Rozdział 31

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział dedykuję największej fance dram na watt.
GraFFitowa, ta drama jest dla Ciebie sis xD
Ps. To za pomoc przy sama wiesz czym😏😏😏

Pov. Stark

Patrzyłem w osłupieniu na dzieciaka przede mną. On... oszukał mnie. To wszystko... ten płacz, ból... on tylko... on tylko udawał. Kłamał. Chciał, żebym mu zaufał. Żeby nas wszystkich zmylić. Specjalnie sprawiał wrażenie, jakby mi wybaczył, ale... on mi nigdy nie wybaczy. Nienawidzi mnie i... to już się nigdy nie zmieni. A Fury miał rację. Miał rację, kiedy mówił, że Peter jest... że jest bezwzględny. Że jest... po prostu kimś innym. Ja... zabiłem Petera. Zabiłem tego dobrego, niewinnego, szczerego dzieciaka, a na jego miejsce stworzyłem tego... potwora. Bezwzględnego, okrutnego potwora. A przecież... Natasha miała rację, kiedy ostrzegała mnie, że prawda zaboli. Nie mówiła tylko, że to zaboli tak cholernie mocno.

-Peter...- chciałem powiedzieć mu tak wiele, a jednocześnie nie potrafiłem nic z siebie wydusić. Ja... nawet nie wiedziałem, co dokładnie czuję. Jestem zły? Smutny? Rozczarowany? Zawiedziony? Nie... to po prostu tak bardzo bolało. Ten ból rozrywał mnie od środka. Ja naprawdę... byłem głupi. Uwierzyłem, że Peter może mi to wybaczyć. Ale jak widać... myliłem się. To się nigdy nie stanie. Pewnych rzeczy się nie wybacza. A teraz męczyło mnie tylko jedno pytanie- dlaczego?- szepnąłem. Po moich policzkach spłynęło kilka łez.

-Dlaczego?!- warknął- mógłbym cię spytać o to samo. Dlaczego postanowiłeś zniszczyć mi życie?! To jedna z twoich pierdolonych zachcianek bogatego skurwysyna?!- podniosłem się z ziemi i zbliżyłem nieznacznie do dzieciaka. Chłopak wciąż trwał w bojowej pozycji.

-Peter... jak mogłeś?- szepnąłem z niedowierzaniem. W tym momencie chłopak rzucił się na mnie. Wykonał salto i kopnął mnie w klatkę piersiową. Mimo zbroi, która zamortyzowała uderzenie, zabolało. Cofnąłem się o kilka metrów, a Parker szykował się do kolejnego ataku. Nie mogłem na to pozwolić. Kierowany instynktem, wystrzeliłem w jego stronę wiązkę laserową, której zręcznie uniknął.

-Jak ja mogłem?! Jak ty mogłeś!- wykrzyknął gniewnie i po raz kolejny wykonał uderzenie. W mgnieniu oka znalazł się na moich barkach. Starałem się go zrzucić, jednak nie zrobiło to na dzieciaku wrażenia. Kopnął mnie w plecy i zeskoczył w sekundy przed moim spotkaniem z ziemią- naprawdę sądziłeś, że zwykłe "przepraszam" załatwi sprawę?! Niespodzianka! Nie!- podniosłem się i załadowałem repulsory, by znów wystrzelić w stronę chłopaka.

-Peter... opanuj się! Proszę, porozmawiaj ze mną!- zawołałem. Młodszy wybuchł śmiechem. Ale jego śmiech nie był zwyczajny. Był przerażający... wręcz histeryczny. Jakby był na skraju rozpaczy i szaleństwa. To było... straszne.

-POROZMAWIAŁ?!- wrzasnął- pierdol się! Ty i te twoje rozmowy!- wykrzyknął, wyciągając nóż. Zmarszczyłem brwi. Przecież nic mi tym ostrzem nie zrobi i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Ruszył pędem w moją stronę i ponownie wskoczył na mnie. Chwycił mocno kawałek zimnej stali i oderwał ją. Zbladłem. On chce uszkodzić zbroję od środka.

Zacząłem się miotać, byle tylko Peter nie zrealizował swojego planu. W pewnym momencie udało mi się chwycić go za przedramię. Cisnąłem młodszym na ślepo przed siebie. Parker jęknął, uderzając o ziemię. Przez chwilę walczyłem z chęcią podbiegnięcia do niego i przeproszenia za tą brutalność. Peter na szczęście szybko się podniósł i zmierzył mnie nienawistnym spojrzeniem.

-Myślisz, że to się da załatwić zwykłą rozmową?!- krzyknął, zaciskając pięści- że wystarczy porozmawiać i zapomnę o wszystkim?! Nie! Nigdy nie zapomnę!- pokręciłem głową. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.

-Proszę! Nie chcę z tobą walczyć, Peter! Nie chcę cię skrzywdzić...- uśmiechnął się przez maskę.

-W takim razie, przestań walczyć i daj się zabić!- warknął i ruszył w moją stronę. W mgnieniu oka wystrzeliłem wiązkę laserową, której chłopak zgrabnie uniknął. W momencie, w którym był na wyciągnięcie ręki, zacisnąłem dłoń w pięść i uderzyłem go w szczękę, wysyłając dzieciaka na drugi koniec dachu. Poczułem, że emocje powoli przejmują panowanie nade mną. Po prostu było ich zbyt wiele. Gniew, smutek, strach, poczucie winy i zdrady... za dużo... nie mogłem tego opanować. Jak on... jak on mógł to zrobić? Jak mógł bezwzględnie wykorzystać to, że mi na nim zależy? Wiedział doskonale, że jeśli tylko... że gdy da mi promyczek nadziei na to, iż jest w stanie wybaczyć mi wszystkie krzywdy... że będę się starał dostrzec tamtego Petera. Że zaufam mu. Że będę stawał na głowie, żeby tylko... żeby on... cholera, jak... jak ktoś może być tak bezwzględny? Zależało mu tylko na tym, żeby do Fury'ego dotarła informacja o rzekomo fałszywym informatorze.

-Czy ty naprawdę nic nie czujesz?- zapytałem z niedowierzaniem w głosie- nic? Zupełnie nic?- rzucił się na mnie. Wystrzeliłem wiązkę laserową. Dzieciak uniknął jednej, wzbijając się w powietrze i wtedy właśnie wystrzeliłem po raz drugi. Trafiłem prosto w plecy chłopaka. Krzyknął i upadł na ziemię. Skulił się na niej- jak długo miałeś zamiar to ciągnąć?!- krzyknąłem, zbliżając się do niego. Podniósł się i zdjął z twarzy maskę. Zmierzył mnie nienawistnym spojrzeniem i znów przystąpił do ataku.

-Tak długo, jak tylko bym mógł!- warknął, zadając coraz silniejsze ciosy- przestań się mazać! Myślisz że jesteś taki święty?! Nie zasługujesz na tytuł bohatera!- w tym momencie uderzyłem chłopaka pięścią w brzuch, przez co upadł kilka metrów w tył. Jednak wciąż się nie poddawał.

-Oszukałeś mnie, Peter!- krzyknąłem gniewnie- jak mogłeś?! Przecież chciałem ci pomóc! Starałem się to wszystko naprawić!- w moich oczach ponownie zawirowały łzy. Tym razem jednak, nie były to łzy smutku. To były łzy bezsilnej wściekłości.

-Tego się nie da naprawić! Bez względu na to, co powiesz, nic już nie naprawisz!- podniósł się i zaczął biec w moją stronę, unikając przy tym kolejnych wiązek wystrzelonych z moich repulsorów.

-Mylisz się! Nie zwrócę ci ciotki, ale można to jeszcze odkręcić! Jeszcze masz czas! Opanuj się dzieciaku!- miałem wrażenie, że jego oczy ściemniały. Dopadł do mnie i zasypał mnie lawiną cisów.

-Nie...- cios- waż...- cios- się...- cios- wspominać...- cios- o...- cios- May!

-Zaufałem ci!- złapałem go za przedramiona i rzuciłem nim gwałtownie o ziemię.

-To jesteś jeszcze głupszy niż myślałem!- odbił się rękami od podłoża i wrócił do zadawania ciosów.

-Jak mogłeś mnie tak wykorzystać?!- krzyknąłem, starając się blokować jego ciosy. Z jego pięści powoli zaczynała sączyć się szkarkatna ciecz. Były poobcierane od uderzeń w stal, a moja zbroja miała na sobie liczne wgniecenia, spowodowane siłą dzieciaka, ale żaden z nas nie zwracał na to teraz uwagi. Wyładowywaliśmy na sobie nawzajem swój gniew i całą frustrację. Zupełnie jak małe dzieci, bijące się w piaskownicy o głupią zabawkę. Ale to było coś innego. To było poważne. To była prawdziwa walka, w której przegrany straci wszystko. Zamiast piasku, mieliśmy zimny, twardy beton, a zamiast zabawki, życie. Atakowaliśmy się bezwzględnie, jakbyśmy chcieli przekazać drugiemu całą furię i gniew, jakie nami władały, jednak było to niemożliwe, ponieważ ogarniająca wściekłość i ten... ból... były nie do opisania.

-Dokładnie tak samo, jak ty mnie! Wszystko na czym mi zależało, to żebyś był ze mnie dumny! Wszystko!- zatkało mnie. Po prostu zamarłem. A chłopak to wykorzystał. Zadał najmocniejszy jak do tej pory cios, czym odepchnął mnie spory kawałek w tył- wszystko co robiłem, było tylko po to! Cały czas tylko na tym mi zależało! Żeby usłyszeć te cztery jebane słowa! - nie przerywał uderzeń- nigdy niczego od ciebie nie chciałem! Nigdy o nic nie prosiłem! Robiłem wszystko! Byłem na każde zawołanie! Spełniałem każdą zachciankę! Nigdy nawet nie oczekiwałem głupiego "dziękuję"! Nie zależało mi na wdzięczności! Chciałem tylko jednej rzeczy! Jednego jebanego zdania!- po jego policzkach zaczęły spływać łzy. Przyglądałem się jego oczom, żeby zobaczyć w nich... cholera, tam już nawet nie było grama smutku. To była czysta furia. Bezsilna wściekłość, miotająca nim na wszystkie strony. Nie umie sobie z nią poradzić. Niszczy go od środka i zmusza to strasznych rzeczy. Jest po prostu wściekły. Na wszystkich ludzi, którzy go skrzywdzili. Na cały zły świat, który wciąż stara się go zniszczyć- powiedz to! Chcę to usłyszeć! Nawet jeśli to tylko popierdolone kłamstwo! Powiedz, że jesteś ze mnie dumny! Słyszysz?! Powiedz to! Teraz!- po jego policzkach spływały łzy, a uderzenia wciąż przybierały na sile. Nagle moją wizję zasłoniło czerwone światło. Zmrużyłem oczy. O nie... wszystko wysiadło- powiedz, do cholery!- nie potrafiłem się bronić, gdy Peter bez trudu otworzył moją zbroję i wywlókł mnie z niej. Nie potrafiłem się w ogóle ruszyć. Ciało odmawiało mi posłuszeństwa, a ja czułem, jakby jego słowa raniły mnie, niczym tysiące małych sztyletów, powoli wbijanych w moje serce. Wiedziałem, że go to bolało, ale... teraz... to jest nie do zniesienia. On... jest w rozsypce. Złamany, zrozpaczony, zdesperowany, żeby tylko... dostać tą jedną rzecz, której zawsze pragnął.

Peter chwycił mnie za kołnierz koszuli i uderzył w szczękę.

-Powiedz to!- warknął, potrząsając mną lekko. Poczułem słodki smak krwi w ustach.

-Nie mogę, Peter...- szepnąłem. Spojrzał na mnie zdezorientowanym, gniewnym i przerażonym wzrokiem naraz- teraz... teraz jestem przerażony... nie dumny- dodałem. Chłopak patrzył na mnie przez chwilę. Nie ruszał się. Nie odzywał. Po prostu wbijał we mnie te swoje czekoladowe oczy, jakby starał się rozszyfrować moje myśli. Jednak nagle jego spojrzenie stało się okrutne i lodowate. Kopnął mnie w brzuch. Jęknąłem z bólu i zgiąłem się wpół. Parker zmusił mnie, bym klęknął i przystawił pistolet do mojej skroni.

-To jedyne, czego chcę przed śmiercią. Powiedz to- jego głos był całkowicie wypruty z emocji. Po prostu... absolutnie pusty.

-Byłem dumny z Petera. Nie z ciebie. Z ciebie nigdy nie będę dumny- odparłem twardo. Zmarszczył brwi. Za wszelką cenę starałem się nie pokazać tego, że... po prostu się boję. Boję się tego, co zamierza zrobić. Boję się, że mnie skrzywdzi. Zwyczajnie, po ludzku boję się, że mnie zabije. Ja... naprawdę się boję. Boję się Petera...

-W takim razie zdechnij- wycedził przez zęby. Zacisnąłem powieki. Zrobi to. Wiem, że to zrobi. Jest... zdesperowany. Fury mnie ostrzegał. Ostrzegał, że tak będzie. Miał rację, ale ja... wierzyłem w Petera. Naprawdę wierzyłem, że dzieciak wróci do mnie. Że wszystko będzie dobrze. Ale jak widać, nadzieja matką głupich. On to wszystko... to miała być zemsta? Czy on chciał po prostu, żebym poczuł ból? Chciał mnie skrzywdzić? Tak jak ja go skrzywdziłem? Tylko, że... ja wiem, że go zraniłem. Ale... czy ja też byłem aż tak okrutny?

-Naprawdę chcesz to zrobić?- szepnąłem błagalnie, przymykając powieki. Przerażała mnie ta myśl. Nie chodziło już nawet o mnie i moje życie. Wiem, że jeśli Peter to zrobi, to już nie będzie odwrotu. A tym momencie stanie się kimś innym i już nigdy nie będzie mógł wrócić do tego co było. Jeżeli mnie zabije, każde następne morderstwo będzie przychodziło mu coraz łatwiej. Nie będzie miał już żadnych skrupułów. Żadnych wyrzutów. Żadnego sumienia. Po prostu pustka. Już nigdy nie będzie tym samym człowiekiem. A najgorsze jest to, że całe życie będzie uciekać. Uciekać przed swoją przeszłością i tym wszystkim co go spotkało. Bo kiedyś zrozumie, że byłem jedyną osobą, która mogła mu pomóc wyplątać się z tego bagna. I wtedy się załamie. Nie wytrzyma. Jego psychika tego nie zniesie. A oni wszyscy... nikt nie będzie widział w nim tego co ja. Nikt nie zobaczy zagubionego chłopca. Będą widzieli mordercę. Bezwzględnego kryminalistę. Przecież... nie... błagam...

-Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo chcę- powiedział z przerażającym uśmiechem na twarzy i dziwną iskierką podniecenia w oczach- od samego początku na to czekałem- odbezpieczył broń. Posłałem mu błagalne spojrzenie.

-Pete... proszę...- szepnąłem. Kilka łez uwolniło się spod moich zaciśniętych powiek. To zbyt wiele. On... nie może stać się mordercą. Nie... nie on... tylko nie on...

Chłopak zaśmiał się ponuro.

-Żałosny jesteś, wiesz?- mruknął, uśmiechając się przy tym okrutnie.

Pov. Natasha

Przemierzaliśmy całe miasto helikopterem, gorączkowo rozglądając się za Peterem i Starkiem. Na pewno go znalazł. Inaczej, Tony odezwał by się już dawno. Miałam mętlik w głowie. Wiedziałam doskonale, dlaczego Peter mnie zranił. Chciał zatrzymać resztę. Żeby go nie gonili. Zdawał sobie sprawę, że zajmą się ratowaniem mnie, zamiast próbą schwytania dzieciaka. Tylko że... dlaczego mnie złapał? Gdyby pozwolił mi zginąć, zatrzymałby ich na dłużej. Mógł mnie puścić. Pozwolić mi spaść. Nie przeżyła bym. Nie miałabym szans. Po prostu... uratował mi życie. Tylko czemu? To bez sensu. Wiedział, że ruszymy w pościg gdy tylko opatrzą moje ramię, więc... naprawdę tego nie rozumiem.

-Tam są! Widzę ich!- krzyknął nagle Clint, wskazując na jeden z budynków. Spuściłam wzrok i zamarłam. Peter... nasz Peter, który zawsze był taki... dobry, niewinny... on... przystawiał pistolet do skroni klęczącego Starka. Zmarszczyłam brwi. Na razie mogę sobie tylko wyobrazić, co tam się stało, ale... aż mi się nie chce wierzyć. Tony na pewno chciał porozmawiać z Peterem. Wyszedł ze swojej zbroi, a on... dzieciak znów go wykorzystał. Znów nim manipulował. Znów zabawiał się kosztem milionera.

Wylądowaliśmy na dachu. Chłopak nie ma szans z naszą czwórką. Steve rzucił swoją tarczą i... jednego nie przewidzieliśmy.

Huk wystrzału i ciało osuwające się na ziemię.

#wojnapolsatowa

*****

2066 słów

Hejka!

Łapka w górę, kto przyjdzie na mój pogrzeb xD

Od razu mówię, że nie powiem Wam, czy następny rozdział to epilog z pogrzebem Starka xD
No cóż, jestem złośliwą mendą.

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro