> XVII <

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hello :)
nie mam nic ciekawego do powiedzenia tytułem wstępu ;/
jakoś powoli się wypalam i zastanawiam się nad zakończeniem ff w odpowiednim miejscu, na jakiś czas. by móc go potem kontynuować w kolejnej części. pracuję obecnie nad one shot'em o MyungSoo z INFINITE. tak, koncert mnie zainspirował i musiałam przelać to na "papier" :) dodatkowa praca licencjacka sama się nie napisze, a czasu coraz mniej ;/
dziękuję wszystkim, którzy wytrwale czytają ten ff. postaram się Was nie zawieść :)
osobne podziękowania kieruję do mojej współlokatorki, która specjalnie założyła konto na wattpad, żeby móc czytać moje prace. kumawoyo! ;P

read, vote, comment.
miłego czytanie! :*

********************************************************************************************Jackson POV

Po dwóch dniach Jin wyszedł ze szpitala. Przyjechałem po niego z Mark'iem. Zapakowaliśmy jego torbę do auta i pojechaliśmy do mieszkania. Mark miał coś do załatwienia, więc odstawił nas tylko pod blok i odjechał.

- Coś ty taki cichy? Prawie w ogóle się nie odzywasz. - powiedziałem gdy byliśmy już w mieszkaniu Jin'a.

- Zawsze taki jestem. - odpowiedział, wzruszając ramionami.

Ma rację zawsze niewiele mówił, jednak przez ostatnie dwa dni mówił monosylabami. Czasami zastanawiałem się czy w ogóle mnie słucha.

Weszliśmy do jego pokoju. Postawiłem torbę pod biurkiem i przygotowałem łóżko, żeby Jin mógł się położyć.

- Kładź się i odpoczywaj. Zrobię ci coś do jedzenia.

- Posiedzę z tobą w kuchni.

- Nie. Masz leżeć. - powiedziałem stanowczo.

Popchnąłem go do łóżka i ułożyłem do snu. Zacząłem wprowadzać w życie swoje postanowienie, że będę się nim lepiej opiekować. Widziałem że się na mnie wkurza. Pewnie uważa że traktuję go jak dziecko. Ale on się tak zachowuje, więc... żeby mu jeszcze troszeczkę krwi napsuć i mieć jakiś fun, otuliłem go kołderką. W tym momencie jego wzrok zabijał. Uśmiechnąłem się pod nosem.

Będąc już przy drzwiach, odwróciłem się i pogroziłem palcem.

Zaglądam do lodówki. Niewiele w niej ma. Co można zrobić z sera i sosu słodko - kwaśnego?

Do kuchni wchodzi Maciek.

- Cześć. - witam się.

- No hej. Jin już w domu?

- Tak. Właśnie zainstalowałem go w łóżku.

Pokiwał tylko głową. Wstawił zużyte naczynia do zlewu, następnie wyciągnął czystą szklankę z szafki i sok pomarańczowy z lodówki.

- Co robisz w naszej kuchni? - zapytał.

- Coś do jedzenia Dla Jin'a. Ale on nic nie ma.

Maciek spojrzał na wyciągnięte przeze mnie wcześniej produkty. Chwilę pomyślał, po czym podszedł do kolejnej szafki i wyjął z niej makaron.

- Może spagetthi. - powiedział, kładąc opakowanie na stole.

- Jesteś bardzo przydatny kolego. - poklepałem go po ramieniu.

- Będę jeszcze bardziej, gdy ci pomogę. - powiedział zakasając rękawy.

Miał rację, z jego pomocą zrobiłem ładnie pachnące i wyglądające danie w 40 minut. Wyszło tego nawet sporo, więc mogliśmy zjeść w trzech.

Poszedłem po Jin'a. Wolałem nawet nie przynosić mu jedzenia do łóżka, narobiłby więcej rabanu niż to warte.

- Jin papu gotowe. - powiedziałem gdy wszedłem do pokoju.

Zastałem go w pozycji siedzącej, opierającego się o ścianę. Rozmawiał z kimś przez telefon. I tyle z odpoczywania.

Jin POV

Przysięgam, że go kiedyś zabiję! Nie jestem dzieckiem!

Jackson przegina z tą opieką nade mną. Czy on właśnie otulił mnie przykryciem? Pogroził palcem? Aish! Zwariuję!

Leżałem kilka chwil patrząc się w sufit. Nie jest to mój prawdziwy dom, ale zawsze jest lepszy od szpitala. Nienawidzę ich, brrrr....

Zadzwoniła moje komórka. Usiadłem na łóżko i sięgnąłem po nią, leżała na biurku.

O nie! NamJoon dzwonił z wideorozmową. Co teraz zrobić? Nadal mam wielki plaster na czole. Nie dam rady go ukryć! Mój dangseng nie dawał za wygraną i dzwonił w nieskończoność. Musiałem odebrać.

- Jin Hyung! Annyonghaseyo! - przywitali się chórem. - Nie widzimy cię. Włącz kamerę.

- Hej, chłopaki. Mam małe kłopoty z telefonem i nie działa mi kamera. Musimy tak pogadać. - tak chciałem ich oszukać i uniknąć niepotrzebnych pytań.

- Ściemniasz Hyung. Włącz kamerę bo zaczniemy podejrzewać, że coś złego się stało. - powiedział JungKook.

Czemu akurat on. Innym mógłbym odmówić, ale temu dziecku nie potrafiłem. I tak bardzo chciałem ich zobaczyć. Westchnąłem zrezygnowany i włączyłem kamerę. Ustawiłem się profilem, żeby opatrunek mniej rzucał się w oczy.

- Teraz dobrze? - zapytałem.

- I jest nasz hyung. Popsuty telefon, dobra próba. - uśmiechnął się JiMin.

- Co słychać? - zapytał Hobi.

- Nic nowego. A u was?

- Tak samo. Hyung jakoś słabo wyglądasz. - powiedział NamJoon.

Cholera! Przed nim nic się nie ukryje.

- Zdaje ci się. - powiedziałem wymijająco. Nie pytajcie, nie umiem kłamać.

Sześć par oczu patrzyło się na mnie na tyle dokładnie, na ile pozwalała wideorozmowa. Czułem się osaczony. Wiedziałem że za chwile im wszystko powiem, bo nie będę miał tego jak ukryć. Nie chciałem ich martwić. Nagle twarz JungKook'a zajęła cały ekran.

- Hyung, co ci się stało w głowę?! Masz opatrunek! - powiedział z przerażoną miną.

- Jak to wypatrzyłeś? - dotknąłem plastra.

- Przede mną nic się nie ukryje.

- Co się stało? - zapytał zaniepokojony TaeTae.

- Nic wielkiego. Nie martwcie się.

- Hyung, od razu widać, że kłamiesz. Dlatego musimy sami się przekonać jak się masz. Może do ciebie przylecimy? - powiedział JiMin.

Zatkało mnie. Niby jak oni mieliby tu przylecieć? Przecież mają dużo pracy. Nie wiedzą nawet w jaki kraju jestem. I co miałbym z nimi począć? To jest sześciu chłopa!

- Chłopaki, nie wydaje mi się żeby to był... dobry pomysł. - odpowiedziałem powoli - Nawet nie wiecie gdzie jestem.

- W Polsce. W Europie. - odpowiedzieli chórem.

- Ale jak...

- Sprawdziliśmy kierunkowy twojej komórki, ale nie ważne.- powiedział rzeczowo NamJoon.

- Rozumiem. Bardzo bym chciał żebyście wpadli, ale może nie teraz. Odłóżcie tę podróż na później, ok? Obiecuję częściej się odzywać w zamian. - zrobiłem słodką minkę. Jeszcze nie wyszedłem z wprawy.

- Jin papu gotowe! - usłyszałem głos Jackson'a.

Stał w drzwiach, w fartuchu kucharskim, który był różowy. Wyglądał dość śmiesznie. Różowy to nie jego kolor. Ten fartuch jest mój. Nie trudno się domyślić, prawda? :)

Jego mina mówi sama za siebie: Powinieneś odpoczywać, a nie przez telefon gadać.

Szybko kończę rozmowę z moim zespołem i idę z nim do kuchni.

Jedzenie wspaniale pachnie, a smakuje jeszcze lepiej. Jem dość zachłannie. Jedzenie w szpitalach jest okropne. Czuję że przez te parę dni zdążyłem już schudnąć. Dziwię się, że Maciek je z nami. Ale w sumie facet uratował mi życie, nie mogę odmówić mu posiłku.

- Maciek - zaczynam. Chłopak patrzy na mnie zaskoczony - Dziękuję za pomoc. Słyszałem, że to ty mnie wtedy znalazłeś.

- Nie ma za co. Nie wiele zrobiłem.

- Nie ważne ile zrobiłeś, tylko co zrobiłeś. Spisałeś się na medal. - dodał Jackson.

Popatrzyliśmy po sobie i się do siebie wzajemnie uśmiechnęliśmy.

Ten Maciek to nie taki zły facet i jego angielski jest pierwszorzędny.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro