Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Time skip: dwa miesiące później

Pov. Stark

Dwa miesiące. Dwa jebane miesiące, ja wciąż nie mogę znaleźć Petera. Żadnego śladu. Znaku życia. Dowiedziałem się, że wyrzucili go ze szkoły. Nie mogę się do niego dodzwonić, a policja powoli odpuszcza poszukiwania. Nie mogę namierzyć jego telefonu. Nie mogę się z nim w żaden sposób skontaktować. Najgorsze jest to, że nie wiem, co się z nim dzieje. Nie wiem, czy jest bezpieczny. Czy nic mu nie jest. A może na przykład coś mu się stało? A jeśli ktoś go porwał? Przecież jest mnóstwo psychopatów, którzy chętnie wykorzystali by jego moce. Nie wiem nawet, czy on jeszcze żyje. W końcu to tylko dziecko. Zagubione, załamane dziecko, które nie ma gdzie się podziać. Któremu wydaje się, że jest całkiem samo na świecie. Jest zadany tylko na siebie. Czy ktoś mu pomaga? A może mieszka na ulicy? Za każdym razem, kiedy pada deszcz, oczami wyobraźni widzę zmarzniętego, przemokniętego Petera, który nie ma gdzie się schronić. Codziennie, gdy kładę się do łóżka, widzę, jak przerażony Peter kuli się pod jakimś murem, nie wiedząc, gdzie się podziać. Wciąż o nim myślę. Byłbym w stanie oddać cały mój majątek, żeby tylko dowiedzieć się, gdzie on jest.

Pov. Peter

Stanąłem przed zabitym deskami wejściem i wystukałem odpowiedni rytm. Usłyszałem głośny trzask, a po chwili "drzwi" uniosły się w górę. Usprawniłem nieco ten system, odkąd tu mieszkam. Przywitałem się z Bradem i ruszyłem przed siebie pewnym krokiem. Dotarłem do czegoś, co kiedyś najprawdopodobniej było schodami i zjechałem po poręczy. Wylądowałem dość zgrabnie, a część spojrzeń skierowała się w moją stronę. Halę główną też ulepszyłem. Własnoręcznie zbudowałem sporych rozmiarów głośniki, z których prawie cały czas puszczane są kawałki moich ukochanych zespołów. "Cisza nocna" panuje tu od piątej rano do trzynastej, a ci, którzy jej nie przestrzegają, mają ze mną do czynienia. Uśmiechnąłem się, słysząc jedną z moich ulubionych piosenek od AC/DC. Stworzyłem w queens coś na rodzaj gangu. Mam swoich ludzi w całej dzielnicy, choć część z nich nie wie nawet jak wyglądam. A Peron jest główną "bazą". Wszyscy moi ludzie mogą tu zawsze przyjść i nigdy ich stąd nie wyrzucę. Oczywiście, nikt poza nami nie wie o tym miejscu. Na razie policja trzyma się z daleka od opuszczonego dworca. Bo czemu mieliby tu przychodzić? Naturalnie, zdaję sobie sprawę, że w końcu ktoś będzie chciał się zająć remontem, by ponownie wykorzystać ten budynek, ale tym będę się martwić później.

-Witam, peronowicze!- zawołałem wesoło, podchodząc do grupki nastolatków i zbiłem z każdym piątkę.

-Siemka Spike- powiedział jeden z nich. Wyciągnąłem z kieszeni mały woreczek, wymieniłem się z nim, schowałem pieniądze i wtopiłem w tłum.

-Cześć Spikey- jakaś dziewczyna uśmiechnęła się do mnie słodko, na co przewróciłem oczami, jednak oddałem uśmiech i podszedłem do niej. Wcisnąłem jej w dłoń zawiniątko i zabrałem banknot, po czym ruszyłem dalej, podrygując lekko w rytm muzyki.

-Masz to o co prosiłem, Spike?- spytał mnie mężczyzna opierający się o ścianę.

-A pewno że mam- powiedziałem i zamachałem małym woreczkiem. Wymieniłem się z nim i odszedłem. Skierowałem się w głąb starego dworca i wdrapałem po stercie gruzu na piętro. Było tu pełno pomieszczeń, przejść i korytarzy, a to, jak bardzo budynek był zniszczony, nadawało mu osobliwy klimat. Można powiedzieć, że znajdowało się to dość sporo pułapek. Wystarczy jeden niewłaściwy krok, by podłoga pod tobą runęła. Jednak ja dobrze wiedziałem, gdzie i w jaki sposób mogę się poruszać. Zręcznie pokonałem sieć korytarzyków i tuneli, odsunąłem ciężką, wykonaną z grubego materiału kotarę i wszedłem do "mojego pokoju". Na Peronie w zasadzie nie było pustych miejsc. Co chwila trafia się na jakichś śpiących bezdomnych, obściskujące się pary albo pijące dzieciaki, ale to pomieszczenie jest puste. Każdy doskonale wie, że to miejsce jest moje i nie wolno tu wchodzić, a jeśli ktoś złamie zakaz, zostaje natychmiastowo usuwany z Peronu. Usiadłem na starej kanapie, którą przytachałem sobie z jakiegoś śmietnika i zapaliłem małą lampkę wiszącą na ścianie. Tak, to też moja robota. Powodem, dla którego nie pozwalam nikomu to wchodzić, poza oczywiście moją prywatnością, jest to, że trzymam tu laptop od Kingpina, na którym od miesiąca staram się włamać do bazy danych Tarczy.

Po raz kolejny spędziłem kilka godzin na stosowaniu coraz to bardziej wymyślnych algorytmów, które miały dyskretnie złamać ich zabezpieczenia.

-Tak!- pisnąłem z radości, gdy w końcu na ekranie pojawił się napis "udzielono dostępu". Natychmiast zerwałem się z kanapy i zapakowałem laptopa do plecaka. Wybiegłem z pomieszczenia i pokonałem sieć korytarzy. Chwyciłem linę i dosłownie sfrunąłem na niej do hali głównej. Nie wywołało to większych emocji, ponieważ robiłem tak kilka razy dziennie. Jakoś nigdy nie miałem czasu, żeby zejść do niej normalnie. A poza tym, co w tym zabawnego? Jednak gdy chciałem przebiec przez nią, by wbiec na schody i wyjść z podziemia, zatrzymał mnie mój kolega.

-Co się stało?- warknąłem niezadowolony. No niby jestem tu kimś w rodzaju szefa i powinienem zawsze stawiać rozwiązywanie problemów na pierwszym miejscu, ale tak bardzo chciałem pochwalić się panu Fiskowi sukcesem.

-Wybacz, Spike, ale aresztowali Jacoba- wyjaśnił chłopak i posłał mi błagalne spojrzenie.

-Że co?!- wykrzyknąłem.

-To nie wszystko. Mamy tu konfidenta- otworzyłem szeroko oczy.

-Kogo?- zapytałem spokojnie, jednak gotowało się we mnie. Przez ten miesiąc całkiem nieźle nauczyłem się panować nad sobą. Wskazał na dwóch chłopaków, którzy trzymali wątłego dwudziestopięciolatka. Westchnąłem głęboko, jednak w duchu nawet się ucieszyłem. Od początku go nie lubiłem, a teraz będę miał powód, żeby się go pozbyć- Olivier- powiedziałem, a on spojrzał na mnie ze strachem. Uśmiechnąłem się, widząc to. Boi się mnie. Bardzo dobrze- czemu to zrobiłeś?- spytałem.

-J-ja... em... p-przepraszam... n-nie chciałem... - zaczął, ale mu przerwałem.

-Nie chciałeś?- zakpiłem- jestem pewny, że wiesz, jak brzmi najważniejsza zasada, tak?- mężczyzna pokiwał głową- nigdy nie kabluj na swoich. Ale ty już nie jesteś jednym z nas- w mgnieniu oka wyciągnąłem nóż i przystawiłem go do jego szyi- wiesz co powinienem zrobić?- spytałem i docisnąłem lekko ostrze, powodując tym samym drobne nacięcie na jego szyi, z którego wypłynęła cienka stróżka krwi- powinienem cię zabić- wycedziłem przez zęby, a jego oczy zaszły łzami. Wyciągnąłem zza pasa pistolet i wycelowałem w głowę szlochającego cicho mężczyzny. Uśmiechnąłem się kpiąco, widząc to.

-B-błagam... n-nie...- powiedział cicho.

-Na to jest już trochę późno, nie uważasz?- spytałem, unosząc brew- nie błagaj. Bądź mężczyzną, chociaż teraz- rozkazałem. Wyprostowałem się i posłałem mu władcze spojrzenie. Jeszcze przez chwilę napawałem się tym strachem, który powodowałem. Nacisnąłem spust. Olivier krzyknął, kilka łez spłynęło po jego policzkach, a ja roześmiałem się. Broń nie była załadowana. Chciałem mu tylko napędzić stracha- miałeś szczęście- stwierdziłem- a teraz wynoś się stąd, a jeśli jeszcze kiedyś, ktokolwiek z moich ludzi będzie mieć przez ciebie kłopoty, nie będę taki wyrozumiały, śmieciu- rzuciłem z pogardą i obrzydzeniem w głosie. Odwróciłem się z zamiarem odejścia, jednak w ostatniej chwili zmieniłem zdanie. Zacisnąłem dłoń w pięść i sprzedałem mężczyźnie silnego prawego sierpowego. On upadł na ziemię i splunął krwią- jest wasz- powiedziałem do ludzi, zebranych dookoła, z małym uśmieszkiem na ustach skierowałem się na schody i wyszedłem z podziemia, słysząc za sobą głośny, przenikliwy wrzask. Nie wiem, co dokładnie mu zrobią, ale jedno jest pewne. Jego szanse na przeżycie są bliskie zera. Gdy tylko wydostałem się z Peronu, skierowałem się na jedyną w queens komendę policji. Musiałem wyciągnąć Jacoba. W zasadzie, nie byłem z nim jakoś bardzo związany, ale nikt nie będzie zamykał moich ludzi. A poza tym, nie chcę, żeby palnął coś głupiego na przesłuchaniu. Jednak nie zamierzałem wchodzić do środka. Oficjalnie wciąż jestem zaginiony, więc głupotą byłoby pojawiać się pod komendą. Wybrałem odpowiedni numer i zadzwoniłem.

-Proszę wypuścić mojego przyjaciela Jacoba, którego dziś aresztowaliście- wypaliłem, nie siląc się na żadne zwroty grzecznościowe, gdy tylko komendant odebrał.

-P-pan P-parker! T-tak, oczywiście, n-nie miałem o tym p-pojęcia, p-przepraszam najmocniej- wyjąkał, a ja uśmiechnąłem się triumfalnie. Boi się mnie. Doskonale. Oczywiście, tylko on wie, że jestem w queens. Reszta policjantów wciąż mnie szuka. Kingpin rozmówił się odpowiednio z komendantem, gdy za pierwszym razem poprosiłem go, by wyciągnął z aresztu mojego znajomego.

-Nic się nie stało. Po prostu niech pan następnym razem pilnuje swoich ludzi- powiedziałem, przewracając oczami.

-T-tak. Jeszcze raz przepraszam- rozłączyłem się, by już po chwili obserwować jak Jacob wychodzi z budynku. Od razu mnie zauważył.

-Dzięki Spike- uśmiechnął się do mnie z wdzięcznością.

-Uważaj następnym razem- zaśmiałem się i ruszyłem w swoją stronę. Zacząłem wyliczać w głowie listę rzeczy, które muszę dzisiaj zrobić. A więc, oznajmić panu Fiskowi, o swoim sukcesie, poćwiczyć trochę u Mike'a, odebrać towar od Scarface'a, a wieczorem mogę w sumie iść do baru, no chyba, że Kingpin będzie miał dla mnie jakieś zadanie. Nagle moją uwagę przykuły jakieś krzyki z małej restauracji na rogu. Odruchowo poszedłem to sprawdzić. Trzech uzbrojonych mężczyzn krzyczało na dwójkę przerażonych właścicieli. Zagotowało się we mnie. Nie dlatego, że krzywdzą niewinnych. Już dawno przestałem się w to bawić. Wściekłem się, ponieważ nie mają prawa zbierać haraczu w tej dzielnicy, jeśli ja nic o tym nie wiem. A poza tym, wyraźnie zabroniłem czepiać się właścicieli tej knajpy. Po pierwsze, uwielbiam tu jeść, a po drugie, wiem, że właścicieli nie stać na opłacanie moich ludzi. Dosłownie wpadłem do środka.

-Co tu się dzieje?- wycedziłem przez zęby.

-A kto ci smarkaczu pozwo...- zaczął jeden z nich, ale drugi mu przerwał.

-Zamknij się ty idioto! To Spike- warknął, a tamten spojrzał na mnie z przerażeniem.

-T-ten Spike?- powtórzył, a ja zmrużyłem oczy.

-Tak. Ten Spike- syknąłem- kto pozwolił wam zbierać tu haracz?- spytałem, miażdżąc ich spojrzeniem.

-P-przepraszamy... m-my n-nie... n-nie...

-Wy nie co?- zakpiłem- to moja dzielnica. Tylko mi i moim ludziom wolno robić tu takie rzeczy, jasne? A poza tym, wyraźnie zabroniłem pobierać opłatę z tej restauracji- kiwnęli szybko głowami- zejść mi z oczu. Następnym razem pożałujecie- warknąłem, a oni wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami i wyszli z lokalu. Nagle poczułem znajomy dreszcz. Szybko schyliłem się, a nad moją głową przeleciał pocisk. Spojrzałem z furią na mężczyznę za mną. Momentalnie wyciągnąłem nóż i rzuciłem nim prosto w brzuch starszego, tak, by go zabolało, jednak jeśli się pospieszą, to przeżyje. Przewróciłem oczami, widząc jak towarzysze szybko zabierają go do samochodu i nieudolnie starają się uratować mu życie- przepraszam za nich- zwróciłem się do roztrzęsionego małżeństwa- to się więcej nie powtórzy- zapewniłem z niewinnym uśmiechem i nie czekając na ich reakcje, ruszyłem dalej. Westchnąłem ciężko. Spokojnie, Spike. To dopiero dwa miesiące. I tak dużo osiągnąłeś.

Bez kolejnych przygód udało mi się dotrzeć do biura Kingpina.

-Oo! Peter! Nie mówiłeś, że przyjdziesz! Siadaj- zawołał wesoło pan Fisk, gdy zobaczył mnie w drzwiach swojego gabinetu. Iron man pewnie by na mnie nakrzyczał, gdybym przyszedł bez zapowiedzi.

-Dzień doby, panie Fisk- przywitałem się z uśmiechem- udało się. Mam pełny dostęp do bazy danych Tarczy- oznajmiłem, a on uniósł brwi.

-W dwa miesiące?- spytał, a ja niepewnie przytaknąłem- nie chciałem ci tego mówić, żeby cię nie zniechęcać, ale moi ludzie pracują nad tym od czterech miesięcy i wciąż im się to nie udało, a tu proszę!- zawołał i roześmiał się- widzisz? Mówiłem, że dasz radę. Dobra robota, Peter- uśmiechnąłem się na te słowa. Te dwa słowa, które tak bardzo chciałem usłyszeć od pana Starka. Ale to było kiedyś. Teraz już mi na tym nie zależy. Liczy się to, że pan Fisk jest ze mnie zadowolony. Bezceremonialnie rozsiadłem się na kanapie, wyciągnąłem laptop z plecaka i przerzuciłem mój program na pendriva. Podałem go Kingpinowi i cwaniackim uśmiechem na ustach- dziękuję, chłopcze- powiedział i wskazał mi miejsce naprzeciwko siebie- jak się mają sprawy w queens?- spytał.

-Coraz lepiej. W zasadzie, haracze pobierają już tylko moi ludzie. Wciąż mamy kłopoty z rozprowadzaniem narkotyków. Ciągle pojawiają się jacyś nowi producenci, ale razem ze Scarfacem powoli... eliminujemy konkurencję- zdałem raport i uśmiechnąłem się.

-Bardzo dobrze. Wiedziałem, że nadajesz się do tej roboty- pochwalił mnie.

-Mogę o coś spytać?- kiwnął głową- dlaczego tabliczka jest taka ważna?- spytałem, a on zmarszczył brwi.

-To Stark ci nie mówił? Przecież wysłał cię samego, żebyś ją zdobył- zdziwił się.

-Nie mówił. I wcale mnie po nią nie wysłał. Sam poszedłem, żeby naprawić tamtą akcję, na której spieprzyłem. Zresztą, wtedy też nie był zadowolony...- zamyśliłem się lekko.

-To dlatego byłeś wtedy taki wściekły?- spytał- narażałeś się, żeby mu zaimponować, a on tego nie docenił?

-Nakrzyczał na mnie...- powiedziałem, spuszczając wzrok- i...- zawahałem się. Mogę mu o tym powiedzieć? Tak. Mogę. On się mną interesuje. W przeciwieństwie do pana Starka, zawsze pyta co u mnie, czy może mi jakoś pomóc, nigdy nie złości się, że przychodzę nie w porę i zawsze okazuje mi szacunek- uderzył mnie- powiedziałem cicho.

-Nie przejmuj się nim. Nie jest tego wart- zapewnił mnie Kingpin, a ja spojrzałem na niego niepewnie- pamiętaj, że wszystko co osiągnąłeś, zawdzięczasz jedynie sobie. Nie potrzebujesz go. Niedługo mu to udowodnisz. Zobaczysz. Będzie bardzo żałował, że nie okazał ci należytego szacunku, kiedy jeszcze był na to czas- uśmiechnąłem się na tą myśl. Właśnie tak. Będzie żałował. Bardzo- a co do tabliczki, nie jest to zwykły przedmiot. Jest to tablica czasu. Według legend ten, który wejdzie w jej posiadanie, uzyska klucz do wiecznej młodości i siły.

-Według legend?- powtórzyłem. Takie zamieszanie wokół rzekomo magicznego przedmiotu z legend?

-Doskonale wiem, co sobie myślisz, ale uwierz mi, chłopcze. Jeszcze wiele rzeczy na tym świecie cię zaskoczy. Znasz może doktora Curtisa Connorsa?- kiwnąłem głową. Słyszałem o nim, a raczej o jego pracach- zgodził się zbadać tabliczkę. Muszę ją zdobyć. Nawet jeśli nie ma magicznych właściwości, to mimo to jest bardzo cenna. Wiele osób chciało by ją mieć, a co za tym idzie, wiele osób jest w stanie dużo za nią zapłacić. Wiesz, co mam na myśli- kiwnąłem głową.

Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, po czym oznajmiłem, że mam jeszcze kilka spraw do załatwienia, co było z resztą zgodne z prawdą.

-Jasne, cieszę się, że nie zaniedbujesz obowiązków, Peter- uśmiechnąłem się lekko- aha, mam dla ciebie jedno zadanie. Jutro wieczorem, potrzebuję cię na jednej akcji. Wszystko wyjaśnię ci na miejscu, dobrze?

-Oczywiście, panie Fisk- powiedziałem.

-No to zmykaj- rzucił i zajął się swoimi sprawami.

Wyszedłem z budynku i uśmiechnąłem się do Carla, który już na mnie czekał. Swoją drogą, ciekawe, co to za akcja?

Gdybym wiedział, z czym będzie się ona wiązać...

*****

2322 słowa

Hejka!

Spotkanie Starka i Peterka coraz bliżej...

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Ps. Może wstawię jeszcze jeden jutro, tak w sam raz na trzy dni majówki xD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro