> XL <

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Witam wszystkich! ;)
Spotykamy się ponownie w 40 już (!) rozdziale. Nie przypuszczałam, że mój ff będzie miał tyle rozdziałów. Musiałam sprawdzić w Google, jak się zapisuje 40 cyframi rzymskimi, bo za diabła ze pamiętałam ;)
Z racji tego, że to okrągły rozdział ma aż 1700 słów. Długi prawda? ;) I nawet mi się podoba jego treść.
Zaskakujecie mnie ilością wyświetleń. Jakieś trzy rozdziały temu było 4K, a dzisiaj mamy już prawie 5K. Jest mi bardzo miło, że mój ff zdobył taką popularność ;)
Dziękuję Wam wszystkim za wyświetlenia, gwiazdki i komentarze ;*;*;*

Nie przedłużając, zapraszam na nowy rozdział.
Read, vote, comment.
Enjoy! ;)
************************************************************************************

Wiktoria POV

Zasnęłam około drugiej w nocy. W myślach nadal miałam nasz pocałunek i ciepły uścisk. Z szybko bijącym sercem obejrzałam kilka odcinków dramy pod rząd. W końcu na którymś zasnęłam.

Było po ósmej jak się obudziłam. Spałam krótko, ale byłam wyspana. Umyłam się, bo wieczorem tego nie zrobiłam i odświeżona zeszłam na dół. Mama siedziała w kuchni przy stole i piła kawę.

- Dzień dobry, mamo. - przywitałam się.

- Dzień dobry, kochanie. Co chcesz na śniadanie? Kupiłam twoje ulubione bułki.

- Zdążyłaś być dzisiaj już w sklepie? - zdziwiłam się. Usiadłam przy stole i sięgnęłam po bułkę z pestkami dyni. - Gdzie tata?

- Wyszedł już do warsztatu.

Tata ma swój zakład samochodowy. Odkąd pamiętam przesiadywał w nim całe dnie i dłubał przy samochodach. Teraz ze względu na wiek robi to już raczej hobbystycznie i naprawia samochody znajomych lub rodziny.

- A co u dziadków?

- Mają się dobrze. Powinnaś do nich później się wybrać. Kochanie, chciałabym z tobą poważnie porozmawiać. - spojrzała na mnie poważnie.

Oj, chyba straciłam apetyt.

- O czym? - zapytałam ostrożnie.

- O tobie i Jin'ie. Jesteś pewna tego co robisz? Co z przyszłością?

- Mamo, spokojnie nie panujemy małżeństwa. Jesteśmy ze sobą dosłownie kilka dni.

- Dlaczego wcześniej o nim nie mówiłaś?

- Byliśmy znajomymi, później przyjaciółmi. I chciałam żeby tak zostało, ale te kilka dni nad morzem coś zmieniło. Postanowiłam zaryzykować.

- Kochanie, a co będzie potem? Jak skończycie studia?

- Długo nad tym myślałam. Wiem, że nie mamy wspólnej przyszłości. Cieszę się tym co mam teraz.

- Nie chcę żebyś potem cierpiała. A na pewno tak będzie. I co z tym chłopakiem?

- Liczę się z tym. Na pewno nas to zrani, ale jakoś to przetrwamy, nie mamy wyjścia. Jestem szczęśliwa, że mogłam mu pomóc i ułatwić mu życie w Polsce.

- Mam wspaniała córkę. - wzięła mnie za rękę.

- To dzięki moim wspaniałym rodzicom. - odwzajemniłam uścisk jej dłoni. - Będzie dobrze, musi być. - uśmiechnęłam się. - Później odwiedzę dziadków.

- Jak u nich będziesz to przyprowadź ze sobą Alexa. Ostatnio często do nich ucieka.

Usłyszałyśmy czyjeś kroki. W drzwiach kuchni pojawił się Jin. Lekko rozczochrany i ziewający, ale już ubrany.

- Dzień do-bry. - przywitał się.

- Jin, synu. Siadaj do śniadania. - powiedziała do niego z uśmiechem. Wstała z miejsca, podeszła po niego i podprowadziła do stołu, następnie sadzając go na krześle.

Oboje mieliśmy podobne miny – zszokowane, z szeroko otwartymi oczami i ustami. Jin zapewne zrozumiał 'śniadanie' i mniej więcej wiedział o co chodzi mojej mamie. Ale żeby być dokładnie zrozumianą, postanowiła wprowadzić słowa w czyny. Chłopak grzecznie usiadł. Mama podała mu sok pomarańczowy, masło i wędlinę. Pieczywo stało już na stole.

Jin podziękował skinieniem i niepewnie zabrał się za robienie kanapki.

- Wiki, jak powinnam zapytać: jak się spało? Czy dobrze ci się stało? Coś w tym stylu. - zapytała mama.

- Ja mogę to zrobić.

- Ale ja chcę sama. - uparła się.

Zakrztusiła się kęsem kanapki. Mama robi zbyt szybkie postępy w adaptacji do sytuacji.

- Dobrze. Powiem ci na ucho, a ty powtórzysz. - mama zbliżyła się a ja szepnęłam – 'Did you sleep well' Dasz radę?

- Spróbuje. Jin. - chłopak spojrzał na mamę – Did you sleep well? - zapytała niemalże idealnie.

Jin wybałuszył oczy i wyglądał na bardzo zaskoczonego. Mało brakowało a wyplułby sok, który właśnie pił. Chwilę myślał nad odpowiedzią. Pewnie szukał odpowiedniego słowa po polsku.

- Dob.. dob-rze. - wydukał.

Nie myliłam się. Świetnie, Jin!

- Odpowiedział po polsku. - zdziwiła się mama.

- Wiki uczy mnie polskiego. - powiedział.

- Uczę go. - odpowiedziałam i przetłumaczyłam za jednym zamachem.

- Musimy wymyślić jakiś sposób, żebyś nie musiała zawsze tłumaczyć.

- Pomyślimy nad tym.

Skończyliśmy jeść w ciszy.

Jin POV

Po śniadaniu Wiki wybierała się do swoich dziadków i zaprosiła mnie, żebym poszedł z nią. Cieszyłem się, że będziemy razem, ale ta wizyta łączyła z koniecznością poznania kolejnych członków jej rodziny. Wiki oczywiście zapewniła mnie, że są bardzo mili.

- Idziemy czy jedziemy? Jak daleko mieszkają twoi dziadkowie? - zapytałem gdy byliśmy już przed domem.

- Zdecydowanie idziemy.

Ruszyliśmy do furtki, wyszliśmy na drogę i skręciliśmy w sąsiednią.

- Tu mieszkają twoi dziadkowie? - przytaknęła – Nie było powiedzieć od razu?

- Tak jest zabawniej. - uśmiechnęła się i dźgnęła mnie łokciem w bok.

Przewróciłem tylko oczami, nie mam słów na tą dziewczynę.

Weszliśmy do domu bez pukania czy dzwonienia dzwonkiem. Zdjęliśmy nasze obuwie w korytarzu. Usłyszałem jakieś dziwne odgłosy i nim się obejrzałem leżałem na podłodze, przygnieciony biała kulą futra.

- Alex! – usłyszałem głos Wiki.

Gdy otrząsnąłem się z szoku, zobaczyłem że leży na mnie duży, futrzasty, biały pies. Dyszał mi prosto w twarz, a po chwili ją polizał. Nie to żebym nie lubił psów, ale to już za wiele. Wiki ściągnęła ze mnie zwierzę i pomogła wstać.

- Wybacz, nadal jest nieokrzesany.

- Co to za pies? Pierwszy raz widzę taką ilość sierści. Jest jak mały niedźwiadek.

- To rosyjska rasa samojed. Wabi się Alex.

Pies natychmiastowo zareagował na swoje imię. Staną na tylnych łapach i oparł się przednimi o Wiki, sięgał jej niemal do pasa.

- Stęskniłeś się za pańcią? – powiedziała do niego słodko Wiki – Dawno się nie widzieliśmy, prawda?

Pies machał energicznie ogonem i miałem wrażenie się uśmiecha. Czy psy potrafią się uśmiechać? Był naprawdę śliczny. Ma tylko nietypowy sposób witania się z gośćmi.

- Jak będziemy wychodzić to zabieramy go z nami. – powiedziała Wiki.

- Dlaczego?

- Bo to mój pies. Tylko wiecznie ucieka do dziadków. – uśmiechnęła się do niego i poklepała po raz ostatni po łebku.

Weszliśmy do kuchni gdzie babcia Wiki robiła coś przy kuchence gazowej. Gdy nas zobaczyła szeroko się uśmiechnęła i zaprzestała mieszanie w garnku żeby nas uściskać. Tak ciepłego przyjęcia się nie spodziewałem. Po babci nie było widać najmniejszego śladu zdziwienia, że mnie widzi. Może ktoś ją uprzedził, że jakiś skośnooki wpadnie na herbatę?

- Moja wnusia. Jak ty wychudłaś. Zrobię wam coś do jedzenia. Przedstaw mi kolegę. – Wiki mi wszystko przetłumaczyła.

- Dzień do-bry. Na-zy-wam się Kim SeokJin. Mi-ło mi poz-nać. – powtórzyłem wykutą na blachę regułkę.

Kobieta uściskała moją dłoń i poprowadziła w stronę stołu. Jakkolwiek kocham jeść, tak drugie śniadanie zaraz po śniadaniu było lekko przesadą nawet dla mnie. Wiki powiedziała coś babci, że jedliśmy i poprosimy tylko coś zimnego do picia. Kobieta z lekko niezadowoloną miną podała nam lemoniadę z lodem. Usiadła naprzeciwko nas i zaczęła rozmawiać z Wiki. Prawie nic nie zrozumiałem. Jednak nie przejmowałem się tym. Nie patrzyły się na mnie, ani nie usłyszałem swojego imienia, więc założyłem że nie mówiły niczego o mnie. Miałem inne w tym czasie zajęcie. Alex położył się koło moich nóg i odwrócił na plecy. Gdy zacząłem go ostrożnie cmyrać stopą po brzuszku zaczął machać tylną łapką i znowu się 'uśmiechać'. Myślę, że się polubimy.

Nie wiem jak długo tak siedzieliśmy, ale w pewnym momencie rozmowę przerwało pojawienie się mężczyzny, który według mnie wyglądał jak starsza wersja taty Wiki. Nie pytając wiedziałem u dziadków z której strony – mamy czy taty – jesteśmy. Wiki wstała od stołu i podeszła do dziadka, a ten zamknął ją w potężnym uścisku. Gdy Wiki wskazała na mnie i powiedziała 'To jest Jin', także wstałem i się przywitałem. Wymieniliśmy uścisk dłoni i ponownie usiedliśmy. Babcia podała mężowi szklankę napoju, za co ten z uśmiechem ucałował ją w dłoń. Aż miło się patrzyło na taki obrazek. Chyba każdy chciałby zestarzeć się z osobą, którą się kocha, i to kocha miłością nie mniejszą niż w dniu ślubu. Spojrzałem przelotnie na Wiki. Mam wrażenie, że pomyślała o tym samym co ja, bo lekko posmutniała. Nas to nie czeka.

Wypiliśmy po jeszcze jednej szklance lemoniady i pożegnaliśmy się ze starszym państwo. Wiki przypięła Alexo'wi smycz, nie wiem po co i poszliśmy na jej podwórko. Wtedy odpięła smycz i pies pobiegł prosto do ogrodu.

- Pobawimy się z nim? – zapytała.

- Jasne.

Zabawa na świeżym powietrzu nie była złym pomysłem. Było jeszcze przed południem, więc nie prażyło za mocno. Później będziemy siedzieć w domu, bo Wiki nie lubi smażyć się na słońcu.

- To ja pójdę po jego zabawki, a ty idź do ogrodu. Zaraz dołączę.

Wbiegła po schodkach do domu i w nim zniknęła. Ja zaś udałem się we wskazane miejsce. Alex położył się obok huśtawki, w cieniu który dawały wysokie tuje. Usiadłem na niej i zacząłem się lekko odpychać nogami. Rozglądałem się dookoła. Ogród był duży. Były w nim drzewka owocowe i różnego rodzaju kwiaty. Prawdziwy raj.

Wiki wróciła po dosłownie dwóch minutach. Niosła przed sobą niewielkie pudełko. Postawiła je obok huśtawki na której siedziałem. W środku była piłka, freesbee, bumerang i inne nieznane mi zabawki dla psów. Alex chyba wyczuł co się święci, bo wstał z miejsca i merdając ogonem najpierw zaszczekał, a potem wsadził głowę w pudełko.

- To wszystko jego? Ma chyba więcej zabawek niż standardowe dziecko. – powiedziałem.

- Bo jest takim naszym małym dzieckiem. – odpowiedziała Wiki, czule głaskając psiaka.

- To od czego zaczynamy?

Zaczęliśmy od aportowania patykiem, potem bumerangiem, bo na freesbee mieliśmy za mało miejsca. Jednak takie ganianie szybko się Alex'owi znudziło i przewróciwszy karton, uwolnił z niego piłkę. Drużyny były podzielone w niesprawiedliwy sposób, ja i Wiki przeciwko temu małemu niedźwiadkowi. Zdaje mi się, że nie miał nic przeciwko. Podawaliśmy sobie z dziewczyną piłkę, a on biegał od jednego do drugiego. Było naprawdę zabawnie. Oboje (w troje?) się śmialiśmy.

W pewnym momencie drużyny zmieniły nieco skład. Zaczęliśmy z Wiki odbierać sobie piłkę, rywalizować o nią. A Alex nadal biegał między nami. W ułamku sekundy, przy kolejnej próbie zabrania mi piłki, Wiki potknęła się o zwierzaka, wpadła na mnie i razem runęliśmy na trawę. A zadowolony pies uciekł z piłką. Ja leżałem na plecach, na ziemi, a Wiki na mojej piersi. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy. Uwielbiam jej oczy, są takie zielone i gdy jest szczęśliwa widzę w nich jakby migoczące gwiazdki. Sięgnąłem jedną dłonią i odgarnąłem jej grzywkę, która w trakcie upadku opadła jej na oczy. Nie zabrałem ręki. Pogładziłem ją delikatnie po policzku, na co Wiki się zarumieniła delikatnie i uśmiechnęła nieśmiało. Wplątałem rękę w jej włosy i unosząc własną głowę, zacząłem się powoli zbliżać do jej twarzy. Dziewczyna przymknęła oczy i czekała aż nasze usta się spotkają. Gdy dzieliły nas już ostatnie milimetry i także zamknąłem oczy, chcąc w pełni rokoszować się chwilą, dostałem piłką w głowę. I czar prysł! Obok nas stał, z wywieszonym jęzorem, sapiąc i bezczelnie się 'uśmiechając' Alex. Opadłem głową na trawę.

- Stary, masz bardzo zły timeing. Nie lubię cię. – powiedziałem do psa i pokazałem mu język.

On tylko przekrzywił głowę, jakby mnie zrozumiał. Wiki wybuchnęła niepohamowanym śmiechem. Czułem jak cała od niego drży, nadal na mnie leżąc. Nie mogła dalej utrzymać takiej pozycji, więc przetoczyła się na plecy, na trawę obok mnie. Nadal się śmiała. Ten stan był zaraźliwy. Po chwili rechotałem i niemalże tarzałem po trawniku razem z nią.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro