta jest słoneczna.
— Tak, ale w wakacjach chodzi bardziej o słońce niż o religię. Albo o śnieg! Szkoda że nie masz żadnych gór, turyści szaleją za narciarstwem.
— Narciarstwem? — zapytał żałośnie Litwa.
— Tak! Norwegia wziął i wymyślił. Przyczepiasz sobie do nóg dwie deski — chociaż dzisiaj to chyba robią z włókna węglowego — i zjeżdżasz po zaśnieżonych górach. Hmm... obiecuję, że wygląda to lepiej, niż brzmi.
Polska zauważył chyba wreszcie przerażoną minę Litwy.
— Kurczę. Wyglądasz, jakby nie podobał ci się za bardzo współczesny świat.
— Nienawidzę go. Chcę, żeby wszystko znów miało sens. Żebyśmy budzili się rano w naszym prawdziwym łóżku, odziewali się w nasze prawdziwe ubrania, i...
— Hej — Polska uspokajająco pogłaskał go po policzku. — Wszystko okej, Licia. Kiedy odzyskasz pamięć, zaraz poczujesz się lepiej.
— Nie chcę przypominać sobie tych wszystkich okropnych rzeczy, o których mi opowiadałeś. Chcę wracać do 1575.
— Taa — mruknął Polak. — Fajnie by było. Moglibyśmy wrócić i spróbować jakoś odwrócić bieg wydarzeń, ale wiesz — znasz mnie, Licia. To nie są znowu takie najgorsze czasy. W 1575 nie mieliśmy... bieżącej wody i papieru toaletowego... Zobaczysz, jutro wszystko będzie lepiej, pomogę ci z tymi notatkami przed spotkaniem. Dzisiaj świetnie ci poszło, to jutro też jakoś przeżyjesz, zresztą zawsze możesz udawać że dostałeś chrypki i będę mówił za ciebie.
— Czy możemy pójść do łóżka? — poprosił Litwa, nie chcąc wspominać wydarzeń dzisiejszego wieczora ani chwili dłużej.
— Pewnie — Polska wziął go za rękę. — Tylko mam nadzieję, że nie zamierzasz spać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro