Rozdział 43

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Stark

Mozolnie otworzyłem oczy i od razu skrzywiłem się niezauważalne. Zmrużyłem powieki, gdy oślepiło mnie jasne światło. Jęknąłem cicho, kiedy poczułem, jak przy każdym ruchu, atakuje mnie okrutny ból głowy. W końcu, gdy moje oczy przyzwyczaiły się już do jasności panującej dookoła, otworzyłem je. Rozejrzałem się. Znajdowałem się w... salonie. Bogato zdobionym, jasno urządzonym salonie. Siedziałem na środku pomieszczenia, na zwykłym, drewnianym krześle. Ręce miałem bardzo ciasno związane za plecami. Momentalnie zmarszczyłem brwi, gdy rozpoznałem mężczyznę przed sobą. Stało tu jeszcze kilku innych ludzi, będących najpewniej pracownikami Kingpina. Tak, pamiętam ich z magazynu.

-No nareszcie!- uśmiechnął się Fisk- już myślałem, że się nie obudzisz.

-Czego chcesz?!- warknąłem, jednocześnie sprawdzając, czy dam radę poluzować sznur na moich nadgarstkach. Nie, nie uda się.

-Od razu chcesz przejść do rzeczy? No dobrze- udał smutek, a po chwili znów się uśmiechnął- wiem, że dzieciak przeżył- zbladłem. On nie miał się o tym dowiedzieć. Teraz... Peter jest w niebezpieczeństwie- wiem też, że ostatnio jesteście ze sobą blisko. Proponuję układ. Ty wydasz mi dzieciaka, a ja puszczę cię wolno. Co ty na to?- zaśmiałem się ironicznie, choć w gruncie rzeczy byłem przerażony. On wie. Szuka Petera. On... o nie... A na dodatek, jeśli wyda się, że nie mam pojęcia, gdzie jest chłopak, zabije mnie. Muszę grać na czas.

-Prędzej zginę, niż powiem ci, gdzie Peter się ukrywa- syknąłem. To był błąd. Jeden z mężczyzn podszedł do mnie i wymierzył mi silny cios w szczękę. Jęknąłem cicho, a następnie zmierzyłem Kingpina nienawistnym spojrzeniem.

-Ty chyba czegoś nie rozumiesz. Jeśli uznam, że nie jesteś mi potrzebny, zginiesz. Na razie, jesteś na dobrej drodze by stracić życie, więc uważaj- przewróciłem oczami. Nie boję się o swoje życie. Boję się o życie Petera. Tylko on się liczy.

-Nie wydam Petera. Możesz mnie zabić, bo na nic ci się nie przydam- dopiero po chwili ugryzłem się w język. Może i życie chłopaka jest najważniejsze, ale ja też nie chcę jeszcze umierać. Chociaż... on nie wygląda, jakby chciał mnie zabić. Fisk roześmiał się.

-Bardzo dobrze- oznajmił wesoło. Zmarszczyłem brwi- skoro tak stawiasz sprawę... musicie być ze sobą związani, co? Zależy ci na nim. Traktujesz go jak syna. A skoro tak, to on najpewniej widzi w tobie kogoś na wzór ojca. I wiesz co? Bardzo mi to na rękę- otworzyłem szeroko oczy, gdy zdałem sobie sprawę z tego co planuje- widzę, że zaczynasz łączyć fakty? Kiedy tylko Peterek przybiegnie ci na ratunek, zabiję go. Gówniarz nie ma ze mną szans- uśmiechnął się triumfalnie. Pokręciłem głową.

-Nawet jeśli miałby się tu pojawić, w co wątpię, to nie przyszedłby sam- stwierdziłem pewnie.

-Tak myślisz? Zadbam o to, żeby smarkacz dowiedział się, że tu jesteś. A ponadto, nikt mu nie uwierzy. Nie odważy się pójść do Fury'ego, a Avengers będą mieli go gdzieś, tak jak zawsze- wzruszył obojętnie ramionami.

-Nie... Peter nie przyjdzie, żeby mnie ratować. Przeceniasz naszą relację. Nie będzie się aż tak narażać- miałem nadzieję, że się nie mylę. Choć boję się, że on naprawdę się tu pojawi. Że postanowi mnie uratować. A dlaczego? Bo wciąż jest bohaterem. Nawet jeśli nie nosi stroju Spider mana.

-Jestem innego zdania- oświadczył. Przekręciłem lekko głowę- chciałem mu dać ostatnią szansę. Nie zrobiłbym mu krzywdy, gdyby się zgodził. Ale on nie chciał tego zrobić.

-Czego?- mój oddech lekko przyspieszył.

-Zabić cię- wzruszył ramionami. Pokręciłem głową z niedowierzaniem.

-Ty skurwielu...- nie mogłem kontynuować, ponieważ przerwał mi silny cios w brzuch. Zgiąłem się w pół, wypuszczając głośno powietrze. Przez chwilę nie mogłem oddychać.

-Cóż za ironia losu, prawda?- kontynuował niewzruszony- zniszczyłeś go. Zniszczyłeś mu życie. Złamałeś tego dzieciaka, a teraz, kiedy postanowiłeś to wszystko naprawić, zginie. I to dzięki tobie. Bez ciebie nigdy bym go nie znalazł. Nigdy nie dowiedziałbym się, że przeżył. Zresztą, ten szczur powinien zdechnąć tam, gdzie go zostawiłem- zacisnąłem dłonie w pięści.

-Nie waż się tak o nim mówić- wycedziłem przez zęby.

-Bo co? Taka jest prawda. To zwykły, nic nie warty smarkacz, któremu się pofarciło. Dostał swoją szansę, ale to spieprzył i teraz za to zapłaci. Dzięki tobie- uśmiechnął się. Zawrzał we mnie gniew. Nie obchodziło mnie, że nie mam żadnych szans. Po prostu zerwałem się z krzesła, z zamiarem rzucenia się na Fiska, ale moje plany szybko zostały pokrzyżowane. Wysoki mężczyzna z całej siły uderzył mnie w brzuch. Jęknąłem i z głuchym łoskotem upadłem na ziemię. Zamknąłem oczy, starając się unormować oddech, który po chwili znów został mi odebrany, przez silne uderzenie. Ciemnowłosy podniósł mnie, chwytając za kołnierz i kilka razy uderzył pięścią w szczękę. Poczułem słodki smak krwi w ustach. Powoli traciłem przytomność. Nie miałem już siły. W końcu mnie puścił. Upadłem na ziemię, nie mając możliwości, by stanąć. Poczułem, jak ktoś podnosi mnie i rzuca na krzesło. Nie miałem siły stawiać oporu. Spojrzałem na Kingpina nieobecnym wzrokiem, by sprawdzić, co zamierza teraz zrobić. A on po prostu zrobił mi zdjęcie. Zmarszczyłem brwi. Po co on to robi? Dopiero po chwili to do mnie dotarło. O nie... nie, błagam, jeśli to trafi do Petera... nie, nie, nie, nie, nie!

Dwóch mężczyzn podeszło do mnie, chwyciło mnie za ramiona i zawlokło do ciemnej piwniczki. Dosłownie wrzucili mnie tam, przez co boleśnie stoczyłem się po schodach. Rozejrzałem się, ale było zbyt ciemno, bym cokolwiek zobaczył. Nie mogłem nawet otrzeć krwi z twarzy, bo miałem związane ręce. Poczułem, jak pojedyncza łza spływa po moim policzku. Peter tu przyjdzie. Wiem, że nie będzie potrafił mnie tak zostawić. To po prostu nie leży w jego naturze. Ale... ehh, przecież dzieciak jest cwany. Może coś wymyśli? Miał plan na ucieczkę z Hellicariera i to całkiem niezły, więc może teraz też mu się uda? Tak, musi mu się udać. Jeśli zginie... nie, nie mogę tak myśleć. Wszystko będzie dobrze. Wszystko. Musi być, prawda?

Pov. Peter

Najszybciej jak tylko potrafiłem, pakowałem swoje rzeczy do plecaka. Postanowiłem zaryzykować i ostatni raz pojawić się na Peronie. Może i to jest nieodpowiedzialne, ale nie przeżyję bez pieniędzy. Wcisnąłem jeszcze bluzy i resztę ubrań. Wstałem i rozejrzałem się. Westchnąłem ciężko, po czym opadłem na kanapę. Jestem zmęczony. Naprawdę zmęczony.

Wciąż miałem w głowie to, jak pan Stark mnie nazwał. Czemu to powiedział? Czemu powiedział do mnie "synu"? Prawda, był pijany, ale mimo to... to było coś... dziwnego. Bardzo dziwnego. A jeszcze dziwniejsze było to, że przez chwilę poczułem się... chciany. Może nawet kochany? Jakbym nie był całkowicie sam na świecie. Jakbym miał kogoś, komu zależy na mnie nie jako Spike, czy Spider man, ale... tak po prostu. Jak na człowieku. Ale... to fikcja. Był pijany. Wcale tak nie myśli. Przecież to śmieszne. Niemożliwe, żeby po tym wszystkim, mógł postrzegać mnie jako syna. Kiedyś, to byłoby spełnienie wszystkich moich marzeń, a teraz... to po prostu boli. Boli, bo wiem, że to nie było prawdziwe. Nie mogło być. To niemożliwe.

Nagle usłyszałem dźwięk przychodzącej wiadomości. Zmarszczyłem brwi. Pan Stark nie ma mojego numeru. Wyciągnąłem szybko telefon i otworzyłem szeroko oczy. Zbladłem. Pan Fisk. On wie... on już wie. Nie ucieknę. Nie schowam się. Wszędzie mnie znajdzie. On... zabije mnie. Znajdzie i zabije.

Drżącymi dłońmi odblokowałem ekran i przeczytałem wiadomość.

Zapraszam, Peter.
(Załącznik)

Moja dolna warga zadrżała, a po moich policzkach spłynęło kilka łez.

-N-nie...- szepnąłem.

Pan Stark. Cały we krwi. Z rozciętą wargą i łukiem brwiowym. Z bólem wypisanym na twarzy i rozpaczą w oczach. Ze związanymi rękami, śladami pięści na twarzy i w zakrwawionej, miejscami rozdartej koszuli.

Przyciągnąłem kolana do klatki piersiowej i schowałem w nich twarz.

-Błagam... nie...- wyszeptałem przez łzy. To moja wina. Moja pierdolona wina. On cierpi... przeze mnie. Wszystko przeze mnie. Wiedziałem, że nie powinienem ciągnąć go po całym Queens. Przecież... to było oczywiste, że... Boże... przecież on... nigdy mi tego nie wybaczy. Miał być bezpieczny. Zostawiłem go tam, żeby był bezpieczny. Żeby Kingpin go nie skrzywdził. A teraz... jeśli Kingpin go zabije, to... stracę ostatnią osobę. Ostatnią osobę, która mnie nie skreśliła. Która daje mi szansę. Która... nazwała mnie... synem. On... jemu wciąż zależy. A teraz go stracę. Zostanę sam. Zupełnie sam. Bez nikogo. Będą tylko ludzie, którzy na mnie polują. Źli ludzie.

Podniosłem się z kanapy i całej siły, rzuciłem telefonem o ścianę. Roztrzaskał się na kilkanaście kawałków, a ja upadłem na kolana, zanosząc się głośnym płaczem. Schowałem twarz w dłoniach, wyrywając sobie przy tym pojedyncze kosmyki włosów.

-Nie, nie, nie, nie, nie, nie...- powtarzałem bez końca, kładąc się na ziemi, przyciągając kolana do klatki piersiowej i chowając w nich twarz. Kątem oka dostrzegłem malutki przedmiot niedaleko mnie. Wciąż zalewając się łzami, drżącą ręką sięgnąłem po żyletkę. Zrobiłem delikatne nacięcie na skórze, a po chwili wykonałem pierwsze, głębokie, bolesne cięcie wzdłuż całego przedramienia. A potem po prostu leżałem. Pustym wzrokiem obserwowałem, jak szkarłatna ciecz, tak niezbędna do życia, ucieka powoli z mojego ciała, tworząc niewielką kałużę.

Nie. Co ja do cholery robię? Pan Stark mnie potrzebuje. Muszę mu pomóc. Muszę uratować jedynego człowieka, któremu naprawdę na mnie zależy, a tymczasem leżę tu i po prostu patrzę sobie, jak powoli się wykrwawiam. Zerwałem się z ziemi, jednak to był błąd. Zakręciło mi się w głowie i znów upadłem na twardą podłogę. Skrzywiłem się, jednak szybko podniosłem bandaż z kanapy i zacząłem bardzo niestarannie owijać go sobie dookoła rany.

Wiedziałem jedno. To pułapka. Sam nie dam rady. Potrzebuję pomocy. Tylko czyjej? Jedyna osoba, której jestem w stanie w pełni zaufać, to Mike. Ale on nie da rady mi pomóc. A może... nie, do Fury'ego na pewno nie pójdę. Zamknie mnie, zanim zdążę cokolwiek powiedzieć. Zostaje chyba tylko jedna opcja. Jedna, cholernie głupia i niebezpieczna opcja.

Pov. Stark

-Wstawaj- obudził mnie niski, szorstki głos. Zmrużyłem oczy i skrzywiłem się, przez oślepiający mnie snop światła. Nie ruszyłem się. Nie miałem jak. Wszystko mnie bolało. Byłem słaby. Nie miałem siły. A na dodatek, miałem skrępowane ręce.

Mężczyzna szybkim krokiem zszedł po schodach i szarpnął mną tak, żebym musiał wstać. Zmarszczyłem brwi i syknąłem z bólu, jednak tamten raczej się tym nie przejął. Zaprowadził mnie na górę i pchnął na to samo krzesło, na którym siedziałem ostatnio. Rozejrzałem się w poszukiwaniu Kingpina, jednak Fiska nigdzie nie było. Zmarszczyłem brwi i posłałem pilnującemu mnie mężczyźnie pytające spojrzenie. Ten przerwócił oczami, dając mi tym samym do zrozumienia, że nie zamierza odpowiadać. Westchnąłem z rezygnacją.

Pov. Peter

Bardzo ostrożnie wślizgnąłem się przez okno i delikatnie wylądowałem na podłodze. Wciąż nie naprawili mechanizmu przy oknie. Zepsułem go, kiedy ostatni raz się tu włamałem. Widocznie pan Stark nie miał czasu. Ale to nic. Dobrze dla mnie. Rozejrzałem się. Wyszedłem z kuchni i po cichu przemknąłem się korytarzem w kierunku salonu. Wskoczyłem na sufit i starałem się poruszać bezszelestnie. Nie miałem z tym problemu.

Pov. Natasha

Siedzieliśmy w trójkę w salonie. Milczeliśmy. Mieliśmy mętlik w głowie. Nie wiedzieliśmy co zrobić. Po czyjej stronie stanąć. Przyjaciela, który stara się bronić zepsutego dzieciaka, czy Tarczy, a co za tym idzie, całego kraju? To było za dużo. Zawsze walczyliśmy z tymi, którzy stanowią zagrożenie, ale zawsze robiliśmy to razem. Zawsze broniliśmy się nawzajem, więc co mamy zrobić, kiedy ktoś mówi,żebyśmy walczyli ze sobą nawzajem? I jeszcze... z Peterem. Naszym Peterem.

Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos czyichś kroków. Odruchowo spojrzałam w tamtą stronę i zamarłam. Otworzyłam szeroko oczy i uniosłam brwi.

-Peter?- nie wiem, czy to było pytanie, czy może stwierdzenie. On... tak po prostu wszedł sobie do naszego salonu. Jednak... coś mi się nie zgadzało. Zmarszczyłam brwi. Coś było nie tak. To... nie był ten Peter, którego pamiętam. Nie miał tej kpiny w oczach, a na jego twarzy brakowało pogardliwego uśmiechu. On... nie wiem, co się stało, ale teraz, jego spojrzenie było przerażone i rozpaczliwe. Zerknęłam orientacyjnie na resztę. Byli zbyt zaskoczeni, żeby cokolwiek powiedzieć, więc ja postanowiłam to zrobić. Wstałam i podeszłam do chłopca, jednak on mnie wyprzedził.

-Musicie mi pomóc- oznajmił szybko. W jego oczach gościła panika. Tak rozpaczliwie chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Jakby nie mógł zebrać słów. Nie mógł tego z siebie wydusić.

-Ale... co się stało?- zdziwiłam się.

-P-pan Stark... on... potrzebuje... ja nie chciałem, ale...- dzieciak zaczął wylewać z siebie niezrozumiały potok słów. Uciszyłam go gestem dłoni, na co dzieciak niemalże natychmiast zamilkł.

-Uspokój się, Peter!- rozkazałam. Młodszy spojrzał na mnie z przerażeniem i pokiwał głową. W tym momencie zdałam sobie sprawę z pewnego faktu. On był sam- gdzie jest Tony?- w jego oczach zawirowały łzy.

-Kingpin go porwał- szepnął. Uchyliłam lekko usta. W pomieszczeniu zapanowała cisza. Głucha, mroczna cisza, której nikt nie śmiał przerwać. Chłopiec patrzył na nas z rozpaczą w oczach, czekając na jakąkolwiek reakcję. W pewnym momencie usłyszałam ciche przełknięcie śliny. Steve wciągnął głośno powietrze i zerwał się z miejsca, momentalnie stając z młodszym twarzą w twarz. No... może nie do końca, bo drobny chłopiec nie sięgał mu nawet do ramienia.

Pov. Peter

Pan Rogers poderwał się z miejsca i podszedł do mnie gwałtownie. Przerzuciłem na niego wzrok i odruchowo cofnąłem się o dwa kroki, nie wiedząc, co starszy zamierza. Jednak on nie pozwolił mi na to. Chwycił mnie mocno za ramiona i szarpnął lekko, zmuszając mnie do zostania w miejscu.

-Wydałeś go?!- warknął. Otworzyłem szeroko oczy, a moja dolna warga zadrżała. Nawet nie próbowałem się szarpać i wyrywać. Nie chciałem z nim walczyć. Chciałem, żeby mi pomogli. Żeby jemu pomogli. Ale on...

-C-co? Nie!- pokręciłem gorączkowo głową. Jak oni mogli tak pomyśleć? Przecież... ja bym tego nigdy nie zrobił. Nigdy bym go nie wydał! Nie jego! Wszystkich, ale nie pana Starka! Oddałbym za niego życie, gdyby była taka potrzeba!

-To niby jak do tego doszło, co?!- syknął mężczyzna, wbijając we mnie nienawistne spojrzenie. W moich oczach zawirowały łzy, a ja szarpnąłem się nerwowo. Jednak starszy był bezlitosny.

-To nie jest teraz ważne! Musimy go ratować! Proszę, pomóżcie mi! On mu zrobi krzywdę, proszę!- zacząłem, a po moich policzkach spłynęło kilka łez. Pan Rogers prychnął ze złością i pokręcił głową, mocno zaciskając dłonie na moich ramionach, na co pisnąłem z bólu.

-Nie wierzę ci- syknął gniewnie. Pokręciłem głową i uchyliłem lekko usta. Nie, nie, nie, nie, nie!

-Błagam, zrobię wszystko! Powiem wszystko, możecie mi wszelkić nadajnik, czy co tam chcecie, tylko błagam, ratujcie go! Oddam się w ręce Tarczy, będziecie mogli zrobić ze mną wszystko, tylko pomóżcie mi go ratować! Proszę! Sam nie dam rady...- błagałem, nie panując już nad potokiem łez. Byłem gotowy upaść na kolana, żeby tylko ratowali pana Starka. Mogłem zrobić wszystko. Absolutnie wszystko. Nagle stało się coś, czego absolutnie się nie spodziewałem. Kapitan gwałtownie podniósł mnie, chwytając za kołnierz mojej bluzy.

-Gadaj, co mu zrobiłeś!- wycedził przez zęby, a mnie zatkało. On... myśli, że kłamię. Że wydałem pana Starka Kingpinowi. Że... że to ja zrobiłem mu krzywdę. A teraz... teraz... zamiast mi pomóc... oni mnie gdzieś zamkną. Zabiorą do Fury'ego... nie będę mógł mu pomóc. Kingpin zabije pana Starka... zabije go, a ja nie będę mógł nic z tym zrobić...

-N-nie... błagam...- wyszeptałem, czując że atak paniki zbliża się wielkimi krokami. Mój oddech przyspieszał. Po moich policzkach spłynęło kilka łez.

-Nikt się na to nie nabierze!- warknął starszy, potrząsając mną lekko, a ja zadrżałem, wpatrując się w niego z przerażeniem.

Pov. Natasha

Nie wierzyli mu. To oczywiste i całkowicie uzasadnione, a jednak... ta determinacja... przerażenie i ból w jego oczach zdawały się być prawdziwe. Były zupełnie inne niż wtedy, w Hellicarierze. Przecież Peter nigdy nie zniżył by się do błagania nas o cokolwiek, gdyby to nie było coś, co ma dla niego tak duże znaczenie jak Tony. On... mówi prawdę. Ale skoro mówi prawdę, to znaczy, że Starkowi naprawdę coś grozi.

-Proszę...- sapnął Peter, łamiącym się głosem, jednak Steve był nieugięty. Momentalnie oprzytomniałam. Podbiegłam do tej dwójki i wyrwałam mężczyźnie chłopca.

-Zostaw go!- warknęłam- nie widzisz, że cały się trzęsie?- dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że nastolatek naprawdę drży na całym ciele. Nagle dzieciak odepchnął mnie od siebie i obrzucił nas nienawistnym spojrzeniem, jednym, szybkim ruchem ocierając łzy.

-Wiedziałem, że nie można na was liczyć- powiedział i uciekł jeszcze szybciej niż się pojawił. Odwróciłam się do otępiałej dwójki.

-Widzisz co narobiłeś?!- krzyknęłam na Kapitana.

-Kłamie- rzucił jedynie, wpatrując się z nienawiścią w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał chłopiec.

-Nie, Steve. On mówił prawdę. A skoro jest na tyle zdesperowany, żeby błagać nas o pomoc, to może oznaczać tylko jedno. Stark jest w niebezpieczeństwie. A temu dzieciakowi cholernie na nim zależy i zrobi wszystko, żeby go uratować. I wiesz co? Jeśli Peter tam zginie, to będzie nasza wina- Rogers przymknął powieki i pokręcił lekko głową.

-Ruszamy- zarządził.

Pov. Peter

Biegłem przed siebie najszybciej jak potrafiłem. Szedłem na pewną śmierć. Wiedziałem to. Ale jeśli jest szansa, że Kingpin wypuści pana Starka i zabije tylko mnie, to jest to warte swojej ceny. Ja po prostu... nie stracę go. Nie stracę go, choćby nie wiem co.

Uratuję życie pana Starka. Za wszelką cenę.

***

Nie wiem ile to trwało. Pomimo tego, że po drodze wskoczyłem na kilka ciężarówek, które znacznie skróciły trasę, byłem zmęczony. Fizycznie zmeczony, a to się rzadko zdarza. Nie wiem, jak długo biegłem, ale w końcu zacząłem rozpoznawać okolicę. Jechałem tędy. Jestem już na przedmieściach, a to znaczy, że... jest! To jest ten budynek. Ten konkretny budynek, w którym ukrywa się Kingpin. A raczej... willa. Tak, to była ogromna, wielopiętrowa willa z basenem, otoczona wielkim, grubym murem, który z łatwością przeskoczyłem. Rozejrzałem się dookoła. Zauważyłem kilka kamer. Uśmiechnąłem się. Nie zobaczą tego, co znajduje się na dachu, prawda?

Pov. Stark

Obrzuciłem wchodzącego do pomieszczenia Fiska i kilkunastu ludzi nienawistnym spojrzeniem. Wyglądał na dziwnie zadowolonego.

-Nasz mały Peterek już tu jest- uśmiechnął się do mnie.

-Kłamiesz!- warknąłem. On jedynie roześmiał się i pokazał mi nagranie z zewnętrznej kamery, na której wyraźnie widać, że dzieciak przeskakuje przez mur. W moich oczach zawirowały łzy. Poczułem, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Momentalnie zrobiło mi się niedobrze- proszę... proszę, nie krzywdź go. Dostaniesz co chcesz. Mogę ci zapłacić dowolną sumę. Możesz mnie zabić, ale proszę, nie krzywdź Petera- zacząłem. Chwycił mnie za włosy i zmusił, bym patrzył mu w oczy. Zabijałem go spojrzeniem, jednak Fisk nie za wiele sobie z tego zrobił. Jego spojrzenie wyrażało jedynie głęboką pogardę i rozbawienie.

-Nie rozumiesz. Nie chodzi mi o pieniądze. Chłopak jest przeszkodą. Zagraża moim interesom. A wiesz co się robi z przeszkodami?- uniósł jedną brew z rozbawieniem.

-... usuwa się je- wyszeptałem automatycznie, przypominając sobie słowa dzieciaka.

-Dokładnie- syknął i pociągnął mnie mocniej. Mimowolnie jęknąłem z bólu.

-ZOSTAW GO!- usłyszałem chłopięcy głos. To nie był głos mężczyzny. To był głos dziecka. Dziecka, którego nie powinno tu być. Momentalnie wszyscy ludzie, znajdujący się w pomieszczeniu, wycelowali broń w chłopca.

-Cześć, Peter- uśmiechnął się Kingpin i puścił mnie, a ja posłałem dzieciakowi rozpaczliwe spojrzenie.

#wojnapolsatowa

*****

3063 słowa

Hejka!

Em... jedyne co mogę powiedzieć, to... nie zabijajcie mnie? Proszę?😇

Obiecany maraton będzie w przyszłym tygodniu😉

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro