Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Peter

-T-tak- szepnąłem drżącym głosem. Pan Fisk cmoknął z dezaprobatą i pokręcił głową. Nagle zrobił coś, czego absolutnie się nie spodziewałem. Tak po prostu, bez żadnego ostrzeżenia, spoliczkował mnie. Wbiłem się w fotel z oczami szeroko otwartymi ze zdziwienia i spojrzałem na mężczyznę ze strachem. Gdy pan Stark mnie uderzył, w jego oczach pojawiło się przerażenie i niedowierzanie. W oczach Pana Fiska była jedynie obojętność i pogarda. Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Jakby nic się nie wydarzyło.

-Zawiodłem się na tobie, Peter- stwierdził, wzdychając smutno- wydawało mi się, że jesteś dość rozsądny, by zerwać kontakt z tym człowiekiem. Dlaczego tego nie zrobiłeś?- uchyliłem usta, by coś powiedzieć, jednak nie potrafiłem wydobyć z siebie żadnego dźwięku- no to może inaczej. Dlaczego moi ludzie cię kryli?- uniosłem brwi.

-J-ja... nie mam pojęcia- powiedziałem cicho. Kingpin zaśmiał się cicho.

-Nie masz pojęcia? Cholera, Peter, odpowiadaj! Zapłaciłeś im?! Groziłeś?! Co im kurwa zrobiłeś?!- zaczął krzyczeć.

-Nic... naprawdę- pisnąłem płaczliwie. Pan Fisk ponownie uderzył ręką w biurko, przez co znów się wzdrygnąłem.

-Przestań kłamać, gówniarzu!- krzyknął, na co w moich oczach zawirowały łzy.

-N-nie...- znów poczułem palący ból na policzku. Spadłem z fotela i z głuchym łoskotem, boleśnie wyrżnąłem o podłogę.

-Co powiedziałeś Starkowi?!- spojrzałem na starszego ze łzami w oczach i podniosłem się niezgrabnie z ziemi.

-Nic... naprawdę nic- chwycił mnie za przedramię i dosłownie rzucił na fotel. Wylądowałem z cichym syknięciem. Moja ręką wciąż nie była do końca zdrowa.

-Ach tak? To po co się z nim kontaktowałeś?!- warknął. Przygryzłem nerwowo wargę. To chyba zdenerwowało Kingpina jeszcze bardziej. Ponownie poczułem silne uderzenie- no już! Po co rozmawiałeś ze Starkiem?!- nagle wpadłem na pomysł.

-Ja... chciałem... bo ja myślałem, że... jeśli Iron man mi zaufa, to... będę mógł zdobywać informacje... będziemy zawsze krok przed nimi... pan Stark chce, żeby było jak dawniej. Jeśli uwierzy, że może tak być, zrobi dla mnie wszystko. Będę mógł robić z nim co chcę. Przecież nam się to przyda, prawda?- dopiero teraz odważyłem się podnieść lekko wzrok. Jednak mężczyzna nie wyglądał już na rozwścieczonego. Wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się ciepło, co bardzo niepewnie odwzajemniłem.

-Ach tak?- uniósł jedną brew. Pokiwałem lekko głową. Mężczyzna przypatrywał mi się dłuższą chwilę, po czym wybuchł głębokim, miękkim śmiechem. Nie śmiałem się ruszyć. Wciąż siedziałem skulony na fotelu, co wyglądało, jakbym starał się zająć jak najmniej miejsca. Wpatrywałem się w starszego ze strachem i niezrozumieniem. Kingpin podniósł rękę, na co zaszlochałem cicho i zacisnąłem powieki. Jednak zamiast palącego bólu, poczułem delikatne gładzenie po głowie. Nieśmiało podniosłem wzrok i zobaczyłem nad sobą ciepły uśmiech i łagodne spojrzenie- no no, brawo chłopcze. Szczerze mówiąc, Peter, nie spodziewałem się po tobie takiej przebiegłości. Jesteś pewien, że potrafisz to zrobić? Że potrafisz tak go oszukiwać?- gdy spuściłem wzrok, chwycił mnie delikatnie za podbródek i uniósł w swoją stronę- czy jesteś wystarczająco zdeterminowany, by osiągnąć cel?

-T-tak panie Fisk- powiedziałem nieśmiało. Mężczyzna znów pogładził mnie po głowie, jakby sytuacja z przed chwili nie miała miejsca.

-Bardzo dobrze- stwierdził- ta akcja, która miała się odbyć w przyszłym tygodniu, została przesunięta. Odbędzie się za dwa dni. Dopilnuj, żeby Avengers ani Tarcza nie przeszkadzali. Może... znajdź im jakieś ciekawsze zajęcie- kiwnąłem głową.

-T-tak jest, p-panie Fisk- odparłem cicho.

-W takim razie jesteś wolny- wstałem i pognałem do drzwi, jednak jego głos mnie zatrzymał- Peter, jeszcze jedno. Ukarzesz tamtych ludzi. Za kłamstwo- zbladłem. Co? Czemu... Czemu ja? Przecież... oni mi pomogli.

-A-ale...- posłał mi groźne spojrzenie- oczywiście, panie Fisk- szepnąłem i wybiegłem z gabinetu. Siedzieli tam. Ta dwójka- chodźcie- mruknąłem. Posłusznie wstali i ruszyli za mną. Wyszliśmy z budynku. Cały czas zastanawiałem się, co z nimi zrobić, tylko po to, by odegnać myśli o Kingpinie. Nie mogę ich ukarać. Po prostu nie mogę. Chociaż... skoro raz mnie nie wydali, to drugi raz też nie zrobią. Gdy byliśmy na tyle daleko, by być poza zasięgiem wzroku pana Fiska, odwróciłem się do nich i splotłem ręce na przedramionach.

-Dzięki- mruknąłem. Odpowiedzieli jedynie krótkimi uśmiechami- czemu to zrobiliście?- spytałem, unosząc jedną brew. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

-Odkąd pracujesz dla pana Fiska, mamy znacznie mniej roboty. Poza tym, jesteś jednym z najbardziej wpływowych ludzi, więc zdecydowanie bardziej opłaca się kryć cię, niż skazywać na śmierć- oznajmił jeden z nich. Pokiwałem lekko głową.

-No świetnie. Tylko że teraz pan Fisk każe mi was ukarać- widziałem, jak w ich spojrzeniach zagościł strach- spokojnie, nic wam nie zrobię- zapewniłem ich, na co widocznie odetchnęli z ulgą- ale umówmy się, że oberwaliście, tak?- skinęli głowami- świetnie- mruknąłem i odszedłem w swoją stronę.

Gdy tylko zniknałem im z oczu, oparłem się o zimny mur i osunąłem na ziemię. Miałem mętlik w głowie. Uderzył mnie. Trzy razy. Ja... naprawdę się bałem. Strasznie. Byłem wręcz przerażony. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego i wiem jedno. Już nigdy nie chcę tego czuć. I jest na to tylko jeden sposób. Przestać zawodzić pana Fiska. Wiedziałem, że lepiej było zerwać kontakt z Iron manem od razu. Dlaczego jak zwykle robię głupstwa? Dlaczego poszedłem na ten dach? I dlaczego znowu dałem mu kolejną szansę i pojawiłem się w wieży? Przecież to nie powinno mieć miejsca. Na dodatek pan Stark... zaraz, przecież ja... kiedy nocowałem u niego... powiedziałem, że Kingpin mnie zabije. On o tym wiedział. Wiedział doskonale, na co mnie skazuje, a mimo to...

Mimowolnie kilka łez spłynęło po moich policzkach.

On wiedział. Wiedział, że mogę przez niego zginąć. Ale mimo to, nie zawahał się. Znowu. Znowu mnie wykorzystał. Czy on... czy on naprawdę nie ma sumienia? I on śmie nazywać się bohaterem? On?! To wszystko jego wina. Gdyby... uhh, gdyby nie mącił mi w głowie, pan Fisk nie miałby powodu, by się na mnie gniewać. Pan Fisk... zabiera mnie na akcję. Mimo tego, jak bardzo go zawiodłem. Przecież on tylko chce, by pan Stark znów mnie nie skrzywdził. A z kolei panu Starkowi zależy tylko na informacjach. Dobrze.

A więc, mamy czwartą zasadę naszej gry:

Nie liczą się żadne konsekwencje.

Odebrałem towar od Scarface'a, a resztę dnia spędziłem na roznoszeniu go po barach i siedzibach moich ludzi. Starałem się. Naprawdę starałem się wyrzucić z głowy to, co miało miejsce kilka godzin temu, ale się nie dało. Nie dawało mi to spokoju. Czy teraz już zawsze tak będzie? A może to tylko ten jeden raz, pan Fisk nad sobą nie panował? A może... może chciał mi dobitnie dać do zrozumienia, że nie mam wchodzić w układy z panem Starkiem? Choć z drugiej strony, teraz chce, bym owinął go sobie wokół palca, co z resztą nie będzie trudne. Nie, nie dlatego, że mu na mnie zależy. Nie zależy. On po prostu chce, by wszystko było jak dawniej. A dlaczego? Ponieważ wie, że pewnego dnia, nie będzie mnie w stanie powstrzymać. Boi się, że stanę się zbyt potężny. Nie będzie miał ze mną szans. Nic mnie nie zatrzyma. On to wie i za wszelką cenę stara się do tego nie dopuścić. Tylko że nie wziął pod uwagę jednego faktu. Mnie już się nie da zatrzymać. To już się stało. Już teraz nie ma ze mną szans. I w zasadzie powinienem być wdzięczny panu Fiskowi za to, co się dzisiaj stało.  Sam powiedział, że każda krzywda, która mnie spotyka, kształtuje mnie. Ta dzisiejsza na pewno dała mi dużo do myślenia. Udowodniła po raz kolejny, że dla słabych, nie ma miejsca na tym świecie. Jedz, albo daj się zjeść. Nie mam zamiaru być zjedzonym, a to oznacza tylko jedno. Muszę być tym, który je.

Pov. Stark

Siedziałem w swoim warsztacie, popijając whiskey. To dla mnie za dużo. Po prostu za dużo. Nie miałem nawet siły posprzątać tego całego bałaganu, który narobiłem. Mój dzieciak jest gdzieś tam, zagubiony, samotny i nie wiem jak mu pomóc. Chociaż... ostatnio rozmawialiśmy... w zasadzie rozmawialiśmy dość normalnie. Bez wykrzykiwania sobie w twarz przykrych prawd i żali. Tak po prostu rozmawialiśmy. Może uda się to powtórzyć? Może... może tym razem tego nie spieprzę? Może dzieciak da mi jeszcze szansę to naprawić?

Zmarszczyłem brwi. Dopiero teraz do mnie dotarło, że w myślach nazywam Petera "swoim dzieciakiem". Dlaczego niby to "mój dzieciak"? Ehh, nieważne. Tylko ja mu zostałem. On jeszcze o tym nie wie, ale potrzebuje mnie tak samo jak ja jego. Może nawet bardziej. Ciekawe, gdzie wtedy poszedł. Spał na ulicy? Może znalazł jakieś ciepłe miejsce? A może... Ehh, muszę go znaleźć jak najszybciej.

-Panie Stark, przychodzące połączenie od Nicka Fury'ego- odezwała się sztuczna inteligencja.

-Odbierz- rozkazałem.

-Dzwonię, żeby dowiedzieć się jednej rzeczy- wypalił, nie siląc się na jakiekolwiek przywitanie.

-A konkretnie?- mruknąłem, nie mając najmniejszej ochoty na rozmowę z nim.

-Jesteś z nami, czy z Peterem?- zaskoczył mnie. Uniósłem brwi i podkręciłem głową, choć tego nie widział.

-Co to w ogóle za pytanie?- oburzyłem się. Usłyszałem głębokie westchnienie po drugiej stronie.

-Jesteś z nami, czy z dzieciakiem?- powtórzył, jednak tym razem bardziej stanowczo.

-Fury, zrozum, ja nie mogę pomóc wam go złapać, albo...- zacząłem.

-Rozumiem- zmarszczyłem brwi- w takim razie odsuwam cię od wszystkich akcji związanych z Peterem.

-Co?! Nie, czekaj!- przecież on nie może tego zrobić! Jak mam go chronić, skoro mnie tam nie będzie?!

-Nick Fury zakończył połączenie- oznajmiła sztuczna inteligencja.

-Cholera jasna!- krzyknąłem, przewracając biurko na przedmioty, które wcześniej zrzuciłem, co wiązało się z kolejną falą niepokojących dźwięków. W moich oczach zawirowały łzy. To wszystko nie tak. To nie miało tak wyglądać. Miało być kompletnie inaczej. Ona miała żyć! Jego ciocia miała się nim opiekować. Gdyby żyła... tamtego dnia, kiedy popełniłem największy błąd w swoim życiu, Peter poszedłby do niej, żeby wszystko jej opowiedzieć. May wyjaśniła by mu, że po prostu jestem snobem bez uczuć i że ma się mną nie przejmować. Wtedy Peter by jej posłuchał. Zawsze tak było. May zadzwoniła by do mnie, żeby powiedzieć mi, jakim kretynem jestem, a ja, mimo że doskonale o tym wiem, olał bym ją i dalej... i pewnie dalej traktowałbym Petera jak śmiecia. A on... dalej by tu był. W każdej chwili gotowy, by nieść pomoc. To dlatego wtedy pękł. Nie miał już nawet komu o tym powiedzieć. Nie było nikogo, kto by go wysłuchał. Chociaż nie... był Kingpin. On na pewno go wysłuchał. Powiedział, żeby się mną nie przejmował. Że nie warto. I oczywiście miał rację. Tylko, dlaczego to musiał być akurat on? Ze wszystkich złych ludzi, Petera musiał wziąć pod skrzydła ten najgorszy? I teraz pewnie Parker postrzega go jako... mentora. I to takiego, który się o niego troszczy. Nie to co ja.

Pov. Peter

Wpadłem jak burza do pokoju chłopaków w sierocińcu. Nie obchodziło mnie w tym momencie, czy któraś z opiekunek mnie usłyszy. Uśmiechy momentalnie zniknęły z twarzy moich były współlokatorów, gdy zauważyli gniew w moich oczach. Szybkim krokiem poszedłem do Jack'a i chwyciłem go za kołnierz bo bluzy. Posłał mi przestraszone spojrzenie.

-Rozmawiałeś ze Starkiem! Tak czy nie?!- krzyknąłem.

-Peter... ja tylko...- zaczął.

-Tak czy nie?!- potrząsnąłem nim lekko.

-Tak, ale...- znów mu przerwałem.

-Jak mogłeś?! Jak mogłeś powiedzieć mu o Peronie?!- warknąłem. Jack zbladł, a wszyscy dookoła spojrzeli na najstarszego z oburzeniem- zaufałem ci! Nigdy bym nie pomyślał, że tak łatwo mnie wydasz. Jak mogłeś?

-Peter, proszę, wysłuchaj mnie chociaż- szepnął. Puściłem go i posłałem naglące spojrzenie- tak, rozmawialiśmy ze Starkiem, ale nic takiego mu nie powiedziałem. Naprawdę. Tylko to jedno słowo. Inaczej by mnie nie puścił, rozumiesz? Przecież bym cię nie wydał! W żaden sposób go to nie naprowadziło, no bo nie ma nawet jak sprawdzić tego hasła...- gniew trochę opadł, jednak wciąż nie do końca mu wierzyłem.

-Nic nie powiedzieliście?- upewniłem się. Równo skinęli głowami- chłopaki, ja... przepraszam- mruknąłem cicho- ale proszę, nic mu nie mówcie. Nic nikomu nie mówcie. Szczególnie Starkowi. To kłamca i manipulator. Zrobi wszystko, żeby do mnie dotrzeć. Żeby mnie znaleźć. Już nie raz udowodnił, że nie cofnie się przed niczym, więc uważajcie na niego, tak? Ten człowiek jest bezwzgledny. On chce...- zamilkłem. Niepotrzebnie ich straszę. Przecież pan Stark nic im nie zrobi, więc po co to wszystko mówię? Wyrzucam z siebie swoje żale? Heh, zalosne- po prostu kłamie. Jakby ktoś o mnie pytał, nie znacie mnie, dobrze?- znów potwierdzili skinieniem.

-Peter... jesteś pewny, że on kłamie?- spytał nieśmiało Billy. Czy ja jestem pewien? Ehh, nie mam pojęcia. Chociaż nie. Jestem pewien. Chodzi mu tylko o wykorzystanie mnie. Bezwzględne.

-Tak- odparłem stanowczo.

-No nie wiem... brzmiał dość wiarygodnie- zauważył Jason.

-Właśnie dlatego jest taki niebezpieczny- stwierdziłem.

-Idziemy na piwo?- zaśmiałem się, widząc, jak najmłodszym oczy zabłysnęły.

-Ta, idziemy- uśmiechnąłem się

*****

2043 słowa

Hejka!

Dzisiaj wyjątkowo bez Polsatu, ale nie cieszcie się, bo ja po prostu zbieram siły 😂😂😂

W piątek wrzucę to obiecane Q&A!

Tutaj możecie zadawać pytania. Proszę Was, żebyście u góry napisali do kogo skierowane jest pytanie --->

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro