> XXXIII <

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wiktoria POV

Obudziłam się z uciskiem w klatce piersiowej, nie mogłam dobrze nabrać powietrza. Na twarzy miałam maskę tlenową i słyszałam wkurzające pikanie aparatury szpitalne. Jasne, byłam w szpitalu.

Powoli wracało do mnie co się stało. Siedziałam na ręczniku i patrzyłam jak reszta się bawi w wodzie. Dziewczyny wyszły pierwsze i powiedziały, że idą przebrać się w suche ciuchy i poszły do pobliskiej budki. Po chwili podeszli do mnie Mark i Jackson. Zaczęli jakość gadkę o dobrej zabawie, dziękować za wycieczkę i itp. Itd. Zanim się zorientowałam, byłam na rękach Jackson'a i zmierzaliśmy w kierunku morza. Domyślałam się co chce zrobić i zaczęłam z nim walczyć. Ale jak miałam wygrać z byłym szermierzem. Ze strachu zapomniałam angielskiego w gębie. Mimo, że powtarzałam 'Nie umiem pływać', nie rozumiał mnie. Wszedł do wody po pachy i puścił mnie, mówiąc 'Miłej zabawy'. Natychmiast zachłystnęłam się wodą. Starałam się ruszać rękami i nogami, ale nic to nie dawało. Powoli traciłam resztki powietrza. Po kolejnych uderzeniach wody rękami, odleciałam. I obudziłam się teraz.

- Obudziłaś się? – usłyszałam głos Jin'a.

Spojrzałam w jego kierunku. Dopiero teraz go zauważyłam, a przecież trzymał mnie za rękę. Siedział przygarbiony, na stołku przy moim łóżku. Był blady na twarzy, a ciuchy miał jeszcze w połowie mokre. Jego potargane włosy, dopełniały żałosny obrazek. W jego oczach widziałam niepokój (o mnie?), nienawiść (na kogo?) i ogromne zmęczenie.

- Jak się czujesz? – pytał dalej.

- Jest... dobrze. – oj mówienie nie było takie proste.

- Tak się martwiłem. Przepraszam, że cię zostawiłem samą. To moja wina. – powiedział zduszonym głosem, ze spuszczoną głową.

- To nie twoja wina. – powiedziałam i zaniosłam się kaszlem.

Jin spojrzał na mnie zmartwiony i był gotowy wołać pomoc, ale mi przeszło. Wyciągnęłam do niego rękę, którą chwycił i ścisnął zbyt mocno. Wiem, że się o mnie martwił i chciał się upewnić, że nadal tu jestem.

- Nic mi nie jest. Już jest dobrze.

- Pozabijam ich. – wysyczał przez zęby.

- Nic nie zrobisz. Musimy o tym zapomnieć.

- Zapomnieć? Wiki, mogłaś zginąć przez ich głupie zachowanie. – mówił coraz bardziej zdenerwowany.

- Jin to twoi przyjaciele, nie możesz się na nich gniewać. I przyjechaliśmy tu na wakacje, żeby się bawić. Nie pozwólmy, żeby ten wypadek popsuł nam zabawę. – próbowałam go uspokoić, ściskając mocniej jego dłoń.

- Jesteś dla mnie ważniejsza od tych debili. Nie mogę się przyjaźnić z kimś kto chciał cię skrzywdzić.

- Oni nie chcieli mnie skrzywdzić. Niefortunnie wyszło.

- Wiki...

- Jin, proszę odpuść.

- Niczego ci nie obiecuję. Jak tylko ich widzę, skacze mi ciśnienie.

Chciał zostać ze mną, ale się sprzeciwiłam. Sam mógł się rozchorować, od takiego siedzenia w mokrych ubraniach. Z resztą pielęgniarki by mu nie pozwoliły. Dlatego też został tylko do końca godzin odwiedzin i pojechał do hotelu. Ja zostałam przeniesiona do sali obserwacji i miałam zostać wypisana jutro rano.

Zanim ponownie zasnęłam, zastanawiałam się gdzie podziała się reszta. Dlaczego nie przyszli mnie zobaczyć? Może Jin im nie pozwolił albo nie chcieli go denerwować.

Jin POV

Wyszedłem z sali. Na korytarzu nadal czekali moi przyjaciele. Tym razem podeszła do mnie Kaja. Myślę, że chciała zapobiec dalszemu 'rozlewowi krwi'. Wziąłem kilka głębokich wdechów i powtórzyłem w myśli słowa Wiki o nie żywieniu do nich urazy. Ciężko mi to przychodziło.

- Nie chcieliśmy wam przeszkadzać, dlatego nie wchodziliśmy. – zaczęła – Co z nią?

- Wszystko w porządku. Obudziła się i trochę pogadaliśmy. A teraz mnie wygoniła.

Czułem się strasznie zmęczony. Rozmowa z nimi kosztowała mnie wiele cierpliwości.

- W takim razie wracajmy do hotelu. Zaraz nam tu padniesz.

- Chodźmy.

Ruszyliśmy do wyjścia. Kaja prowadziła na przystanek. Szliśmy w milczeniu. Jechaliśmy w milczeniu. Rozeszliśmy się do swoich pokoi bez żadnego pożegnania.

Od razu wszedłem pod prysznic. Kilka godzin siedzenia w przemoczonych ubraniach, zrobiło swoje. Czułem, że mam gorączkę i zacząłem kichać. Ciepła woda zmyła ze mnie dzisiejsze przeżycia. Ubrany w dresy, t-shirt i bluzę, którą wziąłem na chłodniejsze wieczory, wszedłem pod kołdrę. Zasnąłem prawie natychmiast.

***

Następnego ranka obudził mnie dźwięk telefonu. Rozejrzałem się zdezorientowany w poszukiwaniu mojej komórki. Odebrałem bez patrzenia kto dzwoni.

- Hello.

- Jin, obudziłam cię? – usłyszałem głos... Wiki.

- Wiki? Coś się stało?

Usiadłem na łóżku. Spuściłem nogi na podłogę i zacząłem przeczesywać włosy pacami.

- Nie, nic się nie stało. Tylko dostałam wypis, ale lekarz nie chce mnie samej wypuścić. Mógłby ktoś po mnie przyjechać? Tylko do ciebie udało mi się dodzwonić.

- Jasne. Niedługo będę.

- Dziękuję.

Po rozłączeniu się poszedłem do łazienki, umyłem i szybko ubrałem. Chciałbym móc pojechać po nią sam, ale nie mogłem. Nie wiedziałem jak dotrzeć do szpitala. Gdzie wsiąść i wysiąść. Potrzebowałem przewodnika.

Dlatego stoję przed drzwiami Jackson'a i Kai i waham się czy zapukać. Nie potrafię udawać, że nic się nie stało. Na przeprosiny, też nie mogę się zdobyć. Nie wiedziałem, jak zareagują na mój widok. W końcu zapukałem.

- Jin? - otworzył mi zaspany Jackson. – Coś się stało?

- Wiki dostała wypis. Chcę ją odebrać ze szpitala, ale nie wiem jak tam dotrzeć.

- Kaja już się ubiera. Daj nam chwilę. Zaraz będziemy gotowi.

- Dzięki.

Wróciłem do swojego pokoju, żeby spakować Wiki jakieś czyste ubrania. Głupio było mi grzebać w jej rzeczach, zwłaszcza wybierając bieliznę. Włożyłem do swojego plecaka biały t-shirt i szorty – ogrodniczki (nie wiem jak to inaczej nazwać), biustonosz i majtki chwyciłem na oślep.

Jackson i Kaja przyszli do mnie w ciągu dziesięciu minut.

- Możemy ruszać. – powiedziała Kaja.

- Co z Mark'iem i Ewą? – zapytałem.

- Poczekają na nas tutaj. – odpowiedział mi Jackson.

Wiktoria POV

- Już jesteśmy. – usłyszałam głos Jin'a wchodzącego do mojej sali.

Przyszli z nim Kaja i Jackson, ale trzymali się na odpowiednią odległość.

- Cześć. – przywitałam się już o wiele pewniejszym głosem.

Moje płuca wracały do normy. Nadal czułam lekki uścisk, ale mogłam nabrać więcej powietrza niż wczorajszego wieczora.

- Przenieśliśmy ubrania. – powiedział Jin.

- Dziękuję. Zapomniałam o nie poprosić.

- Jin o wszystkim pamiętał. – powiedziała Kaja.

Jin podał mi swój plecak. Gdy go otworzyłam zobaczyłam koszulkę i spodenki, a także czystą bieliznę. Poczułam, że zapiekły mnie policzki. Jin spakował dla mnie ubrania? Grzebał w moich rzeczach? Dotykał mojej bielizny?! A ona taka niereprezentatywna. Jaka? Co mi chodzi po głowie? Spojrzałam na niego. Chyba domyślił się o czym myślę, ponieważ jego twarz również była czerwona i nerwowo unikał mojego wzroku.

Gdy mój chwilowy wstyd przeminął, spojrzałam na Kaję i Jackson'a. Dziewczyna tryksała go łokciem i wypychała po przodu. Chłopak ze spuszczoną głową i dziwnym jak na niego zakłopotaniem podszedł do brzegu mojego łóżka.

- Wiki, jest mi naprawdę przykro. Nie chciałem zrobić ci krzywdy. Nawet nie wiem jak cię przeprosić. – powiedział cicho.

Czuję, że to Kaja rozbudziła w nim takie poczucie winy i kazała przeprosić.

- Nie powiem, że wszystko jest w porządku, ale proszę zapomnijmy o tym. Nie psujmy sobie zabawy. – powiedziałam.

Jackson spojrzał na mnie zaskoczony. Chyba nie przypuszczał, że tak szybko mu wybaczę. Nie czuję się z tą sprawą komfortowo. Chciałabym się na niego powściekać i po unikać, ale nie mogłam. Dla zgody w 'rodzinie' muszę udawać, że wszystko jest w porządku. Jest chłopakiem mojej przyjaciółki i przyjacielem mojego... przyjaciela.

Powiedziałam im, żeby na mnie tu przy łóżku zaczekali, a sama poszłam do łazienki się ubrać. Gdy wróciłam przyszedł do nas lekarz z papierami.

- Radzę dzisiaj jeszcze poodpoczywać. Obrzęk płuc się zmniejsza i jutro powinno być lepiej. – powiedział lekarz i wręczył mi wypis.

- Dziękuję. – odpowiedziałam i wzięłam kartki do ręki.

- Może zabrać pan narzeczoną do domu. Życzę wszystkiego dobrego na nowej drodze życia. – dodał po angielsku i uścinął dłoń Jin'owi a potem mnie.

Byłam z lekka zbita z tropu. Spojrzałam pytająco na Jin'a, ten się tylko niewinnie uśmiechnął. Będzie miał się z czego tłumaczyć. Ponownie podziękowałam lekarzowi, nie chcąc żeby kłamstwo się wydało. Gdy był już na tyle daleko, żeby mnie nie słyszeć, rozpoczęłam atak na 'mojego narzeczonego'.

- Tak szybko zmieniliśmy status? Narzeczony? Ślub? – zapytałam.

Jin potarł kark z zakłopotaniem i unikał mojego wzroku.

- Przepraszam. Musiałem skłamać żeby pozwolił mi do ciebie wejść.

Bawiła mnie ta jego bezradna minka. Dorosły facet a wygląda jak zagubione dziecko. Nie miałam mu tego za złe. Żadnego przestępstwa przecież nie popełnił.

- Przecież żartuję. Nic się nie stało. – uśmiechnęłam się do niego.

Zobaczyła ulgę w jego oczach.

Zebraliśmy się ze szpitala i pojechaliśmy do hotelu.    

*********************
Witam, z kolejnym rozdziałem :)
Kto ma jeszcze ferie, a kto kończy? Ja swoje w sumie zaczynam ;)

One - shot o Sudze się kończy. Poczekajcie jeszcze ze trzy dni. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Od razu mówię, jest długi. Jeśli ktoś czytał moje poprzednie one-shoty to wie, że potrafią być długie. W tym wypadku nie będzie inaczej ;)

Read, vote, comment.
Enjoy! ;*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro