8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z całego eventu wyszliśmy dopiero po kilku godzinach. Tłum ludzi utrudniał nam poruszanie się, a ogromne kolejki do stanowisk skutecznie odbierały nam cenne minuty. Nie udało nam się zobaczyć wszystkiego, ale przynajmniej każdy zdołał kupić to, co chciał. Do swojej listy zakupów musiałem dodać kilka ponadprogramowych rzeczy, ale nie żałowałem tego. Wiedziałem, że prędzej czy później z nich skorzystam w ramach eksperymentów. 

Ku mojemu zaskoczeniu, nawet Cyno skorzystał ze stanowiska z odżywczymi przekąskami i zakupił parę opakowań do swojej skrytki na słodycze. Gdy pomagałem mu wybierać owocowe żelki, byłem na tyle blisko, że czułem jego naturalny zapach. Miałem nadzieję, że pozostanie on na mojej bluzie, a białowłosy nie wpadnie na pomysł wyprania tych ciuchów. 

- To jest dobre do chrupania i ma mało kalorii. - podałem mu paczkę chipsów bananowych. - Tylko, czy na pewno będziesz to jadł? Jeśli wrzucisz je do szafy i zakopiesz w serowych chrupkach...

- Wszystko, co jest w mojej szafie, ląduje prosto do mojego żołądka. - zaśmiał się. - Nie ma dla mnie znaczenia, co pcham do ust podczas grania. Byle tylko coś jeść.

Moje myśli brnęły w niebezpiecznym kierunku. Odchrząknąłem, zasłaniając się dłonią i kiwnąłem głową na zgodę. 

Niedługo po tym opuściliśmy szereg stanowisk i rozdzieliliśmy się w swoje strony — Cyno do domu przygotować się na turniej, a nasza trójka w przeciwnym kierunku. Collei przez większość drogi zdawała raport z tego, jak dobrze się bawiła i ile dobrych przysmaków udało jej się zjeść. Miałem przy niej pełną recenzję na każdy produkt, lepszą niż nie jedna opinia na Google.

- Nie spodziewałam się, że tak dobrze to przygotują. Myślałam, że będzie lipa tak jak w poprzednim roku! Chociaż miasto powinno przeznaczyć im więcej miejsca na rozłożenie się. Przez ten tłok otarłam się o parę zboków. - dziewczyna wzdrygnęła się na samą myśl.

- Myślę, że Ci "zboczeńcy" byli bardziej poszkodowani. Od tyłu musieli myśleć, że zahaczyli o fajną dziewczynę, a tu spotkali się z Twoim psychopatycznym wzrokiem. - zaśmiał się Sethos, za co dostał strzała w głowę.

- A co niby miałam robić? Uśmiechać się? - prychnęła. - Ciebie też obmacali.

- Zastanawiam się, czy byliśmy na tym samym wydarzeniu. - mruknąłem, wiedząc, że nikt mnie nie dotknął. - Albo nie jestem w typie zboczeńców.

- Twój ochroniarz robił za Ciebie robotę. - Collei przekręciła oczami. - Kiedy wróciliśmy od mapy interaktywnej, był jak Twój cień. I nie patrz na mnie takim wzrokiem! Dobrze wiesz, że mam rację. Nie mogłam nawet spokojnie przejść obok Ciebie z obawy, że go nie zdepczę.

- Przyznaj się, że tak naprawdę jesteście razem, tylko to ukrywacie. - brunet objął mnie ramieniem. - Jesteśmy przyjaciółmi, tak? Możesz nam o tym powiedzieć!

- Gdyby tak było, to bym Wam powiedział. Jedyne gejowskie fantasy, o jakim mogę Wam mówić dla zaspokojenia Waszych zboczonych myśli, to para artystycznych głąbów z Wydawnictwa.

Na samą myśl o tym, co Alhaitham musiał wyrabiać teraz z Kavehem, przechodziły mnie ciarki. Nie było to w moim interesie, ale nic nie mogłem poradzić na to, że ciągle o tym myślałem. Cholera wie, o kogo martwiłem się bardziej. O reputację i zdrowy rozsądek Alhaithama, czy o tajemniczego blondyna, który dobrze wiedział, w co się pakuje. Z każdym dniem miałem nowe przemyślenia na ten temat i cała sprawa robiła się coraz bardziej pokręcona.

- Wiesz co Nari. Stwierdzam, że zżera Cię zazdrość o Twoją nieodwzajemnioną miłość i powoli wariujesz. Ty nie jesteś zmartwiony. Wkurwia Cię ich szczęście. - dziewczyna założyła ręce na piersi.

Stanęliśmy na uboczu skrzyżowania, gdzie nasze drogi się rozdzielały. Odgarnąłem grzywkę do tyłu, opierając się wygodnie plecami o ścianę budynku. Swój wzrok wbiłem w chodnik, badając dokładnie szczeliny w kostce brukowej. Domyślałem się, dlaczego Collei zaczyna ten temat. Niewygodny temat...

- To nie prawda. Chcę, żeby byli szczęśliwi, nie chcę tylko, by cierpieli przez swoje lekkomyślne decyzje. 

- I kto to mówi? - do rozmowy włączył się brunet. - Jak na razie żadne z nich nie przyszło do Ciebie z płaczem, podczas gdy ty tkwisz kolejny dzień w swojej bezpiecznej bańce mydlanej. 

- Nie prawda. - zmarszczyłem brwi.

- Spałeś razem z Cyno? Całowaliście się po pijaku?

- Nie.

- Tracisz powoli nad sobą kontrolę.

- Nic nie tracę.

- Nie widzisz, że zaciera się granica Waszej przyjaźni?

- Bez zmian.

- Stanął Ci z rana na jego widok w Twoich ciuchach?

- Co?! Nie! - spiorunowałem ich wzrokiem. - Wymyślacie coraz bardziej absurdalne rzeczy! 

- Zamierzasz do końca życia ukrywać swoje uczucia? Wiem, że może być różnie. Może zaakceptować Twoje uczucia, może się od Ciebie odwrócić albo po prostu przyjąć to do wiadomości i nic z tym nie zrobić! Na litość boską to jest Cyno! - Seth oparł dłoń na ścianie i przybliżył się do mnie twarzą. - To jest dla Ciebie jak samodestrukcja. Wychodzi na wierzch zakochany, zagubiony Nari, który nie ma gdzie upuścić swojej miłości. Naprawdę będziesz w to brnął? Aż się wykończysz?

Zacisnąłem wąsko usta. Nie miałem co mu na to odpowiedzieć. Nie chciałem się z nim zgadzać. Wolałem milczeć niż przyznać mu teraz rację, że jestem wyczerpany udawaniem jego przyjaciela. Jedno spojrzenie Cyno wystarczyło, bym rzucił wszystko, jedno jego słowo sprawiłoby, że poszedłbym za nim w ogień. Jestem gotowy do wielkich poświęceń, w tym mogę poświęcić siebie samego dla dobra naszej przyjaźni.

- Ehh, szkoda mi Ciebie. - Sethos machnął ręką, odepchnął się od ściany i zaczął iść w kierunku swojego domu.

- Seth! Czekaj! - Collei krzyknęła za nim.

Mężczyzna nawet się nie obrócił. Zielonowłosa popatrzyła na mnie ze współczuciem i rzuciła krótkie: 

- Przemyśl to, ok? Ja się nim zajmę.

***

Umyty i przebrany, rzuciłem się twarzą na swoje łóżko. Było ledwo po siedemnastej, a czułem, że całe pokłady energii, które z rana jeszcze we mnie buzowały, uleciały w ciągu kilku sekund. Już dawno nie byłem tak wyczerpany. Gdybym tylko zamknął oczy, z łatwością bym zasnął. Może właśnie tak powinienem zakończyć ten dzień? Pierdolić wszystko i iść spać.

Usłyszałem dźwięk powiadomienia.

Mruknąłem przekleństwo pod nosem i uniosłem telefon, który znajdywał się na komodzie. Była to wiadomość od Cyno.

,,Skończyłem z nimi przygotowania! Chcesz w coś zagrać?"

Zaśmiałem się bezsilnie. Jestem debilem. Zakochanym debilem.

,,Jasne. Zaraz wejdę na kanał."

Wyczołgałem się z łóżka i niczym zombie przetransportowałem swoje ciało do biurka z laptopem. Włączyłem go, a następnie zalogowałem się na komunikator, na którym już czekał na mnie białowłosy. Westchnąłem cicho, zakładając słuchawki. Dlaczego ja na to wszystko się zgadzam?... Jestem żenujący. Dla kilku minut z Tobą odrzucam swoje wszystkie potrzeby.

Dołączyłem do rozmowy. Od razu usłyszałem szelest opakowania i głośne chrupanie.

- Co jesz? - zapytałem niby od niechcenia. Naprawdę mnie to interesowało.

- Twoje chipsy bananowe. - zaśmiał się. - Są niezłe. Zostawić Ci trochę na spróbowanie?

- Możesz, jestem ciekaw, jak smakują. - wyciągnąłem się wygodnie na fotelu. - Jak poszedł live z chłopakami? Nie udało mi się Was oglądnąć.

Nadrobiłbym oglądanie jego wypocin. Nie mam co do tego wątpliwości. Ale chciałem, by mówił jak najdłużej. Gdy opowiadał o swoich rozgrywkach, jego głos brzmiał tak radośnie, że serce samo mi przyśpieszało tempa.

- Kwalifikujemy się na kolejny etap! Jak tak dalej pójdzie, to zostaniemy profesjonalnymi graczami jeszcze w tym roku. - krzyknął podekscytowany. - Musimy popracować nad defensywą, bo co prawda w tym leżę, ale jeszcze trochę poćwiczę i myślę, że z dumą będę mógł prezentować naszą grupę. Potrzebuję tylko jakiegoś kozła ofiarnego do potrenowania... Naaaariś.... - parsknął śmiechem. - Zrobisz to dla mnie?

Uśmiechnąłem się do monitora. Głupie pytanie.

- Oczywiście Cyno.


***

Yoo~

Udało mi się dziś napisać rozdział :') Nie sądziłam, że dam radę... Bolą mnie plecy :'D

Rozdział za tydzień może pojawić się z opóźnieniem (o ile nie uda mi się napisać go wcześniej). Wolę Was z góry o tym powiadomić ♥

Do napisania,
Sashy ;0

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro