Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłem się i rozejrzałem dookoła. Westchnąłem ciężko, czując mocne pieczenie na przedramieniu. Wczoraj trochę przesadziłem. Trochę bardzo. Nagle usłyszałem, że ktoś puka w ścianę przy moim pokoju.

-Czego?- warknąłem, nie siląc się na grzeczności.

-Ehm... wybacz, że przeszkadzam, Spike, ale jest ktoś do ciebie- odezwał się głos zza kotary. Przewróciłem oczami i westchnąłem głęboko.

-Już idę- mruknąłem i wstałem mozolnie. Sfrunąłem na linie do hali głównej, jednak nikt specjalny nie rzucił mi się w oczy. Jednak w pewnym momencie napotkałem wzrokiem mężczyznę w garniturze, który zdecydowanie nie wpasowywał się w towarzystwo peronowiczów. Podszedłem do niego- pracujesz dla Kingpina?- spytałem, a on zdjął okulary przeciwsłoneczne.

-Tak. Kazał mi cię do siebie przyprowadzić- oznajmił, a ja zmarszczyłem brwi.

-Jasne... tylko czemu po prostu nie napisał?- zdziwiłem się.

-Nic nam nie powiedział. Wiem jedynie, że to jakaś grubsza sprawa. Dowiesz się na miejscu- powiedział twardo i machnął ręką, dając mi znak bym szedł za nim. Posłusznie ruszyłem w kierunku wyjścia. Nie rozumiem tego. Przecież pan Fisk równie dobrze mógł do mnie napisać albo zadzwonić. Co się takiego stało, że przysłał po mnie kogoś?

Wsiedliśmy do limuzyny i w milczeniu pojechaliśmy do Chrysler Building. Ku mojemu zdziwieniu, mężczyzna odprowadził mnie aż pod same drzwi prowadzące do gabinetu Kingpina. Nie komentowałem tego jednak w żaden sposób. Agent zapukał, a po chwili pan Fisk zawołał, żebyśmy weszli. Zaprosił mnie gestem dłoni do środka, a mężczyźnie dał znak, że jest wolny. W milczeniu wskazał mi miejsce naprzeciwko siebie. Posłusznie je zająłem i posłałem Kingpinowi pytające spojrzenie.

-Pewnie zastanawiasz się, po co ten cały cyrk, co?- spytał łagodnie, choć widziałem, że jest bardzo zły.

-Tak, proszę pana- powiedziałem niepewnie.

-Jak mi to wyjaśnisz?- spytał, rzucając na biurko zdjęcie. Wziąłem je do ręki i zaniemówiłem. Byłem na nim ja, rozmawiający z panem Starkiem. 

-Em... śledzi mnie pan?- westchnął i pokręcił głową.

-Tak. Od ostatniego spotkania z Iron manem. Bałem się, że w czasie twojego pobytu w bazie Tarczy uda mu się wcisnąć ci kit o tym, jak bardzo źle się czuje z tym, że tak cię potraktował. Jak widać, słusznie- stwierdził, mrużąc oczy. Zabolało. Nie ufa mi. No cóż, widocznie nie zasługuję na zaufanie- a więc? Słucham.

-No więc... ja... nie wiem, jak pan Stark mnie znalazł. Moi ludzie zamierzali go okraść, a ja nie chciałem, by mieli potem problemy z Avengers. No i nie pozwolę, by odkryli Peron. Dużo osób straciłoby dach nad głową- wyjaśniłem i spojrzałem niepewnie na mężczyznę przed sobą.

-Mhm, a dlaczego potem przez dziesięć minut z nim stałeś?- zmierzył mnie groźnym spojrzeniem.

-On... chciał tylko, żebym z nim chwilę porozmawiał- powiedziałem cicho, a Kingpin zacisnął rękę w pięść i uderzył nią w stół, przez co powstało na nim wgniecenie, a ja wzdrygnąłem się i spuściłem wzrok.

-POROZMAWIAŁ?!- wrzasnął- co mu powiedziałeś smarkaczu?!- krzyknął, a ja spojrzałem na niego ze strachem.

-N-nic... naprawdę- szepnąłem. Fisk podszedł do mnie i zmusił, bym patrzył na niego, mocno szarpiąc mnie za włosy, przez co pisnąłem cicho.

-Jeśli dowiem się, że wchodzisz w układy ze Starkiem, pożałujesz tego, rozumiesz?- wycedził przez zęby, a ja pokiwałem delikatnie głową i wbiłem w niego przerażone spojrzenie. Kingpin zacisnął rękę na moich włosach. Walczyłem całym sobą, by w moich oczach nie zebrały się łzy- nie wolno ci się z nim kontaktować. Nie wolno ci z nim rozmawiać. Sam dobrze wiesz, jak traktujemy zdrajców. Jeżeli się dowiem, że współpracujesz z Tarczą albo Starkiem, pożałujesz, Peter. A wierz mi, dowiem się bardzo szybko- warknął i puścił mnie. Nie wytrzymałem. Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza- przez następne dwa miesiące będziesz oddawał mi całość swoich zarobków- stwierdził beznamiętnie, a ja posłałem mu błagalne spojrzenie.

-A-ale... n-nie będę miał pieniędzy na jedzenie- wtrąciłem nieśmiało, na co mężczyzna przewrócił oczami.

-W takim razie, przekonamy się, jak bardzo zależy ci na przeżyciu. Zmiataj- rzucił i zajął się swoimi sprawami, a ja wybiegłem szybko z jego gabinetu i pognałem do windy. Oparłem się o ścianę i przymknąłem powieki. Nie mogłem opanować drżenia rąk. Całym sobą walczyłem, by unormować oddech. Kilka łez spłynęło po mojej twarzy. Ja... ja po prostu się bałem. Bałem? Nie, ja byłem przerażony.

Co to miało być? Czemu mnie tak potraktował? Przecież... on był... pan Fisk nie jest taki. Naprawdę bałem się, że mnie uderzy. Że zrobi mi krzywdę. Ale... tak, to moja wina. Zasłużyłem na to. Zmusiłem Kingpina do takiej reakcji. Byłem pewien jednego. Nigdy więcej, nie chcę go widzieć w tym przerażającym wydaniu. Następnym razem, muszę dać panu Starkowi do zrozumienia, że nie będę się z nim kontaktował. Ugh, muszę oddawać sto procent moich zarobków. Na ogół, z handlu narkotykami pięć procent zostawało dla mnie, na jedzenie i ewentualnie ubrania, piętnaście procent dla Scarface'a, a reszta dla Kingpina. Oczywiście, jeżeli potrzebowałem pieniędzy, mogłem się do niego zwrócić. Następne dwa miesiące będą bardzo ciężkie. Ale, wychodziłem już z gorszego bagna. Teraz też dam radę. Muszę tylko... przestać jeść? Dobra. Nie mam pojęcia, co zrobić. Szczególnie, że mamy końcówkę września, a ja nie mam żadnych ciepłych ubrań, poza kilkoma bluzami. Chociaż, w sumie zawsze mogę dorobić się na zwykłych zakładach w barze. Może to mało, ale na jedzenie wystarczy. A z całą resztą... jakoś sobie poradzę. Tylko że... ehh, znowu jestem zdany na siebie. Szczerze mówiąc, zaczynałem mieć cichą nadzieję, że nie jestem całkiem sam. Że panu Fiskowi naprawdę zależy... o czym ja do cholery mówię? Po pierwsze, jemu zależy. Jest ze mnie zadowolony. To był jednorazowy błąd, który na pewno mi wybaczy, bo on nie jest taki jak pan Stark, który wszystkie pomyłki zawsze wypominał, a po drugie, ja i tak nikogo nie potrzebuję. Jestem sam. Już zawsze będę sam, ale to dobrze. Tak jest lepiej. Nie powinienem się przywiązywać do ludzi. Za dużo się traci, gdy odchodzą. A oni zawsze odchodzą.

Wyszedłem z budynku i schowałem ręce do kieszeni. Ruszyłem przed siebie i niewiele myśląc, wszedłem w pierwszą lepszą uliczkę. Szczerze mówiąc, miałem wielką ochotę zrobić coś, czego nie robiłem od kilku miesięcy. Wskoczyć w czerwono niebieski strój i poskakać po dachach, zupełnie jak kiedyś. Ale... nie mogę. Skończyłem ze Spider manem raz na zawsze. Zresztą, pan Fisk chyba by mnie zabił. A poza tym, uruchamiając strój, umożliwiłbym Starkowi zlokalizowanie mnie, co by było głupotą. Nie po to spędziłem długie godziny na hakowaniu jego systemów, żeby teraz podać mu się na tacy. Włamałem się nawet do systemu kamer miejskich i założyłem na nie specjalne oprogramowanie mojego autorstwa, dzięki któremu jestem wymazywany ze wszystkich nagrań. Wiedziałem, że będzie je sprawdzał.

Nikt mi jednak nie zabroni wdrapać się na jeden z wieżowców i po prostu tam posiedzieć. Przecież pan Stark nie będzie mnie szukał latając po mieście, prawda? Ludzie Kingpina nie mają jak mnie tu śledzić, ponieważ jestem kilkadziesiąt, jak nie kilkaset metrów nad ziemią. Jednym słowem, jestem wolny. Uśmiechnąłem się lekko i wziąłem głęboki oddech, siadając na krawędzi. Nie myśląc wiele, zapaliłem papierosa i zaciągnąłem się dymem. Spojrzałem w dół. Ciekawe, czy komukolwiek było by przykro, gdybym skoczył. Może chłopakom z sierocińca? Ewentualnie Andy'emu. No i tym wszystkim ćpunom, które dostają ode mnie tanie dragi. Heh, śmieszne. Niby mam władzę, mogę zrobić cokolwiek, ale tak naprawdę, nie mam nikogo, na kim mógłbym polegać, komu mógłbym się zwierzyć. Tak jak kiedyś cioci May. Nawet się nie zorientowałem, kiedy w moich oczach zebrały się łzy, na wspomnienie ukochanej cioci. To moja wina. Gdybym ciężej pracował. Gdybym się bardziej starał. Gdybym... cholera, gdybym już wtedy dał sobie spokój ze Starkiem, nie zmarła by. Po prostu... wszystko przez niego straciłem.

Nagle usłyszałem głośny dźwięk, wydobywający się z silników, oraz to, że ktoś siada obok mnie. Nawet na niego nie spojrzałem. Serio? Latał po mieście? Przewróciłem jedynie oczami, ostentacyjnie dając mu do zrozumienia, że zdecydowanie wolałem towarzystwo gołębi, lądujących na dachu, niż jego. Jednak mężczyzna obok mnie zdawał się nic sobie z tego nie robić.

-Powinieneś rzucić pal...- zaczął.

-Nie waż się- przerwałem mu twardo, a on posłał mi pytające spojrzenie- nie waż się dawać mi rad- dokończyłem lodowato.

-Jasne- mruknął. Na moje usta wpełzł mały uśmieszek, gdy widziałem, jak skręca się w środku ze złości, ale nie może nic powiedzieć, bo nie chce, żebym sobie poszedł. Nie znosi, gdy ktoś go ignoruje. A szczególnie, gdy robi to jakiś smarkacz, który w jego mniemaniu nie dorasta mu do pięt.

-Nie dasz mi spokoju, co?- przewróciłem oczami, gdy zaśmiał się cicho.

-Nie- stwierdził i pokiwał lekko głową.

-A więc, czego chcesz tym razem?- zapytałem, wciąż wbijając wzrok przed siebie i zaciągnąłem się dymem.

-Chcę ci pomóc, dzieciaku- oświadczył, jakby to było oczywiste. Przewróciłem ostentacyjnie oczami.

-Nie chcę i nie potrzebuję twojej pomocy- powiedziałem lodowato.

-Owszem, potrzebujesz- rzucił beztrosko. Zagotowało się we mnie. Potrzebuję pomocy? Ja do cholery potrzebuję pomocy?!

-Mylisz się- warknąłem, zaciskając dłonie na betonie- nie potrzebuję twojej pomocy. Ja potrzebowałem pomocy- specjalnie położyłem nacisk na przedostatnie słowo. Stark spojrzał na mnie z przeprosinami wymalowanymi na twarzy, ale mnie to teraz nie obchodziło.

-Pete, ja wiem, ale...- zaczął, kładąc mi rękę na ramieniu. No chyba sobie jaja robi! Wstałem gwałtownie, zrzucając przy tym z siebie jego dłoń.

-Nie! Właśnie nie wiesz!- krzyknąłem gniewnie- nie masz pojęcia o niczym! I wiesz co?! Przestań mi do cholery wmawiać, że ci zależy, a ja potrzebuję pomocy!- milioner wstał, jednak już mnie nie dotykał. Spojrzał na mnie smutno.

-Peter, rozumiem cię. Możesz mnie nie nawidzić. Wiem, że byłem beznadziejny, ale teraz jestem tu...- urwał, gdy się roześmiałem.

-Jesteś tu? Zajebiście!- wykrzyknąłem, a mój głos ociekał ironią- a gdzie byłeś wtedy? Gdzie byłeś, kiedy umarła May? Gdzie byłeś, kiedy trafiła do szpitala? Gdzie byłeś, kiedy harowałem całymi dniami, żeby zarobić na jej leczenie? Albo kiedy trafiłem do tego zaplutego sierocińca? Nawet nie przyszedłeś na jej pogrzeb...- w moich oczach zawirowały łzy- to wtedy cię potrzebowałem! Wtedy potrzebowałem pomocy! Wtedy naprawdę potrzeby był mi mentor, ale ty siedziałeś w tej swojej wieży i jak zwykle nic cię nie obchodziło!

-Pete, proszę...

-NIE PRZERYWAJ MI!- wrzasnąłem, a on zamilkł, patrząc na mnie smutnym wzrokiem, pomieszanym z przerażeniem- nie chcę twojej litości, rozumiesz?! Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego! Nie chcę cię więcej widzieć! Masz przestać mnie szukać i mieszać w moim życiu! Już i tak mam przez ciebie wystarczająco dużo kłopotów! A jeśli boisz się, że sobie nie poradzę, to wiedz, że daję radę od kilku miesięcy bez ciebie i twojej pomocy, której i tak nigdy nie dostałem.

Pov. Stark

Jeszcze nic nigdy nie bolało mnie tak bardzo, jak jego słowa. Po prostu... to, jak skrzywdzony był ten dzieciak, to jak złamany... nie mogłem tego znieść. A najbardziej w tym wszystkim przeraża mnie to, że ta cząstka dobra, która w nim została, powoli umiera. Wiem, że jeszcze nikogo nie zabił. To widać. Spotkałem na swojej drodze wielu morderców i jestem absolutnie pewien, że Peter jeszcze tego nie zrobił. Ale to tylko kwestia czasu. W końcu to się stanie. Wtedy, na zawsze go stracę. A teraz, chłopiec patrzy na mnie z takim bólem i gniewem. Nienawidzi mnie. Słusznie. Też siebie nienawidzę. Za to co mu zrobiłem.

-Pete, błagam, jesteś jeszcze dzieckiem...- to był największy błąd, jaki mogłem popełnić. Jednak za późno ugryzłem się w język. Miałem wrażenie, że jego oczy właśnie ściemniały. 

-A ty wciąż mnie nie szanujesz...- wyszeptał z niedowierzaniem i pokręcił lekko głową. Że co? 

-Nie, Peter...- nie dał mi dokończyć.

-Co jeszcze muszę zrobić, żebyś zaczął się bać?!- krzyknął- spalić Nowy Jork?! Wymordować mieszkańców?! Proszę bardzo, mogę to zrobić, choćby zaraz! Mogę wszystko, rozumiesz?! Wszystko! Dlaczego więc, wciąż się nie boisz?!

-Bo nie zrobiłbyś tego, Peter- powiedziałem z przekonaniem w głosie, choć wcale nie byłem taki pewien. Sprawiał wrażenie... zdesperowanego?

-Tak sądzisz? Wciąż wydaje cię się, że jestem do niczego? Że bez ciebie jestem nikim? Że sam nic nie osiągnę?- spojrzałem na niego z przerażeniem.

-N-nie... źle zrozumiałeś...

-Jeszcze zaczniesz mnie szanować- powiedział przerażająco lodowatym głosem

-Co? N-nie, Peter, czekaj...

-Pokażę ci, do czego jestem zdolny- ostatni raz zmierzył mnie zimnym spojrzeniem i nim zdążyłem zareagować, zniknął mi z oczu. O nie. Nie, nie, nie, nie, nie, nie! Co ja zrobiłem?! Co ja kurwa zrobiłem?!

-Peter! Błagam, wracaj!- krzyknąłem, podbiegając do krawędzi. Od razu wskoczyłem w moją zbroję i wzbiłem się w górę. Nie mógł odejść daleko. Chociaż z drugiej strony... dzieciak jest bardzo szybki, więc... nie. Znajdę go. Boże... co on chce zrobić? Naprawdę chodzi mu tylko o to, żebym zaczął go szanować? Przecież ja... uhh, jestem okropny. Powinienem być dla niego lepszy. Powinienem okazywać mu to, jak bardzo jestem z niego dumny. Jak bardzo mi na nim zależy. Gdyby tylko to wiedział.

Rozpaczliwie wręcz przeszukiwałem uliczki, jednak nigdzie go nie było. Jak w tak krótkim czasie dzieciak mógł uciec tak daleko? No przecież nie rozpłynął się w powietrzu, prawda? Nie mam pojęcia, co teraz robić. Nie mam szans. Peter doskonale zna okolicę. Każdą uliczkę i bramę. Każdy zakamarek. Wie doskonale, jak się schować. Pewnie cały czas tu jest. Może nawet mnie widzi? Ale nie znajdę go jeśli... jeśli nie będzie tego chciał. A co, gdybym na przykład wpadł w tarapaty? W końcu, już dwa razy mnie uratował. Chociaż, czy to nie byłoby zbyt oczywiste? Nie, dzieciak jest z zbyt inteligentny. Domyśli się.

W zasadzie, to trochę dziwne, że wciąż mi pomaga. Przecież mnie nienawidzi. Zniszczyłem mu życie. Dlaczego więc, cały czas mnie ratuje? Czemu nie pozwala mnie skrzywdzić? Może to po prostu świadczy o tym, że jest w nim mała cząstka starego Petera? Ta cząstka, która karze mu ratować ludzi, bez względu na wszystko? A może jest jeszcze szansa, że Parker wybaczy mi to wszystko, co mu zrobiłem?

*****

2231 słów

Hejka!

No to mamy dramę xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro