> XXVII <

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dobra, poprzedni rozdział był nie za ciekawy, więc daję następny. nie chcę zrazić do swojego opowiadania czytelników ;)
Chokollit czy taki rozwój akcji Ci odpowiada? ;)

read, vote, comment!
Enjoy! :*
*****************************************************************************

Jin POV

Do hotelu dotarliśmy bez większych problemów. Nasz przewodnik, czytaj Wiki, wykupiła nam wszystkim tzw. Kartę Turysty, która dawała nam wiele przywilejów i dzięki niej zaoszczędzimy trochę pieniędzy zwiedzając. Zadbało o wszystko.

Zameldowaliśmy się i rozeszliśmy do swoich pokoi. Byłem w jednym z Wiki. Czy mógłbym prosić o coś więcej? Bez podtekstów. Wszystkie były na jednym piętrze, obok siebie. Były skromnie, ale ładnie urządzone. Nie wymagam luksusów za taką cenę. Dwa łóżka stały w odległości około 1,5 metra od siebie przedzielone nocnymi szafkami z lampkami na nich. Każde z nas miało swoją dużą szafę, z wielkim lustrem na drzwiach. Mieliśmy własną łazienkę z prysznicem. Gdybyśmy nie mieli co robić, w co wątpię, mogliśmy zawsze włączyć telewizor lub skorzystać z wi-fi. Widok z okna był niczego sobie. Wychodziło akurat na ogród należący do hotelu, w którym była altana i huśtawka. Zamierzałem w wolnej chwili, np. wieczorkiem, po zwiedzaniu posiedzieć sobie tam trochę.

- Które chcesz łóżko? - zapytałem, bo ciążyła mi cisza między nami.

Wiki rozejrzała się po pokoju i wzruszyła ramionami.

- Obojętnie.

- W takim razie biorę te bliżej łazienki. - powiedziałem.

Przytaknęła tylko głową.

Nie zdążyliśmy się rozpakować. Usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Gdy jej otworzyłem stała w nim reszta naszej załogi.

- I jak tam? - zapytał Jackson.

- W porządku. - odpowiedziałem.

- Jak tam wasze pokoje? - zapytała Wiki.

- Takie same jak wasz. - odpowiedziała Kaja.

- Ok. To co mamy jako pierwsze w planie? - zapytał Mark.

- Oczywiście pobliska plaża. - powiedziała ożywiona już Wiki.

Widać potrzebowała zająć myśli czymś innym niż nasza niezręczność.

Odświeżyliśmy się trochę, przebraliśmy się w luźniejsze stroje, spakowaliśmy plecaki i ruszyliśmy na plażę.

Przybyliśmy tam w dziesięć minut.

Piasek był rozkosznie ciepły pod stopami, a dźwięk fal koił moje nerwy. Widok był niesamowity. To nie jest mój pierwszy raz jak widzę morze, ale po raz pierwszy polskie morze.

- Stary zamknij buzie. Ślinisz się. - Jackson dźgnął mnie łokciem.

Pokazałem mu język. Bardzo dojrzale.

Zaczęliśmy spacerować wzdłuż brzegu, woda obmywała nam nogi. Nasze dwie parki papużek nierozłączek szły za rączki, przede mną, Wiki zaś kroczyła za mną. Nie mogłem tak dalej. Zatrzymałem się i zamyślona dziewczyna wpadła na mnie.

Spojrzała na mnie znad okularów przeciw słonecznych.

- Coś się stało? - zapytała.

- Nie. Nie chcę po prostu iść sam.

- A. ok.

- To nie jest twój pierwszy raz nad morzem? - zapytałem.

- Nie byłam tu dwa razy z rodzeństwem.

- Bardzo tu pięknie.

- Prawda. Ostatnim razem byliśmy w maju. Mieliśmy wtedy pecha, bo padał deszcz i straszeni wiało. - zaśmiała się.

- Jesteś blisko ze swoim rodzeństwem?

- Czy ja wiem. - zamyśliła się na chwilę - Moje siostry są dużo starsze ode mnie i mają już swoje rodziny. Jestem dla nich gówniarzem. Dopiero jak skończyłam 18 lat to zaczęły mnie trochę poważnie traktować.

- A z rodzicami?

- Rodzice są kochani. Mogę im powiedzieć wszystko. Dużo rozmawiamy. - uśmiechała się gdy mówiła, jakby samo wspomnienie rodziców podnosiło ja na duchu. - Jak zaczynała studia bardzo często rozmawialiśmy na Skype. Teraz już rzadziej.

- Fajnie.

- Tęsknisz? - zapytała.

Przez chwilę nie wiedziałem co ma na myśli.

- Bardzo. - odpowiedziałem po namyśle - Ale teraz jest lepiej. Mam was nie jestem już samotny. - uśmiechnąłem się najładniej jak umiałem.

- Pamiętaj, że możesz na nas liczyć. Nie jesteś sam.

- Wiem, dziękuję.

Chciałem ją w tym momencie uściskać, ale nie wiem czy nie dostałbym po pysku. Usłyszałem w głosie słowa Jackson'a 'Działaj!' i postanowiłem zaryzykować.

- Wiki, bardzo chcę cię w tym monecie przytulić.

Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami. Brwi podjechały jej ponad okulary, stąd wiem. Zatrzymała się w pół kroku.

- Zrób to. - powiedziała tak cicho, że nie byłem pewny czy dobrze usłyszałem.

Podszedłem do niej powoli i delikatnie oplotłem ją ramionami. W każdej chwili może uciec.

Wiktoria POV

- Wiki, bardzo chcę cię w tym monecie przytulić.

Alarm! Alarm! Uciekać!

Słowa Jin'a aż mnie zatrzymały. Co teraz zrobić? Także bardzo tego chciałam. Ale jeśli na to pozwolę, diabli wezmą moją gadkę 'bądźmy przyjaciółmi'. Może nie zrozumie tego źle. Do głowy powróciły mi słowa dziewczyn.

'...w ten sposób się tylko męczycie.'

'Musicie tylko przygotować swoje serca na to co w przyszłości nastąpi. Ale nadal macie minimum trzy lata razem.'

'Długo w obecnej sytuacji to wy przyjaciółmi nie będziecie. Czy ty nie widzisz jak Jin na ciebie patrzy?'

Raz kozie śmierć.

- Zrób to. - powiedziałam.

Patrzył na mnie z otwartą buzią. Zaskoczony? Ja też.

Zaczął się do mnie zbliżać. Dzieliły nas tylko dwa kroki, a wydawało się jakby to były kilometry. W końcu delikatnie mnie objął. Ma takie szerokie ramiona. Poczułam jego perfumy i ruchy jego klatki piersiowej na swojej. Mam nadzieję, że nie czuje mojego szalejącego serca. Zdecydowanie mam migotanie, trzepotanie i częstoskurcz naraz. Czy ja to przeżyję? Niepewnie także go objęła. Ledwo muskałam opuszkami jego plecy, ale czułam przez koszulkę jego umięśnione ciało. Oj, niedobrze. Oddychaj!

Zaczął się odsuwać. Poczułam zawód. Chcę więcej. Obudź się, kobieto!

- Dziękuje, Wiki. - powiedział uśmiechając się szeroko.

Ruszył przed siebie i widziałam tylko jego plecy. Ah, te plecy. Uspokój się! Przycisnęłam pięść do serca. Wow. Zostań w środku. Dokąd się wybierasz? Żebra cię nie wypuszczą.

Po kilku głębszych wdechach, poprawiłam okulary na nosie i ruszyłam za resztą.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro