Rozdział 40

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Stark

Zagrodziłem drogę Fury'emu i dwóm pozostałym agentom.

-Czy ty jesteś poważny?- spytałem z niedowierzaniem- po pierwsze, Peter śpi i nie pozwolę ci go obudzić, bo należy mu się odpoczynek, a po drugie, zajmij się lepiej szukaniem tego skurwiela, a nie wyciąganiem piętnastolatka ze szpitala.

-W zasadzie, czemu jest w szpitalu? Co się stało?- zainteresował się Nick. Zmarszczyłem brwi.

-Kingpin najpewniej ubzdurał sobie, że chłopak go zdradził, więc skatował Petera i zostawił na ulicy, żeby się wykrwawił- wyjaśniłem krótko, mordując go wzrokiem.

-W takim razie, nasi lekarze się nim zajmą. Dobrze ci radzę, przepuść nas, Tony, bo użyjemy siły- zacząłem się gorączkowo zastanawiać, jak uratować Petera.

-Fury, proszę, zostaw go w spokoju. Dużo przeszedł, daj mu chociaż kilka dni- powiedziałem błagalnym głosem.

-Tak, żebyś w ciągu tych paru dni zdążył wymyślić jak ukryć chłopaka- zakpił- Tony, mamy naprawdę dobrych lekarzy, więc nie martw się o zdrowie Petera. Nie damy mu zginąć.

-No pewnie, potrzebujecie go żywego- mruknąłem pod nosem i ukradkiem wcisnąłem przycisk na zegarku.

-Co?- spytał jednooki.

-Peter zostaje w wieży. Prędzej zginę, niż wam go oddam- oświadczyłem. Nick zaśmiał się ponuro.

-Nie będzie takiej potrzeby, Stark. Po prostu cię unieruchomimy- stwierdził, po czym skinął na dwójkę agentów. W momencie, w którym zaczęli się do mnie zbliżać, moją dłoń oplotła rękawica. Wycelowałem w nich i zmarszczyłem brwi.

-Nie zbliżać się!- warknąłem. Czarnoskóry uśmiechnął się z politowaniem.

-Nie rób nic głupiego, Tony. Pogarszasz sytuację i swoją, i dzieciaka. Naprawdę sądzisz, że to nas powstrzyma?- wziąłem głęboki wdech i w tym samym momencie usłyszałem trzask dochodzący z sali dzieciaka. Odruchowo spojrzałem w tamtą stronę i to był błąd. Błyskawicznie jeden z agentów znalazł się przy mnie i wykręcił mi boleśnie rękę, przyciskając do ściany. Jęknąłem z bólu i spróbowałem wyszarpać się z silnego uścisku, co było niestety niemożliwe.

-Fury, proszę, zostaw go- powiedziałem błagalnie.

-Przykro mi, Tony, ale nie mogę- odparł i ruszył w kierunku sali. Nie, nie, nie, nie, nie! Cholera, Peter pomyśli, że to było zaaranżowane. Stwierdzi, że znów go oszukałem. Kurwa, nie! Proszę, nie! On mi już nie zaufa!- CO DO KURWY?!- usłyszałem głos z sali. Wykorzystałem zdezorientowanie trzymającego mnie agenta i wyrwałem się. Pobiegłem szybko do Petera, ale jedyne co zastałem, to rozkopana pościel, otwarte okno i rozwścieczonego mężczyznę. Rozejrzałem się. Zniknęły rzeczy dzieciaka. Nie widziałem czy byłem bardziej szczęśliwy, że uciekł, czy przerażony, że błąka się gdzieś tam w takim stanie. A co jeśli rany mu się potwierają i Peter się wykrwawi? A jeśli ktoś go skrzywdzi? Jest słaby, nie da rady się obronić. A co jeśli... Kingpin go znajdzie? Cholera... muszę go znaleźć. Gdy tylko Fury zniknie, muszę go znaleźć. Chociaż, jeśli wszystko poszło dobrze, nie będę go musiał wcale szukać. Wiem dobrze, gdzie na mnie czeka.

Pov. Peter
*10 minut wcześniej

Usłyszałem czyiś głos, jakby za mgłą. Nie wysiliłem się na uchylenie powiek. Było mi zbyt wygodnie, by przejmować się takimi błachostkami. Łóżko. Prawdziwe, wygodne łóżko z miękką, ciepłą pościelą. Kiedy ostatni raz spałem w czymś takim? Chociaż ból rozchodzący się po całym ciele uniemożliwiał mi spokojny sen, przynajmniej mogłem wygodnie odpocząć. Mimo że nie zasługiwałem na to. Nie pamiętałem jak się tu znalazłem, ani dlaczego Kingpin mnie nie zabił, ale wiedziałem jedno. Powinien to zrobić. Powinien mnie wtedy zabić. Powinienem być martwy. Zasłużyłem na to. Zasłużyłem na śmierć. Pan Stark powiedział, że udostępniłem mu swoją lokalizację. Jak do cholery? Jakim pierdolonym cudem? I dlaczego? Dlaczego nie umarłem? Dlaczego znowu trzymam się życia? Zraniłem pana Starka. Zraniłem jedynego człowieka, którego obchodzi moje nic nie warte życie, a on co? Powinien mnie znienawidzić. Powinien mną gardzić. A on wciąż mi pomaga. Uratował mnie. Znowu. Jest dla mnie dobry. Jest jak... trochę jak ojciec, którego nigdy nie miałem. Dlaczego więc wciąż nie umiem mu zaufać?

Nagle otworzyłem szeroko oczy, gdy rozpoznałem jeden z głosów. Fury. O nie... Wysłuchałem się w ich rozmowę. On... znowu stara się mnie uratować. Pan Stark znowu się naraża. Dla mnie. Nie jestem tego wart. Ja... on nie powinien się dla mnie poświęcać. Nie pozwolę na to.

Niepewnie chwyciłem rurkę, która była podłączona do mojej ręki. Pewnym ruchem wyrwałem ją i zagryzłem wargę, by nie jęknąć z bólu. To samo zrobiłem ze wszystkimi innymi maszynami, po czym chwiejnie wstałem z łóżka. Narzuciłem na siebie bluzę i założyłem pas z nożami. Chwiejnym krokiem podszedłem do okna i otworzyłem je. Wspiąłem się na parapet. Nagle usłyszałem głuchy dźwięk i stłumiony jęk bólu milionera. Zacisnąłem pięści i zmarszczyłem brwi. Nie, nie mogę teraz z nimi walczyć. Jestem zbyt słaby. Dlatego właśnie zdecydowałem się na powolne zejście po ścianie i przeskoczenie na kolejny budynek.

Mozolnie przemieszczałem się nad ulicami miasta. Każdy ruch sprawiał mi ból. Każdy mięsień palił żywym ogniem, a spojrzenie stawało się coraz bardziej nieobecne. Muszę tam dotrzeć. Na ten dach. Wtedy będę bezpieczny. Pan Stark mnie znajdzie i ochroni, tak? Będę mógł spokojnie odpocząć, bo on nie pozwoli mnie skrzywdzić, prawda? On... błagam, niech ten dach przestanie się oddalać. Chcę już tam być. Chcę po prostu tam być.

Gdy budynek pojawił się w zasięgu mojego wzroku, na moje usta wpłynął szczery, nieco skrzywiony przez ból, uśmiech. Ostatni skok... i... udało się. Jednak nie przewidziałem jednego. Zamiast w miarę możliwości, zgrabnie wylądować, boleśnie wyrżnąłem o twardy beton. Jęknąłem i skrzywiłem się, jednak ból nie był teraz ważny. Skuliłem się na ziemi i zadrżałem. Było zimno. Bardzo zimno.

Nie wiem dlaczego, ale dopiero teraz, wydarzenia z wczoraj zaczęły we mnie uderzać. Wyrzucili mnie z samochodu, w jakiejś brudnej uliczce. Samego. Zdanego tylko na siebie. Zostawili mnie, żebym się wykrwawił. Męski głos, mówiący "przepraszam, dzieciaku" i delikatne gładzenie po głowie. A potem cisza i samotność. I jeszcze... naprawdę to zrobiłem. Udało mi się podać mu moją lokalizację. A potem zemdlałem. Tylko dlaczego mnie nie zabił? Dlaczego pan Fisk nie zatłukł mnie na śmierć? Przecież niewiele brakowało. Byłem bezbronny. Nie potrafiłem się bronić, byłem zdany na jego łaskę, więc dlaczego mnie nie zabił? A może... nie, chyba... chociaż... przy pierwszym spotkaniu, powiedział, że nie zabija dzieci. Czy to możliwe, że nie zabił mnie, bo jestem dzieckiem? Nie chciał mnie zabijać, dlatego kazał wywieść mnie gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie, żebym się wykrwawił? W zasadzie, nie widzę innego rozwiązania, ale przecież... to też jest bez sensu.

Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Znowu jestem sam. Jestem kurwa zupełnie sam. Nie mam już nikogo. Po prostu nikogo. Pan Stark miał rację. Od początku miał rację, mówiąc, że Kingpin mnie wykorzystuje. Że mnie oszukuje. A ja... przecież to widziałem. Przecież to było oczywiste. Tylko że... świadomość bycia samemu na świecie tak bardzo boli. Wmawiałem sobie, że jemu naprawdę zależy, a tymczasem jak zwykle zostałem sam. I teraz już nikogo nie obchodzi, czy tej nocy umrę, czy może dalej będę kurczowo trzymać się życia.

Skuliłem się i zacząłem płakać. Po prostu płakać, jak małe dziecko. Jestem sam. A on po prostu mnie wykorzystał. Znowu. Znowu osoba, którą podziwiałem... po prostu mnie wykorzystała i zostawiła. Jak zwykłego, nic nie wartego śmiecia. Dlaczego? Dlaczego to wszystko się na mnie zwala? Nie można ufać ludziom. Po prostu nie można. Oni tylko krzywdzą. A ja... nikomu już nie zaufam. Nigdy. Nie mam na to siły. To zbyt bolesne.

Doczołgałem się do krawędzi i ostrożnie na niej usiadłem. Wiem dokładnie, czego mi trzeba. Żyletki. Chcę poczuć ból. Zobaczyć krew. Uspokoić się. Odegnać te wszystkie złe myśli i chociaż przez chwilę poczuć upragniony spokój.

Chwyciłem leżący kawałek gruzu i zgniotłem go w dłoni. Twarde kawałki poraniły mi rękę. Uśmiechnąłem się błogo i wstrzymałem oddech gdy poczułem, jak boleśnie przecinają mi skórę. Krew spłynęła mi po przedramieniu, a ja, nie zastanawiając się, zacząłem rysować nią szlaczki na betonie.

Pov. Stark

Wylądowałem na dachu i szczerze uśmiechnąłem się, widząc siedzącego na nim dzieciaka. On zdawał się nawet mnie nie zauważyć. Podszedłem bliżej i przeraziłem się. Ręka chłopaka była cała we krwi. Peter malował nią jakiś wzór na ziemi, z błogim uśmiechem na twarzy. Jakby sprawiało mu to chorą przyjemność. Jego rysunek przedstawiał krzyż gotycki. Wiedziałem, co to oznacza.

-Em... Pete? Wszystko w porządku?- usiadłem obok niego. Spojrzał na mnie i dopiero teraz zobaczyłem zaschnięte ślady łez na jego twarzy. Z jego oczu zniknęła ta dziwna iskierka. Posłał mi zdezorientowane spojrzenie, którym następnie obrzucił kolejno swoją rękę i rysunek. Zmarszczył brwi i kiwnął niepewnie głową. Nie było w porządku. Wiem to- co się tam stało, Pete?

-A jak myślisz?- mruknął.

-Posłuchaj, Pete, nie musisz sam z nim walczyć. Jestem tu, tak?- chłopak spuścił wzrok.

-Żeby to było takie proste- westchnął. Zdrową ręką chwycił kilka małych kamyków i rozdrobnił je, przez co małe odłamki pocięły jego skórę. Chwyciłem dzieciaka za nadgarstki.

-Peter, przestań!- rozkazałem. Posłał mi kolejne zdezorientowane spojrzenie- co ty wyprawiasz?! Ranisz się, Peter!

-Przepraszam- szepnął, wpatrując się we mnie ze strachem, jakbym miał mu coś zrobić.

-Spokojnie, nie przepraszaj Pete. Po prostu... nie rób tego- chłopiec skinął głową. Widziałem, że w niektórych miejscach krew przesiąknęła przez materiał bluzy. Rany się pootwierały. Ale Peter był... dziwnie swobodny. Wyglądał, jakby w ogóle nie czuł bólu, a to, że Kingpin go zdradził, nie robiło na nim większego wrażenia. A to oznaczało tylko jedno. W środku krzyczy. Nie radzi sobie z tym, więc udaje, że wszystko jest dobrze. Jest załamany. Zdruzgotany. Potrzebuje pomocy, tylko co ja mam zrobić? Jak mogę mu pomóc? Jak mogę sprawić, by poczuł się lepiej? By kompletnie się nie załamał? Wystarczy, że tu będę? Że będę z nim? Że nie zostawię go samego?- Pete, ja... wiem, że pewnie jest ci ciężko...

-Nie- powiedział twardo.

-Nie?- powtórzyłem zdziwiony.

-Nie jestem smutny. Boli jak cholera, ale nie jestem smutny- dzieciak wstał i chwiejnym krokiem ruszył w kierunku komina. Poszedłem za nim. W pewnym momencie, Peter wziął zamach i z całej siły uderzył w niego pięścią, roztrzaskując go przy tym. Dzieciak zachwiał się. Runął by na ziemię, ale złapałem go w ostatniej chwili i posadziłem delikatnie. Posłał mi puste spojrzenie- ja po prostu... on...- jego głos był całkowicie wypruty z emocji. Uklęknąłem obok młodszego i westchnąłem cicho- on mnie zostawił- szepnął Peter. Bez słowa przysunął się do mnie i wtulił w mój tors, płacząc cichutko. Pękało mi serce. On... wiedziałem, że tak będzie. Wiedziałem, że Fisk go skrzywdzi. Ale nie myślałem, że aż tak. I nie tylko psychicznie. Gdy patrzyłem na posiniaczoną twarz dzieciaka, bandaże na jego rękach i grymas bólu przy każdym, najmniejszym ruchu, czułem, jak wrzy we mnie gniew. Miałem ochotę znaleźć Fiska i po prostu zabić. Najokrutniej jak tylko można, zabić tego skurwysyna, który ośmielił się skrzywdzić moje dziecko. Teraz ja go skrzywdzę. Fury ma dowód czy nie, zabiję go. Bez względu na to, czy Tarcza mi pomoże, czy też będę to musiał zrobić sam, Fisk zapłaci za to, co zrobił Peterowi.

-Shh, spokojnie, Pete- szepnąłem, wplatając palce w ciemne kosmyki jego włosów. Chłopak zadrżał, gdy kolejna fala szlochu go opuściła. Moczył łzami i brudził krwią moją marynarkę, zaciskając na niej dłonie. Skulił się, gdy dopadł nas powiew zimnego wiatru. Coraz bardziej drżał, a ja nie wiedziałem, co mogę zrobić, by poczuł się choć odrobinę lepiej. Nic nie mogłem zrobić. Ten gnój go skrzywił i teraz dzieciak cierpi. A najgorsze jest w tym wszystko to, że go moja wina. To wszystko moja wina. Od początku, aż do teraz. Całe zło, którego Peter doświadczył, było przeze mnie. Wszystko co go spotkało, to moja wina. A teraz jedyne co jestem w stanie zrobić, to przytulać go i wmawiać, że wszystko będzie dobrze. Będzie dobrze? Będzie, prawda? Musi być.

-O-on mnie zostawił- wychlipiał Peter- ja... j-już n-nie chcę być sam- wyszeptał, krztusząc się łzami. Jego ręce drżały, pomimo tego, jak mocno zaciskał je na mojej marynarce. W zasadzie, czułem, jak całe jego drobne, poturbowane ciało drży nieopanowanie i skręcało mnie w środku. Ze złości, żalu, smutki i poczucia winy. Gdybym tylko mógł, wziąłbym na siebie całe jego cierpienie. Cały ból, który dzieciak musi znosić. Fizyczny i psychiczny. Wszystko. Żeby tylko nie cierpiał.

-Nie jesteś sam, Pete. Ja tu jestem, dobrze? I już cię nie zostawię. Obiecuję- spojrzał na mnie swoimi czerwonymi od płaczu oczami i kiwnął lekko głową, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że mi wierzy.

Dopiero teraz uświadomiłem sobie pewien fakt. Dzieciak wciąż jest ranny. Powinien leżeć w szpitalu, a na dodatek krwawi. Trzeba się nim zająć. Tylko co ja do cholery mam zrobić? Nie mogę go zabrać do wieży. Zwyczajny szpital odpada, bo nie dość, że dowiedzą się i mutacji dzieciaka, to na dodatek Fury'emu będzie jeszcze łatwiej go zabrać. Kurwa, co ja mam zrobić?

-Pete, trzeba cię opatrzyć- powiedziałem, gdy już się nieco uspokoił. Chłopiec jedynie kiwnął głową, jakby nie do końca dotarło do niego to, co powiedziałem- Peter, mówię poważnie. Krwawisz, dzieciaku. Gdzie mam cię zabrać?- spytałem, licząc, że Parker wykaże się trzeźwym myśleniem.

-Poradzę sobie...- szepnął. Uśmiechnąłem się z politowaniem.

-Pete, ledwo siedzisz. Nie dasz rady się podnieść, a co dopiero gdzieś pójść. Powiedz mi tylko, gdzie możemy iść, dzieciaku- młodszy westchnął cichutko z rezygnacją.

-Daj mi swój telefon- rozkazał łagodnym głosem. Podałem mu urządzenie, a chłopak zaznaczył na mapie miejsce docelowe. Wszedłem w zbroję i delikatnie podniosłem nastolatka. Pozwolił na to. Syknął jedynie z bólu i zaczepił się, by nie spaść. W momencie, w którym wzbiłem się w górę, Peter wciągnął głośno powietrze, pisnął i przytulił się do mnie, zaciskając mocno powieki.

-Nie bój się, trzymam cię- powiedziałem z lekkim rozbawieniem w głosie.

-Nie boję się- mruknął. Uśmiechnąłem się, na to dziecinne zachowanie. Starałem się być tak delikatny, jak tylko twardy metal na to pozwalał, jednak i tak słyszałem co chwila nieskutecznie tłumione jęki i ciche skomlenie młodszego, przez które miałem łzy w oczach.

Wylądowaliśmy na jakimś pustkowiu. Rozejrzałem się i bardzo ostrożnie postawiłem Petera na ziemi. Odesłałem zbroję i rozejrzałem się. Może dzieciak się pomylił i wprowadził błędne współrzędne? Wiem, że kiedyś był tu dworzec, ale teraz jest opuszczony.

-Pete... tu nic nie ma- zauważyłem.

-Owszem, jest- stwierdził. Z moją pomocą, chłopak podszedł do zabitego deskami wejścia. Szczerze mówiąc, miałem ochotę sprawdzić, czy chłopiec przypadkiem nie ma gorączki, gdy ten zapukał w nie. Otworzyłem szeroko oczy, kiedy deski zaczęły powoli przesuwać się w górę.

-Em... Peter?- spytałem niepewnie. Młodszy uśmiechnął się lekko.

-Witamy na Peronie, panie Stark- odparł z uśmiechem na twarzy.

#wojnapolsatowa

*****
2329 słów

Hejka!

Możecie podziękować sadlady123 za wcześniejsze wstawienie rozdziału ♥️

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro