4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Problem był taki, że Alhaitham się nie odezwał przez dłuższy czas, a moje zmartwienie nasilało się z każda kolejną sekundą. Al był dorosły i umiał sobie poradzić w życiu, ale wiedziałem, że tego typu "spotkania firmowe", odbijają się mocno na jego psychice. Bycie szkalowanym na każdym kroku przez stado zazdrosnych beztalenci potrafi dać w kość. Na domiar złego jest z nim Kaveh — jagniątko wśród wilków. Oprócz pilnowania własnej dupy musi jeszcze ogarniać, co się dzieje dookoła blondyna.

Siedziałem na kanapie z kolanami podciągniętymi do klatki piersiowej. Obok mnie siedział Cyno, który beztrosko grał na konsoli. Oglądałem jego potyczki i nerwowo tupałem nogą jak zdenerwowany zajączek. Herbata nie pomagała, telewizyjne dramaty nie pomagały, Cyno nie pomagał. Nic mi nie pomagało. Martwiłem się całym ciałem oraz duszą.

- Jeszcze chwila i dobijesz się do sąsiadów. - Cyno złapał mnie za ruszającą się stopę. - Nadal nie odpisał?

- Nie. - mruknąłem, zerkając na ekran telefonu. - Jest już grubo po dwudziestej trzeciej. Nie odpisuje.

- Może wrócił już dawno i po prostu śpi? Sam dobrze wiesz, jak męczące są dla niego te spotkania...

- Albo najebał się w trzy dupy i leży przed drzwiami, bo nie potrafi wpisać kodu.

- Kaveh z nim był...

- I to, Mój Drogi, wcale nie pomaga mi się uspokoić.

- Naaaari. - mężczyzna oparł się o mnie plecami, a jego białe włosy spięte w niskiego kucyka, połaskotały mnie po twarzy. - Przestań wreszcie panikować. Zobaczysz, że rano Ci odpisze i wszystko będzie dobrze. 

- Chciałbym, żeby tak było. - burknąłem, odpychając go od siebie. - Zejdź ze mnie, ciężki jesteś.

- Mam ważniejsze pytanie. Zostajesz na noc? Jest już późno, nie ma sensu, żebyś wracał do domu.

I tak zamierzałem zostać. Nie lubiłem jeździć samochodem, gdy było ciemno. Wzrok miałem dobry, ale te wszystkie migoczące światła i puste ulice mnie przerażały. Plus, jazda w tym stanie byłaby skrajnie nieodpowiedzialna.

- Zostaję. - westchnąłem, wstając z kanapy. - Idę ukraść Ci koszulę.

- Częstuj się.

***

Następnego dnia rano, Alhaitham dalej nie odpisywał i nie odbierał telefonów. Moja panika wzięło górę. Cyno już nawet nie próbował mnie uspokoić, sam uznał, że jest to dziwne. W pośpiechu ubraliśmy się i natychmiast wyruszyliśmy do apartamentu siwowłosego. Martwiłem się, że ten debil zapił się na śmierć. Ostatnim razem był bliski wylądowania na ostrym dyżurze. Może i było to dawno, ale pamiętałem ten dzień, jakby to było wczoraj. Jego pusty wzrok, odór alkoholu i krwawiącą ranę spowodowaną bezmyślnym przecięciem szklaną butelką. Nie chciałem, by ta historia powtórzyła się drugi raz.

W apartamentowcu nie miałem czasu czekać na windę. Pobiegłem schodami. Cyno krzyknął coś do mnie, ale ja już byłem na kolejnym piętrze. Spodziewałem się, że on poczeka na windę. Nie miałem mu tego za złe. Jego kondycja pozostawia wiele do życzenia, a gdyby ruszył za mną, obawiam się, że złapałby ciężką zadyszkę.

Będąc pod drzwiami, wpisałem kod do jego mieszkania i wtargnąłem do środka. Nawołując go, wchodziłem do kolejnych pomieszczeń. Nie było go. Nigdzie go kurwa nie było.

- I jak? Jest? - w drzwiach wejściowych stanął Cyno. Pokiwałem przecząco głową. - Nie ma?

- A widzisz, by był?! - warknąłem. - Kurwa wiedziałem, że tak będzie!

Wyciągnąłem telefon i po raz kolejny wybrałem jego numer telefonu. Cyno w tym czasie dla pewności jeszcze raz przeszedł się po całym mieszkaniu, szukając jakichś śladów po mężczyźnie. 

Ku mojemu zaskoczeniu — odebrał.

- Gdzie ty kurwa jesteś?! - warknąłem, aż białowłosy podskoczył w miejscu.

- Grzeczniej. Przeżarłeś się z rana, czy co? Coś się stało? - jego głos był zaspany i lekko ochrypnięty. Zmarszczyłem brwi, starając się zachować spokój.

- Po pierwsze, jest środek południa. A po drugie, martwiliśmy się z Cyno i przyszliśmy Cię odwiedzić. Nic nie pisałeś po tym spotkaniu firmowym, więc stwierdziliśmy, że coś się stało. - starałem się mówić jak najbardziej "milusim" głosem. - Przyjeżdżamy pod Twój dom, wpisujemy kodzik... A CIEBIE NIE MA!

- Yo Alhaitham! - Cyno zrespił się obok mnie, krzycząc do słuchawki. Odepchnąłem jego szczękę dłonią. Nie teraz debilu!

- Cicho bądź! Rozmawiam!

- Uspokójcie się obaj... Jestem w mieszkaniu Kaveha.

Stanąłem jak wryty. Popatrzyliśmy na siebie z Cyno wymownie. Białowłosy westchnął przeciągle i unosząc ręce do góry, oddalił się na kanapę w salonie. Jest w mieszkaniu Kaveha. Alhaitham. Jest. W. Mieszkaniu. Kaveha... Co oni kurwa tam robili?! Nie! Czekaj Nari, nie wyciągaj pochopnych wniosków... Ale Al nie odbierał telefonów... A jeśli jednak...?

- Alhaitham... Ja Cię błagam... - jęknąłem bezsilnie. - Powiedz, że nic mu nie zrobiłeś...

- Dlaczego zakładasz, że...!

- To ja, Kaveh. - po drugiej stronie pojawił się głos blondyna. 

- Kaveh? Nic Ci nie jest?

- Nie. Nic mi nie jest.

Poczułem ulgę. Usiadłem obok Cyno, łapiąc się dłonią za gorące czoło. Będę miał przez nich gorączkę...

- Błagam Cię, przyprowadź tutaj Alhaithama i to jak najszybciej...

- Ok.

- I ty też przyjdź! - dodałem szybko. - Muszę zobaczyć na własne oczy, że żyjesz... A może mam podjechać po Ciebie?

- Nie, dam radę. - głos blondyna był podirytowany.

- Jesteś... zmęczony?

- Tylko trochę.

Westchnąłem. Nie był sensu prowadzenia z nim dyskusji. I tak wszystkiego dowiem się, gdy tutaj dotrą.

- Na pewno sobie poradzicie?

- Na pewno.

- Czekam.

Rozłączyłem się. Opadłem bezsilnie na oparcie, łapiąc się za głowę. Co oni wyprawiają..? Naprawdę są ze sobą na poważnie, a nie na potrzeby książki Alhaithama? 

- Nari, mogę Cię o coś zapytać? - posłałem pytające spojrzenie w stronę Cyno. - Dlaczego tak bardzo denerwuje Cię ich relacja?

Dlaczego?

Ponieważ Alhaitham bawi się uczuciami Kaveha na własne potrzeby.

Ponieważ Kaveh tego nie widzi i zakochany daje się wykorzystać.

Ponieważ ja, nie chcę skończyć w impasie tak, jak oni!

- Nie to mnie denerwuje. Denerwują mnie uczucia. - spojrzałem na niego zmartwionym wzrokiem. - Masz pojęcie, jak to jest, gdy ukochana osoba bawi się Twoimi uczuciami? Jaki to ból, gdy prawda wychodzi na jaw?

Cyno uśmiechnął się delikatnie, ale jego oczy pozostawały smutne. Nie odpowiedział — pokiwał tylko przecząco głową. Chciałbym mu powiedzieć, ile razy taką szpilkę wbił w moje serce. Różnica pomiędzy nami, a Alhaithamem i Kavehem jest taka, że Cyno nie wie, że jestem gejem, który się w nim podkochuje. Nie ma bladego pojęcia, jak wielką sympatią go darzę, pomimo moich ostrych słów, docinek i marudzenia na jego osobę. Kocham go, ale dla naszego dobra ukrywam swoje uczucia. Przez to cierpię. Cierpię, jak za każdym razem przedstawia mnie nowej koleżance, mówi o swojej randce w ciemno, czy collabie ze znaną gamerką. Żartuje, że spotka jakąś fajną dziewczynę, która ma ładną przyjaciółkę i mi ją przedstawi, byśmy mogli razem we czwórkę spędzać czas. To cholernie boli...

- Zagotuję Ci herbatę, dobra?

- Zrób mi cały dzbanek! - krzyknąłem za nim.

***
(nawiązanie do 26 rozdziału Mad Love)

Po trzydziestu minutach Alhaitham wraz z Kavehem zasiedli naprzeciw nas na kanapie. Z początku nie wiedziałem jak mam zacząć rozmowę. Układałem sobie scenariusze przed ich przyjściem, ale za każdym razem nie byłem pewny ich reakcji. Jakie pytanie byłoby tu najodpowiedniejsze?

Nie żartowałeś? Byłeś poważny, gdy mówiłeś o związku?

Nie jest to eksperyment?

Naprawdę się kochacie, czy to tylko na potrzeby książki?

Wszystkie te pytania brzmiały głupio i domyślałem się, jaka może być na nie odpowiedź. 

Koniec końców nasza spokojna rozmowa, w której chciałem tylko zapytać o to, czy ich związek jest poważny... zakończyła się kłótnią. Chciałem mieć tylko pewność, że Kaveh wie, w co się pakuje. Że nie zostanie zraniony w przypadku, gdyby Al nagle się rozmyślił. Chciałem dobrze...

- Przestań wpierdalać się w moje życie!

Głos Alhaithama odbił się w mojej głowie jak echo. Tak... Tego mi było trzeba. Kubeł zimnej wody wylał się na mnie, uświadamiając mi przykrą prawdę, którą znałem już od początku. Każdy mi to mówił. To nie była moja sprawa. Oni są dorośli, a ja... Wpierdalam się na siłę. 

- Masz rację. Wpierdalam się na siłę. - mruknąłem, zaciskając zęby. - Lepiej będzie, jak sobie pójdę.

Nie patrząc na nikogo, chwyciłem klucze od auta i wyszedłem z mieszkania. Podobnie jak poprzednio wybrałem schody. W zabójczym tempie pokonywałem każdy stopień. Nie wiedziałem, nawet kiedy znalazłem się na parterze. Będąc na zewnątrz, wziąłem głęboki wdech i spojrzałem wysoko w niebo. Zacisnąłem usta, patrząc na słońce. Miałem wrażenie, że jeszcze chwila i się rozpłaczę...

- Nari... Czekaj! - obok mnie, na kolanach podparł się Kaveh. 

- Co ty tu robisz? - zmarszczyłem brwi. - Macie mi coś jeszcze do powiedzenia, czy...

- Zastanawiałem się... Dlaczego tak reagujesz... Na nas...? - mówił z przerwami na oddech.

Blondyn wyprostował się i poprawił swoją rozwaloną grzywkę, która zaszła mu na oczy. Stanąłem przed nim, zakładając ręce na piersi. Już otwierałem usta, żeby mu odpowiedzieć, gdy dodał:

- Jesteś taki jak ja? Jesteś gejem? - ściszył nieco głos. - Pomyślałem, że Twoje przewrażliwienie bierze się z tego, że stawiasz się na moim miejscu i...

- Bystry jesteś. - prychnąłem, przerywając mu. Spojrzałem na niego spod przymrużonych oczu, wygodnie opierając się o drzwi boczne samochodu. Zaskoczył mnie. - Co chcesz wiedzieć? 



***

Yoo~

Jakby ktoś chciał sobie przypomnieć kłótnię Nariego i Alhaithama - zapraszam do rozdziału 26 Mad Love ^^ Ah... Tamten rozdział opublikowałam 28 stycznia.. I zapowiadałam w nim BABYLON, który ma już 19 rozdziałów :') Jak ten czas leci...

A więc zostawiam Was z rozdziałem ♥ 

Do napisania,
Sashy ;3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro