Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Stark

Wyszedłem z mojej pracowni i skierowałem się do windy, by po chwili wkroczyć do salonu połączonego z kuchnią i poczuć na sobie nienawistne spojrzenie Wdowy, oskarżycielskie Clinta i karcące Ameryki. "Nienawidzą mnie" od tamtej nocy. Nie mam im tego za złe, bo jakby nie patrzeć, należy mi się, jednak zignorowałem to i podszedłem do barku, by nalać sobie kolejną szklankę whiskey.

-Może w końcu zadzwonisz do Petera, zamiast przesiadywać w pracowni i sączyć to paskudztwo od rana do... rana?- zapytała Nat, tak lodowatym tonem, że aż się wzdrygnąłem. Przewróciłem oczami. Jakoś... nie potrafię głośno przyznać się do tego, że zależy mi na dzieciaku i źle zrobiłem.

-Mhm, jutro- mruknąłem olewczo i skierowałem się do warsztatu.

-Tony, to niezdrowe- stwierdził Ameryka, a ja obdarowałem go zirytowanym spojrzeniem.

-Stark, tu nawet nie chodzi o ciebie. Pomyśl, jak Peter musi się czuć. Masz do niego zadzwonić. Poprosisz, żeby tu przyszedł i przeprosisz- powiedział Clint, kładąc duży nacisk na słowo "poprosisz".

-Dobrze, zrobię to- westchnąłem.

-Teraz- warknęła Romanoff.

-Później- odpowiedziałem, jednak rzuciła mi tak zimne spojrzenie, że dosłownie ciarki mnie przeszły- albo teraz. Teraz też mogę- powiedziałem, a ona posłała mi drobny, triumfalny uśmieszek. Usiadłem na moim ulubionym fotelu- Jarvis, wybierz numer do P... May Parker- rozkazałem. Peter najpewniej i tak nie odebrałby ode mnie.

-Ten numer nie istnieje, panie Stark- oznajmiła sztuczna inteligencja. Zmarszczyłem brwi. To dziwne. Chociaż, może po prostu ma nowy telefon.

-W takim razie zadzwoń do szpitala, w którym leży- powiedziałem beznamiętnie. Już po chwili można było usłyszeć dźwięk wykonywanego połączenia.

-Tak słucham?- odezwał się przyjemny dla ucha, kobiecy głos.

-Dzień dobry. Czy mógłbym rozmawiać z waszą pacjentką? May Parker?- zapytałem, siląc się na uprzejmy ton.

-Tak, oczywiście- powiedziała- em... mógłby pan powtórzyć nazwisko?- dodała po chwili wahania.

-May Parker- przewróciłem oczami.

-Czy... czy jest pan z rodziny?- spytała.

-Tak- skłamałem pewnie.

-Em... nikt pana nie poinformował?- trochę się przestraszyłem. O czym nie poinformował?

-Co się stało?- ponagliłem ją.

-Niestety, pani Parker zmarła ponad miesiąc temu- zamarłem. Kobieta mówiła coś jeszcze, ale jej nie słuchałem.

-Jarvis, rozłącz- powiedziałem słabo. Boże... jego ciotka zmarła. A ja nic o tym nie wiem. Nie dał nic po sobie poznać. Choć jak się tak zastanowić, rzeczywiście, ostatnio był trochę mniej... sobą. Przestał być tak radosny i energiczny co zawsze. Był przygaszony i... momentami wręcz ponury, co dla tego dzieciaka było nienaturalne. Wszyscy patrzyli na mnie z wyrzutem, złością, a przede wszystkim z niedowierzaniem. Oparłem łokcie na kolanach i wbiłem wzrok w podłogę.

-O kurwa...- to była jedyna rzecz, którą byłem w stanie z siebie wydusić. Dzieciak był w żałobie, a ja nie dość, że mu nie pomogłem, to jeszcze... Boże... a ja mu powiedziałem... o nie. Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie! Powiedziałem mu, że zawodzi swoją ciotkę. Że powinien się nią zająć. Że nie żyje tylko dla siebie. Przecież on wtedy... to musiało go zaboleć. Bardzo. Nic dziwnego, że się wściekł. A ja, jak ostatni kretyn, zamiast zainteresować się losem tego chłopca, uderzyłem go. Jak mogłem być tak ślepy? A teraz, wydaje mu się, że nie ma nikogo. Ale to nie prawda. Ma mnie. Więcej go nie zostawię. W moich oczach zebrały się łzy, które szybko starłem. Zawiodłem go. Zawiodłem po całości. Czy on mi to kiedykolwiek wybaczy?

-Tony...- zaczęła Nat, ale szybko jej przerwałem.

-Jarvis, wprowadź mi w nawigację miejsce zamieszkania Petera Parkera- rozkazałem i wstałem gwałtownie z fotela. Nie odebrał by ode mnie. A poza tym, muszę to załatwić osobiście. Tylko dlaczego nie przyszedł do mnie od razu? A no tak, bo jesteś oschłym kretynem, Stark. Najszybciej jak tylko umiałem, wpadłem do garażu i wsiadłem do pierwszego lepszego samochodu. Sprawdziłem cel na mapie. Sierociniec. Przymknąłem powieki, by nie pozwolić żadnej łzie na uwolnienie się. Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem przed siebie, łamiąc przy tym najprawdopodobniej wszystkie ograniczenia prędkości i większość przepisów ruchu drogowego.

Wysiadłem przed wyjątkowo obskurnym budynkiem. Widziałem dzieciaki, które zebrały się w oknach by obejrzeć mój samochód, jednak mało mnie w tej chwili interesowały. Najważniejszy był ten jeden, niezwykły chłopiec, którego zawiodłem, mimo tego, jak bardzo był we mnie wpatrzony. Wszedłem do środka i zmarszczyłem brwi. Od razu czuć było grzyb i wilgoć. Zadrżałem. Nie potrafiłbym spędzić jeden nocy w tym budynku, a biedny Peter mieszka tu od miesiąca. Od razu spojrzenia wszystkich dzieciaków biegających po tym piętrze skierowały się na mnie. Pewnym krokiem ruszyłem do gabinetu na końcu korytarza. Zapukałem, a po usłyszeniu cichego "proszę", wszedłem do środka.

-Dzień dobry- przywitałem się, mimo iż nie miałem za bardzo czasu na uprzejmości- nazywam się Tony Stark i chcę rozmawiać z Peterem Parkerem- dyrektor posłał mi pytające spojrzenie.

-John Davis- przedstawił się i wskazał mi krzesło naprzeciwko siebie. Niechętnie zająłem miejsce- z Peterem Parkerem?- spytał.

-Właśnie. Coś nie tak?- warknąłem zniecierpliwiony.

-Same problemy z tym dzieciakiem- stwierdził. Problemy? Z Peterem?

-Jak to?- zdziwiłem się.

-Eh, nieważne- wzruszył ramionami. Nacisnął guzik na małym mikrofonie przymocowanym do biurka i powiedział- Peter Parker, do mojego gabinetu. Natychmiast- w zasadzie, to brzmiało dość oschle, bardziej jakby wydawał rozkaz, niż wołał dziecko. Nagle do biura wpadła zdyszana kobieta- co się stało?- spytał spokojnie dyrektor.

-Peter uciekł- powiedziała, ciężko oddychając.

-No nie! Znowu?!- warknął i poderwał się, a ja patrzyłem na to wszystko z osłupieniem. Mój Peter?- skaranie boskie z tym bachorem!- krzyknął wychodząc z gabinetu, a ja zmarszczyłem brwi na to określenie. Dopiero po chwili w pełnij dotarły do mnie jego słowa. Znowu? Odruchowo ruszyłem za Davisem. Weszliśmy do jednego z pokoi i nawet się nie zdziwiłem, gdy rozpoznałem w piątce chłopców dzieciaki, z którymi widziałem ostatnio Petera. Ich reakcja była... niepokojąca. Gdy tylko nas zobaczyli, momentalnie poderwali się i stanęli niemalże na baczność, spoglądając na nas ze strachem.

-Gdzie jest Peter?- zapytał łagodnie mężczyzna. Chłopcy wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami.

-Nie wiemy, panie dyrektorze- odparł najstarszy, a młodsi pokiwali głowami.

-Kłamiesz- Davis posłał mu ostrzegawcze spojrzenie, jednak chłopak pozostał niewzruszony.

-Nie kłamię, panie dyrektorze- stwierdził twardo nastolatek, patrząc mężczyźnie w oczy.

-Ostrzegam was. Jeżeli dowiem się, że go kryjecie, to pożałujecie- zmarszczyłem brwi, widząc strach w ich oczach. Wyszliśmy z ich pokoju- to miałem na myśli, mówiąc, że dzieciak sprawia kłopoty. Jest tu dopiero miesiąc, a to już jego... szósta ucieczka- powiedział, po chwili namysłu- a teraz przepraszam, ale mam mnóstwo pracy- stwierdził.

Wsiadłem do samochodu i ruszyłem do wieży. Po drodze, zadzwoniłem do reszty i powiedziałem im o wszystkim. Kazałem im zlokalizować telefon Petera.

-Macie coś?- zapytałem, wchodząc do salonu.

-Nie. Ma wyłączony telefon- oznajmił Clint.

-Tak sobie myślę, wciąż coś mi nie pasuje. No wiecie, Peter i buntowanie się?- zamyśliłem się lekko.

-Jest pewnie zagubiony. I załamany. W końcu May była jego jedyną rodziną- stwierdziła Nat.

-Jarvis, włam się do policyjnej bazy danych, oraz na ich kanał. Masz mi donosić o każdej wzmiance na temat Petera Parkera- rozkazałem, ignorując bolesną wypowiedź Wdowy. To moja wina. To przeze mnie dzieciak myśli, że jest sam na świecie. Nie mogę pozwolić, żeby dalej tkwił w tym przekonaniu. Musi wiedzieć, że ma mnie.

Postanowiłem polatać nad miastem i go poszukać. Naprawdę wiele dałbym teraz, żeby zobaczyć gdzieś nad ulicami nastolatka w czerwono-niebieskim stroju, śmigającego na tych swoich pajęczynach. Ale niestety. Nigdzie go nie ma.

Poczucie winy dosłownie mnie miażdżyło. Nienawidzę tego uczucia. Jak mogłem? Jak mogłem zrobić coś takiego? Przecież ten dzieciak był we mnie tak wpatrzony... traktował mnie jak jakieś guru. A ja wciąż go odpychałem. Czemu nie przyszedł do mnie, kiedy trafił do tego zaplutego sierocińca? Przecież wie, że wystarczy jeden, góra dwa telefony i mógłbym załatwić mu coś zdecydowanie lepszego. Chociaż teraz jak o tym myślę, to chyba po prostu wziąłbym go do wieży. W końcu Avengers tu mieszkają, więc Peter czułby się dużo lepiej, niż u obcych ludzi. Nawet nie chcę myśleć, przez co przechodzi ten dzieciak. I... jak to możliwe, że nie dał nic po sobie poznać? Jak piętnastolatek może być tak silny? I w jak kiepskiej formie psychicznej jest, po tak długim duszeniu w sobie tych wszystkich emocji?

Nawet nie zauważyłem, kiedy rozpętała się dość mocna burza. Oczami wyobraźni widziałem Petera, skulonego pod jakimś brudnym murem, przemoczonym od deszczu i przerażonym, drżącym z zimna, bo przecież nie ma dokąd pójść. W tym momencie byłem jeszcze bardziej wściekły na siebie. Gdybym tylko wcześniej się nim zainteresował...

Nagle uderzyła mnie pewna myśl. Może jakimś cudem Peter pomyślał o tym, żeby pójść do wieży? Chociaż, reszta pewnie zadzwoniła by do mnie. Ulewa z minuty na minutę stawała się coraz mocniejsza, więc po kilku godzinach poszukiwań, wróciłem do domu. Boże... nie mogłem wybić sobie z głowy obrazu błąkającego się, marznącego dzieciaka, który powinien teraz siedzieć tu, ze mną i opowiadać mi tak jak zawsze, te durne historyjki ze szkoły, które w gruncie rzeczy mało mnie interesują, ale mimo to, cieszyłbym się z każdej chwili spędzonej na słuchaniu ich.

Pov. Peter

Gdy burza rozszalała się na dobre, schowałem się w jakiejś bramie i skuliłem z zimna. Nie wiem, co ze sobą zrobić. Nagle usłyszałem dźwięk przychodzącej wiadomości. W pierwszej chwili, odruchowo przyjąłem, że pan Stark wzywa mnie do wieży. Ale przecież to niemożliwe! Jemu na mnie nie zależy. Wyciągnąłem popękany telefon z kieszeni. Nie powiem, zdziwiłem się, widząc na wyświetlaczu nazwisko Kingpina.

Przyjdź do mojego biura, gdy będziesz miał czas.

"Gdy będziesz miał czas". Miła odmiana. Pan Stark najpewniej napisałby coś w rodzaju "chcę cię widzieć w wieży", albo po prostu "wieża". W zasadzie, pójdę tam od razu. Najwyżej trochę zmoknę, ale jest mi tak cholernie zimno...

Nie będziesz szedł w taką pogodę. Napisz gdzie jesteś, to mój kierowca po ciebie podjedzie.

I że to niby pan Stark o mnie dbał? Uśmiechnąłem się i podałem Kingpinowi adres. Minęło jakieś dziesięć minut, zanim na ulicy pojawiła się czarna, ogromna limuzyna. Kierowca zatrzymał się, gdy tylko mnie zauważył. Chciał wysiąść, by otworzyć mi drzwi, jednak dałem mu znak ręką, żeby został w środku. Nie ma sensu, żeby on też moknął. Wsiadłem szybko, a kierowca rzucił mi wdzięczne spojrzenie.

-Nie wolno ci ze mną rozmawiać?- spytałem.

-To by było nieprofesjonalne- wyjaśnił, po chwili wahania.

-A ja wyglądam na profesjonalistę?- posłał mi rozbawione spojrzenie przez lusterko.

-Nie, proszę pana- powiedział z uśmiechem.

-Daj sobie spokój z tym panem! Jesteś ode mnie jakieś trzydzieści lat starszy, dziwnie się z tym czuję. Mów mi Peter- stwierdziłem, a on spoważniał.

-Pan Fisk nie byłby zadowolony, proszę pana- oznajmił.

-No to mów mi Peter, jak jesteśmy sami, dobrze?- widziałem, jak mężczyzna się waha, ale po chwili uśmiechnął się.

-No dobrze- zgodził się. 

Nawet nie zauważyłem, kiedy dojechaliśmy. Cała droga minęła mi na rozmowie z Carlem, czyli kierowcą. Chciał wyjść, żeby otworzyć mi drzwi, ale ponownie go powstrzymałem. Wszedłem do ogromnego budynku i skierowałem się do windy. Przeszedłem przez korytarz na ostatnim piętrze, by następnie zapukać w drzwi prowadzące do gabinetu Kingpina.

-Proszę- usłyszałem niski, ciepły głos.

-Dzień dobry, panie Fisk- przywitałem się, na co on obdarzył mnie uśmiechem. Pan Stark pewnie posłał by mi krótkie, zirytowane spojrzenie- dziękuję za samochód- dodałem szybko.

-Drobiazg- powiedział- wybacz, ale goni mnie czas, więc od razu przejdę do rzeczy, Peter- kiwnąłem głową, a on wskazał mi miejsce naprzeciwko siebie. Gdy je zająłem, kontynuował- Pamiętasz jak mówiłem, że częściej będę potrzebował Petera Parkera?- kiwnąłem głową- no to właśnie potrzebuję. Chciałbym, żebyś włamał się do systemu Tarczy. Chcę mieć pełny dostęp do ich bazy danych. Wiem, że jesteś dobry w te klocki. Oczywiście, wszystkie koszty biorę na siebie. No i dostaniesz dobry sprzęt. To jak, zgadzasz się?

-Ja... nie wiem, czy potrafię. W końcu to Tarcza...- zacząłem, ale uciszył mnie gestem dłoni.

-Wiem, że potrafisz Peter. Wierzę w ciebie- te trzy słowa, były... jeszcze nigdy nie usłyszałem tego od pana Starka. On we mnie wierzy. Wierzy, że umiem to zrobić. Że nie jestem beznadziejny i do niczego. Nie mogę go zawieść.

-Zrobię to- powiedziałem.

-W takim razie liczę, że jutro podeślesz mi listę rzeczy, których potrzebujesz, tak?

-Tak, oczywiście- powiedziałem i pokiwałem głową.

-Masz dwa miesiące. Pasuje?- spytał, a ja przytaknąłem- świetnie. No to jesteś wolny- oznajmił, a ja pożegnałem się i skierowałem do windy.

-Zaczekaj Peter! Jeszcze jedno!- zawołał ze swojego gabinetu. Wróciłem i posłałem mu pytające spojrzenie- zapomniałbym- uśmiechnął się do mnie. Otworzył szufladę biurka i wyciągnął z niej małe urządzenie- to dla ciebie. Musimy mieć stały kontakt, a ten twój grat ledwo żyje. Poza tym, ten numer nie jest zarejestrowany na ciebie, więc nikt cię tak łatwo nie namierzy- zaśmiał się, podając mi nowy telefon.

-D-dziękuję panu...- zacząłem, oniemiały ale mi przerwał.

-Nie dziękuj. Ja po prostu dbam o moich pracowników- stwierdził, uśmiechnął się ciepło i powiedział- a teraz zmykaj. Mam dużo pracy.

Gdy wyszedłem, zauważyłem czekającego na mnie kierowce. Uśmiechnąłem się i wsiadłem do limuzyny.

Carl podwiózł mnie do queens, niedaleko domu Mike'a. Jako że burza się jeszcze nie uspokoiła, a ulewa jedynie przybrała na sile, postanowiłem pójść do niego trochę przed czasem. Bez trudu odnalazłem właściwą kamienicę i wszedłem do środka.

-Mike!- zawołałem- to ja! Peter!- po chwili usłyszałem standardowy huk wystrzału, a nad moją głową przeleciał pocisk. Po chwili ukazał mi się dziadek ze strzelbą- ej! To ja! Opanuj się staruszku!- zawołałem z rozbawieniem.

-Staruszku? Ty bezczelny smarkaczu! Już ja ci dam staruszka!-warknął i wystrzelił w moją stronę dwa razy- co tak wcześnie?- spytał jak gdyby nigdy nic, gdy uniknąłem pocisków.

-Em... pada i... nie za bardzo mam gdzie pójść- stwierdziłem, a on spojrzał na mnie ze zrozumieniem.

-Jasne- powiedział- idź ćwiczyć. Zaraz do ciebie przyjdę- wycofał się w głąb swojego mieszkania, a ja westchnąłem ciężko i skierowałem się do pomieszczenia treningowego. Wyciągnąłem nóż z tarczy, odszedłem w drugi kąt pokoju i rzuciłem. Hm, całkiem nieźle.

Po jakichś piętnastu minutach, do mieszkania wszedł Mike.

-Siadaj- warknął, wskazując na starą, poniszczoną kanapę. Gdy wykonałem polecenie, usiadł obok mnie i wręczył mi kubek z gorącą her... nie, w zasadzie nie wiem co to jest. Grunt, że pomoże mi się rozgrzać.

-Dzięki- mruknąłem.

-A więc, jak to jest, że nie masz gdzie pójść?- spytał. Przełknąłem nerwowo ślinę.

-Nie sprzedasz mnie?- upewniłem się.

-Pamiętaj dzieciaku. Nigdy nie kabluj na swoich- powiedział.

-No dobra. Zwiałem z sierocińca- oznajmiłem, jednak po chwili dotarło do mnie, jak to zabrzmiało- ale nie wrócę tam! Wolę mieszkać na ulicy! Nie wiesz, jak tam jest! Oni...- uciszył mnie gestem dłoni.

-Doskonale wiem, jak tam jest i nie każę ci tam wracać- stwierdził, a ja spojrzałem na niego z niedowierzaniem.

-Ty... wiesz?- zmarszczyłem brwi.

-Tak, wiem. Tam się wychowałem- wzruszył ramionami- doskonale cię rozumiem. Chociaż, z tego co słyszałem, teraz jest tam trochę lepiej.

-Czyli...- znów mnie uciszył.

-Dobra, pewnie będę tego żałował, ale pomogę ci- powiedział, a ja spojrzałem na niego uradowany.

-Naprawdę?!- zawołałem.

-Ta, zbieraj się. Wychodzimy- mruknął. Podszedł do szafki i wyciągnął z niej pistolet- Fisk na pewno dał ci jakieś ciuchy. Przebieraj się.

Szybko założyłem spodnie i bluzę, które dostałem od Kingpina. Mike z tej samej szafki wyciągnął pas, z różnymi, podłużnymi kieszeniami. Rzucił mi go.

-Załóż to- rozkazał, a ja wykonałem polecenie- mhm, chodź tu- gdy stanąłem obok niego, pokazał mi szufladę, w której znajdowało się kilkanaście różnych noży- wybieraj i pakuj się. Czekam na zewnątrz. 

Spojrzałem na niego z niedowierzaniem, a po chwili skierowałem swój wzrok na szufladę. On... naprawdę chce mi pomóc?

*****

2499 słów

Hejka!

Dobra, Stark się dowiedział o May (wiem, że na to czekaliście xD), ale do ich spotkania jeszcze trochę...

Jeżeli ktoś mnie nie obserwuje, to jeszcze raz informuję, że na razie rozdziały będą się pojawiać co sobotę. Wszystkie ważne informacje o tej książce będą na moim profilu.

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro