> I <

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

annyong!

odkąd wyszło I NEED U uwielbiam BTS. znałam ich wcześniej, ale nie byłam fanką. teraz jest inaczej :) Jin jest moim ulubionym członkiem zespołu, nie wiem czemu. może dlatego, że jest najstarszy ;) lubię też JungKook'a :)

przeczytałam wiele fanficków o BTS, polskich i anglojęzycznych. wszystkie były świetne :) w kwietniu po cambacku coś mnie tknęło i wzięłam sie za własny. czy Wam się spodoba nie wiem :)

mam już 12 rozdziałów, a to dopiero początek. nie wiem jak często i regularnie będę dodawać, wszystko zależy od tego jak będę miała czas i motywację :)

życzę miłego czytania, gwiazdkowania i komentowania :) kamsamnida :)
Enjoy!

(EDIT: FF ZAKOŃCZYŁ SIĘ 5.08.2016, GDY JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ (29.09.2016) WYBIÓRCZO PRZECZYTAŁAM NIEKTÓRE ROZDZIAŁY OKAZAŁO SIĘ, ŻE A TO JEDNEGO W OGÓLE NIE MA, W INNY SIĘ COŚ POPRZESTAWIAŁO. O TYM, ŻE WYRAZY SĄ PO KILKA BEZ SPACJI NIE WSPOMNĘ. GDYBY KTOŚ CZYTAJĄC ZAUWAŻYŁ JAKIEŚ NIEPRAWIDŁOWOŚCI, PROSZĘ MI DAĆ ZNAĆ, TO POPRAWIĘ. CHCĘ ŻEBY MOJE DZIEŁO ŁADNIE SIĘ PREZENTOWAŁO. DZIEKUJĘ :) )

********************************************************************************************

Jackson POV

- Jin! Jin! – szepnąłem szturchając siedzącego obok mnie kumpla.

Byliśmy na wykładzie. No dobra- był nudny, wręcz bardzo.

Jin nigdy nie zasypiał na wykładach, jednak ostatnimi czasy zdarzało mu się to coraz częściej. Wiem, ze jest chory i ze trzeba na niego uważać, ale do tej pory póki brał leki nic się nie działo. Od jakiś dwóch tygodni, gdy zaczęły się różnego rodzaju zaliczenia i więcej, nauki przez którą zawalał nocki i żył pod wielkim stresem, zasypiał gdzie mógł. Cały czas jestem z nim, żeby nic mu się nie stało.

- Jin! – szepnąłem znowu.

Otworzył oczy i półprzytomnie spojrzał na mnie. Gdy oprzytomniał, doszło do niego co się stało i otworzył szeroko oczy.

- Znowu? – powiedział bezgłośnie.

Pokiwałem tylko głową.

Załamał się. Widziałem to. Choroba mu bardzo przeszkadza. Jin czuje się ciężarem dla tych, którzy z nim przebywają i dosłownie go pilnują.

A zapytacie skąd wiem. A więc. Poznaliśmy się z Jinem jak przyjechał do Polski. Był kompletnie zagubiony w nowym mieście, z nikim nie mógł się dogadzać, strasznie tęsknił za domem. Z tej tęsknoty i bólu spowodowanego wydarzeniami sprzed wyjazdu nabawił się choroby. Początkowo nic sobie z tego nie robił. „Zmiana strefy czasowej" – powiadał. Jednak gdy„zemdlał" i upadł na ulicy poszliśmy do lekarza. Zaciągnąłem go, bo to nie było normalne. On tez to wiedział, ale bał się prawdy. Przeszedł szereg badań, po wykluczeniu innych chorób została owa. Lekarz przepisał leki, które działały (jak do tej pory), powiedział co wolno robić a czego nie. Jin zmienił swój styl życia i walczy każdego dnia.

Wykład się skończył. Wyszliśmy z Sali. To były nasze ostatnie zajęcia. Powiedziałem Jinowi, ze idę do łazienki i żeby na mnie poczekał to go odprowadzę do domu. Widziałem, że jest jeszcze na półtomny i się chwieje. Martwiłem się o niego.

Jin POV

- Hej Jin!

Usłyszałem za sobą głos znajomego z roku – Jackson. Zatrzymałem się i odwróciłem do niego. Wybiegał z budynku naszej uczelni i mnie wołał, machając jednocześnie rękoma.

- Dobrze, że cię złapałem. Powiedziałem, że masz na mnie czekać. – powiedział zasapany.

Zatrzymał się przede mną i oparł ręce o kolana, próbując złapać oddech. Jackson jest nieco niższe ode mnie, ma pewnie jakieś 174cm wzrostu. Ma krótko ścięte, czarne włosy. Jest wysportowany, choć ostatnio z braku czasu na ćwiczenia, stracił swoją starą kondycję. Jest bardzo sympatyczny i towarzyski. Łatwo nawiązuje kontakty. Nie wstydzi się innych ludzi. Zawsze znajdzie jakiś temat do rozmowy. Sam o sobie mówi „Wild and sexy Jackson". Nie sposób go nie lubić. Szybko się zaprzyjaźniliśmy. Pierwszego dnia byłem bardzo zagubiony i przerażony. Byłem sam w obcym kraju i nie mogłem się dogadać z tutejszymi ludźmi. Po drodze na uczelnię spotkałem Jacksona, który zaoferował pomoc. Od tamtej pory jesteśmy prawie nie rozłączni. Poza tym jest Azjatą jak ja. Dzięki niemu nie czuję się tu tak wyobcowany.

- Przepraszam – powiedziałem spuszczając głowę.

Jackson się o mnie martwi. Widzę to w jego oczach odkąd wyszliśmy z gabinetu lekarza, z diagnozą, receptą na leki i broszurą informacyjną o mojej chorobie. Od tamtej pory nie odstępuje mnie na krok. Nawet zaproponował, żebyśmy razem zamieszkali, jednak to byłoby za wiele. I tak czuję, że jestem da niego ciężarem i jest mi z tym źle.

- Odprowadzę cię do domu.

Wziął mnie pod rękę i zaczął iść.

- Hej co robisz!? Co ludzie sobie pomyślą. – powiedziałem przerażony.

Nic sobie z tego nie zrobił i szedł dalej. Nie dyskutowałem dalej. Po pierwsze nie było sensu, bo jak Jackson się na coś uprze to nie ma zmiłuj. A po drugie czułem, że nie wróciły mi jeszcze siły po ataku, to w sumie dobrze było mieć oparcie.

- Mark organizuje dzisiaj domówkę.

- I zapewne idziesz? – w sumie nie musiałem pytać, Jackson nie opuszcza imprez.

Nie znam za dobrze Marka. Jest rok wyżej na tym, samym kierunku. Jest miłym facetem. W sumie jest też nieśmiały jak ja. Jednak jest rok dłużej w tym kraju i lepiej sobie ze wszystkim radzi. Jak poznali się z Jacksonem, to nie wiem.

- Pewnie, że tak. – rozpromienił się. – A ty co będziesz robił?

- Na razie idę do domu spać.

Jestem piekielnie zmęczony. Dwie noce z rzędu uczyłem się do kolokwium i jestem padnięty. Marzę tylko aby położyć się do łóżka i spać, i spać, aż się wyśpię. A skoro jest weekend chcę ten plan zrealizować za wszelką cenę. Domyślam się, że to jest po części powodem dla, którego mam częstsze ataki choroby.

- Dasz sobie radę sam? – pyta się zatroskanym głosem.

- Tak. Spokojnie. Wezmę leki i pójdę prosto do łóżka.

- Zadzwoń do mnie zanim zaśniesz, ok? Muszę wiedzieć, że jesteś bezpieczny w domu. Inaczej nie będę mógł dobrze się bawić na imprezie. – mówi poważnie.

- Dobrze mamo. – uśmiecham się do niego, żeby go uspokoić – nie działa.

Rozstajemy się pod blokiem. Jackson odchodzi dopiero po trzech zapewnieniach, ze wszystko będzie ze mną w porządku.

Ruszyłem schodami w górę do domu.

Pod pojęciem „dom" rozumiem wynajęty pokój w 3-pokojowym mieszkaniu. W pozostałych pokojach mieszka dwóch chłopaków, studiujących prawo i historię, albo filozofię i historię sztuki na białostockim uniwersytecie. Coś takiego. Nie utrzymujemy ze sobą kontaktów, ledwo się widujemy.

Zapytacie, co robi Azjata w Białymstoku, w Polsce. Otóż studiuję. Od zawsze chciałem studiować medycynę. Do tej pory nie zdążyłem spełnić tego marzenia, ponieważ zajmowałem się czym dalece innym od medycyny. Jednak jeden mały wypadek przekreślił moją dalszą karierę w tamtym zawodzie i musiałem odejść. W zasadzie zostałem wywalony. Jeśli się produkt nie sprzedaje, to wycofuje się go z produkcji. Ekonomicznie rzecz ujmując, to właśnie przytrafiło się mi, około roku temu. Ale nie zajmujmy się smutnymi sprawami. Pogoda taka piękna.

Wchodzę do mieszkania. Moich współlokatorów nie ma. Zdejmuję buty i wieszam czarną kurtkę na wieszaku w korytarzu, wrzucam torbę do pokoju. Idę do kuchni. Myję ręce nad zlewem, następnie zaglądam do lodówki. Zanim wezmę leki musze coś zjeść. Rano nie miałem porządnego śniadania. Moje jedzenie zajmuje najwyższą półkę. Hmm... nie wiele mam do jedzenia. Parówki, ser, masło, sałata. Mimo, że jestem katolikiem, nie przestrzegam piątkowego postu. Wyciągam ostatnie trzy parówki i dwa plastry sera. Umieszczam to wszystko na talerzu i wstawiam do mikrofali na 2 minuty. Szybki sposób na syte i ciepłe jedzenie. Nauczyłem się tego od moich współlokatorów. Na początku jadałem ryż z rolowanym jajkiem, albo kupione w sklepie sushi. Chciałem odtworzyć tu w Polsce kuchnie z mojego kraju. Co było nieco ciężkie, ponieważ wielu składników nie mogłem tu dostać. Najbardziej za czym tu tęsknię jest kimchi. Nie mam jak przywieźć go z domu, ani dostać w sklepie gotowego, ani nawet znaleźć wszystkich składników potrzebnych do jego przygotowania. Ach, jaka szkoda. Już zapewne się domyślacie skąd jestem. Tak, zgadza się. Z Korei Południowej, z miasta Seul.

Słyszę dzwonek mikrofalówki i wyciągam z niej swój prowizoryczny obiad. Robię sobie herbatę, czarną. To tez jest nowość. Czarna herbata, w torebkach. Nie trzeb bawić się w cały proces skomplikowanego zaparzania. To takie proste wkładam torebkę do szklanki, zalewam wrzątkiem, mieszam łyżeczką i już. Gotowe! To mi się bardzo podoba.

Zaczynam jeść. Polskie jedzenie nie jest takie złe. W porównaniu z naszym koreańskim jest mdłe. Jestem przyzwyczajony do ostrych potraw, tu wszystko jak coś to jest już słone, nie pikantne. Znalazłem niedaleko szpitala, w którym mam zajęcia, całkiem nie drogi bar samoobsługowy, w którym za każdym razem gdy tam jestem, jem jakieś nowe danie. Na razie najlepsze były kotlety schabowe z ziemniakami i surówka z czerwonej kapusty. Podobno klasyk. Bardzo dobre, mniam!

Dojadam, podchodzę do zlewu i myję naczynia. Taką mamy umowę: każdy zmywa po sobie.

Idę do pokoju. Podchodzę do biurka i z szuflady wyciągam opakowanie leków. Wysypuję na dłoń dwie białe pastylki i połykam bez popijania. Następnie rzucam się na łóżko i zasłaniam oczy ramieniem. Wzdycham z ulgą. Nareszcie łóżeczko. Oddycham głęboko kilka razy, a potem układam się wygodnie na boku i naciągam na siebie koc. W końcu trochę pośpię. Póki nie ma chłopaków będzie cichutko. Zanim przypomnę sobie twarze wszystkich za, którymi tęsknię, już śpię i śnię o domu, moim prawdziwym domu oddalonym o tysiące kilometrów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro