> XX <

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jin POV

- Coś ty taki cały w skowronkach? - zapytał mnie Jackson, gdy wchodziliśmy do szpitala, na kolejne zajęcia.

- Wiktoria po kilku dniach zwolnienia, wróciła dzisiaj na uczelnię. Będę mógł zobaczyć ją na kardiologii. - odpowiedziałem z bananem na twarzy.

- Ach, twoja dziewczyna.

- Wiktoria nie jest moją dziewczyną. - zaprzeczyłem stanowczo.

W tym momencie przypomniałem sobie rozmowę z Wiktorią sprzed jakiś dwóch dni. Odkąd znamy prawdę i nie musimy niczego przed sobą udawać i ja jej już nie unikam jesteśmy prawie nie rozłączni. Głównie to ja uczepiłem się jak rzep psiego ogona. Gdy była jeszcze w szpitalu, z którego wyszła trzy dni po zdarzeniu, codziennie ją odwiedzałem. Gadaliśmy o różnych głupotach, a także ja dowiadywałem się coraz więcej o niej. Na przykład że kocha niebieski kolor, uwielbia oglądać dramy, słuchać kpopu, umie jeść pałeczkami, że chciałaby spróbować prawdziwego koreańskiego kimbapu i że nie może zrozumieć że ja lubię różowy. Ja zaś nie rozumiem co w tym takiego dziwnego. Gdy nie mogłem do niej przyjść to pisaliśmy smsy lub rozmawialiśmy przez telefon. Patrząc na to z boku, faktycznie wyglądaliśmy jak para.

Jednak pewnego dnia, gdy wpadłem do niej do mieszkania - dokładnie jesteśmy na takim etapie znajomości, że odwiedzamy się wzajemnie, przy czym na razie to tylko ja byłem u niej – Wiktoria zaczęła poważna rozmowę.

- Jin musimy porozmawiać. - powiedziała.

Byliśmy u niej w pokoju. Ona nadal osłabiona w łóżku i toną poduszek za plecami.

- O czym? - zapytałem, siadając w fotelu obok łózka.

- Nasza znajomość nabiera szybkiego tempa. Nie chcę żeby doszło do jakiegoś nieporozumienia, dlatego musimy od razu wyjaśnić sobie kilka spraw.

- Dobrze. Słucham. - nie miałem pojęcia o czym ona mówi.

Dla mnie nasza znajomość była normalna. Bardzo mnie cieszyła. Ale może z jej punktu widzenia było inaczej. Zaraz się dowiem.

- Nie możemy pozwolić sobie na głębsze uczucia. - powiedziała prosto z mostu.

- Nie rozumiem. - spojrzałem na nią bezmyślnie.

- Nie chcę pewnego dnia usłyszeć, że mnie lubisz.

- Ale ja cię już lubię.

- W romantycznym sensie tego pojęcia. Że lubisz mnie jako dziewczynę.

- Wiki, bez obrazy, ale ja nie wiem, co próbujesz mi powiedzieć.

- Próbuję powiedzieć, ze możemy być przyjaciółmi, ale nic poza tym. Nie możemy być dla siebie chłopakiem i dziewczyną. Rozumiesz?

- Z każdą chwilą coraz mniej. Już jesteśmy przyjaciółmi. I jesteś dziewczyną. Dlaczego miałbym tak na ciebie nie patrzeć?

- Taki inteligentny, a taki głupi. - mruknęła – Chodzi o to że nigdy nie mogę zostać twoją dziewczyną.

- Dlaczego? Jesteś wspaniała dziewczyną. Każdy facet by się w tobie zakochał.

- A jak to sobie wyobrażasz po skończeniu studiów? Wrócisz do kraju, a ja nie będę mogła pojechać z tobą. Nie pozwólmy się sobie nawzajem zranić. Lubię cię Jin, ale na pewno nie w taki sposób. Jesteś dla mnie byłą gwiazdą i chłopakiem z marzeń. Ja dla ciebie jestem kimś kto traktuje cię normalnie i dlatego mnie lubisz, bo możesz czuć się przy mnie swobodnie. To nie są uczucia na których moglibyśmy budować związek. Bądźmy przyjaciółmi, może nawet trochę więcej niż przyjaciele, ale mniej niż kochanie. Dobrze? Rozumiesz?

Nie zrozumiałem, ale musiałem się do tego zastosować w innym wypadku mógłbym stracić z nią kontakt, a tego nie chciałem. W ten oto sposób zostaliśmy 'trochę-więcej-niż-przyjaciele-mniej-niż-kochanie'. Żeby podtrzymać taką naszą relację, Wiktoria przychodzi dzisiaj do mnie na kolację. Tak, bądźmy przyjaciółmi.

Wchodzimy na kardiologię. Od razu zauważam Wiki w przeszklonej salce, w której kiedyś to odkryłem że ona tu studiuje. Siedzi na tym samym co wtedy miejscu i marszczy brwi, pochylając się nad kartką papieru. Wejscióweczka? Wiki, hwaighting! Uda ci się!

Przechodzę przez nią niezauważony do swojej 'sali'.

Wiktoria POV

Jestem cała podekscytowana. Idę dzisiaj do Jin'a na kolację. Po całej mojej gadce 'bądźmy tylko przyjaciółmi' idę do niego na kolację. Tak trzymać! (wyczuwacie sarkazm). Naprawdę musimy trzymać dystans, bo inaczej będą problemy.

Została mi godzina do wielkiego wyjścia. Jak się okazało mieszkamy z Jin'em na tej samej ulicy. Jak to się stało, że do tej pory na siebie nie wpadliśmy? Stoję przed otwartą szafą i nie wiem w co się ubrać. Nie ma co się stroić, to nie randka. Ale normalnie w t-shirt'cie i trampkach też nie wypada iść. Co mam zrobić?

- Nie możesz się zdecydować w co się ubrać? - na głos Kai aż podskakuję.

Stoi w drzwiach oparta o framugę, z przebiegłym uśmieszkiem.

- Ale mnie przestraszyłaś. - mówię łapiąc się za serce – I tak. Nie wiem w co się ubrać.

- Postaw na wygodę i elegancję. Mała czarna. - uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

- Dobry żart. - pokazałam jej język.

- Nie masz co się stroić. Idziesz w końcu do kumpla na kolację.

Po piętnastominutowej dyskusji zdecydowałyśmy się na szare dżinsy – rurki i niebieską koszulę. Wygoda i elegancja w moim wydaniu. Kaja pomogła mi z włosami, które ślicznie zakręciła na prostownicy. Zrobiłam sobie lekki makijaż, tylko puder i tusz. I byłam gotowa.

Narzuciłam na siebie granatową marynarkę, a na nogi wciągnęłam beżowe balerinki i wyszłam z domu.

Dotarcie do mieszkania Jin'a nie zajęło mi dużo czasu. Mieszkał dosłownie pięć bloków dalej. Zadzwoniłam domofonem i po chwili usłyszałam głos... nie Jin'a.

- Kto tam? - zapytał ktoś.

- Wiktoria. Ja do Jin'a.

- A to ty. Wchodź. - odpowiedział, ktoś bardzo uradowany i rozległ się dźwięk brzęczka, drzwi stanęły otworem.

Weszłam na drugie piętro. Drzwi do mieszkania Jin'a były już otwarte i stał w nich 'ktoś'.

- Cześć. - przywitał się uśmiechnięty – Jestem Maciek, współlokator Jin'a.

- Cześć. Wiktoria.

Weszłam do mieszkania i podaliśmy sobie ręce. Jak tak na niego patrzę to zdaje się, że już gdzieś go widziałam. No tak, w szpitalu! Gdy przywieźli Jin'a na TK, był z Jackson'em i Mark'iem.

- Wchodź. Jin jest jeszcze w kuchni. Jak tylko wrócił z zajęć coś tam pichci. Cały dom jest przepełniony ostrym aromatem.

Faktycznie, zapachy aż szczypały w oczy.

- Wezmę twoją marynarkę.

- Dziękuję.

- Chodźmy do kuchni.

Stanęliśmy we drzwiach pomieszczenia. Jin był odwrócony do nas tyłem. Mieszał coś w garnku na kuchence. Kompletnie pochłonięty pracą, nie zwracał na nas uwagi.

- Jest kompletnie w innym świecie. - Maciek szepnął mi do ucha

- On po prostu uwielbia gotować. A jeść tym bardziej. - odszepnęłam.

- I can hear you. - powiedział Jin nadal odwrócony tyłem. - Mówicie tak, żebym mógł was zrozumieć. - odwrócił się.

W ręce trzymał warząchew, z której kapało coś czerwonego, a na twarzy był umazany mąką. Uśmiechnęłam się na ten widok. Idol w wydaniu off-screen.

- Mogę ci jakoś pomóc? - zapytałam.

- Nie. Jesteś gościem.

- Nie będę dotykać się jedzenia, ale jedną rzecz muszę zrobić.

Rozejrzałam się po kuchni. Sięgnęłam po leżącą na stole ścierkę i podeszłam do Jin'a. Gdy wyciągnęłam rękę w kierunku jego twarzy, cofnął się o krok.

- Co robisz? - zapytał zduszonym głosem.

- Spokojnie. Masz tylko mąkę na twarzy.

- Aaa...

Wystawił twarz w moim kierunku i zamknął oczy, uśmiech od ucha do ucha rozjaśnił jego oblicze. Wytarłam mu dokładnie twarz. Ręce mi się trochę trzęsły.

- Słodko razem wyglądacie. - powiedział po polsku.

Spojrzałam na niego i zmroziłam go wzrokiem. Uśmiechał się niewinnie. Już lubię tego chłopaka. Jest tak pozytywnie nastawiony do życia.

Jin szybko ogarnął w kuchni i ślicznie nakrył stół.

- Możemy jeść. - ogłosił. - Siadajcie.

- Ja też jem? - zdziwił się Maciek.

- Pewnie. Będzie mi miło. Lubię gotować dla dużej ilości osób. - powiedział Jin, trochę smutniejąc na ostatnich słowach.

Zapewne myślał o chłopakach z BTS. Za starych dobrych czasów miał sześć wiecznie głodnych 'dzieci' do nakarmienia.

- Ok. To zaczynajmy. - powiedziałam mało elegancko, wychodząc na głodomora. - Co my tu mamy.

- Kimbap wydawał mi się za prosty więc przygotowałem: Galbi tang, Dak Galbi, a na deser pyszne Hoddeok.

Oboje z Maćkiem otworzyliśmy ze zdziwienia szeroko oczy. To jakaś uczta królewska a nie kolacja.

- Nie wiem co te nazwy znaczą, ale wygląda smacznie. - powiedział chłopak.

Zaczęliśmy od zupy Galbi tang. Była bardzo dobra. Później muszę zapytać Jin'a jak ją przygotować. Następnie zjedliśmy Dak Galbi. To było strasznie ostre! I aromatyczne. A kurczak taki mięciutki.

- Ok to teraz deser. - powiedział Jin odstawiając talerze do zlewu.

- Ja już nie mam miejsca. - powiedział Maciek – Zjem trochę później, jeśli coś zostanie. - i wstał od stołu.

- Naprawdę nie chcesz? - zapytał Jin.

- Później.

Wychodząc puścił do Jin'a oczko.

Gdy zostaliśmy sami, zapadła ciążąca cisza. Siedzieliśmy za stołem, naprzeciwko siebie. Ja czułam się niepewnie, ponieważ nie byłam na swoim terenie, a Jin... no właśnie. Jak ostatnio u mnie był w ogóle nie czuł skrępowania. Gadaliśmy bez przerwy.

- Ok. - zaczęłam – Weźmy Hoddeok i sok do twojego pokoju. Chciałabym go zobaczyć. - uśmiechnęłam się. Jakoś trzeba rozładować sytuację.

- Dobry pomysł.

Po sekundzie byliśmy w jego małym pokoiku. Był pomalowany na biało. Na jednej ścianie stało jednoosobowe łóżko, po przeciwnej stronie meblościanka, a pod oknem małe biurko.

- Ładnie i skromnie. - powiedziałam.

Jin pokiwał tylko głową.

Podeszłam do półki z książkami. Wow, wszystkie po angielsku i w większości same podręczniki do szkoły. No i kilka komiksów.

- Chłopaki ostatnio do mnie dzwonili. - powiedziałam, sięgając po jeden z nich – Powiedzieli, że dużo o mnie opowiadałeś.

- Ukatrupię. - mruknął przez zęby.

Uśmiechnęłam się na jego reakcję. Tak słodko niewinny. Gdy ruszyłam książki, wysunęły się z pomiędzy nich jakieś kartki. Schyliłam się po nie. To były wyniki badań TK i zdjęcia RTG.

„Złamanie kości piszczelowej w dwóch miejscach z przemieszczeniem. Złamanie kości strzałkowej z wklinowaniem pod kości stępu." - przeczytałam opis.

To w ogóle możliwe?

Nie zauważyła kiedy Jin podszedł do mnie i wyjął mi kartki z rąk. Spojrzałam na niego pytająco.

- Wszystko ci opowiem. - powiedział biorąc mnie za rękę i prowadząc w stronę łóżka.

Usiedliśmy na nim, opierając się plecami o ścianę. Na kolanach rozłożyliśmy jego dokumentację medyczną.

- Zapewne coś na ten temat czytałaś. W Internecie była masa artykułów. - stwierdził sucho.

- Czytałam.

Powiedziałam mu co wiem.

- Większość się zgadza. Facet dopadł mnie jak burza. Chwycił za tył marynarki i odwrócił przodem do siebie. Wykrzykiwał same przekleństwa. Mówił, że jestem ważniejszy dla jego dziewczyny niż on. Że nazywa mnie oppą a jego nie. Że nie mogą nigdzie wyjść, bo ona chodzi na moje koncerty i fanmeetingi. Musieli się przeze mnie rozstać. Gdy skończył mówić, użył paralizatora i zepchnął mnie ze sceny. Potem straciłem przytomność i obudziłem się w szpitalu trzy dni po wypadku. - odetchnął głęboko. Widziałam łzy w jego oczach.

- Jin tak mi przykro. - nie wiedziałam co innego mogłabym powiedzieć – To nie twoja wina. Gościu rozstał się z dziewczyną i mu odbiło. Ale nie daj sobie wmówić, że to przez ciebie.

- To jeszcze nie wszystko. - wziął mnie za rękę – Nie chodziło mu o mnie.

- Jak to? Nie rozumiem.

- Mówił do mnie 'ty przeklęta nadziejo' (Hope). Pomylił mnie z J-Hope.

Zaniemówiłam. Jin ucierpiał zamiast Hope'iego? To straszne. Co na to J-Hope i reszta zespołu? Nikt nigdy o tym nie wspomniał.

- Hej, nie płacz. Już jest dobrze. - powiedział Jin i otarł mi łzy z policzka.

Nawet nie wiedziałam, że płaczę. Ale to takie smutne i niesprawiedliwe.

- Co na to chłopaki?

- Nikt nic nie wie. - powiedział z westchnieniem – Gdy się obudziłem przez dwa dni nie pamiętałem dokładnie co się stało, a potem stwierdziłem że nie ma sensu nic mówić. Hopi by się załamał, jest zbyt wrażliwy. Nie chciałem, żeby zespół powoli się rozpadł. Poświęciłem samego siebie.

- Jin. - tylko tyle mogłam powiedzieć. Zaczęłam mocniej płakać i przytuliłam chłopaka. Początkowo zastygł w bezruchu, a po chwili także mnie objął.

- Ciii... nie płacz. Najgorsze już za mną.

Czułam jak gładzi moje plecy, chcąc mnie uspokoić. Nie wiem ile płakałam. Gdy skończyłam, rozdzieliliśmy się. Jin spojrzał na mnie z uśmiechem i dotknął kciukami śladów po łzach na moich policzkach.

- Spróbuj ciastka. Są pycha. - powiedział.

Nie wytrzymała i parsknęłam śmiechem. Tylko Jin w takiej sytuacji może myśleć o jedzeniu.

Podjadając ciastka przeglądałam jego wyniki badań. Jin siedział obok mnie cicho. Czułam, że mi się przygląda. Ciekawe o czym myśli? Wzięłam do rąk najnowsze badania. Gdy spojrzałam na datę okazało się, że są z dnia kiedy miał badanie TK.

- Osłabienie mięśni i odwapnienie kości. - przeczytałam i spojrzałam pytająco na Jin'a. - Jin to poważna sprawa. Musisz iść do lekarza.

- Już byłem. Nie martw się. W następnym tygodniu zaczynam rehabilitację.

- Naprawdę? To wspaniale! Jin możesz wrócić do pełni zdrowia.

Cała szczęśliwa odwróciłam się twarz do chłopaka, tym samym zrzucając z kolan wszystkie kartki, tworząc kompletny bałagan dookoła nas.

- Nie cieszyłbym się tak. Poprzednia rehabilitacja nie przyniosła skutków. Nawet teraz jeszcze utykam. - posmutniał.

- Nawet tak nie myśl. Moja w tym głowa, żebyś zrobił szybkie postępy.

- Tak? A jak zamierzasz to zrobić? - uśmiechnął się do mnie zalotnie.

- Jeszcze nie wiem, ale coś wymyślę. - odwzajemniłam uśmiech.

Uśmiechnięta twarz Jin'a jest taka piękna. Chcę ją oglądać codziennie. Pomogę mu z ćwiczeniami. Zapytam się mojej koleżanki z fizjoterapii jak mogę to robić , będziemy mogli w domu ćwiczyć razem. On zatańczy jeszcze raz na scenie! Moja w tym głowa!

******************************************************************************************

w sumie długi rozdział  chyba nawet nie taki nudny. jak myślicie? ;)
co do diagnozy Jin'a, nawet nie wiem czy takie wklinowanie jest możliwe, musiałabym w jakiejś swojej mądrej książce sprawdzić. ale przynajmniej poważnie i groźnie brzmi ;)
od początku opowieść nie przewidywała romansu między bohaterami, więc Wiktoria postanowiła wszystko wyjaśnić sobie z Jin'em na starcie. nic nie poradzi na to, że chłopak czuje inaczej ;)

miłego czytania, bo mam dla Was smutną wiadomość jeszcze 2-3 rozdziały i będę musiała zrobić przerwę, bo się z niczym nie wyrabiam ;/ ach, ta przeklęta praca licencjacka!!! ;/

read, vote, comment!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro